Zombie

Rozpadnięta ściana wychodziła na ulicę. Zresztą “ulica” to zbyt bogate słownictwo – to było raczej klepisko porośnięte po obu stronach ruderami. Pięćset metrów dalej to tak, tam była ulica – asfaltowa z wypłytowanym chodnikiem, hydrantem, który obsikiwały psy i trawniczkiem, na którym srały, ale Dżef miał tego nigdy nie doświadczyć. Nigdy więc nie zobaczy pięknego kościoła ze strzelistym dzwonkiem stojącym na wieży, ratusza z zegarem, w którym zamiast kukułki z wahadłem schowani byli miejscy strażnicy z fotoradarem, bloków z kolorowymi gaciami schnącymi na balkonach, i pomnika nieznanego rosyjskiego żołnierza ( no wiecie, takie zwyczajne amerykańskie miasteczko ).

Dżesi tego nie widział, ale widział na ulicy ( na tej pierwszej, nie tej drugiej ) trzech zombiaków grzebiących w rozgrzebanych zwłokach jakiegoś trupa, któremu wyjadali płucka, mózgi i wątroby, mlaskając przy tym z niesmakiem. Wśród jednego z zombi Dżimi rozpoznał swojego kolegę z klasy, Marka i od razu pomyślał – cześć Marek – ale powiedział – meeeehh, mmmmyyymeeeeh! Chciał powiedzieć normalnie, a nie po zombiacku, ale nie mógł, bo choć mu się wcześniej wszystko ruszało, to jednak język się nie ruszał, za to szczęka za bardzo.

W odpowiedzi Dżony usłyszał – sssmeeeeeerraaaaalllll! – co po zombiacku znaszyło – spierdalaj – bo Markowi też jęzor stanął kołkiem dęba. To właśnie przez tą przepadłość, dziwne upodobania kulinarne i kiepski gust do ciuchów ludzie mieli zombi za debili, z nieukrywaną wzajemnością. Marek właśnie w przerzedzonych zębach przeżuwał kawałek nerki, a wyciśnięty z niej mocz spływał mu po brodzie. Chciał się oblizać, ale nie zdążył, bo właśnie dostał 15 kulek z miniguna i się wziął i przekręcił, tak niefortunnie, że skręcił kark w kilku miejscach. Wtedy sobie wszyscy przypomnieli, że słyszeli przed chwilą trwożliwy warkot przelatującego TopUra i był najwyższy czas spierdzielić. A

Ale już było za późno, bo na skrzyżowaniu ulic ( tej pierwszej i tej drugiej ) stał już kapitan Rape Victim ( którego w skrytości też byli idolami, choć on był dla nich ostry i ich tępił, ale kto go nie kochał, no kto? ). Stał, śmiał się głośno w kułak i wniebogłosy swym rechotem no i pruł z miniguna do wszystkiego co było zombiakiem. Śpiewał przy tym starą pieśń amerykańskich komandosów:

Rape żyweeeemu nie przepuści

Rape żyweeeemu nie popuści

Jak się żyyyywe napatocy

Nie pożyje se a juści!

Dżulien chciał się ruszyć, ale paraliżujący strach paraliżował mu każdego członka i nie mógł. Stał dalej gdzie stał na początku i kręcił paluchem w bucie, ale już nie kręcił. Tylko stał. Czekał na śmierdź, a kule szalały w powietrzu kręcąc wszędzie piruety. Zombiaki padali jak muchi i przestali dopiero, jak ich zabrakło. Wtedy kapitan stanął naprzeciwko ostatniego Dżosza i zapytał – co tak stoisz, debilu – i dodał – co ty, kurwa, wiesz o zabijaniu? Nie chce mi się z tobą gadać. – Potem uniósł broń i wycelował, a 6 luf zakręciło młynka jak paluch w okienku pralki i na obrotowej karuzeli. Czas zatoczył koło. Palec kapitana powoli naciskał na cyngiel….

Dżesi patrzył na swojego ulubionego bohatera jak narzeczony, bo sam chciał być kiedyś nim, jakby ten dorósł, ale już nie będzie, bo taka jedna Dżindżer pokrzyżowała mu życiowe plany. Podobno z babami tak zawsze. Pamiętał to dobrze – Dżindżer z czwartej c ugryzła go w ucho na lekcji biologii, na której kroili żabę, którą potem zeżarła. A przecież wujek Staszek przestrzegał go, żeby uważał z dziewuchami i pokazywał mu taką śmieszną gumkę, żeby sobie taką kupił i używał i by się nie musiał żenić z ciocią Lusią. Miał rację, bo jakby kupił i założył na ucho, to może by się nie przegryzła i go nie zraziła.

Ale wróćmy do kapitana. Już prawie by zginął, ale w tym momencie się obudził. Kapitan Rape Victim zdążył tylko powiedzieć “I’ll be back” ( to po amerykansku ), obudził się ze swego koszmaru o zombiakach i poszedł zabijać prawdziwe w realu. Dżakowi tym razem chyba się udało. Był bezpieczny, przynajmniej do czasu gdy kapitan znów zaśnie i on mu się przyśni, a wtedy może go znów zabije. Ale jeszcze go nie zabił, bo się ruszał, choć stał ciągle w tym samym miejscu.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • jolka_ka 17.09.2018
    "Zombiaki padali jak muchi" - Aha.
    :D
  • Canulas 17.09.2018
    " Czekał na śmierdź, a kule szalały w powietrzu kręcąc wszędzie piruety. Zombiaki padali jak muchi i przestali dopiero, jak ich zabrakło" - co, kurwa???

    Jeśli to forma nowoczestej sztuki artystycznej, typu gównem w lustro, to 10 gwiazdek, ale jeśli nie przyświecał Ci prześmiewczy rys, to natychmiastowa gilotyna.
  • fanthomas 17.09.2018
    jest potencjał na kino klasy Z ;) zombiaki to koszmarnie wytarty temat
  • marok 17.09.2018
    kino klasy Z też jest w swoim kręgu artystyczną wizją, czasem z dużym potencjałem.
  • kalaallisut 17.09.2018
    Ale się uśmiałam, aż dam 5 :))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania