Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Zombie Nation
Johnsonn przeciągnął się aż kości w jego życiowo - zmaltretowanym ciele chrupnęły jak paczka chińskiej zupki.
Jak zwykle wraz z południem czyli pory o której się ostatnio budził, powróciły do niego natrętne schizy, jakby czekając tylko na moment w którym pojmie że sen nie jest ucieczką.
Nie golił się od ponad tygodnia, nie zmieniał ubrania od trzech dni. Upał lata przedzierał się przez zasłony, by przypiec go niczym pechową mrówkę.
Wstał, wypił kawę i zjadł paczkę sucharów posmarowanych masłem extra - fit.
Nie znosił tych pieprzonych reklam z gadającym jedzeniem i uśmiechniętymi schizofrenicznymi mamusiami cieszącymi wydatne usta na widok swych szczęśliwych najedzonych a zarazem sztucznych dzieci w idealnym domu wyjętym z mokrych snów kobiety XXI wieku.
Myślał nawet kiedyś żeby robić reklamy, miał talent do przekonywania ludzi do swoich racji, jednak po czasie stwierdził że nie będzie dodawał więcej gówna do wielkiej kloaki jaką była telewizja.
Podrapał się po zarośniętym policzku, spojrzał w lustro - nadal był przystojny mimo ogólnego zaniedbania. I tak miał ochotę owo lustro roztrzaskać, wraz z odbiciem człowieka którego z biegiem lat przestał rozpoznawać.
Nie zawsze tak było - kiedyś miał cel, w sumie nadal go miał jednak był on ukryty pod warstwami życiowego brudu.
Póki co utrzymywał się z niewielkich oszczędności, swoją gównopracę rzucił miesiąc temu, porzucił również większość nie/swoich "znajomków", ludzi podających się za jego przyjaciół...srać na koncept - pomyślał, całkowicie wyzbyty z emocji.
Wyszedł na zewnątrz a miasto powitało go, plując kwaśnym deszczem na tabuny ludu.
Mieszkał w dużym mieście, w jednej z dzielnic gdzie można oberwać kosą po zmierzchu lub utną ci rękę maczetą, ceny wynajmu były zaskakująco tanie, tymczasowo więc nadawały się, dopóki nie ogarnie czego właściwie chce.
Świadomość możliwej śmierci miała przyspieszyć jego decyzję.
Było południe więc jak przystało na aspirującego degenerata poszedł do owianej złej sławą "Budki z piwem" jedynego lokalu w mieście otwartego od rozsądnej pory.
Karen, jego ulubiona kelnerka o kasztanowych włosach sięgających zgrabnej pupci, podeszła do niego uśmiechnięta i z całej siły dała mu w twarz.
- Dupku, miałeś zadzwonić.
Johnsonn skrzywił obleśnie wargi, boleśnie szczypiąc ją w pośladek.
- Ale nie zadzwoniłem, butelkę whisky z lodem i dwie szklanki, czekam na kogoś.
I rzeczywiście, po chwili na skrzypiących schodach pojawił się miejscowy psychopata a zarazem jego najlepszy kumpel.
Saske - bo tak go zwano w narkotykowych kręgach, przysiadł się do odrapanego stolika ze swoim zwykłym kamiennym wyrazem twarzy i nikłym zapachem marihuany.
- Yo - rzucił, wyjmując nową paczkę marlboro, bletki i crusher.
Johnsonn nalał mu whisky i od razu przeszedł do sedna jak to miał w zwyczaju.
- Potrzebuję broni; powiedział.
<Dwa tygodnie później>
Plan był debilnie prosty jednocześnie niezwykle skomplikowany i możliwe że samobójczy.
Dobrze. Inaczej by nie chciał.
Johnsonn zawsze uważał się za kogoś w rodzaju niezrozumianego geniusza. Zwyczajnie wychodził poza ramy przeciętności, wymykał się stereotypom, zabijał schematy i żonglował własną inteligencją.
Czuł się źle, banda ignorantów, - jego rodaków goniła za rzyciowymi celami takimi jak: "rodzina, dzieci, ojczyzna, wiara, pieniądze, seks...." i zylion innych namiętności głównie stworzonych przez pieprzoną mediokrację.
Nie takiego życia pragnął, o nie. Marzył o wyzwoleniu, pragnienie to rozdzierało mu serce już od dziecka.
Dziś kończył lat 25, chyba.
Prezes zaś zakończy dziś swój żywot.
Poranek zaczął się nieźle.
Po upojnej nocy w której wyruchał na wszystkie możliwe sposoby Blon-dee, (dziewczynę poznaną tydzień temu na chilli-rave-zen party, która twierdziła że znają się jeszcze z poprzednich wcieleń i są kochankami) usiadł ciężko na łóżku, kiepując do pustej butelki po winie.
Czuł na plecach cycki Blon-dee gdy całowała go w ucho szepcząc jakieś pierdoły.
Musiał się skupić bo dziś był ten dzień, który zmieni wszystko.
Nie mógł pozwolić sobie na sentymenty. Nachylił się nad szklanym stoliczkiem i wciągnął od razu dwie kreski niebieskiego proszku - MGMX-27 - mówił mu Saske ostatnim razem; "nowe na rynku, dwóch gości już zmarło, szatańskie gówno, cholernie niebezpieczne. Ponoć skład wymyślili sowieci podczas wojny, albo naziści, nie wiem. W każdym razie, zastanów się dobrze zanim weźmiesz i tylko gdy na prawdę musisz..."- wciąż słyszał echo jego głosu.
Musiał - Prezes rozpoczynał przemówienie za godzinę. Poczuł nagły błysk w głowie i rozjaśnienie rozchodzące się od mózgu po każdą komórkę jego ciała.
Odepchnął blondynkę, - muszę iść, do zobaczenia w przyszłym życiu; powiedział zamykając ciężkie hotelowe drzwi.
Po czym otworzył je znowu i dodał - tak na prawdę to się pjeeerdol.
<30 min do przemówienia>
Szedł, prawie biegł po ulicy a jego umysł zadupcał jak mustang po autostradzie natychmiastowej realizacji.
Chwilami zastanawiał się czy nie przedobrzył, 3 razy łapał się w obawie za serce - nie mógł jednak wymięc i zadzwonić po karetkę jak cipa.
Porażka nie wchodziła w grę, musiał wytrwać.
Spojrzał na wszechobecne twarze z obrzydzeniem. Miernoty zasuwały tu i tam pocąc się nerwowo, szukając miłości czy wydając pieniążki na szmelc. Działanie narkotyku nasilało się stopniowo, - teraz ludzie przestali przypominać samych siebie, wydając mu się podobnie do mrówek, samice i samiczki wpadające na siebie, wymacując przeróżne "sensy życia" swoimi śmiesznymi czułkami...
Jako istota pierwszego rzędu, nietschezjański nadczłowiek, kręcił głową z dezaprobatą. Tramwaje jeździły po torach, autobusy i samochody po drogach a ludzie po samych sobie.
Kupił prawdopodobnie ostatnie szlugi w swoim życiu i usadowił swoją kościstą dupę na ławeczce w parku głównym.
Nagle wydało mu się że zrozumiał..!
Capiąco - śmierdzący żul przysiadł się do niego - khierrowniku - wychrypiał przepitym głosem.
Johnsonn skierował swoje oświecone oczy na przyszłego trupa. Zobaczył całe marne życie, choroby, wypadki i inne przypadki na pobrużdżonej twarzy tego obleśnego menela.
Chwycił go za gardło, menel zbladł i zesrał się ze strachu.
Napraw swoje życie głupcze - wycharczał Johnsonn przepojony wściekłością.
Puścił a menel zaczął uciekać, wywrócił się i zemdlał.
Ok, to było nie potrzebne, teraz już panuję nad sobą; pomyślał poprawiając kaburę ukrytą za nogawką obszernych czarnych spodni.
Spokojnie udał się pod scenę.
Tłum oczywiście go nie zawiódł, zawodząc.
Śmierdział chemią, potem i XXI wieczną degrengoladą. - brakiem wyobraźni.
Na niewielkiej rozmiarów scenie stał niewielkich rozmiarów człowieczek. Podniósł rękę a tłum zawył radością.
- Witam szanowni państwo - zaskrzeczał, mlaszcząc do mikrofonu. Za nim dumnie powiewała biało-czerwona flaga - 5ciu ochroniarzy i ze trzech tajniaków w tłumie; zauważył Johnsonn.
Prezes kontynuował swoje przemówienie.
- Jak państwo wiecie, winę za katastrofę ponoszą Ruscy, mój brat był zmodyfikowanym klonem a ja jestem przyszłym zbawcą Polski.
Johnsonn drgnął - coś było nie tak, nikt ze zgromadzonych nie zareagował na tak oczywisty bezsens.
- Czyżbym miał omamy?
- Ponadto - zamlaskał prezes; każdy z was jest własnością państwa i jako jednostka nie posiada wolnej woli. Wasz wysiłek i trud będą podwaliną pod nową oświeconą erę panowania Iluminatów!
Nie zdawało mu się. Zaczepił jakiegoś wąsatego grubasa, i zapytał: czy może pan powtórzyć słowa prezeza? nie usłyszałem.
Grubas cofnął się widząc jego przekrwione oczy, - szanowny pan prezes rzekł właśnie że jesteśmy wspaniałym narodem ze znamienitą historią a program "Czysta plus" powinien pomóc ambitnym ojcom i zatroskanym matkom - prawda Marysiu, powiedz mu - zwrócił się do równie otyłej żony trzymającą dziwnie chude dziecko.
- prawda, prawda, czyż to nie wspaniałe? - zadudniła.
Nie było mowy o pomyłce; ci ludzie byli właśnie poddawani praniu mózgu a Johnsonn jako jedyny znał prawdę.
Zawróciło mu się we łbie, instynktownie sięgnął po kaburę. Krew wezbrała mu w głowie burząc się - usłyszał dziwne piski, - atak psychotroniczny!
Poczuł czyjąś rękę na ramieniu - pan pójdzie z nami, - oznajmił ciepły głos tajniaka.
- Teraz albo nigdy; Johnsonn nagle wyprostował się uderzając tajniaka z bańki niszcząc jego drogie raybany i poprawił ciosem w jaja.
Biegł do sceny przepychając się przez tłum, odbezpieczony pistolet trzymał w dłoni.
Ktoś krzyknął, ktoś wrzasnął. Rozpętało się piekło a Johnsonn wycelował.
Prezez zauważył go i wybałuszył jaszczurze ślepia, przerywając w pół zdanie o nadchodzących złotych czasach nieskończonego konsumpcjonizmu.
Palec nacisnął spust, kula pokonała dystans, przebijając wymiar za wymiarem, wymazując wszystkie możliwe przyszłości, zostawiając tylko jedną a raczej jej brak - śmierć.
Johnsonn padł na ziemię z przestrzelonym gardłem, dławiąc się własną krwią bryzgającą na chodnik.
Wokół zrobiło się cicho, niedługo przyjedzie tvn.
Obywatele mogą znów poczuć się bezpiecznie
< ... >
Po okresie niewysłowionej ciemności,
Ocknął się w kałuży rzygowin we własnym mieszkaniu
- Nigdy kurwa więcej, jutro znów do pracy...
ja pierdole.
Komentarze (21)
Poza tym, przed "ale" przecinek, poszukaj w necie kiedy nie, przed "że" przecinek i też nie zawsze (w necie:), przed "a" przecinek, tak samo przed "bo", "czy", w necie znajdziesz kiedy nie ma.
Takie tam, moje spostrzeżenia.
Trzy za dialogi.
1. "w jego życiowo - zmaltretowanym ciele". Sformułowanie "życiowo - zmaltretowanym" jest złe. Można być "zmaltretowanym życiowo" ale nie "życiowo - zmaltretowanym".
2. "Nie znosił tych pieprzonych reklam z gadającym jedzeniem i uśmiechniętymi schizofrenicznymi mamusiami cieszącymi wydatne usta na widok swych szczęśliwych najedzonych a zarazem sztucznych dzieci w idealnym domu wyjętym z mokrych snów kobiety XXI wieku."
Powinno być: "Nie znosił tych pieprzonych reklam z gadającym jedzeniem i uśmiechniętymi schizofrenicznymi mamusiami cieszącymi wydatne usta na widok swych szczęśliwych najedzonych, a zarazem sztucznych dzieci w idealnym domu wyjętym z mokrych snów kobiety XXI wieku."
3. "przyjaciół...srać na koncept - pomyślał, całkowicie." To jest dziwny twór myślowy i interpunkcyjny. Tu trzeba by coś zmienić w zapisie żeby to było jasne.
4. "Saske - bo tak go zwano w narkotykowych kręgach, przysiadł się" . Albo: "Saske - bo tak go zwano w narkotykowych kręgach - przysiadł się" , albo "Saske, bo tak go zwano w narkotykowych kręgach, przysiadł się".
5. "- Potrzebuję broni; powiedział." Powinno być: "- Potrzebuję broni - powiedział."
6. "ignorantów, - jego rodaków". Co to jest za twór ", -" ?
7. "degrengoladą. - brakiem wyobraźni." Co to jest za twór ". -" ?
Za uwagi thx ale nie skorzystam
artystyczny się tarci? Zabawne jak w słowie pisanym można dużo poprawiać bez niby znaczenia. Placki to tylko w mojej poezji są, więc Henear rób swoje, po swojemu nie zmieniaj stylu. Zapomniałam o wolnym duchu artystycznym, bo ktoś próbował mnie ostatnio zamknąć w ramach, a może szufladkach.
Inna sprawa jak rzeczywiście miałbym coś super odpicować zgodnie z zasadami by nadawało się do ew. druku.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania