Zniknięcie

Czego będzie mi brakowało, gdy znikniesz? Bo przecież oboje wiemy, że kiedyś to nastąpi. Czy z własnej woli, czy też wręcz przeciwnie – nie będziemy mogli zatrzymać procesu twojej szybkiej ucieczki lub też powolnego odejścia, nieważne, w jak głębokim żylibyśmy przekonaniu o naszej własnej, potężnej mocy sprawczej. Pewnie, moglibyśmy sobie obiecywać, że na zawsze będziemy tutaj razem. Być może w tym słodkim przekłamaniu rzeczywistości nie istniałoby nic złego; nie działalibyśmy wtedy ze świadomym, nikczemnym zamiarem późniejszego pogrzebania naszych uczuć. Nie jesteśmy dobrymi kłamcami – oboje wiemy o naszych blefach, jednak mimo wszystko, nie demaskujemy siebie nawzajem, albowiem być może czasem ich potrzebujemy, by utrzymać pewnego rodzaju namiastkę poczucia delikatnej przynależności, błogiego bezpieczeństwa. Boimy się samotności.

Przeżywamy niepowtarzalne momenty, wspólnie tworzymy z nich wspomnienia, które już na zawsze zostaną wplecione w nasze duchowe struktury. Będziemy szczęśliwi, mogąc razem przypominać sobie nawzajem to co najcenniejsze. Będziemy załamani, musząc w samotności odgarniać kurz z tego, co wtedy było najcenniejszym, teraz zaś – najbardziej bolesnym. Nie wiem, jak możemy się przed tym uchronić; nie wiem, czy w ogóle możemy. Póki wszystko ma się dobrze, nie zastanawiamy się przecież, jak zapobiegać; nam samym brakuje przekonania, jakoby w ogóle było czemu zapobiegać. Później z kolei jest już za późno, by minimalizować skutki zniknięcia. Boimy się samotności.

Lubię, gdy budzę się przy tobie, czując twoją twarz wtuloną w moje ramię. Pewnie robisz to nieświadomie, ale zawsze rozczula mnie poczucie, że jesteś tak blisko. Lubię obserwować, jak śpisz, chociaż nigdy ci tego nie mówiłam. Nie potrafię przewidzieć twojej reakcji – gdybyś moje intymne wręcz wyznanie skwitował miłym, lecz przesadnie wesołym uśmiechem, z pewnością żałowałabym moich słów. Lubię, kiedy nad ranem marudzisz, że się nie wyspałeś, bo znów podczas spania kilkunastokrotnie zmieniałam swoje ułożenie. Nie mogę pochwalić się spokojnym snem; niemal codziennie witam coraz to nowe i bardziej nieznośne koszmary, których czasem nie potrafię odróżnić od rzeczywistości. Tak, tego będzie mi brakowało.

Lubię, kiedy razem spacerujemy po skąpanym w stonowanych odcieniach lesie. Jest zimno, owszem, ale upierasz się, żeby zamiast gnuśnieć w domu, doświadczyć bliższego kontaktu z naturą. Lubię słuchać twoich monologów, milcząco na ciebie spoglądając, od czasu do czasu uśmiechając się z nieznanych mi powodów. Zauważywszy lekki grymas na mojej twarzy, przerywasz na chwilę i pytasz, o co chodzi, a przecież ja sama nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Lubię, gdy przechodzimy przez dość marną imitację mostku, skleconą naprędce z kilku kawałków drewna, przybitych do powalonego, próchniejącego drzewa. Za każdym razem moje serce przyspiesza, trochę obawiając się, że w końcu nastąpi moment, gdy jedno z nas nie dotrze na drugą stronę w suchym ubraniu. Tak, myślę, że tego również będzie mi brakowało.

Lubię, gdy siedzimy razem w salonie, pijemy wino lub nierzadko coś mocniejszego i rozmawiamy o wszystkim. Mimo że znamy się już trochę czasu, aby swobodnie rozprawiać o pewnych kwestiach, potrzebuję rozluźniającego działania alkoholu. Lubię ten stan kompletnej naturalności, kiedy czuję, że nie potrafiłabym tak cudownie gawędzić z kimś innym. Od początku naszej znajomości jesteśmy ze sobą szczerzy, ale dopiero podczas naszych klimatycznych, wieczornych spotkań, umiem to w pełni docenić. Lubię, kiedy razem milczymy, przy akompaniamencie muzyki rozważając wszystkie wypowiedziane słowa. Być może nie od razu dzielimy się ze sobą wnioskami, do jakich doszliśmy, jednak zazwyczaj w końcu się nimi wymieniamy, przypuszczalnie właśnie podczas takich wspólnych wieczorów. Tak, poważnie odczuję, kiedy tego także zabraknie.

Boimy się samotności. Nie chcę, żebyś zniknął, ale muszę pogodzić się z tym, że w głównej mierze nie będę miała wpływu na ostateczną decyzję, niezależnie, czy będzie ona twoją, czy może zrządzenia losu. Kiedy już ciebie nie będzie, wspomnę ważniejsze i błahsze chwile. Wypomnę sobie niepotrzebne kłótnie, jednocześnie jednak zatęskniwszy za nimi. Powrócę myślami do miejsc i momentów, do których wolałabym powrócić fizycznie, z tobą u boku. Dokładnie rozważę najdrobniejsze gesty, wcześniej wydające mi się nie mieć znaczenia, teraz jednakowoż nabierające nowego wymiaru. Zamknę oczy, z trudem powstrzymując piekące powieki przed ich podniesieniem i równoczesnym ukazaniem słabości. W chłodną noc wyobrażę sobie twój ciepły oddech, muskający mój kark. Przyznam sama przed sobą, że bałam się samotności, a gdy w końcu jej doświadczyłam, zmieniła się w zatrważającą pustkę, która wyzwoliła myśli o przemijaniu i nietrwałości istnienia fizycznego. Mogę mieć nadzieję, że nasza duchowość przetrwa? Że faktycznie będzie nasza? Przytłaczającym jest poczucie, jakoby ostatecznie samotność miała zwyciężyć nas wszystkich.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Angela 21.02.2016
    Bardzo piękny, mądry i prawdziwy tekst. Zostawiam zasłużone 5 : )
  • Constantine 21.02.2016
    Dziękuję za komentarz, cieszę się, że tekst został tak przez Ciebie odebrany ;)
  • Swietnie napisany, inteligentny tekst. Zostawiam 5 bo nie można inaczej wobec tak dobrego tekstu :)
  • Constantine 22.02.2016
    Dzięki za ocenę ;)
  • KarolaKorman 23.02.2016
    Tekst piękny i wzruszający, 5 :)
  • Constantine 23.02.2016
    Dziękuję za komentarz, miło, że tekst przypadł Ci do gustu ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania