Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zwyczajna gwiazda - miniatura.

Wstęp:

Mam sentyment do tej pisarskiej zabawy - jest to część prezentu dla mojej przyjaciółki. Co można podarować marzycielce? Może butelkę wina, wysmakowany album pełen męskich aktów?:) A jeśli da się wpleść te rekwizyty w tekst i w efekcie podarować jej skrawek fabuły, której ostatnie linijki są zaklęciem, które ostatecznie się spełniło.

 

MAJ

 

Świt. O tej porze dnia wiatr znaczył swoją obecność jedynie spokojnym oddechem, niczym utalentowana krawcowa, układając jedwabny błękit wody w regularne fale. O jego potencjalnej sile świadczyły jedynie kule splątanych wodorostów, wyrzucone przez morze poprzedniej nocy, podczas sztormu.

 

Schłodzone Gavi zamiast śniadania. Ubrany w elegancki garnitur lokaj postawił na stoliku piękny, bogato zdobiony kielich. Ręcznie grawerowany kryształ, ozdobiony płatkami złota idealnie leżał w dłoni a jasna, krystaliczna, żółto zielonkawa barwa wina korespondowała z jego orzeźwiająco cytrusowo – mineralnym smakiem. Przyjemnie pobudzenie uśpionych zmęczeniem zmysłów.

 

„Czas odpoczynku”. Tak nazywała te poranne chwile, kiedy rejestrujące światło wschodzącego słońca powieki uparcie odmawiały snu, zupełnie ignorując potrzeby wycieńczonego nieprzespaną nocą ciała. Leżała na ogromnej miękkiej sofie, obitej śmietankową bawełną z domieszką kaszmiru. Barwa tkaniny korespondowała z resztą ekskluzywnych, jasnych mebli zdobiących ogromny taras – serce posiadłości. Wsparta na miękkich poduszkach, obserwowała spod półprzymkniętych powiek jaśniejące niebo. Ciepło pierwszych promieni słońca pieściło jej odziane w koronkową koszulkę ciało a widok skrzącej się miliardem diamentów wody dopełniał piękna.

 

Slogan „życie jak sen” idealnie ilustrował ostatnie dwa lata i ogromny, międzynarodowy sukces cyklu wystaw jej fotografii. Właściwie już w dniu debiutu doceniono niezwykły talent zatrzymywania w kadrze ulotnych, prawie niezauważalnych momentów. Doskonały mariaż znakomitej techniki i wyobraźni otwierał przed odbiorcami drzwi do złożonego świata emocji, wywołując wzruszenie, refleksje, łzy czy śmiech. Za nieruchomym obrazem kryła się spójna historia, którą nietrudno było dopisać własną wrażliwością. Aby zobaczyć jej debiutancki zbiór „Korrida”, poświęcony ludziom igrającym ze śmiercią w imię pasji, chętni z całego świata gotowi byli godzinami stać w kolejkach przed galerią. Czternaście fotografii z drugiej kolekcji „Instynkt” opowiadającej o matczynej miłości zostało nagrodzonych w międzynarodowych, prestiżowych konkursach. Natychmiast znalazły się w rękach prywatnych kolekcjonerów, gotowych zapłacić za nie niebotyczne sumy. Ostatnia wystawa – „Kulisy”, ilustrująca katorżniczy wysiłek akrobatów należących do znanej grupy Cirque du Soleil została opisana ponad czterystu publikacjach, niemal w każdym języku. Okrzyknięta „objawieniem” oraz „supernową świata sztuki” , w wieku dwudziestu siedmiu lat mogła uznać siebie za osobę znaną, niezwykle majętną oraz spełnioną zawodowo. Miejsce, które obecnie nazywała domem nie ustępowało przepychem willom rekinów giełdowej finansjery i uchodziło za najatrakcyjniejszą nieruchomość wschodniego wybrzeża Sycylii. I mimo, że jej artystyczna sylwetka ukazywana była właściwie tylko w specjalistycznych magazynach poświęconych sztuce, wśród celebrytów była tak popularna, że z trudem mieściła w grafiku bankiety, bale oraz wystawne kolacje. Pieniądze, spotkania z fascynującymi ludźmi, niegraniczony dostęp do najpiękniejszych zakątków świata były jej codziennością. Trudno sobie wyobrazić bardziej inspirującą warunki dla artysty. A jednak najnowszy projekt wymagał czegoś więcej. Miał być ukłonem w stronę codzienności, ukazywać drobiazgi, które kochamy w ludziach, sekundy składające się na ich powszedniość, migawki, które po latach wyświetla nam napędzana tęsknotą pamięć. Chciała obrazem stworzyć swój własny o niezaspokojonej potrzebie bliskości. Intymny zapis przyziemnych, niepokojąco prymitywnych a przez to do głębi ludzkich marzeń. Opowieść o tym jaką wartość może mieć widok drugiej osoby oraz jak szlachetny jest obraz człowieka widziany przez pryzmat uczuć. Z punktu artystycznej twórczości było to dla niej wyjątkowo ambitne zadanie, głównie ze względu na własną nieznajomość tematu. Towarzyszący sławie kalejdoskop mężczyzn, pięknych, choć tak mało wartych jak kolorowe szkiełka, nie sprzyjał prawdziwemu budowaniu emocjonalnych więzi. Nie umiała wejść w rolę zakochanej bez pamięci kochanki ponieważ współodczuwanie namiętności przychodziło jej z trudem. W każdym związku wydawało jej się, że obserwuje swój własny romans z boku, nie uczestnicząc w nim wcale. Wewnętrzny chłód rekompensowała całkowitemu oddaniu pracy, wyrzucając z umysłu niemiły wniosek, że ta przedłużająca się samotność jest czymś złym. Tak było do zeszłego roku, kiedy jej wyobraźnię opanował ten nowy projekt. Poświęcony tematowi, którego dopiero musiała poznać, trudny, bo wymagający starannie dobranego podmiotu – właściwego człowieka. Złożoności, prawdy, wrażliwości przełamanej siłą – zamkniętych w męskiej formie. Atrakcyjnego ciała, bez zwykłej w tych okolicznościach pewności siebie. Potencjału. Tworzywa. Obiektu badań. Musiała go znaleźć i kupić. Zakontraktować jego czas, podpisać umowę a następnie uwiecznić.

 

Najprościej było wynająć kogoś poprzez agencje specjalizującą się w wyszukiwaniu modeli dla dobrych szkół plastycznych. Po kilkudziesięciu nieudanych próbach, doszła do wniosku, że obiekt musi być zupełnym amatorem, najlepiej nie do końca świadomym swojej roli. Tylko ten warunek mógł zapewnić fotografiom pełną autentyczność. Mógł być nim mężczyzna spotkany na imprezie, plaży, ulicy, w sklepie, w lekarskiej poczekalni. Teoretycznie ktokolwiek, w praktyce ktoś bardzo konkretny. Posiadający duszę. Zwykły i jednocześnie w tej normalności kuszący. I przede wszystkim zdolny otworzyć się przed nią. Ukazać swoje wnętrze, chociaż zapewne było to trudniejsze niż profesjonalne pozowanie do aktów.

 

 

 

Poszukiwania trwały już przeszło pięć miesięcy. Wczorajsza noc także przyniosła rozczarowanie. Samo przyjęcie jak zwykle okazało się ogromnym sukcesem ale wśród dwustu zaproszonych gości nie znalazła choćby jednego, który nadawał się do tej roli. Spodziewała się tego. Barwny tłum idealnie skrojonych garniturów, przystojnych twarzy, nienagannych ciał był jak gablota najznakomitszych diamentów oprawionych w platynę ale jej nie inspirował, bo tak naprawdę nie była zainteresowana gotową do kupna błyskotką. Chciała sama wydobyć z człowieka szlachetność, dać mu ostateczny szlif i jak wytrawny jubiler zarobić na swym dziele fortunę. Pozostał jeszcze jeden kandydat. Człowiek z zewnątrz, z poza wyspy, niemający nic wspólnego z jej światem i dzięki temu potencjalnie odpowiedni.

 

 

Potrzebował pieniędzy. Historia na Uniwersytecie w Bolonii były kosztownym hobby. Nie nazywał tego studiami, bo rodzice już dawno wbili mu do głowy, że kierunki humanistyczne to nie zawód a fanaberia, twierdząc przy okazji, że sponsorować tego typu rozrywek nie zamierzają. Skutkiem tych surowych metod wychowawczych było podjęcie pracy barmana w klubie nocnym, przeprowadzka do mikroskopijnej, obskurnej kawalerki oraz monotonne żywienie się makaronem z sosem pomidorowym – o ironio, specjalnością regionu.

 

Pewnie nigdy nie potraktowałby tej oferty poważnie, gdyby nie groźba wyrzucenia z uczelni z powodu zaległości w płatności czesnego. Termin zbliżał się nieubłaganie, a na jego koncie wciąż brakowało ponad połowy potrzebnej sumy. Zgłosił się. Załączył wymaganą fotografię, spotkał się z asystentką tajemniczego „zleceniobiorcy”, odpowiedział na milion dziwnych pytań obejmujących tematyką wszystko, od stosunku do dzieł Botticellego po alergie pokarmowe i najwyraźniej spełniając wymagania kontrahenta otrzymał bilet na samolot na wyspę wraz z bezzwrotną zaliczką. Przyjął go bo niewiele miał do stracenia. Przez miesiąc nie zacznie tęsknić za beznadziejną pracą i norą, w której mieszka.

 

 

 

Przyglądała mu się z najwyższego balkonu. Wyglądał zwyczajnie. Tak jak powinien wyglądać niezamożny student. Klasyczne dżinsy, czarny podkoszulek z sieciówki, odrobinę za długie, trudne do ujarzmienia włosy i dwudniowy zarost. Dosyć wysoki, szczupły, poruszał się z gracją ludzi świadomych swojego ciała. Z ankiety wyczytała, że interesuje się tańcem, teraz zyskała też pewność, że aktywnie go uprawia. Przystanął przy kamiennej poręczy oddzielającej taras od basenu. Nie widział wycelowanego w swoją twarz obiektywu. Złapała wspaniałe ujęcie jego pełnego podziwu uśmiechu. Patrzył w morze i z niedowierzaniem kręcił głową. Ze zmierzwioną przez wiatr fryzurą i miną pełną dziecięcego zachwytu wyglądał bardzo młodo. Świetliście. Świeżo. Naturalna twarz i autentyczne emocje. Wyświetlacz aparatu jednoznacznie pokazywał, że to mógł być właściwy człowiek.

 

 

 

Nie umiał dłużej wątpić w lukratywność tej oferty. Nie tutaj – nie w tym skąpanym w słońcu miejscu. Nie pośród tego piękna i luksusu. Ubrana w biały uniform dziewczyna przyniosła mu aromatyczne espresso i szklankę wody. Usiadł na jednym z foteli. Serce waliło mu jak oszalałe. Czekał na TĄ kobietę. Bardziej niż to czego faktycznie od niego będzie wymagała interesowało go kim ona jest. Ekscentryczną kobietą biznesu, pod której spojrzeniem truchleją najbardziej wpływowi inwestorzy? Gwiazdą kina, która znalazła na wyspie ucieczkę od fotoreporterów? Dziedziczką mafijnej fortuny? Do czego był jej potrzebny?

 

Usłyszał w oddali stukot obcasów. Wstał gwałtownie i odwrócił się w kierunku źródła dźwięku . Później wielokrotnie wracał wspomnieniami do tej chwili. Wystarczyło przymknąć powieki, żeby znowu mieć ją na wyciągnięcie dłoni. Szczupłą brunetkę o oliwkowej skórze. Biała, elegancka w swej ascetycznej prostocie sukienka miękko opływała jej ciało. Poruszane delikatnym wiatrem długie, orzechowe włosy okalały subtelną twarz. Była piękna, chociaż nie w oczywisty i nachalny sposób, co nawet dodawało jej atrakcyjności. Pomyślał wtedy, że jej czar jest kwestią oprawy, ta bowiem, biorąc pod uwagę dom z widokiem na morze, była niezaprzeczalnie oszałamiająca. Z czasem zmienił zdanie. To ona sama nadawała urodę miejscom. A jej brak to piękno odbierał. Uśmiechnęła się i wyciągnęła ku niemu dłoń. Usiedli, żeby porozmawiać o konkretach.

 

 

 

Miał do dyspozycji trzypokojowy apartament w zachodnim skrzydle posiadłości. Ktoś rozpakował jego walizkę i poukładał ubrania w garderobie. Niewidzialne dłonie rozstawiły kilka bukietów gałązek obsypanych upojnie pachnącymi kwiatami pomarańczy. Na stole, w pojemniku z lodem stał powitalny prezent – białe Giavi, ulubione wino pani domu.

 

Dopiero teraz, siadając na zasłanym jedwabną pościelą łożu poczuł zmęczenie. Podróż oraz towarzyszący jej stres dawały o sobie znać. Nie miał już czasu zdrzemnąć się przed kolacją, postanowił więc przynajmniej orzeźwić się prysznicem.

 

Nowoczesna łazienka nie posiadała kabiny, a woda lała się prosto z sufitu, w zależności od preferencji tworząc nad głową letni deszcz lub tropikalne oberwanie chmury. Przymknął powieki i zamruczał z zadowoleniem, nieco podkręcając temperaturę wody. Sam nie wiedział jak to się stało ale zgodził się na wszystko. Obiecał również poskromić ciekawość i nie pytać jaki jest cel tego eksperymentu, kim ona jest i czym się zajmuje. Wiedział jedynie, że przez miesiąc będzie mieszkał w raju, oddając się całkowicie do dyspozycji tej kobiety. Miał z nią spędzać każdą chwilę, towarzyszyć jej jak cień. I nie zwracać uwagi na towarzyszący jej aparat fotograficzny. „Hobby” – wyjaśniła lakonicznie, zanim zdążył zapytać. Zgodził się. Przecież mogła mieć bardziej dokuczliwe zainteresowania…

 

 

 

Ponieważ nie robił kompletnie nic, za co można by oczekiwać pieniędzy, ani przez minutę swojego pobytu nie pozbył się wrażenia, że to raczej on powinien płacić za przywilej bycia tam. Zgodnie z umową, jadał z nią posiłki, grał w szachy, opowiadał o swoim życiu, z trudem unikając zadawania pytań na jej temat. Był rozpieszczanym gościem, smakował najwykwintniejszych potraw, wylegując się w słońcu czytał dzieła wybitnych pisarzy, słuchał doskonałej muzyki. Dzielił z nią życie, o którym do tej pory mógł jedynie marzyć. Niebezpiecznie przyzwyczajał się do nowego standardu, tak samo jak nieodpowiedzialnie zaczął lubić jej towarzystwo. Tajemnice, którą przed nim ukrywała dodawały jej uroku, prowokując wyobraźnię do tworzenia wymyślnych scenariuszy. Fantazjował o chwili kiedy spojrzy na niego inaczej. Uśmiechnie się do NIEGO, nie do zdjęcia, które udało jej się zrobić. Chciał, żeby w chwili pożegnania odłożyła aparat i spojrzała mu w oczy. Pragnął usłyszeć, że miesiąc to za mało, że jeszcze ją zobaczy… Zastanawiał się czy jest zauroczony nią, czy wszystkim tym co ją otacza. Czy w jego mieszkaniu podobała by mu się tak samo. Czy on podobałby się jej, w obskurnej kuchni, przy wyszczerbionym zlewie…?

 

Kiedy wymruczała pełen zachwytu komentarz do zdjęcia zabawy z jej psem – słomkowożółtym retrievierem, zapytał niby w żartach co może być zachwycającego w takim „nikim” jak on. Spoważniała. Utkwiła w nim zaskoczone spojrzenie i powiedziała:

 

- Przecież jesteś bezcenny…

 

- To wiele znaczy w ustach kogoś, komu brakuje już tylko gwiazdki z nieba- zażartował, chcąc się z nią podroczyć ale odpowiedzią było milczenie i tajemniczy uśmiech.

 

Chciał spróbować jej dotknąć, położyć dłoń na jej ramieniu, założyć za ucho targany wiatrem kosmyk włosów, podejść tak blisko, żeby poczuć ciepło jej ciała. Ale nie zrobił nic, zbytnio go onieśmielała.

 

 

WRZESIEŃ

 

 

Wybrała sto pięćdziesiąt fotografii. W następną sobotę większość z nich zawiśnie na ścianach Galleria Nazionale d’Arte Moderna, reszta w jej domu.

 

Przesunęła opuszkami palców po lśniącej powierzchni pierwszego zdjęcia. Oszołomiony uśmiech, ciekawość, niecierpliwe oczekiwanie, nadzieja wymieszana z obawą przed nieznanym. Patrzy z zachwytem na ocean. Właśnie przyjechał. Zaskoczony scenerią, zaintrygowany swoim zadaniem. Nieświadom przyszłości.

 

Drugi dzień jego obecności. Koszula narzucona na mokre po pływaniu ciało. Skóra lekko zaróżowiona od opalania. Nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do intensywności promieniowania na skąpanej w słońcu wyspie. Ściekające z włosów krople wody lśnią na jego skroniach, spływając cieniutkim strumyczkiem wzdłuż szyi, formując ciemniejsza plamę na błękitnej bawełnie. Wyciąga dłoń aby sięgnąć po szklankę soku leżącą na stoliku. Zwykłe ujęcie, równie dobrze mogące pełnić rolę filmowego kadru. A jednak udało jej się zamknąć w tym obrazie nieco magii – niespotykany spokój w jego odprężonej twarzy. Jakby nie liczyło się nic oprócz pragnienia, a on sam z powrotem stał się dzieckiem, skupionym na potrzebach ciała, w słodki sposób egocentrycznym i jednocześnie niewinnym.

 

Dwa kolejne ujęcia– tego samego dnia, zaraz pod sobie. Na pierwszym zbliżenie. Wokół oczu milion małych promyczków. Załzawione źrenice. Drugie ukazuje kontekst. Trzyma się za brzuch, niemal widać jak brakuje mu tchu. Nie potrzebny dźwięk aby śmiech stał się zaraźliwy.

 

Drugi tydzień – ciemny kontur na tle zachodzącego słońca. Twarz poważna. Opowiada o rodzicach, wyrzuca z siebie poczucie braku przynależności, jakby ich relacje polegały jedynie na niechcianych powiązaniach kodów genetycznych. Definiował dzieciństwo jako czekanie na dorosłość, nie pamiętając nic z wyjątkiem odrzucenia. Wzruszał ją choć jednocześnie budził respekt. Nie emanował pluszową potrzebą rozpieszczania jak większość samotnych, wychowanych w emocjonalnym chłodzie dorosłych. Wręcz przeciwnie, był ujmująca mieszanką godności, delikatności i nienachalnego ciepła. Czuła, że odpowiedziałby na jej czułość, chociaż wcale jej nie oczekiwał i właśnie niedoprecyzowanie tej sytuacji było najbardziej pociagające.

 

Dzień dwudziesty drugi. Zmarszczone brwi, ramiona splecione na klatce piersiowej. Zły. Autentycznie rozgoryczony. Dobrze pamiętała tę rozmowę. Zadał pytanie o cel swojego pobytu, lekko naginając ustalone reguły a ona potraktowała go ostro, nieproporcjonalnie do wydarzenia. Dał się tym sprowokować i podarował jej doskonałe ujęcie. Miała w dłoni bezsilny gniew. Nie miał wtedy odwagi bronić się – widocznie za krótko się znali. Jednak mowa ciała doskonale rekompensowała milczenie. Zamknięty, wycofany, niechętny, urażony, chętny wyjechać natychmiast, wbrew warunkom kontraktu. Nie przeprosiła go, chociaż wymagała tego grzeczność. Zostawiła temat otwarty, czekając na rozwój sytuacji i starając się przewidzieć kierunek, w którym rozwiną się te emocje. Tydzień później chwaliła tą decyzję.

 

I w końcu TO zdjęcie. Czarno biała fotografia reklamująca wystawę. Nagi mężczyzna w białej, jedwabnej pościeli. Leży na wznak ale głowę odwróconą w lewo, prosto w stronę obiektywu. Nasuwa na oczy czarną, koronkową przepaskę. Uśmiecha się, zaciekawiony. Najważniejsza rolę grają detale. Usta, niecierpliwe, głodne, oczekujące pocałunku. Uwypuklone żyły na szyi – jest podniecony, rozdrażniony, niecierpliwy. Pozornie uległy, całkowicie oddający się jej fantazji. W rzeczywistości jednak bardziej niż spragnionego pieszczot kota przypomina gotowego do skoku jaguara. Napięte mięśnie, pulsująca w żyłach adrenalina. Pękł, kiedy odłożyła aparat i musnęła językiem wewnętrzną stronę jego przedramienia.

 

 

 

Zaczerpnął głęboko powietrze, na chwilę przymykając powieki. Sekunda wahania. Spojrzał w jej oczy. Tym razem brakowało mu łagodności, jakby maska dodała mu pewności siebie. Szybko wyciągnął dłoń aby chwycić jej nadgarstek. Zaskoczył ją. Być może wystarczyło choćby minimalny opór, żeby przywołać go do porządku, tyle że wcale nie chciała, żeby był grzeczny. Pomyślała, że ten wykraczający poza warunki kontraktu dotyk będzie dopełnieniem. Pozwoli jej wejść w ostatnią, intymną sferę. Poznać smak, zapach, usłyszeć przyspieszony oddech i zilustrować go zmysłami lepiej niż cyfrowym obrazem. Przyciągnął ją mocno do swojej nagiej piersi. Sięgnął do rąbka krótkiej, letniej sukienki, podwinął ją w górę i z jej pomocą zsunął ją przez głowę. Całował jej szyję, przesuwając się od płatka ucha aż po linię ramion, lekko szczypiąc zębami delikatną skórę. Chciała aby tak samo pieścił jej piersi, więc podniosła się, usiadła na nim okrakiem i tam położyła jego dłonie. Biustonosz pofrunął na podłogę a w ślad za nim jedwabne figi. Wsunęła dłonie w jego gęste włosy, kiedy błądził ustami wokół jej wyprężonych z podniecenia brodawek. Ściskał obiema dłońmi jej pośladki, zmuszając do delikatnego kołysania biodrami. Przy każdym ruchu jego sztywna męskość, pocierała jej nabrzmiałą łechtaczkę. Drżała z podniecenia, nie mogąc się doczekać aż poczuje go głęboko w sobie. Przylgnęła znowu ściśle do jego ciała, napierając wzgórkiem łonowym na nabrzmiałego członka. Nie wytrzymał dłużej, sprawnym ruchem przeturlał ją na bok, układając się między jej udami. Podłożył dłoń pod jej pośladki i wszedł w nią głęboko. Usłyszała chrapliwy jęk. Swój własny. Ofiarował jej spokojny, powolny rytm głębokich pchnięć, doprowadzających ją do szaleństwa, wydobywających z niej urywane, nieprzytomne błaganie o więcej. Celebrował każdą sekundę kontaktu z jej ciałem, instynktownie czując, że ta chwila nigdy nie wróci. Szybko nauczył się odczytywać jej reakcje na dotyk, zwalniając rytm za każdym razem kiedy była gotowa dojść w jego ramionach. „Błagam… „- wymruczała mu do ucha, z trudem łapiąc oddech między kolejnymi seriami. A później, kiedy drażniące niezaspokojenie zaczęło graniczyć z bólem podniósł się nieco wyżej, tak żeby lepiej widzieć jej twarz i dokończył, szybkim, bezlitosnym tempem, na które odpowiedziała jękiem stłumionym w jego szyi. Wygięty kręgosłup, przymknięte powieki, spazmy wstrząsające całym ciałem. Ona przez moment oderwana od rzeczywistości, zdumiona rozkoszą jaka jej podarował i on, zapatrzony niedowierzającym wzrokiem w jej twarz, jakby nie był przygotowany, że spełnienie może mieć w sobie tyle fizycznego piękna. Jak w fotografii, gesty mówiły więcej niż słowa, tłumacząc cierpliwie dlaczego seks nazywamy kochaniem.

 

 

Ostatnia fotografia. Odwrócił wzrok, jakby wolał pożegnać się z morzem niż z nią. Starał się ukryć rozczarowanie. Po wczorajszej nocy odczuwał wstyd i żal. Ale to nie namiętność chciał cofnąć a swoje zaangażowanie. Lepiej byłoby czuć mniej i tym samym uniknąć bycia opuszczonym, szczególnie, że paradoks tej sytuacji polegał na tym, że to on wyjeżdżał. Nie szukał w sobie słów bo ona nie chciała ich usłyszeć. Cierpiał. Był bezsilny, smutny i zrezygnowany. Kompletny jak ich historia. Idealnie prawdziwy.

 

 

Projekt zakończył się sukcesem. Trzydzieści dni bycia z mężczyzną, wsłuchania w jego głos, zapatrzenia w jego oczy dał jej nie tylko gotowy materiał na wystawę ale również zupełnie wytrącił ją z równowagi. Człowiek, którego podobiznę trzymała teraz w dłoni wyzwolił w niej nieznane dotąd uczucie. Z początku nieśmiałe, ulotne, słabo naznaczające swoje istnienie, stopniowo rozrastające się w środku, zalewające całą duszę, zmieniając postrzeganie oczywistych dotąd spraw. Dom stał się pusty. Słońce męczące. Morze bezbarwne, wino pozbawione aromatu, a nocne niebo… bezgwiezdne. Dosyć wysoka cena za fotograficzną sesję. A jednak nie zatrzymała go. Zamiast gestu, który mógł zostać zinterpretowany jako prośba o pozostanie otrzymał grubą kopertę z wynagrodzeniem.

 

LISTOPAD

 

 

Od rajskich wakacji, jak zwykł je nazywać, minęło już pół roku. Nie potrafił o niej zapomnieć. Czuł się winny wobec samego siebie. Pozwolił sobie na emocje, które go przerosły, najpierw unosząc ku niebu, po to żeby cisnąć nim o ziemię i odebrać wszystko do czego naiwnie się przywiązał. Pojechał tam szary i przeciętny, chociaż spójny. Wrócił rozbity, zwielokrotniony, kipiący pasją, potrafiący smakować życie jak koneser. Tyle że JEGO dawne życie właśnie straciło smak. Łatwo przywiązał się do kobiety. Uwierzył w ułudę, jaką dawała jej stała obecność i stuprocentowa uwaga. Wyobraził sobie zbyt wiele, naiwnie wierząc w jej zainteresowanie. Głupi, naiwny szczeniak, który pomylił pracę z przyjemnością, wbrew rozsądkowi licząc na coś więcej.

 

Oprócz systematycznych wizyt w bibliotece wydziałowej, nieuniknionych teraz, podczas przygotowywania się do zimowej sesji egzaminacyjnej, prawie nie wychodził z domu. Gości też nie przyjmował, skupiając się wyłącznie na nauce i myśleniu o niej.

 

Tym bardziej zdziwił go dzwonek do drzwi. Nie przychodziło mu do głowy kto mógłby go odwiedzić tak wcześnie rano. Otworzył. W progu stał elegancki mężczyzna, przedstawiający się jako posłaniec. Trzymał w dłoni śmietankowo białą koperta z drogiego, czerpanego papieru. W środku gruba broszura oraz imienne zaproszenie. Otworzył usta ze zdumienia wpatrując się w nadrukowany na fotografii czarnej, koronkowej przepaski tekst zawiadamiający o otwarciu długo wyczekiwanej wystawy prac najwybitniejszej fotograficzki młodego pokolenia. Widniejący w tle skrawek materiału był tym samym, którym zasłoniła mu oczy podczas ostatniej nocy. Poniżej wydrukowanej formułki widniały wykaligrafowane kształtnym charakterem pisma słowa „Lśnij dla mnie, proszę”.

 

Otworzył książeczkę prezentującą sztandarowe prace wystawy.

 

Tytuł – „ Zwyczajna Gwiazda”. Uśmiechnął się, zaczynając rozumieć tę zagadkową prośbę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania