Życie i męczeństwo Doris Jebeelucka

No to miałyśmy pojechać. Przeczuwałam, że poziom napięcia może w którymś momencie osiągnąć niebezpieczne wyżyny. Mimo to postanowiłam nastawić się raczej pozytywnie. Przygotowałam szczegółowy plan wyjazdu do Nowego Jorku. Godzina po godzinie miałyśmy zaplanowane co będziemy gdzie i kiedy robić. Moja szanowna pani matka (aka Doris) go zaakceptowała więc ja zadowolona uznałam, że ten wyjazd będzie jakimś przełomem w naszej relacji.

W moim planie uwzględniłam jeden dzień w całości poświęcony zakupom - odbiór wynajętego przeze mnie samochodu o 8:30 rano, dojazd do outlet’u położonego około 70 km od Nowego Jorku i spędzenie tam całego jednego dnia, aż do godziny 21:00. Dodam, że w outlecie przeżyłam moje prawdziwe amerykańskie doświadczenie. Jako pierwsze o 10:00 rano weszłyśmy do sklepu Disney'a, pani ekspedientka z uśmiechem na twarzy włożyła mi czapkę Myszki Miki na głowę i powiedziała, że jak głośno wykrzyczę: "Let the magic begin!" to w sklepie zapali się światło. Wykrzyczałam, światło się zapaliło i mogłyśmy zacząć kupować. Ten dzień był dla mnie horrorem, ale był zawarty w moim planie więc postanowiłam zacisnąć zęby i go po prostu przetrwać. Prawdziwy horror miał się jednak dopiero zacząć.

Okazało się, że cały dzień zakupów to zdecydowanie za mało i należy na nie poświęcić każdą chwilę naszego wyjazdu. Nie pomogło, gdy zaproponowałam, żeby poszła do sklepów sama a ja w tym czasie pójdę się przejść coś pozwiedzać. Zrobiła minę prawdziwej męczennicy i powiedziała, że w takim razie musi iść ze mną bo przecież sama sobie nie poradzi.

W niedzielę wyjeżdżałyśmy więc sobota była ostatnim możliwym dniem nakupowania jak największej liczby rzeczy. W kupowaniu najtrudniejszy jest wybór - otóż Doris nad jedną rzeczą zastanawia się około 45 minut, z ręką na zegarku, nie kłamię. Apogeum tego dnia nadeszło w Victorii Secret. W jednym z tych sklepów upatrzyła sobie stanik, ale nie mieli jej rozmiaru dlatego my koniecznie musiałyśmy znaleźć inny sklep, żeby mogła kupić upragniony stanik. Zapytałam na ulicy pana z kiosku i pokierował nas do najbliższego butiku Victorii. Doris stanęła nad stanikami i znów przybierając twarz świętych kościoła rzymsko-katolickiego z czasów ich prześladowań zaczęła głośno wzdychać po czym wyznała:

- Nie wiem co mam zrobić... Tutaj są takie a tutaj takie ramiączka i ja nie wiem które wybrać - po czym zaczęła jak obłąkana latać po sklepie ze stanikami w ręku porównując staniki tego samego koloru różniące się od siebie jedynie ramiączkami.

- Znajdź kogoś i zapytaj czy jest double push up z tego modelu rozmiaru 32C, single push up też rozmiaru 32C ewentualnie 32D, ale z krzyżującymi się ramiączkami, zapytaj czy double push up jest też w wersji z ramiączkami w literę T. Albo najlepiej czy jest single push up co wygląda jak double push up i ma wszystkie ramiączka na raz - no dobra trochę przesadziłam, ale chciałam dokładnie przekazać emocjonalną barwę tej wypowiedzi.

Zaczęłam szukać jakiejś ekspedientki, gdy znalazłam zaczęłam tłumaczyć te zawiłe postulaty Doris. Na moje nieszczęście stojąc między ekspedientką, a Doris byłam w najgorszym możliwym położeniu. Doris uważając, że być może staniki znikną magicznie ze sklepu jeśli nie będzie przekazywać mi natychmiast swoich stanikowych preferencji powtarzała po dwa albo trzy razy na jednym wydechu wszystkie swoje wymagania względem staników zmieniając jedynie dla niepoznaki gramatykę wypowiedzi. W ten oto sposób tłumacząc ekspedientce wszystkie doublepushupy, singlepushupy, ramiączka krzyżujące, proste i w literę T musiałam jednocześnie słuchać zaciętej płyty spanikowanej Doris. Sytuacja była poważna, myślę że Doris wierzyła gdzieś głęboko, że od rodzaju wybranego stanika może zależeć jej cała przyszłość. I pewnie tak było. W równoległej rzeczywistości.

- Okay, tell your mom to go to the fitting room and to try these 4 bras, if they won't fit I will try to find other size or stripes. - powiedziała pogodnie ekspedientka Katy (tak, przedstawiła się i zapisała swoje imię na białej karteczce w różowe kokardki). Doris z trzęsącymi się ze stresu rękoma ruszyła w stronę przebieralni, Katy pokazała jej różowe drzwi na których było napisane Milan (na drzwiach obok Copacabana, a na jeszcze innych Paris) i Doris zniknęła w czeluściach różowo-pudrowo-cukierkowej przebieralni.

Usiadłam na podłodze pod ścianą i czekałam na dalszy przebieg zdarzeń. Nagle z przebieralni Milan usłyszałam ciche chlipanie. W pierwszym momencie pomyślałam, że na pewno mi się przesłyszało. Jednak chlipanie narastało, tego się nie spodziewałam. Doris płakała w przebieralni.

- Mama czy coś się stało? - zapytałam najpierw niby naturalnie, zupełnie jakby przymierzająca stanik w Victorii Secret w różowej przebieralni o nazwie Milan płacząca mama była czymś zupełnie normalnym. Chlipanie nie ustało, ale odpowiedzi też nie dostałam, postanowiłam spróbować ponownie:

- Mama czy mogę Ci jakoś pomóc? - znowu w odpowiedzi usłyszałam kolejne smarknięcia i ciche stęknięcia płaczu, ja jednak się nie poddawałam. Nie po to jestem w terapii od 16 roku życia, żeby tak ot po prostu uznać tę sytuację za dziwną i się odciąć. Ja rozwiązuje swoje problemy.

- Mama czy chcesz, żebym weszła do przebieralni? - zapytałam stojąc blisko drzwi i nasłuchując, jednak Doris nie uznała, żeby odpowiadanie mi było konieczne i kontynuowała swój repertuar. Sięgnęłam po bardziej drastyczne środki czyli szantaż:

- Jeżeli mi teraz nie odpowiesz to ja stąd idę - oznajmiłam oczekując, że tym razem przerażenie weźmie górę nad pogrążaniem się w żałobie i Doris zechce ze mną rozmawiać. Jednak i tym razem się zawiodłam.

Aby ukoić nerwy odwróciłam się na pięcie i poszłam zwiedzać zakamarki sklepu dla Aniołków. Popsikałam się perfumami o błyskotliwej nazwie Very Sexy, pozachwycałam się manekinam od majtek niczym antyczną rzeźbą, po czym wolnym krokiem wróciłam do przymierzalni. Doris przestała już płakać. Była zła.

- W ogóle nie mogę na Ciebie liczyć! - usłyszałam gdy tylko ją zobaczyłam - Stoję tutaj, nie wiem co mam zrobić, nie umiem się z nimi dogadać, Ty mi nie pomagasz, ja nie wiem jaki stanik wybrać, jakie ramiączka mi pasują i na nikogo nie mogę liczyć! - nie dałam się od razu sprowokować, to trochę jak walka o terytorium wśród dzikich zwierząt, trzeba zachować zimną krew, wiedzieć kiedy zaatakować, a kiedy i w jaki sposób odeprzeć atak.

- Mama zaczęłaś płakać, ja się pytałam co się stało, a Ty mi nie odpowiadałaś. Pytałam się Ciebie czy chcesz, żebym weszła do przebieralni i Ci jakoś pomogła i też nic nie odpowiedziałaś.

- Ale teraz nie wiem jaki stanik wybrać, ta głupia dziewczyna sobie poszła i nikt mi nie chce tu pomóc, a ja nie wiem co mam zrobić! - krzyknęła i zatrzasnęła mi różowe drzwi z napisem Milan kilka milimetrów przed nosem. "Spokojnie, zachowaj spój, opanuj się, nie ma co się irytować" cichutki głos rozsądku próbował przebić się przez warstwę olbrzymiej agresji i niezgody na sytuację jaka właśnie zaszła. Wyszłam z przymierzalni, tym razem nie w celu podziwiania zgrabnych manekinowych pup ale w celu ucieczki, ratunku przed destruktywną siłą jaka zaczęła we mnie narastać. Poszłam do naszego mieszkania, które znajdowało się pięć przecznic od sklepu. Moja zemsta miała być słodko-gorzka - Doris nie miała bladego pojęcia gdzie mieszkałyśmy, nie znała adresu, nie wiedziała jak układają się ulice, jak się wśród nich rozeznać i jak nimi poruszać. To ja byłam jej przewodnikiem w gęstej dżungli krzyżujących się pod kątem prostym ulic i alei. Doris stała się pierwszą świętą męczęnicą Nowego Jorku. Cierpiała za swoją niezłomną wiarę w odpowiedni wybór stanika w bladoróżową panterkę. Po 20 minutach zadzwonił mój telefon:

- Ja nie wiem gdzie iść! Zostawiłaś mnie, a ja nie wiem gdzie jestem! Gdzie mieszkamy, co ja mam zrobić? - powiedziała do słuchawki głosem pełnym żalu za stracone życie

- Róg 83-eciej i 1-ej alei - spokojnie jej odpowiedziałam

- Ale ja nie wiem jak tam trafić! - chwila ciszy - Dobra, na razie!!! - rozłączyła się a ja wypuściłam głośno powietrze. Tornado zmierzało w moją stronę. Weszła do mieszkania po kolejnych 20 minutach.

- Życzę Ci, żeby ktoś Cię kiedyś potraktował tak jak Ty mnie traktujesz! - wycedziła pełna jadu - Wyobraź sobie jak ja się czułam! Najpierw było mi trudno wybrać stanik, później nie mogłam się z nikim porozumieć, Ty mi nie chciałaś pomóc, a na koniec jeszcze zostawiłaś mnie samą!

Wdech i wydech, wdech i wydech. "Przecież nic się nie dzieje, wszystko jest ok, to tylko ta sytuacja jest tak absurdalna, że problem wydaje się prawdziwy, pamiętaj wdech i wydech" niestety znów głos rozsądku był zbyt słaby.

- Tak ja Ciebie traktuje? Pomyśl jak ja się czułam, kiedy moja matka płacze, ja się jej pytam co się stało, nie dostaję żadnej odpowiedzi a później jeszcze ma do mnie o wszystko wyrzuty mimo, że to ja musze o wszystkim myśleć, wszystko planować, wszystko Ci tłumaczę, myślę za Ciebie! Jesteś niewdzięczną egoistką! - wykrzyczałam, chwyciłam torebkę i wyszłam z mieszkania głośno trzaskając drzwiami. Poszłam się przejść, traf chciał że zaczęło padać. Podsumowując: ja szłam moknąc w deszczu, byłam cholernie wściekła na moją matkę, ona uważała że nigdy na mnie nie może liczyć i jest ze wszystkim sama a wszystko zaczęło się od stanika ze skrzyżowanymi ramiączkami. Nie znacie dnia ani godziny. Ani stanika.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Jak doszło do wyboru staników z push-upem i innymi T-bajerami, prawie wymiękłem, ale ostatecznie dałem radę, chcąc coś podpowiedzieć. Ciekawie piszesz (ale nie dla mnie tematyka), ale gdzieniegdzie interpunkcja - "Moja szanowna pani matka (aka Doris) go zaakceptowała więc ja zadowolona" tu chyba przed więc przecinek, tak samo "outlet'u" nie wiem czy tam apostrof potrzebny, ale to szczegóły. Powodzenia w pisaniu
  • Ata 20.09.2016
    Dzięki! Popracuję nad interpunkcją ;)
  • Dot 20.09.2016
    Staraj się pisać liczby słownie, w opowiadaniach lepiej to wygląda :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania