Żołnierzyki

Było późne lato roku 1810, kiedy do drzwi Franciszka ktoś zapukał.

- Idę już! Nie pali się!

Franciszek podszedł do drzwi. Chwycił za klamkę i pociągnął do siebie. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Przed gdańszczaninem stał dobrze zbudowany oficer armii pruskiej oraz dwóch żołnierzy. Wojacy ubrani byli w granatowe kurtki, mające wysoki kołnierz, wyłogi oraz podszewki koloru czerwonego. Kapoty kończyły się na wysokości pasa. Z tyłu miały dwie krótkie poły, podobne do tych przy fraku. Na głowach znajdowały się wysokie czaka. Środek tych dużych wojskowych czapek zdobiły pruskie orły, a ich boki pióropusze wraz z kokardami. Nosili również białe spodnie.

- Brać go!

Żołdacy rzucili się na Franciszka, obezwładnili go i wywlekli z domu.

- Panie?!?! Ja nic nie zrobiłem?!!? Za co ?!?!

Oficer milczał.

- Panie !?!?...

W tym momencie Franciszek został uderzony długim kijem oficerskim w głowę. Stracił przytomność.

- Na wóz z nim!

***

Franciszek obudził się, leżąc na pryczy. Przebywał w dużym pomieszczeniu. Znajdowało się tam jeszcze kilkanaście pryczy. Nagle rozbrzmiał w całym pomieszczeniu dźwięk trąbki sygnałowej. Ludzie zeskakiwali z pryczy i pośpiesznie się ubierali. Wtedy drzwi się otworzyły. Do pomieszczenia wszedł kapral oraz oficer, który był odpowiedzialny za porwanie gdańszczanin. Stanęli przed nim.

- Oto nasz nowy rekrut - mówiąc to, oficer wskazał na Franciszka - Przypsuj mu mundur i przyprowadź na musztrę.

- Tak jest! - odpowiedział, salutując kapral.

Oficer wyszedł. Franciszek nie rozumiał w ogóle, co się dzieje oraz o czym Ci ludzie rozmawiali. Nie znał pruskiego.

- Zbieraj się, a wy na plac musztrowy! - powiedział kapral.

Ludzie, którzy zeskoczyli z pryczy i do tej pory stali na baczność, zaczęli wychodzić ze pomieszczenia.

- Zbieraj się - powtórzył po polsku.

Gdy szli już korytarzem, kapral nagle zatrzymał się, zobaczył czy dookoła jest pusto.

- Dam Ci pewną radę. Szybko się przystosuj inaczej oraz bądź posłuszny, bo inaczej może być kiepsko. Naucz się również pruskiego. Uwierz mi, oszczędzi Ci to kilku rzeczy...

***

- Melduję przyprowadzenie rekruta - powiedział kapral, salutując.

Franciszek został ubrany w mundur podobny do tego, który nosili jego porywacze. Przyprowadził go na ogromny plac w środku zdecentralizowanych koszar. Grupa oraz oficer siedzący na koniu stała naprzeciwko ogromnego budynku. Obok nich stali podoficerowi z długimi kijami.

- Do szeregu! - wrzasnął oficer.

Franciszek nawet nie drgnął.

- Ukarać!! Za nie wykonanie polecenia!!! Dziesięć kijów!!

W tym momencie jeden z kaprali podszedł do gdańszczanina. Zamachnął się. Cios spadł na plecy. Prąd przeszedł go po całym ciele. Franciszek zawył z bólu. Upadł. Gdy się podnosił, spadł kolejny cios, a po nim następne. Po wymierzeniu kary podoficer wziął go pod ramię i zaprowadził do szeregu.

- Baczność!

- Stań lepiej na baczność - szepnął ktoś do ucha Franciszkowi.

Gdańszczanin wyprostował się. Opuścił ręce wzdłuż ciała, a na ramieniu oprał muszkiet. Jeden podoficer przeszedł obok szeregu.

- Ten! - wskazał młodego chłopaka stojącego na końcu - Nie stoi w linii szeregu!

- Ukarać! Trzymanie broni nauczy go stać równo!

Chłopak pobladł. Wizja kilku godzin stania nieruchomo na baczność, trzymając muszkiety, nie napawała optymizmem. Upuścił muszkiet.

- Opryskliwość do oficera?!!?!? - wrzasnął wściekle ten na koniu - Chłosta!! Kara zostanie wykonana jutro! Do karceru z nim!

***

Minęło kilka godzin nauki musztry, podczas których wymierzono kilkanaście innych kar m.in. bicia kijami, trzymania broni, pal, słupek i najgorszą z nich siedzenie na ośle. Przyniesiono wtedy skądś drewnianą figurę tego zwierzęcia. Na jego grzbiecie była ostra krawędź, która wbijała się skazańcowi w odbyt i krocze. Nieszczęśnik skazany na to wył jak opętany oraz okropnie się męczył. Wycieńczonego reszta kompanii zaniosła do lazaretu.

***

Nastał wieczór, gdy do pomieszczenia kompanii Franciszka wpadło trzech żołnierzy. Gdańszczanin przebywał sam w pokoju.

- Co my tu mamy? Świerzynka - zaśmiał się jeden z nich - Napewno coś ciekawego ma.

Zbliżył się do pryczy Franciszka.

- Chcę Twoje buty - powiedział po polsku.

Gdańszczanin spojrzał się jak na idiotę.

- Mówię coś do Ciebie.

- Nie dostaniesz ich.

- Założymy się...

Franciszek nie czekał na to, co zrobi ta trójka. Przywalił stojącemu nad nim z głowy w szczękę. Ten zatoczył się i upadł. Widząc to, jego przydupasy ruszyły na gdańszczanina. Nie spodziewali się jednak, tego co się stało potem. Franciszek szybko znokautował jednego z nich. Już miał zabierać się za ostatniego z nich, gdy do pomieszczenia wpadł kapral i kilku żołnierzy. Burda pomiędzy Franciszkiem a tymi trzema narobiła niezłego rabanu.

- Tych trzech na osła! - mówiąc to, wskazał na leżących i ostatniego z nich - Ten zostanie ukarany chłostą! Do karceru!

***

Słońce było w zenicie, gdy przyprowadzono Franciszka oraz młodzika na plac. Stanęli przed swoją kompaniom ustawioną w dwuszeregu. Rozebrano ich do pasa. Nogi skuto krótkim łańcuchem, a ręce związano. Każdy żołnierz stojący w dwuszeregu otrzymał rózgę z prętów wierzbowych, namoczoną specjalnie w solance.

- Trzy tysiące razy! Na rytm bębnów ruszacie!

Do skazańców podszedł podoficer i powsadzał im kule muszkietowe do ust. Kazał zacisnąć na nich zęby. Żołnierze mający bębny, zaczęli wygrywać rytm. Skazani ruszyli. Podchodzili do nich kolejni z kompanii, okładając ich rózgami. Obok tego pochodu jechał oficer na koniu, który kontrolował solidność kary. Musieli zrobić trzydzieści takich przejść.

***

Pod koniec dnia plecy Franciszka i młodzika przypominały krwawą miazgę. Ledwo co mogli oddychać, dlatego zaniesiono ich do lazaretu.

-Młody nie wyżyje.

- A ten drugi?

- Zobaczymy...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania