Żmija

Albert

 

To nie był kolejny zwyczajny dzień w życiu urzędnika państwowego Alberta Mossa. Od dwudziestu trzech lat każdego ranka wstawał o tej samej porze. Kilkanaście minut spędzał w ciasnej łazience, ubierał niebieską koszulę, granatową marynarkę, buty, zawsze dokładnie wyczyszczone poprzedniego wieczora i bez względu na porę roku brał duży czarny parasol z zakrzywioną rączką. Drzwi mieszkania zamykał punktualnie o godzinie siódmej pięćdziesiąt. Wolnym, ale pewnym krokiem pokonywał czterdzieści sześć stopni schodów, otwierał ciężkie, drewniane drzwi kamienicy, przez ułamek sekundy badawczo spoglądał w niebo i stawiał pierwszy krok na chodniku. Urząd znajdował się zaledwie cztery ulice dalej. Spokojny marsz zajmował mu około dwudziestu minut. Poranny spacer do pracy był jedną z ulubionych czynności. Przez lata chodził jedną z czterech tras. Jak je wybierał? Wybór niezmiennie go zadziwiał, bo skąd nogi wiedziały na przykład, że idąc Aleją Kasztanową w marcu ubiegłego roku, zobaczy szarego kota, którego dzikie, wystraszone oczy, będą wpatrywały się w niego z taką intensywnością, że zacznie przez kilka dni zastanawiać się, czy posiadanie zwierzaka nie byłoby złym pomysłem. Albo wczoraj. Na ławce przy parku siedział jakiś starzec. W ręku trzymał gazetę, której nie czytał, tylko niewidzącym wzrokiem wpatrywał się jakiś punkt. Albert minął go z uczuciem nagłego niepokoju. Zobaczył siebie za kilkanaście lat? W każdym razie, trasę obok parku postanowił omijać. Dzisiaj jest piątek. Pomyślał i uśmiechnął się bezgłośnie. Za kilka godzin będzie wolny przez dwa długie dni. Lubił piątki. Myśli o tym, co może robić w sobotę i niedzielę, sprawiły, że widok wejścia do urzędu bardzo go zdziwił. Spojrzał na zegarek. No tak. Mam jeszcze czternaście minut – pomyślał z ulgą. Praca, z którą kiedyś wiązał nadzieje na szybką karierę, stała się jego więzieniem. Czasem miał wrażenie, że inni traktują go jak jeden z elementów wyposażenia biura. Czajnik, drukarkę, albo telefon. Biurko, przy którym pracował, było jednym z trzech w dość obszernym pokoju. Stało tuż przy dużym oknie. Pokój z widokiem. To był jedyny awans po szesnastu latach przekładania papierów w dusznym przechodnim pokoju. Gdy siedem lat temu przeniesiono go na trzecie piętro i posadzono przy dużym oknie, z którego widział fragment lasu na horyzoncie i przystanek autobusowy, był prawie szczęśliwy. Dlatego lubił przychodzić pierwszy, żeby przy porannej herbacie obserwować, jak zmienia się widok za „jego” oknem.

Wczesne minuty płynęły. Odgłos obcasów na korytarzu wybudzał go z przyjemnego letargu. Po chwili drzwi otwierały się i wchodziła Dorota. Nawet ją lubił. Zawsze uśmiechnięta szatynka, nienagannie ubrana, z dyskretnym makijażem. Nie mówiła zbyt dużo. Za to lubił ją najbardziej. Pracowali razem od początku i pewnie dlatego nie potrzebowali zbyt wielu słów. Trzecie biurko nazywali „przechodnim”, bo często stało puste i czekało na kolejnego „lokatora”. Nie był ich ciekawy. Przychodzili i znikali. Młodych szybko rozczarowuje monotonia i po prostu szukają innego miejsca. Tak tłumaczył sobie te zmiany.

Tego dnia, korytarz był pusty. Ominęło go mówienie zdawkowego „dzień dobry”

i przyspieszanie kroku, żeby nie mówić nic ponadto. W biurze poczuł przyjemne ciepło. Zielona teczka na biurku przypomniała o końcu projektu. Odetchnął z ulgą. Przystanek za oknem był pusty. Kubek herbaty ogrzewał przyjemnie dłonie. Z westchnieniem popatrzył na zegar. Jeszcze tylko osiem godzin… Odgłos znajomych kroków tłumionych przez chodnik na korytarzu, sprawił, że poprawił się w fotelu i włączył komputer.

- Jak zawsze pierwszy. Dzień dobry – rzuciła z uśmiechem.

- Kiedyś cię zaskoczę. Zobaczysz. Przyjdę przed tobą – spojrzała ulotnie na niego, usiadła i zaczęła zmieniać buty.

- Jak one mogą chodzić na dziesięciocentymetrowych obcasach? – pokręcił z uśmiechem głową.

Już miał grzecznie odpowiedzieć na powitanie, gdy zadzwonił telefon na jego biurku.

 

Głos szefa o tej porze lekko go zdziwił. Liczył raczej na głos zdenerwowanego petenta, który przez noc obmyślał strategię rozmowy z urzędem i musiał zadzwonić jak najwcześniej, póki emocje nie opadały. Albert był do takich rozmów przyzwyczajony. A tu szef.

- Pewnie sytuacja nadzwyczajna – przebiegło mu przez głowę.

Głos w słuchawce był dziwnie spokojny, choć stanowczy:

- Panie Albercie, wiedziałem, że pan już jest. Zapraszam do mnie. Mam dobrą wiadomość, a raczej niespodziankę. Zresztą co ja gadam. Czekam na pana.

Albert zastygł na ułamek sekundy ze słuchawką w ręku. Spojrzał zdziwionym wzrokiem na Dorotę i powiedział ze śmiesznym grymasem:

- Szef ma niespodziankę. W piątek….

Dorota uśmiechnęła się rozbawiona jego wyrazem twarzy, bowiem wiedziała dobrze jak bardzo jej kolega lubi niespodzianki.

- To powodzenia – rzuciła zanim zdążył zamknąć za sobą drzwi.

Korytarz wydawał mu się wyjątkowo długi, a schody na czwarte piętro wyjątkowo niewygodne.

Gabinet szefa, jak go wszyscy nazywali, nie wyróżniał się specjalnie od innych pokoi. Tylko tabliczka na drzwiach budziła przed każdym respekt. Zawsze go ta magia zastanawiała, chociaż sam poddawał się jej mimo woli. Wziął głęboki oddech, zapukał i nacisnął klamkę, zanim usłyszał sakramentalne „proszę”.

Szef na jego widok lekko uniósł się na fotelu.

- Jest pan już. Pan zawsze taki punktualny. Zapraszam – powiedział wskazując ręką fotel przy małym stoliku pod ścianą.

Albert dopiero teraz dostrzegł siedzącą przy nim kobietę. Zatrzymał się, nie wiedząc co powiedzieć.

Szef zauważył to zawahanie.

- Och, przepraszam. Przedstawiam panu panią Jabłonowską. Mariannę Jabłonowską. Będziecie razem pracowali. Od poniedziałku oczywiście, ale już dzisiaj proszę, żeby pan wprowadził panią w zakres obowiązków. Zresztą sam pan wie, co należy zrobić – powiedział to z takim pośpiechem, jakby chciał się ich obojga jak najszybciej pozbyć.

- Rozumiem, że…- zaczął niepewnie.

- Dobrze pan rozumie. W końcu znaleźliśmy kogoś kompetentnego, z doświadczeniem. Mam nadzieję, że się szybko dogadacie. Pokaże pan co i jak, a od poniedziałku zaczynamy – mówił to coraz szybciej, więc Albert wiedział już, że czas „audiencji” się kończy. Spojrzał kontem oka na swoją przyszłą współpracownicę. Jej wyraz twarzy był bezcenny. Rozbawienie, połączone ze zdziwieniem. To tego, te oczy.

Nie zauważył nawet, kiedy oboje znaleźli się na korytarzu.

- Pan kierownik był tak roztargniony, że w sumie nas sobie nie przedstawił

- Jestem Marianna Jabłonowska – powiedziała głosem tak zdecydowanym, jak uścisk dłoni, którą mu podała.

- Albert Moss – powiedział krótko – Chodźmy, w biurze wyjaśnię resztę – mówiąc to poczuł, że powinien zadać jeszcze jakieś pytanie. Jakie? No właśnie z tym miał problem. Nazwisko wydało mu się dziwnie znajome, chociaż dawno niesłyszane. W mieście, gdzie prawie wszyscy się znają to nic szczególnie dziwnego, że w każdym nowym, szuka się kogoś już znanego.

Przy wejściu na schody, zatrzymał się na chwilę.

- Jest pan zdziwiony, że ptaki wracają do gniazd? Czy może tym, że ktoś w moim wieku zaczyna jako, powiedzmy, stażystka? – mówiła to zupełnie poważnie.

- Jabłonowska? – przyjrzał jej się jeszcze uważniej. To nazwisko wydało mu się znajome.

- Tak. Moja rodzina pochodziła z tego miasteczka. Życie, historia potrafią czasem tak poplątać wszystko, że nie wiemy, co jest co, ani kto jest kim – powiedziała to tak poważnie, że czas dla Alberta na moment się zatrzymał.

- Jabłonowska… No tak. To nazwisko zaczynało mu coś mówić. Jabłonowscy…- spojrzał na nią jeszcze uważniej. Tak, jak patrzy się na czyjąś twarz i nie można do niej dopasować właściwego nazwiska.

 

Dorota najwyraźniej czekała na niespodziankę i wyobrażała ją sobie raczej jako kolejną stertę papierów niż kobietę w średnim wieku.

- Pani Doroto, to nasza nowa współpracownica. Od poniedziałku, ale już teraz mamy ją wdrożyć w obowiązki. A tak nie przedstawiłem sobie pań – Albert nieco skonfudowany swoim nietaktem, uniknął pytającego wzroku koleżanki.

- To pani Marianna Jabłonowska, a to pani Dorota Breza – powiedział to z niejaką ulgą, bowiem miał nadzieję, że teraz jakoś się dogadają jak to kobiety, ale w Dorota wykonała taki ruch ręką, jakby chciała się przed czymś osłonić.

- Miło mi – powiedziała zdawkowo i pośpiesznym krokiem ruszyła w kierunku drzwi.

- Albercie, czy mógłbyś na sekundę? – zapytała w taki sposób, że nie miał wyjścia.

Za drzwiami popatrzyła z takim wyrzutem i złością, że przestraszył się na dobre.

- Czy coś się stało? – zapytał niepewnie.

- Stało się? Dlaczego ona tutaj? Właśnie tutaj? – w jej oczach widział nie zdziwienie, ale wściekłość.

- Ona? Ale ja…ja ją pierwszy raz w życiu…- nie zdążył dokończyć, gdy jego koleżanka wysyczała, że to nie do pomyślenia i wróciła do pokoju.

Albert stał przez chwilę zdezorientowany na pustym jeszcze korytarzu, ale myśl, że niedopita herbata musi być już prawie zimna, zirytowała go do tego stopnia, że zapomniał na moment o tej całej dziwnej sytuacji.

Z perspektywy fotela widać lepiej? Usiadł na tyle poirytowany, że żadna z pań nie miała odwagi o cokolwiek zapytać.

- Nie tak powinien wyglądać piątek – pomyślał ciężko wzdychając.

Osad na wewnętrznych ściankach kubka mówił sam za siebie. Albert ze zniecierpliwieniem spojrzał na zegar ścienny.

Już za późno –westchnął z rezygnacją i schował kubek do dolnej szuflady.

Przerwa śniadaniowa o dziesiątej trzydzieści. Trudno.

Za oknem dzień zapowiadał się słoneczny i ciepły. Wieża kościoła rzucała wąski cień na tę część rynku, którą mógł dostrzec ze swojego okna. Lubił ten widok. Miał w sobie powtarzalność, która porządkowała codzienność.

Tymczasem wprowadzał Mariannę w tajniki kolejnych segregatorów, na co ona, co jakiś czas powtarzała spokojnym głosem:

- Rozumiem.

Albert był zadowolony takim obrotem sprawy, bo nie lubił niczego tłumaczyć kilka razy. Zresztą jej łagodność bardzo przypadła mu do gustu. Nie mógł tylko zrozumieć zachowania Doroty. Siedziała lekko zjeżona i udawała bardzo zajętą, ale co kilka sekund rzucała ukradkowe spojrzenia i ich stronę. Ta sytuacja lekko go irytowała, dlaczego odetchnął, gdy rozmowa dobiegała końca. Pożegnali się oficjalnie, ale ciepło.

- Poniedziałek zapowiada się ciekawie – westchnął w myślach z lekką rezygnacją – i zamknął za nią drzwi.

Przez krótką chwilę stał nieruchomo. Czuł na plecach wzrok Doroty.

- Pewnie zastanawiasz się dlaczego tak się zachowałam – powiedziała cicho, zawieszając głos.

- To nazwisko, wiesz, kiedyś moja rodzina miała sporo nieprzyjemności, ale to już historia. Zresztą, może to tylko zbieg okoliczności i niepotrzebnie zareagowałam tak emocjonalnie – jej głos zdradzał zdenerwowanie. Przyjrzał się jej uważniej. Przekładała po raz kolejny ten sam papier. Ręce lekko jej drżały.

Albert nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Szukał gorączkowo w pamięci jakiegoś szczegółu, czegoś, co mogło go naprowadzić na jakiś trop. Przeszłość miasta, była jego pasją. Był czas, gdy archiwum było niemal jego drugim domem. Z pasją śledził historie kamienic, kościołów, losy mniejszości narodowych, ale kroniki towarzyskie mało go interesowały. Odchrząknął i powiedział cicho:

- Przeszłość nie zawsze spełnia nasze oczekiwania. Niestety.

Te słowa wydały mu się zupełnie pozbawione sensu, ale nie znalazł innych, lepszych w tej chwili. Dorota nie odpowiedziała. Spojrzała znacząco na zegar i podeszła do czajnika.

- Masz ochotę na herbatę? – zapytała cicho, chociaż wiedziała, że zawsze robi ją sobie sam.

- Nie dziękuję, skończę ankietę i zaparzę – odpowiedział równie cicho. Pochylił się lekko nad klawiaturą komputera. Muszę pogrzebać w dokumentach, może wpadnę na jakiś trop – pomyślał – chociaż na weekend miał zupełnie inne plany.

Albert należał do osób niezwykle dyskretnych i taktownych, dlatego zadawanie kolejnych pytań uznał za zbyt daleko idącą natarczywość.

Kolejne godziny pracy mijały spokojnie. Widok za oknem dawał mu chwile odpoczynku od monitora. Słońce rzucało na rynkowy plac cienie kamienic ze strony zachodniej. Był to sygnał, że czas, który poświęca urzędowi powoli dobiegał końca. Z ulgą zaczął porządkować biurko. Dorota zmieniała buty.

- Wyjdę dzisiaj piętnaście minut wcześniej – odpowiedziała na jego pytające spojrzenie - Muszę.

Przyjął te słowa bez zdziwienia.

- Do poniedziałku – rzuciła bez uśmiechu na pożegnanie i wyszła.

Jego „do poniedziałku” odbiło się od zamykanych drzwi.

Popołudniowe powietrze przyjemnie go zaskoczyło. Letni wiatr miękko rozczesywał włosy. No tak, włosy – uświadomił sobie właśnie, że nie umówił wizyty u fryzjera. Lekko go to zirytowało i przyśpieszył kroku.

Zakupy robił zawsze w tym samym sklepie. Każdą alejkę znał na pamięć, więc wizyty były krótkie. Ekspedientki czasem próbowały do niego zagadnąć, ale jego zdziwiony wzrok musiał studzić ich zapały. Dzisiaj nie zwracał na to uwagi. Wrzucał szybko do koszyka te same produkty. Na dłuższą chwilę zatrzymał się przed półką z pieczywem.

- Znowu coś poprzestawiali – pomyślał niezadowolony. Ostatnio odkrył nowy rodzaj chleba z ziarnem. Zawsze był na środkowej półce po lewej stronie. Dzisiaj znalazł tam kajzerki. Nie lubił takich niespodzianek. Jego ziarniak przenieśli o półkę wyżej. Odetchnął z ulgą. Jeszcze tylko spacer do kasy i mógł z ulgą rozpoczęć piątkowe popołudnie – ulubioną porę tygodnia.

Droga do domu zajęła mu mniej czasu niż zwykle. Zastanawiał się nad zagadką, którą sam sobie zadał do rozwiązania. Jabłonowska, Jabłonowscy… To nazwisko zaczynało o czymś mu przypominać, ale o czym? No właśnie… Położył zakupy na blacie w kuchni. Ze zdziwieniem zauważył, że nie czuje głodu. Bez pośpiechu poszedł do łazienki. Zmywanie z siebie dnia było kolejnym rytuałem, którego nigdy nie zaniedbywał.

W końcu mógł usiąść w ulubionym fotelu. Odetchnął głęboko i włączył komputer. Miał już plan. Wiedział jakie hasła kolejno wpisywać w wyszukiwarkę.

 

Spojrzał na zegarek. Minęła druga trzydzieści. Przeciągnął się w fotelu i tępo patrzył

przed siebie.

- Wszystko wskazuje na to, że to morderstwo sprzed lat może mieć swój ciąg dalszy. Dlaczego nikogo nie aresztowano, a sprawa tak szybko ucichła? – patrzył na ostatnie linijki artykułu, który znalazł w lokalnej gazecie z czerwca 1974 roku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Enchanteuse 12.04.2019
    Witaj.
    "Myśli o tym, co może robić w sobotę i niedzielę, sprawiły, że widok wejścia do urzędu bardzo go zdziwił. " - coś mi tu logicznie nie gra, ciężko się domyślić, o co Autorce idzie. A, dobra. Chyba wiem. Jednak troszkę to zdanie kuleje, imo. Być może skrót myślowy tylko dla mnie nie do przełknięcia, może przyjdzie ktoś inny i zaprzeczy. Idę dalej.
    "Odgłos obcasów na korytarzu wybudzał go z przyjemnego letargu. " - "wybudził " nie będzie lepsze?

    "Jak one mogą chodzić na dziesięciocentymetrowych obcasach? " - no właśnie, nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać. A mam tę samą płeć :)

    "Rozbawienie, połączone ze zdziwieniem. To tego, te oczy." - a nie "do tego"?

    "A tak nie przedstawiłem sobie pań " - przecinek po "tak", bo to punkt graniczny między dwoma wyrażeniami ("A tak. Nie przedstawiłem sobie pań"


    "-Nie tak powinien wyglądać piątek - pomyślał ciężko wzdychając." - przecinek po "pomyślał".

    " Przeszłość miasta, była jego pasją." - bez przecinka.

    Hmm. Jak na poczatek czegoś większego - spoko. Zakończenie też fajne o tyle, że z przeskokiem. Trochę niedociągnięć technicznych, ale to raczej drobiazgi. Rzecz, która nieco przeszkadza w czytaniu, co można by w sumie uznać za pierdołę, ale przeszkadza: to niekonsekwencja w stawianiu dywizów i półpauz. Rozumiem, że to może być wina programu, w którym piszesz, ale są na to skróty klawiszowe - w wordzie, a w reszcie można ustawić je własnoręcznie, korzystając z tabeli znaków.
    Daję mocne 4. Kontynuuj.
  • Jagoda Mina 12.04.2019
    Witaj,
    Dziękuję za uwagi. Technika...nigdy nie była moją mocną stroną. A tak bardziej serio, to zdradzę, że wcześniej nie pisałam. Pojawił się po pomysł i poszło. Uczę się. To można robić w każdym wieku. Dawno temu, pewien profesor stwierdził, że jestem "niereformowalna
    jak ustrój PRL-u". Pomogło i przestałam popełniać pewien drażniący błąd. Cóż.... Dziękuję raz jeszcze.
  • Enchanteuse 13.04.2019
    Najważniejsze w pisaniu, to trenować i nie poddawać się. Błędy są ważne, bo zniechęcają czytelnika do zagłębienia się nieraz, ponieważ wpływają na estetykę pracy. U Ciebie za bardzo ich nie było, tylko te dywizy na dłuższą metę są męczące i chyba warto to zmienic.
    Oczywiście, że w każdym wieku można się uczyć. Za to podziwiam i życzę w tej nauce powodzenia :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania