Znowu

Znowu żyję. Znowu bije mi serce, znowu sen przerwał umieranie. Po raz kolejny trzech panów otworzyło mi oczy, po to, bym ujrzała mgłę. Przywitał mnie jeden z nich, wypowiadając słowa, których nie pamiętam. Pamiętam jedynie jego głos. Był zimny, nie przelewały się przez niego żadne emocje, no... Może trochę dumy z siebie.

Nie wiedziałam, gdzie jestem, choć domyślałam się. Nie miałam pojęcia, jaki jest dzień tygodnia, która jest godzina, dlatego zapytałam o to. Tylko jedna noc. Spałam tylko jedną noc. Właśnie ona mogła być ostatnią. Kilka godzin wyciągniętych siłą z mojego życia. Pieprzone kilka godzin. Nie mogło to być pięć lat? Dziesięć? Wieczność? Cholera...

Leżę teraz w sali, w której mam wspaniałe towarzystwo - dwa puste łóżka po obu stronach. Patrzenie w ścianę to niezwykle interesujące zajęcie, wyobraźnią maluję na niej wzory. Tak, tylko wzory, bo na obrazy nie mam siły.

Ciągle są ze mną złe emocje. Właściwie, wszystko, co złe mnie nie opuszcza. No, może z wyjątkiem ludzi. Oni nienawidzą tego, że to robię, przez to - nienawidzą mnie, za czym idzie moja nienawiść do samej siebie.

Do sali zagląda roztrzepana pielęgniarka, pyta czy nie przeszkadza mi wenflon. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że boli jak cholera, ale daję radę. Ona rzuca mi krótkie "aha" i odchodzi. Nie rozumiem... Po co zapytała?

Z nudów liczę, ile godzin wyjęłam sobie z życia. Dokładnie nie wiem, ale trzy razy sześć to osiemnaście. Tak, osiemnaście. Jeszcze trzy i "oczko". Ale czy warto ryzykować?

Przyszła jakaś pani. Uśmiecha się do mnie, sprawia wrażenie bardzo dobrego człowieka, widzę to, jej oczy mówią wszystko. Wiem, że to psycholog, chociaż nikt mi o tym nie powiedział. Pyta, jak się czuję. Co mam jej powiedzieć, jeśli sama nie wiem? Nie jestem w stanie zrozumieć samej siebie. Cholera, po co ja myślę o psychice? Odpowiadam jej, że strasznie boli mnie ręka i słabo mi.

- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytała z troską w głosie.

- Świat mnie nie chce, ludzie mnie nie chcą. Znaczy... Cieszą się, że jestem przy nich, bo im pomagam, bo jestem miła. Ale jestem dla nich tylko wtedy, kiedy są w potrzebie.

- Ale tacy są ludzie. Nie myślałaś nigdy o tym, że każdy może się tak czuć?

- Myślałam. Oczywiście, że myślałam. Znam siebie, proszę pani. Być może oczekuję bezinteresownej miłości, którą sama wszystkim niosę. Nie myślała pani o tym? - w życiu bym się nie spodziewała, że moja odpowiedź będzie tak niegrzeczna.

- Nie mogłam o tym myśleć, ani trochę cię nie znam, pozwól mi się poznać w trakcie twojego pobytu tutaj. Śpiewasz?

- Nie chce pani mnie poznać. Po prostu musi pani poznawać pacjentów, którzy są tu z tego samego powodu, co ja. Trochę śpiewam, ale skupiam się na recytacji.

- Tak myślałam, masz bardzo ładny głos. Za chwilę do Ciebie wracam.

Wyszła, delikatnie zamykając drzwi. Niech nie wraca, szpitalni psycholodzy to nic dobrego.

Myślę nad swoim życiem, którego we mnie brakuje. Myślę o ludziach, na których mi zależy... Przecież wyrywając godziny ze swojego życia - wyrywam je także z ich. Myślę o swojej aspołeczności, która właściwie nie jest aspołecznością. Myślę o wszystkich, którzy darzą mnie jakąkolwiek sympatią i czuję potrzebę, by im podziękować. Słyszałam, że uważają mnie za uroczą, miłą i mądra. Nie mam pojęcia co czyni mnie uroczą i mądra. Naprawdę nie wiem... Jednak wierzę im, nie mam powodów by im nie ufać. Problem jest w tym, że nie jestem w stanie uwierzyć samej sobie, nie jestem w stanie uwierzyć w tę wiarę.

Wczoraj, kiedy mój stan przekraczał wszelkie normy emocjonalne, miałam ochotę wybiec zapłakana ze swojego pokoju i wpaść w ramiona mamy, która nigdy mnie nie rozumiała. Uważa, że chodzenie do psychologa to wstyd, płacz z powodu swoich myśli to głupota, a wyrywanie godzin z życia to szczyt idiotyzmu. Z ostatnim się zgodzę. Wracając, oczywiście z pokoju nie wybiegłam, bo lepiej przecież wziąć żyletkę, zakraść się po prochy i zrobić wszystko, poza pójściem do mamy, by to minęło. Wszystko inne.

Czyli... Ludzie jednak mnie nie nienawidzą? Chyba nawet porwę się na nazwanie mnie lubianą.

Pusta sala i głowa - idealne warunki do refleksji.

Moja aspołeczność była tylko czymś wmówionym. Każdy może lubić być sam. Chyba...

To jednak... Moje życie ma sens.

Następne częściznowu ten zasrany dworzec

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Rasia 05.02.2016
    "trzech panów otworzyło mi oczy, po to" - bez przecinka
    "no... Może trochę dumy z siebie." - może*, z małej litery, bo to tak jakby chwilowe zamyślenie bohaterki, która opowiada, taka pauza, ale wciąż kontynuuje zdanie.
    "Właściwie, wszystko, co złe mnie nie opuszcza." - ten pierwszy przecinek powinien zawędrować za "złe". Tworzy nam się takie ładne wtrącenie :)
    "pyta czy nie przeszkadza mi wenflon" - przecinek po "pyta", bo tutaj mamy do czynienia ze zdaniem podrzędnie złożonym.
    "Za chwilę do Ciebie wracam." - ciebie*, z małych liter :)
    "miłą i mądra" - mądrą* to jest w tekście 2 razy po sobie.
    "Nie mam pojęcia co czyni mnie uroczą" - przecinek przed "co"
    "nie mam powodów by im nie ufać" - przed "by"
    Bardzo podobają mi się niektóre zbudowane przez Ciebie zdania. Te o wzorach na ścianie i myśleniem o życiu, którego brak. Bardzo zgrabnie to ujęłaś, jestem pod wrażeniem :) Zostawiam 5 pomimo jakichś drobnych usterek, bo nie podeszłaś do tematu banalnie i to się ceni. Pozdrawiam :)
  • O-Ren Ishii 05.02.2016
    Bardzo, bardzo dziękuję za wypisanie błędów, miłe słowa i wysoką ocenę. Jest mi bardzo miło.
  • Chris 05.02.2016
    Jest tu spory potencjał. Masz w zanadrzu kilka ciekawych zawirowań ubranych w słowa. Błędy z czasem znikną :) 5
  • O-Ren Ishii 05.02.2016
    Dziękuję! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania