Mój przyjacielu

Siedział przed tymi drzwiami rozmyślając, co spotkałoby go za nimi. Żelazne i wzmocnione kratą niczym twierdzy strzegły dostępu do środka. Tym większe było zdziwienie, kiedy z lekkością otwierały się, a ze środka wychodził ten sam mężczyzna w dziwnym kombinezonie, podając mu wiadro pełne lepkiej mazi o przykrym, wyciskającym z oczy łzy zapachu. To była jego praca. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu siedział na drewnianej skrzynce na zapleczu w starych przeszło dwudziestoletnich, podartych szmatach czekając aż wrota do innego świata — bo tak nazywał ten kawał żelastwa otwierający się kilka razy dziennie i dwa razy nocą — ukażą ponownie kawałek miejsca, którego nie będzie mu dane zobaczyć aż do śmierci. Ten sam zardzewiałe wiadro, z którym zżył się i za każdym razem, gdy otrzymywał go do rąk, witał się z nim jak ze starym przyjacielem, był symbolem jego miejsca w społeczeństwie, choć symbol, który jeszcze wiarygodniej odwzorowywała to miejsce, była wylewana przez niego zawartość.

Tym razem mężczyzna czekał dłużej niż zazwyczaj. Normalnie spełniał swoje zadanie do którego, jak mówił urodziła go jego matka, która kilka dni po porodzie powiesiła się na pobliskim przystanku autobusowym, co dwie godziny. Tym razem przerwa ta trwała cztery godziny i zapowiadało się, że potrwa jeszcze dłużej. Podszedł bliżej. Od zawsze pragnął przekroczyć ten zakazany próg i ujrzeć to, co mieści się za nim. Tracił powoli rachubę czasu. Dotąd wyznaczał go dzięki właśnie godzinom wylewania pozostałości po nie wiadomo czym, do specjalnej rury znajdującej się nad jego miejscem odpoczynku, czyli kilkoma workami napełnionymi piaskiem i jedną małą poduszką pamiętającą czasy zimnej wojny. Nagle wrota otworzyły się.

- Stęskniłeś się za swoim przyjacielem? - mężczyzna tym razem w zwykłym kitlu podał kolejną porcję mazi. Zaskoczeniem było, że znajdowała się ona w nowiutkim wiadrze.

- Co to ma być?

- Wiadro ze ściekami. Bierz to i wylewaj, bo nie dostaniesz obiadu.

- To nie jest moje wiadro. Gdzie on jest? Co z nim zrobiliście?

- Człowieku, o co ci chodzi? Masz to wiadro i wylewaj.

- Dwadzieścia lat a wy mi go odbieracie. Ten kawał żelastwa nie zastąpi go nigdy.

- Widzę, że twoja służba dobiega już końca. Szkoda mogłeś być przydatnym robakiem.

- On umarł a ja razem z nim — odpowiedział i odszedł, zrzucając stare łachmany.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Marian 21.02.2018
    Dobrze się zaczęło, ale skończyło tak, że mam problem ze zrozumieniem Twojego zakończenia.
    "Ten sam zardzewiałe wiadro, z którym zżył się i za każdym razem, gdy otrzymywał go do rąk, witał się z nim jak ze starym przyjacielem, był symbolem jego miejsca w społeczeństwie, choć symbol, który jeszcze wiarygodniej odwzorowywała to miejsce, była wylewana przez niego zawartość."
    W tym zdaniu masz problemy z rodzajnikami. "Wiadro" zrobiłeś rodzaju męskiego, a "symbol" żeńskiego.
    Pozdrawiam.
  • marok 21.02.2018
    Rozumiem

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania