Zielona koszula

Zielona koszula Mateusza wisiała na krześle. Nosił ją już dwa tygodnie. Wciąż jednak wyglądała idealnie. Żadnej zmarszczki, plamki, nawet pyłku łupieżu. Pachniała najlepszymi francuskimi perfumami. Wiedział, że wszyscy w pracy mu jej zazdrościli. Działała na dziewczyny jak prawdziwy afrodyzjak. Nie mógł przypomnieć sobie, skąd ją właściwie miał. Była z nim od zawsze. Pamiętał przedszkole i panie, które chciały go za wszelką cenę mieć w grupie.

– Och, Mateuszku, tak pięknie wyglądasz w tej zielonej koszuli. Gdzie mamusia ją kupiła? – pytały bez przerwy.

Raz nawet dyrektorka próbowała mu ją zabrać, pod pretekstem uprania. Chłopiec na to nie pozwolił. Poskarżył się mamie, i na drugi dzień przeprowadzili się do innego miasta.

W szkole podstawowej ciągle wybuchały afery, z powodu koszuli. Regularnie, co kilka dni, woźna, lub któryś z nauczycieli, przyłapywali grupkę dziewcząt tulących się do Mateusza. Czasem było to w szatni, kiedy indziej w schowku na miotły. Nikt nie mógł zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Rozmowy z rodzicami chłopca niczego nie wyjaśniały. On sam zaś, również nie potrafił rozgryźć o co chodzi, przewracającym oczyma z zachwytu na jego widok, koleżankom z klasy, i nie tylko.

Zielona koszula rosła wraz z Mateuszem. Kiedyś, miał wtedy może czternaście lat, zaintrygowało go to, dlaczego wciąż ją nosi. Jak to się dzieje, że zawsze na niego pasuje, nigdy się nie brudzi.

– Przyjdzie czas synu, przyjdzie czas. Wtedy się dowiesz – mówił ojciec.

Niestety kilka dni później, rodzice chłopaka, idąc na targ roślin doniczkowych, wpadli pod walec drogowy. Mateusz został sierotą. Jego rodzina, ze strony matki mieszkała w małej wsi na wchodzie Polski. Nikt jednak się nim nie interesował.

Szkoła średnia upłynęła chłopakowi na bezustannym opędzaniu się od dziewczyn. Owszem korzystał z faktu, że nie odstępowały go najładniejsze laski w szkole. Mając dom tylko dla siebie, urządzał tam nocne orgietki od czasu do czasu. Ile jednak można. Nauczyciele wciąż go pytali dlaczego śpi na lekcjach, albo skąd te czerwone ślady pogryzień na szyi. W końcu dobrnął do matury. Na egzaminie, przewodniczącą komisji była młoda profesor Jola S. Zdał z wyróżnieniem. Nie mogło być inaczej.

Studia, to jedno wielkie pasmo imprez, po których Mateusz zawsze budził się w towarzystwie co najmniej jednej olśniewającej piękności. Często bywało, że leżały obok niego, dwie, a nawet trzy dziewczyny.

Po kilku latach zaczął pracować w firmie produkującej lampy do solariów, jako szef działu sprzedaży. Powodziło mu się dobrze, zwłaszcza, że prezesem była kobieta.

Rozległ się sygnał telefonu. Prawie padł z wrażenia, kiedy usłyszał, że dzwoni jego wuj ze wschodu. Informował, że jest na dworcu i chce podać taksówkarzowi adres Mateusza. Nie pamięta jednak numeru. Chłopak przekazał mu adres i wuj się rozłączył. Niecałe dwadzieścia minut później zabrzmiał dzwonek u drzwi. Krewny okazał się starym, szczupłym mężczyzną, o bardzo badawczym spojrzeniu. Zdjął płaszcz. Był ubrany w ciemne, eleganckie spodnie i żółtą koszulę. Jej krój, wydawał się Mateuszowi znajomy.

– Tak, tak chłopcze – odezwał się wuj. – To wielki Jędrzej z Utzm, uszył nasze koszule.

– Jędrzej skąd?

– Z Utzm – powtórzył staruszek.

– Nigdy nie słyszałem takiej nazwy.

– Nikt nie wie co to za miejsce, i gdzie się znajduje. Nasze prastare rodzinne kroniki, podają je jako małe miasteczko, zamieszkałe przez samych krawców.

– Jak stare są te kroniki?

– Nikt tego nie wie.

– To skąd wuj wie, że są stare?

– Mój ojciec mówił mi, że jego ojciec, dowiedział się od swojego ojca, o tym, że jego ojciec, któremu zdradził tajemnicę jego ojciec, dostał od swojego ojca, pilnie strzeżoną przez swego ojca, a podarowaną mu przez jego ojca, któremu z kolei dał kronikę jego ojciec…

– No już dobrze, wuju – krzyknął Mateusz. – Zgubiłem się.

– Przecież to proste. No ale skoro to cię nie ciekawi to…

– Ciekawi mnie. Najbardziej jednak chcę się dowiedzieć o co chodzi z tymi koszulami.

Staruszek zadumał się chwilę.

– Tego nikt nie wie.

Mateusz poszedł wstawić wodę na herbatę. Włączył krewnemu telewizor.

– Niech wuj popatrzy. Przygotuję poczęstunek.

Kiedy wrócił z filiżankami i talerzem herbatników pokój był pusty. Ani śladu krewniaka. Na stole leżała tylko wielka, zakurzona księga. Chłopak spojrzał na okładkę. Kroniki z Utzm, głosił napisany dziwnym pismem tytuł. Zaczął szukać jakiegoś spisu treści. Znalazł go zaraz na początku. Poszczególne rozdziały były po prostu imionami olbrzymiej ilości krawców. Przesuwając palcem w dół odnalazł imię Jędrzej. Otworzył na odpowiedniej stronie i zaczął czytać.

Czego się dowiedział, tego nikt nie wie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • BreezyLove 30.03.2015
    Jak widzę, że Wena coś dodał, to od razu czytam wiedząc, że to napewno będzie coś super ;) heh i jak zwykle jest ;) 5
  • Shika 30.03.2015
    Nie wiem co napisać. Świetne, ale nie wiem co napisać.
  • Nithael 30.03.2015
    Powiem tak Genialne :) coś innego nisz wszystko inne od inności innych, i samej w sobie inności ;p a tak na serio to czytało mi się to lekko i płynie a uśmiech nie schodził mi z maski ;) Daje wypasione 5 !
  • KarolaKorman 30.03.2015
    Znam taką rymowankę;
    ,,Cóż to, cóż to za placuszek?
    Pyta mały Mateuszek.
    Czy to plamka jest czerwona?
    Czy pomidor rozdeptany?
    Ach to tatuś mój kochany
    Przez walec rozjechany.''
    Idealnie pasuje do Twojego tekstu :)
  • NataliaO 30.03.2015
    Doskonałe. Fajnie się czytało. 5:)
    Karola nie zła ta rymowanka hehe
  • Angela 30.03.2015
    Kolejna rewelacja na Twoim kącie. : ) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania