Zrodzona z gwiazdy
Zrodzona z gwiazdy. Obudzona spośród ciemności. Wyłoniła się niczym promyk nadziei wśród mrocznej zasłony okrutnego świata. Istota najwyższa. Piękna i subtelna. Delikatna niczym puch. Czystsza niż najbardziej klarowny z potoków. Dobra, ale groźna. Niewinna, lecz nieposkromiona. Jest nadzieją. Jest ratunkiem. Jest światłem. Odnalazł ją. Podróżował długo i nieprzerwanie. Czuł się samotny jak nigdy przedtem. W końcu spojrzał jej w oczy, W jej iskrzące witalnym blaskiem złociste tęczówki. Tak młode, a jednocześnie tak stare. Po mileniach mężczyzna w końcu był przy niej i obiecał sobie, że już nigdy jej nie opuści. Jej widok, jej piękno, jej inteligencja i błysk w oku były wszystkim, czego potrzebował do życia. Wszystkim czego od życia wymagał i wszystkim co go przy nim trzymało. Liczyła się dla niego tylko jej miłość i nic poza tym.
- Nie ma dla ciebie już nic w tym świecie, podróżniku? - spytała go pewnego dnia.
- Wszystko co jest w nim cenne już odnalazłem - odpowiedział jej wtedy.
Jej piersi wznosiły się i opadały lekko przy jego ciele. Jej włosy opuszczały się na jego ramiona, a słodki oddech owionął jego twarz, gdy zbliżała się, by złożyć na jego ustach najczulszy z pocałunków. Ich oczy zamknęły się. W ich zatraceniu zdawały się upłynąć całe wieki. Jej głowa opadła na niego, jej oddech przyśpieszył. Niewiadomo kiedy ich dłonie złączyły się, a ciała zlały się w jedno. I znów minęły wieki.
- Kocham cię, mój podróżniku - wyszeptała do jego ucha miękko. Sam dźwięk jej głosu sprawił, że mężczyzna zadrżał nieznacznie.
- Ja ciebie też kocham, moja radości - odpowiedział do niej ciepło.
Jej spojrzenie emanowało uczuciem. Jej ciało lgnęło do niego, a jej istota pragnęła połączyć się z jego istotą. Ogarnęła go rozkosz. Westchnął. Nie chciał wstawać. Nie chciał się budzić. Kochał ją. Niezależnie od tego ile razy wypowiadał na głos te słowa, nie stawały się one silniejsze, choć powinny, gdyż za każdym razem on kochał ją jeszcze mocniej. Nie było im jednak pisane to wszystko. Wszystko co dla siebie znaczyli. Ich życie… Ich los… Od dawien dawna były zapisane. Nie mogli uciec przed swoją przyszłością. Nie mogli jej uniknąć. Ona była światłem, ratunkiem. On trwał jedynie przy niej, z całych sił odwlekając tylko to, co i tak miało nadejść. Desperacko opóźniał nieubłaganą kreację nici przeznaczenia, które powoli oplatały się wokół nich jak pajęczyna. Nie był w stanie jej przeciąć. Nie był w stanie się uwolnić, jak gdyby sama wszechpotężna siła kosmosu zdecydowała się z nim na ten bój. On nie umiał jej pokonać. Ogarnęło go zwątpienie. Jego miłość miała być przecież silniejsza od wszystkich sił. Silniejsza od samego kosmosu. I była… Dla niego. Dla niej, ale nie dla reszty… Świadomość nadejścia nieuchronnego sprawiła, że po raz pierwszy odczuł dojmujący ciężar upływu czasu, a jego ząb odcisnął na nim swe piętno. Świadomość końca przyprawiała go o zimne dreszcze. Nie wstał jednak. To ona podniosła się pierwsza. Bogini w ciele kobiety. Smukła i zwiewna. Silna i zjawiskowa. Radość jego oczu i bijąca miłością część jego serca. Jedyna wartościowa, jaką jeszcze w sobie nosił. Ona wstała. On popatrzył na nią ze smutkiem. Po jej twarzy płynęły rzewne łzy. Jej ramiona drgały nieznacznie, a kolana uginały się, gdy wykonywała kolejne kroki, które za każdym razem wbijały się w zranione ciało mężczyzny niczym ogniste sztylety. Ona odchodziła, dotarło do niego. Wiedziała, że musi. On też wiedział. Dlaczego więc czuł z tego powodu taką złość? Takie cierpienie? Chciał być z nią po wsze czasy, ale bez niej ten czas pozbawiony był już znaczenia. Pragnął podążyć za nią, ale nie potrafił.
- Tak mi przykro, kochanie - znikąd dobiegł go złamany głos jego ukochanej.
Nie odpowiedział. Tego też już nie potrafił. Bez niej, bez swojej radości… Był nikim. Zanikał. Jego wszyta w materię świata istota blakła. Gasł. Nie był już widoczny pośród promieni jej gorejącego blasku. Spadł w ogień, a jego serce stopiło się prędzej, niż jego myśl zdołała przekazać jej ostatni szept. Ostatni dech. Tchnienie życia opuściło go. Wiedział, że tylko ona utrzymywało go przy nim. Bez niej rozkruszyło się ono i obróciło w nicość, niczym lodowy głaz wtrącony w płomienie. Ona uroniła jedną ostatnią łzę, a potem żyła dalej. Dalej olśniewała swym pięknem. Dalej dawała życie. A kosmos, z którym mężczyzna toczył tak zażarty bój, niczego nawet nie zauważył. Obok żyli uratowani, wciąż ciesząc się jej światłem i radością. Tym, czym podróżnik już nie mógł. Trwali, bo ona trwała, a on już nie…
Komentarze (9)
Co do błędów, to możliwe, że zrobiłeś to celowo, jednak aż rzucało się w czytaniu ogrom zaimków "jej, jego".
"Wszystko co dla siebie znaczyli." - nie podoba mi się to zdanie.
Teraz czas na kącik głupot doktora Jareda. Już od samego początku czytałem z myślą towarzyszącą, jakoby oboje z kochanków pochodzili z królestwa śmierci. Być może nawet dziewczyna była tą śmiercią? Czułem się tak, jakby mężczyzna umierając na końcu, tak naprawdę rodził się w naszym świecie. To jest wyobraziłem to sobie jako uniwersum w którym życie jest nieistnieniem, a śmiercią jest tak naprawdę powrót do życia czyli narodzenie. W myśl tego, naturalnym stanem kosmosu jest bycie martwym, a śmierć tutaj miałaby polegać na wyrwaniu się ze schematu (tak brutalnym dla mężczyzny). ~ wiem, że nie o to chodziło, ale taka natrętna myśl mnie nawiedziła podczas czytania. :D
Co do tekstu: zacząłem czytać zanim spojrzałem na kategorię. Nie umiem oceniać miłostek, ni cholery. Trochę za dużo środków stylistycznych kosztem treści "głównej". Zostawiłeś też trzy kropki na końcu, a do tego tekstu, zamiast niedomówień, pasowałoby jakieś szokujące zwieńczenie romansu. Np. fajnie jakby się okazało, że jest to jakaś wersja z powstaniem wszechświata, kosmos jako dziecko dwojga kochanków. (ale się uczepił mnie ten kosmos...). Dam 4.
"czego potrzebował do życia. Wszystkim czego" - po "wszystkim", bo tutaj traktujemy jako powtórzenie
"Nie ma dla ciebie już nic w tym świecie podróżniku?" - po "świecie"
"Wszystko co jest w nim cenne już odnalazłem" - po "cenne"
"Kocham cię mój podróżniku" - po "cię"
"Ja ciebie też kocham moja radości" - po "kocham"
"wbijały się w zranione ciało mężczyzny, niczym ogniste sztylety." - tu dla odmiany bez przecinka ;) porównanie proste
"Tak mi przykro kochanie" - przecinek po "przykro"
"Bez niej, bez swojej radości… Był nikim" - tutaj napisałabym "był" z małej litery, bo jednak to tylko przerywnik i kontynuacja zdania
"obróciło w nicość, niczym lodowy głaz wtrącony w płomienie" - bez przecinka, porównanie proste
Tak więc odkopuję sobie jakieś starocie, których wcześniej nie widziałam. Przyznam, że styl niewiele Ci się zmienił (przynajmniej w takich krótkich tekstach), ale to akurat dobrze. No i zrobiłeś postępy choćby pod względem interpunkcji. Wypisałam to, co rzuciło mi się w oczy, aczkolwiek mogłam coś pominąć, bo padnięta jestem dzisiaj. No ale mniejsza z tym - tekst zrobił na mnie wrażenie zarówno pod względem dosłownym jak i aluzyjnym, ta końcówka tak ładnie zamknęła tę symboliczność. Ciekawe odniesienie do tego, że jednak podczas kiedy każdy z nas przeżywa swoje słabostki i miłostki, inni nawet tego nie zauważają, ich życie biegnie zupełnie innym torem. Trochę tak jakbyśmy żyli ze sobą, ale jednak bardzo daleko od siebie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Kolejna kwestia to opisane uczucie - takie czyste, głębokie, a jednak przerwane z przyczyn od nas niezależnych, czyli właściwie najsmutniejsza część życia, czyli koniec, zarówno od strony umierającego jak i opiekującego się nim. Troszkę się rozpisałam, ale za całokształt zostawiam czwórkę - trochę za błędy, a trochę jednak za styl. Zaimki widziałam, że tłumaczyłeś, ale mi jednak takie nagromadzenie troszkę przeszkadzało. Oczywiście to subiektywna ocena. I to chyba wszystko z mojej strony :)
Jak zwykle, droga Rasiu, zachwyciłaś mnie też przecudowną interpretacją. Aż musiałem sobie sam tekst przypomnieć :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania