Zasady Zamku Darkburg cz. I

ZASADY ZAMKU DARKBURG

 

I

Już gdy przybyłem po raz pierwszy do zamku Darkburg, wiedziałem, że jest inny od wszystkich. A widziałem ich już sporo, nie tylko dlatego, że urodziłem się w jednym z nich, ale też bo spędziłem w Armii Szmaragdowego Wybrzeża więcej czasu niż nakazywało to prawo. Pierwsze co mnie przywitało w Darkburgu to rozklekotana brama, wyschnięta pusta fosa i głucha cisza dookoła. No i oczywiście czekający w bramie Klucznik, lekko zgarbiony, ze skrzywiona miną, łysy i pomarszczony jak morze w czasie sztormu. Już po pierwszych krokach wewnątrz, Darkburg wyglądał tragicznie. Zniszczony i zaniedbany, widok nędzy i rozpaczy. Powybijane okna, dziurawe ściany i sufity, porozpruwane arrasy, niekompletne zbroje czy ukruszone lustra. Mimo letniej pory konieczne było rozpalanie w niemal wszystkich kominkach, gdyż z powodu ogromu dziur w murach, zimny północny wiatr niemiłosiernie wbijał się do wnętrza twierdzy. Wuj, którego jestem jedynym dziedzicem zmarłwszy parę dni temu całkowicie zaniedbał za życia rodową siedzibę. Zresztą trochę się nawet nie dziwię. Spadek jaki po nim otrzymałem wynosił jedynie około tysiąc sześćset szylingów. To niewiele… jak na właściciela ogromnego zamku.

 

Gdy zastawiono stół lichym mięsiwem i nędznymi trunkami za jakie w Gortrugii rzucono by je podającemu w twarz, Klucznik zaprezentował skromną służbę. Jedynie kucharka, i dwie służące. Wuj był ostatnim z rodu mojej Matki, nie ma tu zatem giermków, nauczycieli czy innych reprezentantów zawodów służących wychowaniu następnego pokolenia, zwykle widywanych obficie na wszystkich zamkach. Zdziwił mnie natomiast brak kapelana zamkowego. W trakcie wątpliwej jakości uczty w Sali rycerskiej gdzie co ciekawe wisiał zdobyczny zortumbriański sztandar z Wojny Dziesięcioletniej Klucznik oznajmił po kolejnej laudacji pod moim adresem coś co nazwał Zasadami Zamku Darkburg. Klucznik z lekka się wyprostował mówiąc: Pan Jaśnie Baron wysłucha teraz Klucznika, Klucznik chce dobra Jaśnie Pana, Klucznik stary, Klucznik wie… Klucznik radzi… stosować się do trzech Zasad Zamku, po pierwsze nigdy, przenigdy, za żadne skarby nie chodzić po zamku w nocy. Siedzieć w pokojach Jaśnie Pana i nie wychodzić z komnat. Spać jedynie w nocy wolno, od zachodu Słońca aż do jego wschodu. Po drugie, Klucznik wie… Klucznik radzi… nigdy, przenigdy, za żadne skarby nie pytać co się dzieje w nocy… i po trzecie… Klucznik wie, Klucznik radzi… Klucznik mądry… długo tu już klucznikuje… i po trzecie nigdy przenigdy, za żadne skarby nie dotykać czerwonych drzwi we wschodnim skrzydle. Nie pukać, nie otwierać, a i tak się nawet nie da… a gdy się zobaczy, iż są choćby maluteńko uchylone, natychmiast biec do swych komnat… i… i… poczeeekać aż przyjdzie Klucznik do komnat Jaśnie Pana. Klucznik prosi stosować się do zasad. Klucznik prosi polubić się z Zamkiem. Wuj Jaśnie Pana to robił. Polubił się z Zamkiem, zaakceptował jaki jest, szanował zasady….

Uznałem to wszystko za delikatnie mówiąc wybryki starca, i to dość strachliwego bo przy omawianiu ostatniej zasady nagłe pobladł… i chciał jakby uciąć wątek nerwowo kończąc swój wywód. Niemniej jednak po chybionej uczcie jako nowy pan na włościach zleciłem Klucznikowi przygotować wszelkie kroniki, księgi rachunkowe i inne dokumenty tyczące się zarządzaniem zamkiem i jego historii, a w czasie gdy ten to znosił do mych nawet niezgorszych komnat udałem się na objechanie posiadłości i zwiedzanie zamku. Objeżdżając Darkburg co rusz trafiałem na dziwne rzeczy… że też to wszystko nie dało mi zawczasu do myślenia! W okolicznym lesie na drzewach wisiały ciągle jakieś talizmany, na łąkach były utworzone magiczne kręgi, znalazłem niezwykle głęboki dół ze szkieletem ubranym w płaszcz, jakby odkopany grób… dwa razy trafiłem na grupki jakiś wariatów w czarnych szatach, którzy chyba chcieli dokonać jakiś bluźnierczych rytuałów… gdy ich przeganiałem rzucali we mnie bluzgami tak potwornymi, że aż poczułem przenikający chłód wewnątrz duszy. A trzykrotnie pogoniłem pojedyncze osoby, zdecydowanie podejrzane albo obłąkane. Ten trzeci był chyba najdziwniejszy. Szedł tak mimochodem, jakby nie sam sobą kierował, ale jak gdyby nogi same szły bez jego woli. Kazałem mu odejść, a ten szedł dalej… nie zauważając mnie w ogóle, w oddali dopiero zauważyłem, że się wycofał w głąb lasu oddalając się od zamku, cały czas z kamienną, bladą twarzą… Natura też wydawała się być pomylona, na wszystkich jabłoniach rosły zgniłe jabłka, w stawie unosiły się martwe ryby, a w wielu miejscach trawa ustępowała wyschniętej martwej ziemi. W wielu drzewach były wetknięte czaszki ludzkie i zwierzęce, kości były porozrzucane po ziemi w wielu miejscach… Kilkukrotnie byłem pewien, że słyszałem stukot kopyt, choć nic nie przejeżdżało niedaleko, a także słyszałem wyraźnie śmiech bądź płacz, nawet krzyknąłem czy jest tu kto, czy ktoś potrzebuje pomocy, ale nikt nie odpowiadał… Spacer po zamku był już tylko gorszy! Och czemu nie uciekłem stamtąd od razu?! Jak bardzo żałuje! Zachodnie skrzydło, najmłodsza część zamku było nawet znośne, to tu były komnaty, sala jadalna i kuchnia. Wszystko tu wyglądało nawet normalnie. Czego już nie można było powiedzieć o centralnej ogromnej wieży, najstarszej części Darkburga. Otóż prawie w ogóle nie było w niej mebli, było wiele przestronnych sal… jednak wszystkie puste, prawie wszystkie, poza Salą Rycerską. Puste, zimne, kamienne komnaty budziły niepokój, tym bardziej, że wiele z nich były zamknięte… a inne miały zamurowane okna, kilka razy widziałem zamurowane miejsca po drzwiach… Trzecie wschodnie skrzydło budziło grozę… okna zabite deskami, wyrwane drzwi w pokojach, a w ich wnętrzach odrapane często ściany, jakby ktoś tu próbował się wydostać za wszelka cenę… i znowu, wszędzie były znaki, i kręgi czarodziejskie, jeden cały korytarz był usłany jakimś nieznanym mi alfabetem, wyżłobionym chyba ręcznie w ścianie… jeden pokój był cały w zaschniętej, starej jak świat krwi. W jednej komnacie była czaszka smoka, w innej była pusta pęknięta trumna… CO SIĘ TU DZIEJE! Wrzasnąłem do siebie w pewnym momencie. Nic dziwnego, że ten Klucznik wygląda jak siedem nieszczęść! To wszystko musi zniknąć, to wszystko trzeba zburzyć i zbudować od nowa… myślałem sobie wówczas naiwnie. Aż wreszcie na drugim piętrze, trzeciego skrzydła natknąłem się na te czerwone drzwi… czerwone… a gdzie tam czerwone, upaćkane czerwoną farbą, wyjątkowo niezdarnie. Zupełnie jakby ktoś w pośpiechu chciał oznaczyć te drzwi… Nawet nie wiem kiedy i jak, odruchowo, lekko się śmiejąc zapukałem… i zamarłem… W tej samej sekundzie, z drugiej strony drzwi też rozległo się pukanie. Stałem jak wryty, prawie umarłem gdy pukanie zza drzwi się powtórzyło. Stałem dobre kilka minut nie wiedząc co się ze mną dzieje. Zmusiłem się resztkami zdrowego umysłu i odszedłem… czerwone drzwi, to najdalszy punt zamku jaki poznałem. Stwierdziłem, że piwnic dziś już na pewno nie obejrzę…

 

II

Gdy zaniepokojony powróciłem i rozgościłem się w komnatach, czekała na mnie już sterta papierzysk i ksiąg. Powoli zacząłem sobie tłumaczyć, że to co się wydarzyło przy tych drzwiach to efekt mojej wyobraźni poturbowanej pierwszym kontaktem z Darkburgiem. Zabrałem się do czytania. Wpierw zabrałem się za finanse, i nie byłem zachwycony, cały majątek rodziny to tylko akcji na giełdzie w Gortrugii, parę nieruchomości w Natifie i Ufgairze i mała kopalnia srebra w okolicy. Poza lasem wokół zamku nie było żadnej ziemi, żadnych dzierżawców… Nic dziwnego, że spadek był tak mały. Ale na szczęście nie było też żadnych długów czy komplikacji. Choć z drugiej strony oznaczało to, iż cały remont zamku musze sfinansować z innych szkatuł.

Niepokojący natomiast był całościowy plan zamku dostarczony przez Klucznika, bowiem było na nim wiele adnotacji pokroju ‘nie wchodzić’, ‘uważać’ na zaznaczonych pokojach i miejscach. Na plan ewidentnie ręcznie nanoszono także, zamurowania które widziałem. Okazało się, że zamurowane lub jakoś inaczej ukryte są całe korytarze z wieloma komnatami… czemu? Czemu to ma służyć? Całe lochy i piwnice miały oznaczenie ‘wyłączone z użytkowania, nie wchodzić pod ŻADNYM pozorem’. To się musi skończyć… pomyślałem. Całe piwnice nie używane… a według planów są ogromne! Co za marnotrawstwo! Moja uwagę natomiast przykuł jeden szczegół, w pewnym momencie w piwnicach pod wschodnim skrzydłem ręcznie narysowane kółko czerwonym atramentem i dopisano ‘nie zbliżać się – to tutaj’. Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć… zapisałem na pergaminie listę pytań do Klucznika na rano i zabrałem się za kroniki i dzienniki.

Darkburg okazał się starszy niż przypuszczałem, bo w roku 4024 po Rozesłaniu protoplasta rodu mojej świętej pamięci Matki niejaki Almar wraz ze swoja drużyną wojów z rozkazu króla Uftira Wielkiego zniszczył tutejsze bluźniercze sanktuarium Centaurów mieszczące między innymi grobowce ich czarnoksiężników. Plemię tych paskud wybił do nogi, sanktuarium zrównał z ziemią, a grobowce rozkopał, i wraz z ciałami poległych Centaurów wrzucił do wspólnej mogiły. W miejscu sanktuarium wybudował obronną wieże i fortyfikacje. Nazwał to miejsce po ejzkarańsku Darkburg – Brama Cienia. I z podań wynika, że mrok Centaurów nie opuścił tego miejsca. Po lasach zaczęły chodzić zjawy pół koni pół ludzi, ludzie urodzeni w zamku rodzili się z mrokiem w sercu, i skłaniali się ku czarnej magii. Dzieci jak na szlachetny ród umierały często, matki wpadały w obłęd a ojcowie z kamiennymi sercami zapominali o jednych i drugich. O tak, dzieje rodu mojej Matki to stos szaleńców i trupów. Ojciec mówił, że Matka zawsze była trochę pomylona… wiecznie nieobecna, a gdy konała w piątym połogu w dwudziestej czwartej wiośnie zdawała się być szczęśliwa, że już nie będzie żyć…

Najbardziej zmroziły mnie z ksiąg i opisów trzy historie. W czasie Wojny Dziesięcioletniej baron Miltran, zwiózł tu grupę jeńców wojennych. Nie wiadomo do dziś co nim ostatecznie kierowało, ale pewnego dnia wydał ot tak rozkaz zabić ich wszystkich, stosując jak najbrutalniejsze metody. Tak w ciągu jednej nocy zamordowano pięć i pół tysiąca Zortumbrian. Królowi wytłumaczono to wybuchem buntu wśród jeńców. Lecz żona barona wiedziała jaka była prawda, wstrząśnięta próbowała zatuszować to wydarzenie sadząc sad jabłoni w miejscu zbiorowej mogiły i obozu… jabłonie te nigdy nie dały zdatnych do spożycia owoców. Do dziś po lesie słychać szepty po zortumbriańsku i lamenty pomordowanych. A nawet niektórzy świadkowie zdawali relacje, iż pośród jabłoni przechadza się… wielki zortumbriański Czerwony Lew, jakby pilnujący nocami synów swojej ziemi.

Ponad dwieście lat temu, bo w roku 6884 od Rozesłania baron Filtron korzystając, iż natura obdarzyła go mocą magiczną parał się czarną magią, kilka ze swoich rytuałów dokonywał w kopalni należącej do rodziny mieszczącej się nieopodal zamku. Pewnego dnia górnicy odnaleźli jego „pracownię” w jednym z korytarzy. Filtron dowiedziawszy się o tym, zareagował szybko, korzystając, że większość górników była się pod ziemią, magią zasypał wejście do całej kopalni… a resztę górników będących na powierzchni uwięził w zamkowych lochach, tam poddając ich bluźnierczym rytuałom i mrocznym eksperymentom torturował przez resztę ich życia. Ponad trzy tysiące górników spoczywa do dziś w kopalnianych szybach… Nikt bowiem nie ważył się odkopać wejścia. Po drugiej stronie góry wydrążono później inne szyby, lecz Rodzina zakazała szukania starych. I zresztą, kopalnia też nie może pracować w nocy… ci górnicy, którzy to robili tajemniczo znikali pod ziemią…

Najstraszniejsza przeczytana opowieść wydarzyła całkiem niedawno. Baron Ardmil miał kilkoro dzieci. Z najmłodszym synem miał ciągłe problemy, nigdy go nie słuchał, kłócił się z rodzeństwem, bił się, atakował służbę… wałęsał się ciągle po wschodnim skrzydle i lesie… Ponoć działy się z nim dziwne rzeczy… zabijał zwierzęta, jadł surowe mięso… rysował na ścianie różne zdarzenia w rodzinie i w zamku, a te na drugi dzień się zdarzały. Gdy owy rysunek na ścianie poprzedził śmierć jego matki, Ardmil wpadł w szał, w gniewie i szaleństwie uśpił ziołami chłopca i kazał go tak zamurować… I bynajmniej ta historia na tym się nie skończyła! Jakiś miesiąc później w miejscu zamurowania ściana eksplodowała od środka a ciało chłopca zniknęło… I zaraz potem w piwnicach coś się zalęgło… coś atakowało służących, znajdywano ciała zwierząt, słychać było huki i krzyki. Giermek był jedynym który przeżył… zeznał, iż zaatakował go jakaś ludzka, wyglądem dziecięca kreatura z popieloną jakby skórą, z oczami koloru ognia. Tak… to był syn barona… Posłano natychmiast po najlepszych specjalistów w czarostwie w Szmaragdowym Wybrzeżu. Wszyscy stwierdzili arcyrzadki przypadek, wszystkie te dziwnie wydarzenia z chłopcem to po prostu były pierwsze oznaki jego mocy magicznej, które surowy ojciec uznał jedynie za efekt dziwów Darkburga… Gdy wyjątkowo silna magia w młodym ciele nie zostanie oswojona i nie znajdzie ujścia z niego, ciało zacznie być przejmowane przez magię… Owo przejęcie następowało w coraz bardziej zamkniętym w sobie chłopcu a zamurowanie przypieczętowało to. Strach i głód sprawiły, że siła magiczna stała się mroczną, potężną czarną magią, która całkowicie ogarnęła chłopca, niszcząc mu umysł, ciało i definitywnie zabierając całe jestestwo… Dziecko stało się więc swoistą fiolką z czarną magią… I owa fiolka żywa ciałem, martwa duszą zalęgła się w piwnicach, jak podały zamkowe zapiski. Od tej pory ktokolwiek schodził do podziemi, już stamtąd nie wracał… Po za jednym… Czarodziejem sprowadzonym zza granicy, z Hadramu. On jeden zszedł. I ledwo przeżył… Opowiedział, o dziecku z czerwonymi oczętami, o skórze czarnej jak popiół, rzucającej najbardziej ohydną i bluźnierczą magią jaka tylko może istnieć. Piwnice opieczętowano po jego wizycie. Od tego czasu nikt nie mógł już tam zejść…

 

III

Ostatnią częścią pergaminów przygotowanych przez Klucznika był stos różnych papierzysk bez większego składu i ładu obwiązany jedynie sznurkiem w jednolity tom. Były to w większości listy z ostatnich pięćdziesięciu lat, niestety spora ich część nie była po ejzkarańsku, ale w innych językach, których niestety nie znałem, w Wulgatronie, i zortumbriańsku. Znalazłem też kilka notatek jakie zostawiali członkowie Rodziny tak jakby do służby z poleceniami dla nich. Nie była to przyjemna lektura… „Zmyj krew ze ściany”. „Posprzątaj truchło z Wielkiej Sali”. „Drzwi od mojej komnaty ciągle się otwierają w nocy”. Ostatnia zwróciła moją uwagę szczególnie… Była to obszerniejsza notatka Wuja do Klucznika. Wyprostowałem kawałek pergaminu i zacząłem czytać.

„Pamiętaj, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Jeśli wszystko się powiedzie to sól i perfumy nie będą potrzebne. Potrzebne będzie jedynie duży zapas eliksiru i balsamu. Pierwsze godziny będą kluczowe. Nie wiem ile czasu będę potrzebować dlatego najważniejsza rzecz – upewnij się, że wrota krypty pozostaną otwarte!”

-Dość na dziś. Pomyślałem. -Dość tego czytania w półmroku. Wówczas zorientowałem się, że za oknem zapadła już noc… Próbowałem sięgnąć pamięcią o tym co gadał Klucznik… o tych zasadach. W nocy tylko „siedzieć wolno w pokoju” czy jakoś tak. Mimo, iż zgłodniałem po przeżyciu z czerwonymi drzwiami i tych uroczych lekturach stwierdziłem, że dziś się go posłucham i jedyne co uczynię do pójdę spać. Gdy wstałem od biurka i zbliżyłem się do okna by wziąć świece stojącą na parapecie moje oko stanęło mimowolnie na czymś w oddali za oknem… Przypatrywałem się dłuższą chwilę ogrzewając zimną twarz blaskiem świecy. Paręnaście metrów za pustą fosą na granicy lasu ktoś stał… Mój umysł odrzucił momentalnie widok do jakiego doszły oczy… - To niemożliwe… Boski Rodzicielu, to niemożliwe. Rozpoznałem to… to był ten sam płaszcz… Tam stał ten szkielet… który przecież leżał w grobie… ubrany był w te samą szmatę… stał tam… kaszką skierowaną do ziemi by nagle trupim ruchem podnieść ja w moją stronę. Nie wiem ile to trwało, Rodziciel to wie, czy sekundy czy godzinę obaj jakby omiataliśmy się spojrzeniem, lecz ja z przerażeniem w duszy ze sparaliżowanym ciałem. Szkieletem miał więcej zdecydowania niż ja albowiem… ruszył się… w moją stronę… kupa kości owinięta płaszczem z rękami zadziornie złączonymi na plecach energicznie kroczyła w stronę okna. – Kosmiczny Rodzicielu i Praojcowie pomóżcie mi! Wykrzyczałem w sercu. Gdy kościotrup zbliżył tak iż mogłem zajrzeć w jego oczodoły i otwartą szczękę zatrzymał się… I powolnym ruchem jego kaszka podniosła się wysoko. Jakby ktoś go zawołał na górze i spoglądał w stronę wołającego. Trwało to parę moich ciężkich oddechów. Aż nagle czaszka wróciła na swoje miejsce i sparaliżowała mnie pustym wzrokiem. Jego trupie cielsko w płaszczu odwróciło się zwolna w stronę lasu. Lecz czaszka pozostała na swoim miejscu. Jego ręka uniosła się i odwróciła głowę w stronę w jaką skierowała się reszta szkieletu po czym powróciła na trupie plecy. I w tej postawie szkielet równie energicznie wrócił do lasu.

Nie wiedząc co robię jakimś pergaminem otarłem czoło z potu. Odszedłem od okna i biurka. Usiadłem na łóżku mając cały czas świecie w jednej dłoni. Intuicyjne zacząłem intonować w głowie modlitwę w świętym Języku Praojców.

Aggi Tummu Rahawi Orrina Kumma. At Alla Ennu Diggur Ah Erri.

Intonację przerwały hałasy z góry… w przecież w tej części zamku mieszkałem sam. Klucznik i służba była na innym piętrze! Na korytarzu zza drzwi dało się usłyszeć znikąd płacz kobiety i dziecka… Chciałem wyjść ale słowa Klucznika zabrzmiały ponownie w mojej głowie. „Siedzieć w pokoju tylko wolno”. Zabrzmiały nawet wtedy, gdy moje drzwi zostały zaatakowane niemiłosiernym szuraniem. Pot się wzmógł a intonacja została wznowiona – Diggir Ullar Annachto Wizdigg Uttamma. Atak się zakończył po kilku minutach, a gdy ucichł przez małą przerwę pod drzwiami wrzucono karteczkę. Odruchowo wstałem i skierowałem się ku karteczce… mając cały czas na oku miecz gdyby ten szurający zaczął forsować drzwi komnaty. Drugą ręką uniosłem kawałek pergaminy. I na niej krwawym atramentem widniał napis koślawymi literkami – WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ KOMNATY.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania