Zawsze w dal

Miasteczko Cięgi leżało niedaleko niemieckiej granicy. Otoczone było rozległą równiną, zaadaptowaną głównie na potrzeby wielkoobszarowych gospodarstw. Do Cięg prowadziła tylko jedna droga, z której podnosiły się chmury kurzu i pyłu, ilekroć przejeżdżał nią jakiś samochód. W centrum zabudowań stał kościół z przyległym cmentarzem, a nieco za nim, na uboczu, znajdował się dom pani Szymanowskiej – ziejący dziurami po kulach i połowicznie zrównany z ziemią podczas nalotu bombowego. Dom ten zdawał się być żywą manifestacją pogardy dla sąsiadów z Zachodu, zaś pani Szymanowska, zamiast to ukryć, ostentacyjnie uwypuklała krzywdy, jakich doznał budynek. Brudna i okaleczona ściana frontowa stała, piętnując cały naród niemiecki. Wszelkie sugestie burmistrza dotyczące odnowienia elewacji spotykały się z potępieniem pani Szymanowskiej.

* * *

Niebo wyglądało tego dnia, jakby całe zasnuło się kłębami trującego gazu. Powietrze było suche i duszące, ale mimo to większość mieszkańców wyległa na dwór.

- Popatrzcie! Nad nami krążą samoloty!

Jadwiga Szymanowska spojrzała w niebo, a jej twarz momentalnie stężała. Samoloty sunęły w zwartym szyku; warkot ich silników dotarł do uszu kobiety i w jednej chwili wyłączył wszystkie inne bodźce. Pani Szymanowska słyszała teraz tylko charczenie stalowych maszyn, których szlak znaczyły setki zdewastowanych wsi, dusz wyciekających przez palce i pustych spojrzeń. Wszystko inne zlało się w niewyraźny bełkot o zmiennym natężeniu, ale wciąż tym samym monotonnym brzmieniu.

Kobieta odwróciła głowę: zobaczyła tłum ludzi o rozciągniętych groteskowo twarzach, którzy walczyli o to, kto pierwszy wejdzie do schronu. Niczego nie rozumiejąc, ruszyła za pozostałymi, od czasu do czasu rzucając okiem na kołujące samoloty. Za plecami pani Szymanowskiej rozległ się huk tak potężny, że w ułamku sekundy straciła resztki słuchu. Eksplozja odrzuciła ją na bok. Kobieta upadła na plecy. Kiedy podniosła się na chwiejnych nogach, ujrzała głęboką wyrwę w swoim trawniku. Dookoła walały się ziemskie wnętrzności: korzenie, robaki, rozbryzgane wszędzie wilgotne grudki. Żołądek podszedł pani Szymanowskiej do gardła; wpatrzyła się beznamiętnie w czarną dziurę i poczuła, jakby identyczna dziura wyżerała ją od środka. Ledwo wstrząsnęła nią pierwsza fala gwałtownych emocji, nadpłynęła następna: kobiecie wróciła pamięć.

- Jaś! Janek! – tym razem w jej uszach dzwoniła tylko cisza. – Janek… - szepnęła, kiedy zobaczyła syna na końcu drogi.

Jak mogła zapomnieć o własnym dziecku?! Czując w piersi ulgę pomieszaną z niedowierzaniem, przywołała chłopca gestem ręki. On jeszcze nie był świadom niebezpieczeństwa – szedł spokojnie, ufnie.

- Janek, prędko! – pospieszyła go pani Szymanowska. – Nad nami są… - jej słowa zagłuszyła seria z broni maszynowej.

Samoloty zniżyły się na tyle, że kobieta zdołała zobaczyć twarz strzelającego: grubo ciosane rysy, wąskie szparki nienawistnych oczu. To nie byli zwykli napastnicy, którzy metodycznie niszczyli miasta i wsie z dźwiękoszczelnego kokpitu – Jadwiga Szymanowska patrzyła na ludzi opętanych jakąś niepojętą złością.

Dotarło do niej, że jej syn biegnie z zaciśniętymi oczami. Już wiedział.

- Schowaj się! – krzyknęła, ale jej słowa zatonęły w kolejnej serii z karabinu.

Szklanymi oczami obserwowała, jak kolejne kule sięgają ciała chłopca, rozrywają je i wprawiają w konwulsyjne drżenie.

- Przestańcie, nie, NIE! – wrzasnęła rozdzierająco, jakby chciała wypluć sobie płuca. – Nie moje dziecko, nie moje dziecko… - szeptała żałosną litanię, nie mogąc oderwać wzroku od splądrowanego ciała.

Z płaczem zagubionego niemowlęcia przypadła do kolan syna i wycałowała je zimnymi wargami. Całowała jego stopy, piszczele, jego zbrukane ostrzałem piersi i brzuch. Nie ma nic gorszego niż zobaczyć twarz swojego martwego dziecka – chłodną, obojętną, niewzruszoną.

* * *

Stara wariatka, ta pani Szymanowska – tak się we wsi mówiło. Kobieta od wielu lat nie utrzymywała z nikim kontaktu. Zamknęła się w swoim małym, ciasnym świecie, a jedyną siłą, która podtrzymywała ją przy życiu, była nienawiść do zabójców syna. Czasem wracający z kościoła mogli zobaczyć niepozorną kupkę zmarszczek i siwych włosów, jak siedzi odwrócona tyłem do reszty miasteczka i patrzy się w dal, w dal, w dal…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Fanriel 28.07.2018
    Bardzo dobry tekst. Mniej więcej w połowie pomyślałam, że trochę brakuje w nim emocji. Później zmieniłam zdanie. Zostawiam zasłużone 5. Pozdrawiam.
  • Maja<3 28.07.2018
    Dziękuję bardzo:)
  • Agnieszka Gu 28.07.2018
    Witam,
    Piękny, głęboki, bardzo ładnie napisany tekst. Z należytą dbałością o szczegóły. Nie nachalny, ani nie przesadzony.
    Jakże łatwo oceniać innych, nie znając ich przeszłości, przeżyć, doznań. Bardzo dobrze napisany kawał dobrej opowieści.
    Pozdrawiam serdecznie.
    PS. Wstawiając teksty, proponuję jednak zalogować się jako Maja. Inaczej przepadną one w otchłani portalu opowi. A szkoda by było.
  • Maja<3 28.07.2018
    Dziękuję za miłe słowa:)
  • Agnieszka Gu 29.07.2018
    O, zalogowałaś się :) Zatem, witamy na opowi :))
  • Dekaos Dondi 28.07.2018
    Podszedł mi ten tekst, w sensie napisania i treści. Tak obrazowo ujęte, lecz nie nachalnie. Tyle ile trzeba. Takie me zdanie. Pozdrawiam→5
  • Elorence 28.07.2018
    "Nie ma nic gorszego niż zobaczyć twarz swojego martwego dziecka – chłodną, obojętną, niewzruszoną." - prawda.

    Bardzo piękny tekst, okropnie smutny i straszny. Emocje dawkowane w odpowiedniej ilości. Do niczego nie mogę się przyczepić. Fajnie, że założyłaś konto :)
    Piąteczka i serdecznie pozdrawiam! :)
  • Canulas 29.07.2018
    W końcu, ku*wa.
    W końcu coś (ze startu) very git.
    Bardzom zawodolony, miss Maja.
    Ładny tekst.
    Tam ze dwa razy można by panią Szymanowską potraktować synonim, ale naprawdę świetnie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania