Zjawa na Brochowie

Pewnego razu przechadzałem się długą aleją biegnącą wzdłuż torów. Stare lipy szumiały złowieszczo, tworząc wyjątkowy nastrój chwili. Był już wieczór, pora dosyć późna i Brochów szykował się z wolna do snu.

Nagle zerwał się silny wiatr, co zbiegło się w czasie z odkryciem, jakiego dokonałem. A mianowicie zauważyłem, że do jednego z przydrożnych drzew jest doczepione zdjęcie kobiety, która parę tygodni, może miesięcy temu zabiła się, uderzając autem właśnie w to drzewo. Zdjęcie, przez wiatry i deszcze, uległo prawie całkowitemu zniszczeniu, co spowodowało, że denatka na nim przedstawiona wyglądała upiornie i zdawała się mieć jak gdyby pokiereszowaną oraz oparzoną twarz. Z drzewa natomiast oderwała się znaczna część kory, dopełniając powypadkowego obrazu nędzy i rozpaczy. Na ziemi, u podnóża wielkiej lipy, ktoś postawił znicze i zapalił świece.

Kobieta ze zdjęcia nie była wcale stara, a wręcz przeciwnie – mogła mieć góra ze trzydzieści lat, tym bardziej zrobiło mi się jej oraz jej rodziny żal. Ktoś by powiedział: życie! Nieszczęścia chodzą po ludziach! Ano chodzą, ale mimo wszystko żal człowieka – żony, córki, a zapewne także i matki w jednej osobie. Ja nie wyobrażam sobie podobnej tragedii, z którymś z moich bliskich w roli głównej. I tak medytując i zmawiając „Wieczne odpoczywanie”, postałem jeszcze dobrą chwilę, a następnie pozostawiłem to miejsce samemu sobie, naszemu brochowskiemu genius loci.

Niedługo potem przytrafiła mi się dziwna i niebezpieczna przygoda. Wracałem właśnie z pracy i w pobliżu domu zamierzałem przejść na drugą stronę jezdni. Wtem gdy już prawie wchodziłem na pasy, nieoczekiwanie zza rogu sąsiedniej ulicy wynurzył się autobus. Był rozpędzony, podobnie jak ja. Czasem włącza się w człowieku taki program, który nakazuje mu iść naprzód i nie pozwala zwolnić. Na szczęście zupełnie znienacka ktoś pochwycił mnie za ramię i mocno pociągnął do tyłu. Była to kobieta – jak się zorientowałem – ze zdjęcia, ta sama, która od ładnych kilku tygodni miała rzekomo nie żyć. Wcześniej widywałem ją pod postacią widziadła ze trzy może razy na Brochowie i za każdym razem uśmiechała się dobrodusznie.

Kiedy w końcu pojazd przetoczył się z hukiem i warkotem, a ja przeszedłem bezpiecznie na drugą stronę ulicy i odwróciłem się, by jej pomachać i podziękować za uratowanie życia, nikogo tam już nie było, tylko lipy szumiały nastrojowo i strasznie, a serce łomotało mi, jak nie wiem, co.

To chyba była ta najbardziej spektakularna rzecz w moim życiu, jaka mi się przytrafiła, choć pewnie zdarzały się też i inne drobnostki, których zwyczajnie nie zapamiętałem.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Akwadar rok temu
    Słyszałem o podobnych historiach. Wydają się banalne i czasami wywołują uśmiech na twarzy (często politowania), ale temu komu coś takiego się przytrafiło do śmiechu nie jest. Tekst trochę do poprawy, ale ok.
  • drohobysz rok temu
    Brochów ma swoją historię i żyło tu wiele dusz. Fakt, że nowe bloki, jak choćby mój, pobudowane zostały przy brukowanych drogach pamiętających jeszcze cesarza Kaisera, na miejscu starych, też dodaje temu miejscu mistycyzmu. Czasami w nocy wydaje mi się, że widzę dawnych mieszkańców przechadzających się wśród nich. Przemykają przez drzwi mojego pokoju, niknąc w balkonowym oknie. Już się do tego przyzwyczaiłem, więc zasypiam spokojnie.
  • Dzięki za skomentowanje, Akwadarze. Chętnie poprawię, jeśli będę wiedział, co poprawić. Zdrówka! M :-)
  • Super, też miałem takie wizje. Drohobysz, muszę koniecznie sobie sprawdzić, czy nie napisałeś czegoś o Brochowie. Wyobraźnie Ci nie brakuje! Dziękuję i pozdrawiam! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania