Życie to za mało

Opowiadanie jedenaste :)

 

~ Życie to za mało. ~

 

„Życie jest okrutnym nauczycielem. Na końcu uśmierca swoich uczniów.”

 

~ Na rozdrożu ~

 

1.

 

"Już od pięciu lat mieszkam w Anglii i nadal nie mogę się tu odnaleźć. Dlaczego tato mi to zrobił? Tam za oceanem był mój świat, moje życie. Z dnia na dzień musiałam zostawić przyjaciół, grób matki... Dlaczego? "

 

"- Przenieśliśmy się do Anglii, bo tam było niebezpiecznie.- słowa ojca.

A tutaj? Przecież nic się nie zmieniło. Nadal ukrywaliśmy się."

 

„Dziś zauważyłam coś dziwnego. Dość mocno skaleczyłam się, ale nie to mnie przestraszyło. Moja krew miała nienaturalnie ciemną barwę i do tego była tak jakby za... gęsta?

Przerażenie w oczach ojca dopowiedziało mi resztę, chociaż starał się to zbagatelizować.

-Krew jak krew.- mruknął biorąc bandaż.- Trzeba to opatrzyć."

 

"Dziś odkryłam następną dziwną rzecz. Od skaleczenia upłynęło już pół roku...

W wieku 19- tu lat miałam wypadek. Nie wiem co się wtedy stało, moja pamięć nie pozwalała mi wrócić do tamtych chwil, a zaraz potem wyprowadziliśmy się. Teraz ze zdziwieniem stwierdziłam niezbity fakt, że nadal wyglądam na 19- to latkę. Jedyne co się we mnie zmieniło to mój ubiór. Żeby potwierdzić swoje podejrzenia starannie zmyłam makijaż, włosy związałam w kucyka i ubrałam się w bluzeczkę oraz jeansy. Zupełnie tak jak na zdjęciu. Żadnej różnicy!

Powiedzieć o tym ojcu? Jak zwykle powie, że zmyślam."

 

Jeszcze raz popatrzyłam na fotografię i w lustro.

Miałam 26 lat, czy nie miałam?

Z bolesnym westchnieniem podeszłam do sekretarzyka i zamknęłam pamiętnik. Musiałam go pisać. Był jedyną normalną rzeczą w moim życiu.

Niestety też dziś miało się okazać, że moje "nienormalne" życie skończyło się, a ja wielokrotnie będę za nim tęskniła.

-Zuza! Będzie dzisiaj w końcu to śniadanie, czy nie?!

Nieprzyjemny głos ojca spowodował, że skrzywiłam się niechętnie.

Czym mój ojciec stawał się starszy, tym był bardziej zgryźliwy.

Wszystko u niego miało być na już, na teraz!

Czasem wydawało mi się, że dłużej tego nie zniosę, ale co miałam robić? Był moim ojcem, jedynym krewnym.

Zanim zdążyłam schować do szuflady pamiętnik, drzwi szeroko otworzyły się.

-A ty znowu to samo?! - warczący głos ojca sprawił, że spięłam się w sobie.

-Gdybyś ze mną rozmawiał, nie musiałabym pisać pamiętnika.- odpowiedziałam w miarę spokojnie.

Nie chciałam w domu nowej awantury.

-Coś ty ze sobą zrobiła?

Niepewność w głosie ojca rozbawiła mnie. Nadal miałam na sobie bluzkę i jeansy.

-Nic tatku.- rzuciłam lekko.- Chodźmy na śniadanie.

 

>><<

 

Moją pierś rozpierała ulga. Zawsze tak było gdy wychodziłam do pracy. Te kilka godzin poza domem dobrze mi robiły. Pracowałam jako pomoc nauczycielska w polskiej szkole. Pomagałam dzieciom przystosować się do nowego środowiska, języka. Lubiłam to robić, a z własnego doświadczenia wiedziałam jak im jest ciężko.

Do domu jak zwykle wracałam z żalem. Wiedziałam, że czeka mnie tam ten sam schemat obowiązków.

Obiad, sprzątanie, poobiednia kawa i czytanie książki ojcu. Jedynie wieczory miałam dla siebie.

Wchodząc do domu z ulgą odłożyłam siatki z zakupami. To też należało do moich obowiązków.

Już miałam zawołać, że jestem, kiedy ostry głos ojca odebrał mi mowę.

-A co ty kurwa myślisz, że o tym nie wiem?! Mieliście nas ostrzec na czas!!!

Stałam jak ogłupiała. Ojciec rzadko podnosił głos, a już takie słownictwo?

-Ile mamy czasu?

Chwila ciszy przerywana jedynie ciężkim sapaniem.

-Wyślę ją do ciebie... ja postaram się ich zatrzymać. Obiecaj mi...

W głosie ojca zabrzmiało błaganie, a ja jak lunatyk stanęłam w salonie.

Nic się tu nie zmieniło, a jednak w powietrzu wisiało coś groźnego. Sylwetka ojca? Przemierzał pomieszczenie długimi, sprężystymi krokami... Gdzie się podziały jego starcze roztrzęsione ruchy?

-Tato? - zapytałam cicho.

Zatrzymał się i zwinnym kocim ruchem odwrócił do mnie. W tym momencie, w tej jednej chwili był dla mnie zupełnie obcym człowiekiem. Stężała obca twarz i oczy ciskające gromy.

-Co się dzieje?

Wszystko to co się rozgrywało było takie dziwne i niezrozumiałe, że zwyczajnie zaczęłam się bać!

-Idź na górę spakować się! - krótki stanowczy rozkaz.- Masz 10 minut!

Po jego słowach omal nie odwróciłam się i nie pobiegłam na górę.

Nie! Dość!

-Dlaczego?! - spytałam buntowniczo.

-Znaleźli nas.

Tajemnicze osoby przed którymi uciekaliśmy od 7- miu lat...

-A ty?

Chwilę patrzył na mnie. W jego oczach zapaliła się miłość i czułości.

-To nie mnie szukają tylko ciebie.

Wyznanie ojca zaszokowało mnie. Jak do tej pory sądziłam, myślałam, że to z powodu jego przeszłości musimy się ukrywać, ale teraz...

Co takiego zrobiłam, że ścigali mnie? Jedyne co mi przychodziło na myśl to wypadek.

Ojciec widząc, że otwieram usta do kolejnego pytania, stanowczo podniósł rękę.

-Tu jest adres...- powiedział podając mi niewielką kartkę i zaklejoną kopertę.- Tam będziesz bezpieczna. W tym liście wszystko jest wyjaśnione. Cała nasza przeszłość.

-A ty dlaczego nie idziesz? - wyszeptałam pełna obaw.

-Spotkamy się na miejscu.- odpowiedział z przekonaniem.- Muszę zostać i pozacierać ślady. Idź już. Musimy się spieszyć.

Idąc schodami na górę zastanawiałam się nad jego ostatnimi słowami. Nie zabrzmiały szczerze...

Jak automat wkładałam do walizki swoje rzeczy. Tylko najpotrzebniejsze. Trochę ubrań, kosmetyki... zdjęcie mamy i pamiętnik.

Gotowa do drogi otworzyłam drzwi. Niespodziewany hałas na dole, zatrzymał mnie. Obcy dźwięk i dziwne rzężenie postawiło mi wszystkie włoski na karku.

Cisza.

Była jeszcze gorsza...

Zawołać? Zejść na dół?

Całe powietrze było naelektryzowane czymś groźnym.

Powoli, krok za krokiem ruszyłam na dół. Nienaturalna cisza wskazywała tylko na jedno. Ojcu coś się stało i musiałam mu pomóc.

-Sprawdź na górze.

To był głos kobiety. Zimny i bezwzględny, a pode mną nogi ugięły się za strachu.

Pół obrót i już byłam na górze. W kompletnej ciszy.

Rozglądnęłam się niespokojnie po pokoju. Spakowana walizka... od razu połapią się, że nie zdążyłam uciec.

Otworzyłam szafkę i zdecydowanym ruchem wygarnęłam ubrania. Jeszcze okno. Najciszej jak się dało uchyliłam je. Nie wiedzieć czemu, odpięłam kolczyk i rzuciłam na daszek ganku.

Skrzypnięcie. Trzeci stopień schodów.

Złapałam walizkę i równocześnie z nią wsunęłam się pod łóżko.

Kurz nieprzyjemnie załaskotał mnie w nosie.

Gdy drzwi otworzyły się z hukiem, głębiej wcisnęłam się w kąt. Coś otarło się o moje nogi tak, że omal nie krzyknęłam.

>>Pewnie jakaś zapomniana poduszka idiotko! <<- skarciłam się w myślach.

Dokładnie na wprost mnie, w szczelinie między podłogą, a kapą, zobaczyłam duże, czarne trepy. Mężczyzna chwilę stał w bezruchu, po czym mruknął:

-Uciekła.

Szybkie kroki.

Nie namyślając się dłużej, płynnym ruchem wysunęłam się spod łóżka.

Prawie.

Mocny uchwyt i szarpnięcie wcisnęły mnie z powrotem w kąt, a gdyby nie ręka na moich ustach, darłabym się tak, jakby mnie ze skóry obdzierano!

-Uspokój się! Oni wrócą tu na górę!

Ciche warczenie zatrzymało mnie w bezruchu. Z przerażeniem zauważyłam, że głos miał rację.

W pokoju pojawiły się trzy pary butów. Dwoje wojskowych i jedne eleganckie, kobiece. -Popatrz.

Głęboki, męski głos oddalił się w stronę okna.

-Kolczyk.

-Nie mogła daleko uciec!- zimny, kobiecy głos zabrzmiał złością.- Macie ją znaleźć!

Mężczyźni wybiegli w ciągu kilku sekund. Zapanowała cisza.

I co teraz?

Nigdzie nie widziałam butów kobiety, a ręce mężczyzny nadal mocno mnie trzymały nakazując bezruch.

Po chwili odezwały się kroki, ale ku mojej uldze skierowały się prosto do drzwi.

Skrzypnięcie.

Zgrzyt zamykanych drzwi.

Z ulgą poczułam, że ręce mężczyzny odsuwają się.

Niczym błyskawica wypadłam spod łóżka i biegiem rzuciłam się do drzwi.

Mocny, stalowy uścisk nie dość, że sprawił mi ból, to jeszcze skutecznie zatrzymał.

Odwróciłam się w proteście i dopiero teraz mój umysł zarejestrował wygląd mężczyzny.

Już na sam fakt, że był bardzo wysoki, skrzywiłam się. Mając sama zaledwie 160 centymetrów, czułam się niepewnie w towarzystwie wysokich osób.

Stare, sfatygowane jeansy, buty sportowe i czarna "skóra".

Podniosłam wyżej wzrok. Smagła twarz o ostrym wyrazie i burza ciemnych, prawie czarnych loków.

Przełknęłam nerwowo ślinę. Cyniczny uśmiech na ustach i błysk sarkazmu w szaro zielonych oczach.

-Jestem panu bardzo wdzięczna eee... za pomoc, - rzuciłam ostro.- ale tam jest mój ojciec i...

-Jak myślisz, co z niego zostało? - zapytał zimno.

Po tych słowach poczułam jak cała krew odpływa mi z twarzy. Z jeszcze większą desperacją szarpnęłam się, ale mężczyzna nawet się nie zachwiał.

-Puść mnie! - wrzasnęłam bliska histerii, lecz mężczyzna nie rezygnował.

Złapał mnie za ramiona i potrząsał jak kukiełką.

-Jemu już nie pomożesz! - zawarczał z twarzą milimetry od mojej.- Jeżeli nie znajdą cię, wrócą tu szukać śladów!

Wreszcie jego ostatnie słowa dotarły do mojego skołowanego umysłu. Z żalem pokiwałam głową i poczułam na policzkach łzy.

-Weź walizkę i idziemy.

Posłusznie schyliłam się pod łóżko i zamarłam.

>>Idziemy?! <<

Tak energicznie podniosłam głowę, że z całej siły wyrżnęłam o kant łóżka.

-Szlag by to! - zawarczałam siadając na podłodze i delikatnie dotykając głowy.

Była cała, ale guz rósł w zastraszającym tempie.

Mężczyzna nie zwracając na mnie uwagi płynnym ruchem schylił się i sięgnął po walizkę. Był z siebie taki zadowolony, że miałam ochotę mu przylać!

-Nigdzie z tobą nie idę! - warknęłam. W kieszeni miałam kartkę z adresem i właśnie tam zamierzałam się udać. Sama!

Rozbawienie w jego oczach moment znikło, a on sam wydał mi się nagle nie mniej niebezpieczny od oprawców mojego ojca.

Ponure warczenie które wydobyło mu się z gardła, wcisnęło mnie między łóżko, a stolik nocny.

Na nic.

Jedno szarpnięcie, jeden okrzyk ( mój! ) i już stałam do pionu.

-To nie była prośba!

Bałam się.

Na moje gorliwe potaknięcie wyraźnie się rozluźnił.

-Mogę wziąć płaszcz? - zapytałam cicho, a widząc przyzwolenie ruszyłam do szafy.

W lustrze widziałam jak odwraca się i podnosi walizkę...

Teraz!

Uderzenia serca odmierzały moje skoki.

Pierwszy- byłam za drzwiami.

Drugi- byłam na schodach.

Trzeci- wisiałam w powietrzu.

Mój ostatni widok?

Wściekle wykrzywiona twarz i słowa:

-Ty mała...!

Po energicznym ciosie w szczękę, wszystko ulotniło się.

 

>><<

 

Świadomość wracała mi powoli, lecz nieubłaganie, a z nią potworny ból.

Śmierć ojca, mężczyzna... jak oparzona podskoczyłam do góry, omal nie wyrywając sobie przy tym rąk.

Byłam przywiązana do łóżka!

Nerwowo rozejrzałam się tylko po to by stwierdzić, że nie dość iż przywiązana to jeszcze nie do swojego!

Ze strachu mocno zacisnęłam powieki i...

-Pomocy!!! Ratunku!!! Niech ktoś mi pomoże!!!

-Czy tobie całkiem odbiło?! Czemu się tak drzesz?!

Znajomy głos zamknął mi usta ( na chwilę ) i otworzył oczy.

W drzwiach stał ten sam mężczyzna, który potraktował mnie tak podstępnie i uśmiechał się krzywo.

-Wystarczyło powiedzieć, że ocknęłaś się.

W tych słowach była zawarta prawdziwa ironia.

-Dlaczego mnie więzisz? - szepnęłam.

-Bo nie chciałaś słuchać po dobroci.

Chwilę w myślach ważyłam jego słowa. Uchronił mnie przed tamtymi zbirami, chciał ukryć...

-Jesteś znajomym mojego ojca? - zapytałam niepewnie.

Na razie nie miałam siły pytać się co z nim się stało...

-Znajomym znajomego. - odpowiedział wymijająco.- Mam cię ukryć do czasu, aż obmyślą co dalej.

Z uwagą popatrzyłam w jego oczy. To co mówił brzmiało prawdopodobnie, ale...

-Ojciec podał mi pewien adres...- zaczęłam ostrożnie.

-Byli już tam.- przerwał mi sucho.- Mówiłem, że wrócą i poszukają dokładniej.

-A tu mnie nie znajdą? - chociaż bałam się, to mój głos zabrzmiał z lekka sarkastycznie.

Mężczyzna wyczuł moją kpinę, bo zmrużył oczy i odezwał się:

-Po pierwsze nikt nie wie, że byłem u ciebie, po drugie nie spotkałem jeszcze chętnych by wejść tu bez zaproszenia.

Jego słowa choć brzmiące rozbawieniem, zawierały groźbę.

-Rozwiążesz mnie? - spytałam z nadzieją.

Uśmiechnął się, a ja pomyślałam, że w innych okolicznościach spodobałby mi się.

-Nie jesteś tu więźniem.- powiedział podchodząc i rozwiązując linę. - Chociaż muszę cię prosić byś sama z domu nie wychodziła.

Zaskoczona podniosłam głowę, jednocześnie rozcierając obolałe nadgarstki.

-Dlaczego? - każde jego słowo było zaprzeczeniem poprzedniego.

Bez słowa uśmiechnął się i podszedł do okna.

Ciekawa podążyłam za nim. Po wyglądzie dziedzińca i ogrodu można było sądzić, że znajduję się w jednym z zabytkowych dworków jakich pełno pod Londynem. Moje zainteresowanie znacznie osłabło kiedy zauważyłam sześć czarnych, potężnych psów. Rottweilery.

Na ostry gwizd mężczyzny wszystkie podniosły łby na okno, a jakby tego było jeszcze za mało, zza domu wybiegła kolejna szóstka.

-Posłuszne.- mruknęłam z niechęcią.

-Bardzo wierne.- w jego głosie zabrzmiała duma.- Mają tylko jedną małą słabość. Nie przepadają za obcymi.

Sugestia była więcej niż wymowna. Nie byłam więźniem, ale o wyjściu mogłam zapomnieć.

-To co w takim razie mam robić? - cała ta sytuacja była dla mnie przygnębiająca, a to co stało się z ojcem...

-Odpoczywaj.

Z niedowierzaniem popatrzyłam na niego. Kpił sobie ze mnie?!

-Cały ten apartament jest do twojej dyspozycji.- ciągnął dalej nie zrażony moim zachowaniem. - Posiłki podawane są w małej jadalni o 9- ej, 13- ej i 21- ej. Gdybyś poza tym czegoś potrzebowała, zadzwonisz po Antonię.- powiedział wskazując na długi, purpurowy sznur przy drzwiach, zakończony efektownym pomponem. - Ona też odpowie na twoje pytania, gdybyś jakieś oczywiście miała. A teraz wybacz, ale wzywają mnie obowiązki.

Poszedł sobie, a mi nie pozostało nic innego jak zwiedzić "moje" nowe mieszkanko.

Sypialnia w której się obudziłam urządzona była pod styl pałacyku. Duże rzeźbione łoże z baldachimem, masywna szafa z komodą, a wszystko utrzymane w tonacji jasnego drewna. Stanowczo wolałam ciemne kolory, ale nie można było odmówić uroku temu pomieszczeniu. Kamienna mozaika była przykryta ogromnym dywanem w tureckie wzory. Kremowe ściany zdobiły gustowne obrazy i barwne draperie. Widok mojej skromnej walizki stojącej koło łóżka dodał mi otuchy.

Pomieszczenie na prawo było łazienką. Ale jaką! Na samym środku stała duża, biała wanna na artystycznie powyginanych nóżkach. Jeden rzut oka w lustro na moje zakurzone ubranie i włosy wiszące w strąkach, a już byłam przy walizce.

Ciepła, aromatyczna kąpiel dobrze mi zrobiła, a wonne esencje które znalazłam na stoliku ukoiły moje rozchwiane nerwy. I tylko potworny żal w sercu nie chciał ustąpić. Ojciec... Nawet nie dane mi było pożegnać się z nim...

Zginął bo próbował mnie chronić. Ale co takiego zrobiłam, że wokół mnie ginęli niewinni ludzie? Mój przeklęty umysł starannie bronił dostępu do tych informacji.

-Za godzinę będzie obiad.

Miły kobiecy głos spowodował, że instynktownie zanurzyłam się po samą szyję.

Moje nerwy stanowczo nie były w dobrym stanie!

Nie zwlekając już dłużej wstałam i energicznie wytarłam się. Skromna bluzka i czarna spódnica do połowy łydki.

W szafce koło umywalki na szczęście znalazłam suszarkę. Kusiło mnie by włosy zostawić rozpuszczone, ale ostatecznie upięłam je w ciasny kok.

Tak przyszykowana weszłam do sypialni i niepewnie popatrzyłam na drzwi.

Wyjść, czy nie wyjść...

A jeżeli wyjść to gdzie u licha była ta "mała jadalnia"? A jak wyjdę i spotkam kogoś? A jak się mnie spyta co tu robię? Nawet nie wiedziałam z czyjej gościny korzystam!

Co robić?

Szybko by nie rozmyślić się, podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Serce waliło mi jak młotem odbierając oddech i pewność siebie.

Zaskoczona zamrugałam oczami.

Spodziewałam się jakiegoś korytarz, lub holu...

Ciekawie rozglądnęłam się.

Trzy duże okna sięgające sufitu, elegancka kanapa z fotelami i ławą... Na lewo przy ogromnym kominku sofa... na przeciw sekretarzyk, półki z bibelotami i masywne drzwi.

Salon.

>>A może lepiej zaczekać tutaj? <<

Zegar na kominku wskazywał za pięć pierwsza...

Decyzję pomogły mi podjąć otwierające się drzwi. Stanęłam sztywno jak słup soli ze strachem wpatrując się w nie.

 

Na widok młodej, mniej więcej w moim wieku kobiety, gwałtownie wypuściłam powietrze.

-Nie gniewasz się, że przyszłam po ciebie?

Ten sam miły głos co wcześniej.

-Ten dom ma tyle przejść i korytarzy, że zajęłoby ci trochę czasu znalezienie jadalni. Jestem Antonia.

Uśmiechnęłam się.

Kobieta wydawała się być przyjaźnie do mnie nastawiona.

-Miło mi. Jestem Zuzanna. - powiedziałam z uśmiechem.

 

Idąc korytarzami próbowałam zapamiętać drogę, ale tyle razy zmieniałyśmy kierunek i przechodziły przez tyle holów... Strata czasu.

Pomieszczenie do którego wprowadziła mnie Antonia, ciężko było nazwać "małą jadalnią". Stół który stał na środku miał chyba z piętnaście metrów!

Niepewnie popatrzyłam na nią.

-Ile osób będzie na obiedzie?

Widząc moją minę, roześmiała się.

-Mówiłam Harremu, że posiłki tutaj to przesada, - w jej głosie brzmiała rozbawiona dezaprobata.- ale uparł się. A co do twojego pytania, na obiedzie będziesz sama.

Sama?! To po cholerę mi tyle miejsca!

-A nie mogłabym u siebie w pokoju?- zapytałam, patrząc z niechęcią na stół.

-Wiesz co? Mam lepszy pomysł.

Idąc za chichoczącą kobietą rozmyślam nad tym co usłyszałam.

Harry... mężczyzna bez imienia...

Już nie.

Ale jakoś zupełnie nie pasowało mi do niego to imię.

Było zbyt spokojne i proste.

-Witaj w moim królestwie.

Jeżeli cały dom "uginał się" od antyków, to kuchnia była imponująco nowoczesna.

Antonia usadowiła mnie przy lśniąco białym stole i podała nakrycie.

Widząc jakie smakołyki stawia przede mną niezbicie stwierdziłam, że jestem głodna. Mój żołądek był dokładnie tego samego zdania, co potwierdził głośnym burczeniem. Na dobrą sprawę to nic nie jadłam od wczorajszego śniadania. W szkole miałam wyjątkowo dużo...

Cholera! Moja praca!

Kobieta widząc zmianę na mojej twarzy, zapytałam:

-Stało się coś?

-Co z moją pracą?

Kobieta popatrzyła na mnie zdziwiona.

-Nie wiem. A nie rozmawiałaś o tym z Harrym?

-A gdzie go znajdę? - zapytałam podnosząc się. Miałam dziesiątki pytań, a jakoś nie mogłam się zdobyć by zadać je Antonii.

-Je u siebie.- odpowiedz kobiety zbiła mnie z tropu.- Więc może ty też najpierw zjesz, a dopiero potem porozmawiacie?

Słysząc smutek w jej głosie poczułam się winna. Nie dość, że poświęcała mi swój czas, przygotowała posiłek...

-Przepraszam.- wyszeptałam siadając z powrotem.- Oczywiście zjem najpierw.

Zupa była przepyszna, ale widząc ilości jedzenia pojawiające się na stole zaczynałam wątpić, czy będę w stanie chociażby spróbować tego wszystkiego.

-Dużo was tu mieszka? - spytałam ciekawie. Jak do tej pory nikogo poza Antonią i Harrym nie widziałam. Ba! Ja nawet nikogo nie słyszałam!

-Tylko Harry. - po słowach Antonii moja ręka zatrzymała się w pół drogi do talerza.- Ja tu tylko pracuję. Mam wolne czwartki i niedziele.

Przezornie to co usłyszałam, przemilczałam.

-Zajmujesz się całym domem? - dopytywałam się dalej. Ilość mijanych drzwi wskazywała, że pałacyk jest ogromny.

Roześmiała się.

-Harry nie jest tyranem! - rzuciła z rozbawieniem.- Większość pomieszczeń i tak stoi nieużywana, a gdy zaprasza gości wynajmuje firmy cateringowe. Ja mam wtedy wolne.

Niepewnie pokiwałam głową. Nie bardzo wiedziałam o co mogłabym ją jeszcze zapytać...

-A psy?

Widząc jak oczy Antonii poważnieją poczułam się nieswojo.

-Nigdy sama nie wychodź z domu.- w jej słowach czaił się strach.- Są bardzo niebezpieczne i słuchają tylko Harrego.

-Więc nie ma sposobu by wyjść na zewnątrz? - coraz bardziej zaczynałam się czuć jak więzień.

-Wystarczy, że powiesz Harremu.- popatrzyła na mnie z takim zdziwieniem, że zrobiło mi się głupio.- Gdybyś chciała pospacerować, albo zamknie psy, albo będzie ci towarzyszył. W jego obecności nic ci nie grozi.

Nie chciałam jej mówić, że każde wypowiedziane przez nią słowo wprawia mnie w coraz większe zaniepokojenie. I tak już dziwnie na mnie patrzyła.

Niespodziewany dźwięk dzwonka spowodował, że podskoczyłam i niepewnie rozglądnęłam się.

-To Harry. Skończył obiad.- uśmiechnęła się jednocześnie wstając od stołu.- Pozbieram tylko naczynia i przyjdę do ciebie.

Powoli pokiwałam głową przywołując na usta coś na kształt uśmiechu. Ale wcale nie było mi wesoło.

Mój ojciec nie żył, ścigała mnie banda szaleńców, a mój los był niepewny. Fakt, że Harry mnie uratował jeszcze o niczym nie świadczył. Na dobrą sprawę to nawet nie wiedziałam dlaczego to zrobił. Zaprzeczył, by działał w porozumieniu z moim ojcem, a niejasne wspomnienie, że jest znajomym znajomego było raczej podejrzane... A co jeżeli on też mnie ścigał i wykorzystał całą sytuację? Nie miałam od niego żadnych zapewnień, że nic mi nie zrobi...

Energiczne kroki Antonii przywołały mnie do rzeczywistości.

-Harry prosi byś po obiedzie przyszła do gabinetu.- powiedziała z uśmiechem, kładąc na blacie tacę z naczyniami.- Wie, że nurtuje cię wiele pytań. Jak skończysz, zaprowadzę cię do niego.

-Możemy iść teraz.- rzuciłam w pośpiechu podnosząc się. Chciałam jak najszybciej wyjaśnić to wszystko.

Kobieta widząc mój pośpiech popatrzyła na mnie uważnie, ale skinęła głową.

-Dziękuję za obiad.- szepnęłam, idąc za nią. Tak szybko "uciekłam" od stołu, że zapomniałam jej podziękować za cały trud. - Był na prawdę przepyszny.

-Szkoda, że nie spróbowałaś deseru.- uśmiechnęła się z żalem.- Harry nie lubi słodkości, a dla mnie samej nie chce mi się piec ciasta.

-Jeżeli obiecasz zostawić mi kawałek, z wielką przyjemnością zjem na podwieczorek.

Miałam nadzieję, że moja prośba sprawi Antonii przyjemność. Nie miałam odwagi skosztować szarlotki bo mój żołądek z nerwów dziwnie się skręcał, a kiedy stanęłyśmy pod wielkimi, brązowymi drzwiami, żołądek też stanął, ale mi w gardle!

-To tutaj.

Nic mi więcej nie powiedziała tylko odwróciła się i odeszła.

Bałam się. Moje serce tak gwałtownie się tłukło, że bałam się iż niechybnie czeka mnie zawał.

-Wejdź!

Rozkaz w głosie mężczyzny był tak wyraźny, że aż podskoczyłam, ale posłusznie wykonałam go.

Pomieszczenie jak na gabinet było sporych rozmiarów. Centralne miejsce zajmowało masywne dębowe biurko i fotel. Przy ścianach stały regały z dziesiątkami książek, na przeciw kominka sofa, dwa fotele i stolik.

-Proszę, usiądź.

Jego głos nadal brzmiał dość stanowczo, chociaż gest w stronę fotela był płynny i znamionował spokój.

Kiedy stanęłam na brązowym puszystym dywanie, ugiął się pode mną niczym gąbka. Niestety nie miałam czasu dalej kontemplować tego doznania, bo intensywność spojrzenia zielonych oczu wręcz zahipnotyzowała mnie.

Siadając w fotelu wyprostowałam plecy, a dłonie splotłam na kolanach.

Mężczyzna widząc ten gest nieznacznie uśmiechnął się, a jego prawa brew wygięła się w łuk zdziwienia.

Poczułam się jak idiotka!

Nie, gorzej. Poczułam się jak zawstydzona pensjonarka!

-Może zacznę od przedstawienia się.- w głosie mężczyzny brzmiało niejakie rozbawienie.- Mam na imię Harry i na razie jest to wszystko co musisz o mnie wiedzieć.

Boże! Co za wylewność! Jeszcze trochę i nie spamiętam tego nawału informacji!!!

-Moim zadaniem jest ochraniać cię.- ciągnął dalej.- U mnie w domu jesteś bezpieczna i nic ci nie grozi. Jedyną twoją niewygodą będzie zakaz opuszczania posiadłości. Przynajmniej na razie. W niedługim czasie odwiedzi cię też lekarz i...

-Lekarz?! - słysząc to aż zachłysnęłam się.- Po co mi lekarz?!

Patrząc z niedowierzaniem na mężczyznę miałam nieodparte wrażenie, że zaskoczyłam go. O co tu do licha chodziło?!

-Czy ty wiesz kim jesteś? - zapytał ostrożnie.- Wiesz dlaczego ojciec cię chronił?

Jego pytania były tak dziwne, że jedynie pokręciłam głową.

-Wiesz kim jestem?

To pytanie wcale nie odbiegało inteligencją od poprzednich, więc tylko zaprzeczyłam głową.

-A twoja matka?

Co do cholery miała z tym wspólnego moja matka?!

-Umarła na raka siedem lat temu.- powiedziałam z przekonaniem.

To wiedziałam na pewno!

Tylko dlaczego w oczach mężczyzny zobaczyłam osłupienie?

-Ojciec ci tak powiedział? - mówiąc to oparł się o biurko i nieustępliwie popatrzył na mnie.

Miałam ochotę zaprzeczyć, ale w istocie taka była prawda. Ja nic nie pamiętałam.

-Nie okłamał by mnie w takiej sprawie.- próbowałam swojemu głosowi nadać pewności siebie, ale nie bardzo mi to wyszło.

Reakcja mężczyzny była zaskakująca. Jego twarz wykrzywił gniewny grymas, a w oczach zapaliły się niebezpieczne błyski nadając jego obliczu demoniczny wygląd.

-Ty nic nie wiesz! - zawarczał głucho.- Obiecał, że wszystko ci opowie, przygotuje cię. Kurw...

-Dostałam od niego list, ale nie zdążyłam go jeszcze przeczytać.- wyszeptałam, czując się w obowiązku bronić ojca.

-Gdzie go masz? - pytanie zadał tak ostrym tonem, że skuliłam się w sobie.

-W kieszeni swetra.- szepnęłam ze strachem.

-Idziemy! - rzucił rozkazująco i podniósł się, a widząc, że nadal siedzę niepewna, dodał:- Na co czekasz?! Nie mamy czasu!

Tak szybko mijaliśmy kolejne korytarze, że prawie biegłam za nim. W pewnym momencie zatrzymał się, a ja z rozpędu wpadłam na niego.

Widząc jego pochmurną minę, mruknęłam:

-Przepraszam.

Ale on nie czekał na przeprosiny tylko otworzył drzwi i wszedł do środka.

-Przynieś go!

Po tym nieprzyjemnym poleceniu, rozglądnęłam się. Byliśmy w "moim" apartamencie.

Posłusznie, by jeszcze bardziej nie drażnić go, pobiegłam do sypialni i szybko wyjęłam pogiętą kopertę.

Po cichu wróciłam do salonu. Stał do mnie tyłem, zapatrzony w krajobraz za oknem.

-Czytaj!

Nawet się nie odwrócił!

-Teraz? - wyszeptałam. Była to ostatnia wiadomość od mojego ojca i wolałabym to zrobić na osobności.

-Czytaj! - warknął i tym razem popatrzył na mnie.

Usiadłam na kanapie i trzęsącymi rękoma rozerwałam kopertę.

Łzy żalu przez chwilę przesłoniły mi widok, ale otarłam je szybko. Nie chciałam by ten tyran widział mnie płaczącą.

Rozłożyłam kartkę.

Staranne, lekko pochylone litery wzbudziły niejasne wspomnienia, ale nie te z Anglii, tylko z dzieciństwa z Polski.

 

"Moja najukochańsza córeczko!

Jeżeli czytasz ten list to znaczy, że ja przegrałem, ale dla Ciebie istnieje jeszcze szansa. Przez tyle lat zbierałem się by Ci wszystko opowiedzieć, ale nie mogłem. Tchórzyłem. Nie chciałem byś musiała dowiadywać się o zbrodniach jakich byliśmy przyczyną. Twoja litościwa pamięć sama wszystko przed Tobą ukryła. Dziękowałem Bogu za to.

Teraz mnie już nie ma, a Ty chcąc się bronić, musisz wiedzieć z czym przyjdzie Ci się zmierzyć.

Twoja matka była niezwykle utalentowanym naukowcem. Genetykiem. Bardzo kochała swoją pracę. Mówiła, że kiedyś uda się jej wynaleźć lekarstwo na wszystkie choroby tego świata...

Gdy miałaś piętnaście lat dostała propozycję współpracy. Nie chciała powiedzieć od kogo, ale mówiła, że z pomocą tych osób może dokonać cudów. Badania trwały długo, ale Twoja matka nie poddawała się. Po jakimś czasie w to wszystko wmieszała się agencja wojskowa. Zaproponowali pomoc. Bardzo się na to cieszyła, ale to wtedy wszystko zaczęło się psuć.

Z miesiąca na miesiąc widziałem jak jej entuzjazm zastępuje zwątpienie i strach. Nie wiedziałem nad czym pracuje, tajemnica wojskowa, ale z żalem widziałem jak z radosnej kobiety którą tak kochałem, zmieniała się we wrak człowieka. Na miesiąc przed Twoimi 19- mi urodzinami stało się coś strasznego. Bała się o Ciebie, o mnie... o siebie... To właśnie wtedy powiedziała mi nad czym pracuje. Tajna komórka wojskowa, powołana do walki z wampirami miała na celu wyprodukować szczepionkę chroniącą ludzi przed wampirzym jadem. Twojej matce udało się to. Jednak jej radość była krótkotrwała. Wojsko nie miało zamiaru chronić cywilów. Na boku prowadziło własne eksperymenty. Jeżeli szczepionka podana człowiekowi chroniła go przed jadem, to u wampira powodowała śmierć w strasznych męczarniach. Wampiry były potworami, ale nie zasługiwały na taki los. To przecież dzięki ich zgodzie mogła pracować nad lekarstwem. Nie mogła pozwolić by ludzie mścili się na nich. Po kryjomu zniszczyła całą dokumentację, wykasowała wszystkie dane... pozbyła się próbek. Oprócz jednej. W domu, nic nie mówiąc podała ją Tobie. Nie wiem dlaczego w ten sposób zaryzykowała Twoje życie. Twój organizm bardzo źle przyjął lek. Dostałaś wysokiej gorączki i drgawek. Majaczyłaś... Byłem bliski obłędu ze strachu o Ciebie. Bardzo wtedy pokłóciłem się z Twoją matką. Jak mogła zrobić coś takiego własnemu dziecku?! Ale ona była nieugięta. Kazała mi Cię zabrać do szpitala i powiedzieć, że jesteś uczulona na orzechy.

Zrobiłem jak kazała...

Przez tydzień leżałaś nieprzytomna, a kiedy się ocknęłaś okazało się, że niewiele pamiętasz... Co miałem robić? Lekarze odradzali by działać na siłę. Kazali zabrać Cię do domu i czekać.

W domu czekała nas inna niespodzianka. Mężczyźni ubrani w czarne garnitury...

Bardzo dokładnie przepytywali nas. Zapytałem się gdzie jest Barbara... usłyszałem, że umarła na raka.

Jak poszli, całą noc płakałem. Zabrali mi żonę, okaleczyli córkę... ale to jeszcze nie był koniec. Po miesiącu wrócili. Nie wiem skąd wzięły się ich podejrzenia, ale koniecznie chcieli Cię przebadać. Wymówiłem się, że jeszcze nie wróciły Ci siły po chorobie. Zgodzili się, ale tylko na jeden tydzień.

Miałem tylko siedem dni na ukrycie Cię. Wiedziałem, że jeżeli zbadają Twoją krew, znikniesz tak samo jak matka...

Pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony. Bardzo się bałem, ale nie miałem wyjścia.

W zamian zachowania tajemnicy o szczepionce, wampiry obiecały Cię chronić. Dostałem słowo od ich herszta, że z ich strony nic Ci nie grozi.

To właśnie oni pomogli nam ukryć się.

W Anglii odetchnąłem z ulgą. Ucieczka udała się.

Jak długo to wszystko jeszcze potrwa? Nie wiem.

Mam tylko nadzieję, że wybaczysz mi.

Ojciec"

 

Jak to jest kiedy cały świat zwala ci się na głowę?

Siedem lat kłamstw, a dziewiętnaście ukrytych w mrokach niepamięci.

Zdrada matki, krętactwa ojca... który wydał mnie na pastwę potworów.

Wampiry?! Jak ja to miałam rozumieć?

Nieśmiertelne stwory, urządzające krwawe orgie? Bestie pożywiające się ludzką krwią?

I nagle jak grom z jasnego nieba uderzyło we mnie pytanie mężczyzny...

"Wiesz kim jestem? "

Był wampirem?

Bałam się na niego podnieść wzrok by to sprawdzić, ale co by mi to dało? Przecież wiedziałam, że wygląda normalnie. Żadnej podejrzanej bladości, zęby równe białe, ani śladu szponów...

Ze zdziwieniem popatrzyłam na list. Małe kropelki uderzały o niego, tworząc okrągłe plamki... rozmazując atrament.

Cała historia mojego życia zapisana na jednej kartce.

Na nieznaczne dotknięcie w ramię zerwałam się, prawie przewracając fotel.

-NIE DOTYKAJ MNIE!!! - zawyłam niczym zranione zwierzę.

Nie mogłam już nikomu ufać. Matka zrobiła ze mnie królika doświadczalnego, ojciec chronił tylko po to by mieć przy sobie kogoś na stare lata, a on? Liczyła się tylko moja krew i to co w niej krąży!

Mężczyzna nie ponowił gestu. Patrzył na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i lekką zadumą w oczach.

-Wiesz już kim jestem? - odezwał się w końcu. Był zupełnie opanowany i tylko w oczach tańczyły mu dziwne błyski.

-Po co mnie tu przywiozłeś? - zaskamlałam zbolałym głosem.- Będziecie na mnie dalej robić eksperymenty? Nie dość krzywd mi uczyniliście?! Kim teraz jestem?

-No właśnie kim? - słysząc nutkę ironii w jego głosie miałam ochotę rozpłakać się. -Nie jesteś człowiekiem, ale potrzebujesz powietrza, pożywienia, można cię zranić, zabić... Nie jesteś wampirem, ale nie starzejesz się, nie grozi ci naturalna śmierć, nie potrzebujesz krwi by istnieć...

Wszystko to co mówił uderzało we mnie boleśnie. Zdałam sobie sprawę, że już nigdy nie będę żyć normalnie.

-Nie pozostało ci nic innego jak przyłączyć się do nas.- ciągnął dalej tak jakby na potwierdzenie moich myśli.- My jesteśmy o wiele bardziej tolerancyjni niż wy ludzie. Nie masz wyboru.

Nic mu na to nie odpowiedziałam, ale czy w istocie nie miałam wyboru?

-Co teraz ze mną będzie? - zapytałam drętwym głosem.

Chwilę patrzył na mnie bez słowa, ale w końcu odpowiedział.

-Nasi lekarze chcą tylko zbadać twoją krew.- powiedział spokojnie, prawie beznamiętnie.- Nie będziesz poddawana żadnym eksperymentom. Z czasem gdy to wszystko trochę przycichnie, umieścimy cię w którejś z rodzin. Będziesz mogła wieść spokojne, bezpieczne życie, tyle że między wampirami.

-W rodzinie? - wyszeptałam niepewnie.

-My wampiry dzielimy się na dwa rodzaje.- rzucił z rozbawieniem.- Pierwszy to wampiry żyjące w grupach, rodzinach. Drugi to wolne wampiry nie podlegające patronom rodzin.

Przez chwilę w myślach ważyłam usłyszane słowa. Wszystko to było dla mnie takie dziwne i niezrozumiałe.

-A ty do której grupy należysz?

-Do drugiej.

-Dlaczego nie mogę zostać u ciebie? - zapytałam i od razu pożałowałam.

Moje pytanie zabrzmiało tak jakbym chciała tu zostać!

On też tak to odebrał, bo uśmiechnął się cynicznie.

-Ja jestem samotnikiem, a ty w przeciwieństwie do mnie potrzebujesz towarzystwa.

-A Antonia? - i znów miałam ochotę odgryźć sobie jęzor! Ile razy tylko otwierałam usta, robiłam z siebie kompletną idiotkę.

-Antonia wykonuje tutaj określoną pracę- jego głos nabrał wyniosłych tonów.- i jest za nią szczodrze wynagradzana. Nie wie kim jestem i lepiej żeby tak pozostało. Dla jej dobra.

Groźba była wyraźna. Jeżeli nie utrzymam języka za zębami mi nic się nie stanie, ale jej...

-Jeżeli będziesz czegoś potrzebować możesz śmiało mi o tym powiedzieć.- rzucił idąc w stronę drzwi.- W czwartki i niedziele Antonia ma wolne i będziesz wtedy musiała sama o siebie zadbać.

-Czy będę mogła czasem wyjść na spacer?

Moje słowa zatrzymały go, ale tylko na chwilę.

-Powiedz kiedy, to zamknę psy.

Koniec rozmowy.

I znów zostałam sama...

Wtulając się z płaczem w poduszki na łóżku pomyślałam, że życie przewrotnie obarcza mnie problemami ponad moje siły.

Wampiry?!

Boże, na jakim świecie ja żyłam?!

Bestie, potwory, spiski, intrygi... A ja sama?

Wedle ludzkich norm też byłam dziwadłem.

Właściwie zostały mi tylko one... wampiry.

Co o nich wiedziałam? Nic. Nigdy nie byłam fascynatką horrorów i fantastyki.

Piły krew?

Antonia mówiła, że Harry je u siebie. Przyniosła puste talerze...

Jeszcze mocniej wtuliłam twarz w poduszkę. Z mojej piersi wyrwał się bolesny szloch.

Tak ciężko było być samej...

 

Sen wcale nie przyniósł mi odpoczynku i ulgi. Śniłam koszmary pełne czających się bestii gotowych w każdej chwili pozbawić mnie życia.

Kiedy się obudziłam na dworze było już całkiem ciemno, a zegar na komodzie wskazywał 20- tą. Przespałam ponad siedem godzin!

Przed lustrem na ile się dało poprawiłam koka, ale śladów łez nie udało się ukryć. W salonie na stoliku stało jeszcze ciepłe kakao i talerzyk z ciastem.

Zupełnie nie miałam apetytu, ale pamiętając żal Antonii zmusiłam się i zjadłam.

Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Potwornie bolała mnie głowa, ale o spaniu nie było mowy.

Z okna widziałam jak Antonia w towarzystwie Harrego idzie przez dziedziniec. Jutro miała wolny dzień i wracała do domu.

Nie mając lepszego zajęcia wyciągnęłam pamiętnik i zaczęłam pisać.

Pisałam to wszystko co kryło się we mnie i sprawiało ból.

Kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa? Już nawet nie pamiętam.

Głęboki głos zegara wybijającego północ przeszył mnie dreszczem. Z żalem popatrzyłam na ziejący czarną dziurą kominek. Próbowałam sobie wyobrazić jakby to było, gdyby palił się w nim ogień... wesoło trzaskające płomienie, aura tajemniczości...

Uśmiechnęłam się smutno.

Centralne ogrzewanie doskonale dawało sobie radę.

Znużona tym wszystkim podniosłam się i wtedy mój wzrok padł na kartkę z dziwnym rysunkiem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jest to plan domu z zaznaczonymi na nim głównymi pomieszczeniami. Mój pokój, kuchnia, jadalnia, salon, gabinet... hol, biblioteka.

W sumie na parterze naliczyłam 15 pomieszczeń... ciekawe co w nich było?

>>Nic co by cię mogło obchodzić.<<

Według słów Harrego nie długo miałam zabawić w jego domu, lecz powodowana nagłym impulsem wzięłam ze stolika kartkę i niewielką latarkę.

Nie miałam pojęcia czy dobrze robię wychodząc po zmroku z pokoju, ale nie mogłam oprzeć się pokusie.

Korytarz na który wyszłam był pogrążony w kompletnym mroku.

Zapaliłam latarkę i niepewnie rozejrzałam się. Wedle wskazówek na kartce powinnam się udać na prawo.

-Jeden, dwa, trzy... sześć.- mruczałam licząc drzwi.

Za siódmymi skręt w lewo i po kolejnych dwóch skręt w prawo.

Od razu wyczułam, że korytarz skończył się, a ja stoję w holu.

Pomieszczenie było duże i chłodne...

Teraz już uważniej oświetlałam ściany.

Gdzieś mniej więcej w połowie ściany na przeciw było wejście do kuchni. Mdłe światło latarenki w groteskowy sposób tworzyło niesamowite cienie powodując, że pomieszczenie nabierało przerażającego wydźwięku. Twarze na obrazach patrzyły na mnie z okrutną drwiną.

Kiedy w końcu znalazłam się na wprost upragnionego wejścia, a moja ręka znalazła przełącznik, omal nie rozpłakałam się z ulgi. Całą kuchnię zalało białe światło zamykając mnie w bezpiecznym azylu. Byłam tak osłabła ze strachu, że podeszłam do stołu i z ulgą opadłam na krzesło.

Kartka... następna?!

Ładne równe kobiece pismo.

Czytając liścik uśmiechnęłam się. Instrukcje Antonii co do moich posiłków.

Wszystko było przygotowane w lodówce i tylko wystarczyło podgrzać.

Z tęsknotą popatrzyłam na czajnik stojący na kuchence. Przydałaby mi się jakaś uspokajająca herbatka...

Nie namyślając się dłużej nastawiłam wodę i zabrałam się za poszukiwanie herbaty. Przy trzeciej półce miałam szczęście.

-Herbata czarna, malinowa, zielona, miętowa, earl grey, rumianek...- mruczałam pod nosem przekładając kolejne pojemniki.- ... żurawinowa, cytrynowa... o jest! Melisa.

Już po pierwszym łyku napięcie powoli zaczęło opuszczać mnie. Wiedziałam, że jest to tylko moja sugestia, ale ja na prawdę poczułam się znacznie lepiej.

Na razie starałam się nie myśleć, że czeka mnie jeszcze droga powrotna, ale o trzeciej nad ranem organizm zaczął się domagać snu.

Iść i zostawić wszędzie zapalone światło? Bałam się, że rozzłoszczę tym Harrego, ale jeszcze bardziej bałam się wracać przez ciemne korytarze.

A co jeżeli pomylę drogę i zgubię się?

Nie było rady. Na ławie pod oknem leżały dwie ozdobne poduchy...

Zgasić światło?

Nie ma mowy!

Ławka była potwornie niewygodna, poduszki zbyt twarde, lecz wszystko było lepsze od samotnej wędrówki przez ten koszmarny dom!

 

>><<

 

Obudził mnie nieprzyjemny ból w plecach. Odruchowo chciałam wyprostować nogi, ale były tak zdrętwiałe, że jedynie mogłam jęknąć.

-Mogę już zgasić światło?

Nieoczekiwane pytanie momentalnie postawiło mnie na nogi, lecz kiedy tylko dotknęłam podłogi, z głośnym sykiem opadłam na siedzenie.

Tysiące mrówek próbowało odgryźć moje kończyny!

-Nie wiedziałem, że masz takie eee... nietypowe upodobania.

Słysząc kpinę w głosie mężczyzny popatrzyłam na niego z niechęcią. Było wyraźnie widać, że rozbawiła go ta sytuacja.

-Nie mogłam zasnąć, - powiedziałam z urazą.- a potem bałam się, że nie znajdę drogi do mojej sypialni.

Przez chwilę patrzył na mnie, po czym z uśmiechem pokręcił głową.

-Nie mogłaś zwyczajnie zawołać mnie?

-Nie chciałam ci zakłócać snu.- mruknęłam.

Za nic w świecie nie przyznam mu się, że bałam się go i całego tego zamczyska.

-Jestem wampirem. My nie śpimy. - wyraźny sarkazm w jego głosie uraził mnie.

-Nie mam zielonego pojęcia o zwyczajach wampirów.- wypaliłam złośliwie.- Jak do tej pory z żadnym się nie spotkałam.

-Ruth Donovan.

-Znasz Ruth? - zapytałam ze zdziwieniem.

Była chyba jedyną kobietą którą ojciec tolerował w domu.

-Jest wampirzycą.

-Co?!

-Zapewniała wam ochronę na co dzień.

Słowa wampira sprawiły mnie w osłupienie.

Była moją jedną z nielicznych przyjaciółek! Jak to możliwe, że niczego nie zauważyłam?!

Tyle razy wychodziłyśmy na kawę i ciastko... tylko, że to ja jadłam i piłam.

-Wy nie jecie? - zapytałam zdrętwiałym głosem.

Cały mój dotychczasowy świat okazał się ułudą. Kto jeszcze z mojego otoczenia był wampirem?

-Nie potrzebujemy pokarmów.- jego odpowiedź była nieco rozbawiona.- Pożywiamy się ludzką krwią i...

-Nic więcej nie chcę wiedzieć! - zaprotestowałam ostro.

Nie chciałam by opowiadał mi jak pozbawia życia swoje niewinne ofiary!!!

-Napijesz się kawy? - nagła zmiana tematu zbiła mnie z tropu. Nie nadążałam za jego zmianami nastroju. - Niech zgadnę... słodka, rozpuszczalna i z mlekiem?

W odpowiedzi pokiwałam głową i spróbowałam wstać. Ciarki po nogach jeszcze mi "latały", ale przynajmniej dałam radę podejść do stołu.

Patrząc jak Harry krząta się po kuchni, dyskretnie próbowałam poprawić swój wygląd, ale jedyne co mi się udało zrobić to to, że kok do końca rozleciał się.

Wampir widząc moje starania przymrużył oczy.

-Tak wyglądasz lepiej. - dosłownie zatkało mnie! Lecz komplement jest komplementem i już miałam za niego podziękować, kiedy dodał:- Dlaczego z premedytacją ukrywasz swoją kobiecość?

-Ż.. że co p.. proszę? - wyjąkałam.

-Twój strój, fryzura.- odpowiedział stawiając przede mną kawę i siadając na przeciw.- Wyglądasz jak podstarzała guwernantka.

-Dla ciebie kobieta równa się wulgarny makijaż i wyzywający ubiór? - odparłam z urazą.- Wyobraź sobie, że nie wszystkie kobiety takie są. Niektóre są skromne, kulturalne i porządne!

-Zapomniałaś dodać nudne. - w jego słowach był taki cynizm, że aż zagotowało się we mnie.

Kto dał mu prawo do oceniania mnie w ten sposób?!

-Jak długo będę tu mieszkać? - zmieniłam temat.

Nie chciałam mu pokazać, że jego komentarze sprawiły mi przykrość, a co gorsza, że były trafne.

-Za tydzień przyjedzie tu ktoś, kto o tym zadecyduje.

Czyżby w jego głosie była nadzieja pomieszana z ulgą? Chciał się mnie jak najszybciej pozbyć.

Zamrugałam oczami.

>>Nie. Nie dam mu tej satysfakcji i nie rozpłaczę się! <<

-Pójdę już do siebie.- wyszeptałam wstając i biorąc ze stołu kartkę ze schematem domu.

Chciałam uciec i nie czuć już na sobie jego ironicznego spojrzenia.

-Przyjdę po ciebie za godzinę.

Jego słowa zatrzymały mnie, ale zbyłam je milczeniem. Czym mniej będziemy ze sobą rozmawiać, tym bardziej wyjdzie mi to na zdrowie.

 

Droga w dzień do mojego pokoju wcale nie była taka straszna. Idąc teraz nie zwracałam uwagi na zabytkowe obrazy i rzeźby, tylko na wyłączniki prądu.

Żałowałam, że nie mam przy sobie długopisu. Gdybym zaznaczyła je na kartce, byłoby mi dużo łatwiej zapamiętać je.

W pokoju od razu przeszłam do łazienki. Szybka toaleta, kucyk, bluzka i jeansy.

Nie chciałam myśleć dlaczego to zrobiłam, ale słowa mężczyzny dopiekły mi do żywego.

Był despotyczny, arogancki i... przystojny.

Siadając w salonie na szerokim wykuszu okna z żalem zapatrzyłam się na dziedziniec. Pierwsze płatki śniegu leniwie wirowały w powietrzu by opaść na ziemię i rozpłynąć się.

Za dwa tygodnie będą święta. Pierwszy raz spędzę je sama.

Bolesny uścisk w piersi wzmógł się jeszcze bardziej. Biedny ojciec...

Chyba pierwszy raz tak o nim pomyślałam. Do tej pory oskarżałam go o wszystko... a matka? Dlaczego mi to zrobiła? Dlaczego nie zniszczyła wszystkich próbek? Może i było to "cud" lekarstwo, ale mi tylko zniszczyło życie. Zrobiło ze mnie nieśmiertelne dziwadło, ale nie na tyle bym była niezniszczalna. Można mnie było zranić, skrzywdzić, zabić...

-Jesteś gotowa?

Drgnęłam. Nawet nie słyszałam kiedy wszedł...

-Na co? - zapytałam lakonicznie, nadal wpatrując się w szybę.

-Chodź. Pokażę ci dom.

Po tych słowach zaskoczona popatrzyłam na niego. Stał w drzwiach uśmiechnięty z lekko przechyloną głową. Zupełnie inny niż rano w kuchni...

Chciałam mu odmówić, ale ostatecznie podniosłam się.

Idąc przez korytarze i zaglądając do poszczególnych pomieszczeń odniosłam wrażenie, że ten pałacyk nie jest dla wampira zwykłym domem. Gdy opowiadał o nim w jego głosie brzmiały radość, spokój... czasem smutek czy melancholia.

-Kupiłeś go? - zapytałam nieoczekiwanie.

-Ten dworek należy do mojej rodziny od 400 lat.- powiedział z uśmiechem.- Odziedziczyłem go po rodzicach.

Takie wyznanie w ustach wampira było zgoła dziwne, lecz przecież on też kiedyś był człowiekiem... miał rodzinę. Teraz już zupełnie inaczej patrzyłam i na niego samego i na ten dom.

Dowiedziałam się, że wszystkie korytarze są ze sobą połączone niczym gigantyczny labirynt i jeżeli wiesz w którą stronę się udać, zawsze trafisz do celu.

Wiedziałam gdzie jest biblioteka i mały salonik, gdzie mogłam oglądnąć telewizję. Na schemacie skrzętnie zaznaczyłam pralnię i pokój gdzie sypiała Antonia. Harry nie miał nic przeciw temu, byśmy sobie dotrzymywały towarzystwa wieczorami. Musiałam jedynie pilnować się by nie zdradzić kim jesteśmy.

Przechodząc przez główny hol nie mogłam się oprzeć pokusie i zatrzymałam się przy pięknych kręconych schodach.

-Góra domu jest wyłącznie do mojej dyspozycji.

Suchy ton jakim to wypowiedział dawał jednoznacznie do zrozumienia.

Zakaz wstępu.

Już bez dalszych pytań ruszyłam do kuchni. Spacer po domu wzmógł mój apetyt i pora była na spóźnione śniadanie.

Czułam się trochę niezręcznie szykując posiłek i wiedząc, że każdy mój ruch jest uważnie śledzony przez mężczyznę.

-Dlaczego zaznaczałaś włączniki światła?

Pytanie wampira zbiło mnie z tropu.

-Nie lubię ciemności.- mruknęłam niewyraźnie, nawet nie patrząc na niego.

-I dlatego spędziłaś noc w kuchni? - zapytałam z domyślnym uśmiechem, po czym dodał z rozbawieniem. - Przy każdych drzwiach jest włącznik. Zapalają one światło na całym korytarzu. Każdym też możesz je zgasić.

Słysząc jego słowa poczułam złość sama na siebie. Nie przyszło mi nawet na myśl, że to może działać w ten sposób!

-Kiedy przyjedzie Antonia? - zmieniłam temat.

-Jutro rano, - ale jeszcze dzisiaj będziesz miała gości.

Zaskoczona popatrzyłam na niego. Siedział na krześle, wygodnie oparty i tak patrzył na mnie... że nerwowo przełknęłam ślinę.

-Kogo?

-Ruth Donovan i lekarz o którym ci mówiłem.

Ruth... nie wiedziałam czy chcę się z nią widzieć. Przez tyle czasu oszukiwała mnie... a lekarz? Harry zapewniał mnie, że tylko pobierze mi krew do badania...

-Czy mogłabym wyjść dzisiaj na spacer? - długo nie mogłam się zdecydować by zadać to pytanie, ale brakowało mi świeżego powietrza i zaczynałam się dusić.

-Powiedz kiedy, to zamknę psy.

Po jego słowach poczułam taką ulgę, że wypaliłam bez zastanowienia.

-Teraz.

Popatrzył na mnie z uwagą tymi swoimi lekko zmrużonymi oczami, a mi serce w piersi nabrało niebezpiecznego rozpędu.

-Jak tylko posprzątam po śniadaniu.- szepnęłam bez tchu.

>>Co się ze mną do cholery działo?! <<- pomyślałam przygnębiona zbierając szybko naczynia.

Nigdy nie byłam podatna na męskie „uroki”, a tymczasem czułam się zupełnie tak jakby mnie do siebie wabił.

>>Głupia idiotko! Jakie wabi?! Przecież wyraźnie powiedział co o tobie sądzi!!! Stara nudna guwernantka! <<

-Jeszcze tylko pójdę po płaszcz.- mruknęłam zawstydzona własnymi myślami.

Byłam tak pod denerwowana, że ostatnią szklankę oczywiście musiałam upuścić!

Brzdęk rozbijanego szkła poniósł się echem po kuchni.

-Przepraszam.- wyszeptałam bliska płaczu, zbierając odłamki.

Stanowczy, ale nie silny uścisk jego dłoni zatrzymał mnie.

-Ja to pozbieram, a ty idź po płaszcz.

Chciałam zaprotestować, ale widząc jego zaciśnięte usta tylko się zerwałam i wybiegłam.

Dopiero za drzwiami swojego pokoju złapałam oddech. Było to tak bolesne, że omal nie rozsadziło mi płuc.

Tak szczerze to zupełnie odechciało mi się tego spaceru, ale nie odważyłam się mu o tym powiedzieć. I tak już był zły na mnie.

Tak więc z dużymi oporami, ale jednak znalazłam się w holu.

Już czekał na mnie, niecierpliwie przebierając w palcach klucze.

-Psy są zamknięte.

Skinąwszy w podziękowaniu głową bez słowa ruszyłam do drzwi.

Powiew mroźnego powietrza uderzył mnie boleśnie w pierś. Był ładny, ale bardzo zimny dzień. Odchodząc kilka kroków od budynku oglądnęłam się i z zachwytu zaparło mi dech w piersi.

To nie był żaden dworek tylko prawdziwy zamek! Wysokie wieżyczki i brzeg dachu udekorowane były maszkarami, a okna wieńczyły ozdobne łuki.

Z ciekawością popatrzyłam na ogród. Jakże pięknie musiało tu być latem! Alejki wysypane drobnym żwirem aż kusiły by się po nich przejść. Artystycznie przycięte żywopłoty stwarzały baśniową aurę.

>>Szkoda tylko, że właściciel zamiast księciem z bajki jest potworem z horrorów.<<- pomyślałam z kwaśnym uśmiechem.

 

Po ogrodowych alejkach spacerowałam już dobrą godzinę. Okalał on cała południową część zamku. Dalej zaczynał się dość gęsty, stary las, a ze nie należałam do osób odważnych, zawróciłam.

Idąc z powrotem ku zabudowaniom, pomyślałam z żalem o tym co mnie czekało. Obawiałam się tego.

-Pora wracać do domu.- mruknęłam, szczelniej otulając się szalikiem.

Drobne, pojedyncze płatki śniegu zamieniły się w miliony gwiazdek okrywających wszystko dookoła.

Nie przejmując się już ścieżkami, ruszyłam prosto przed siebie trawnikiem. Wiejący wiatr stawała się coraz silniejszy, a mnie zrobiło się naprawdę zimno.

Idąc energicznym krokiem z rozmachem zahaczyłam nogą o wystający korzeń. Nawet nie zdążyłam krzyknąć, gdy o zgrozo wylądowałam w wodzie! Sadzawka pokryta cienkim lodem i przysypana śniegiem była zupełnie niewidoczna i jak się okazało wcale nie taka płytka!

Ale to nie głębokość była moim największym problemem. Zetkniecie ciała z lodowatą wodą było tak dotkliwe, że nogi ugięły się pode mną. Ostatkiem silnej woli utrzymałam się w pionie. Dygocząc od przejmującego zimna z uporem zaczęłam przesuwać się ku brzegowi. Mokry płaszcz i szalik niemiłosiernie ciążyły mi ,ale ręce miałam tak zgrabiałe, że nie było mowy o uwolnieniu się od tego balastu. Cenne minuty upływały nieubłaganie jedna za drugą, a ja bezskutecznie próbowałam wydostać się na brzeg. Jak marne to były próby świadczyły smugi błota wyślizgane niczym lodowa zjeżdżalnia.

-Harry!- mój okrzyk też nie był głośniejszy od szeptu. Skostniałe ciało w ogóle nie chciało mnie słuchać.- Pomocy!

Po tych dwóch słowach poczułam jak moje gardło płonie z bólu. Nie miałam siły krzyknąć ponownie, a i ręce zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. Przymknęłam o czy i w żarliwej modlitwie błagałam Boga o szybką i bezbolesną śmierć.

 

Gwałtowne szarpnięcie za płaszcz i włosy przywróciło mi ostatek świadomości. Z wielkim wysiłkiem uniosłam głowę i zobaczyłam czarny jak noc psi łeb.

Czy byłam świadoma tego co się działo?

Tak.

Głośne ujadanie i po chwili soczyste przekleństwo.

Nic nie czułam, ale widziałam jak jednym szarpnięciem wydostałam się z wody. Nic nie mogłam powiedzieć, więc tylko patrzyłam.

Krajobraz tak szybko przesuwał się, że wydawało mi się iż pędzę ekspresem.

Przy drzwiach gwałtownie wyhamowałam, potem znów to samo.

W sypialni chciałam zaprotestować, ale jedyne co mogłam zrobić to tylko błagalnie patrzeć. Rozbierał mnie bardzo szybko, choć nie brutalnie. Kolejne mokre części garderoby lądowały na podłodze. Gdy zaczął ściągać bieliznę, zamknęłam oczy, ale on tylko odgarnął mokrą kołdrę otulając mnie kocami.

-Zaraz wrócę.- powiedział szorstko, ale gest gdy odgarniał mi z twarzy mokre włosy był bardzo delikatny.

Otworzyłam oczy dopiero kiedy wyszedł.

Ciało zaczynało się rozgrzewać sprawiając mi niesamowite katusze, a choćby najdrobniejszy ruch wydawał się być wysiłkiem ponad moje możliwości.

Widząc Harrego z parującym kubkiem poczułam pod powiekami łzy.

-Musisz wypić kilka łyżeczek.

Na nic jego rozkaz skoro usta nie chciały słuchać.

Zrezygnowany nieudanymi próbami odłożył kubek i wziął się za rozcieranie moich fioletowych dłoni. Nie robił tego zbyt mocno, a ja i tak jęknęłam z bólu.

W desperackim akcie wyciągnął telefon i szybko wybrał jakiś numer.

Nie wiem z kim rozmawiał, ale dokładnie opowiedział co się stało.

-Co mam robić? - w jego głosie brzmiała desperacja. On na prawdę starał mi się pomóc tylko nie wiedział jak.

-Weź ją do łóżka.

Odpowiedź mężczyzny wydała mi się dość niejasna.

-Leży w łóżku! - ponure warknięcie wampira też wskazywało na to, że gość po drugiej stronie zaczyna gadać od rzeczy.

-”Weź ją do łóżka" w rozumieniu podnieć ją.- głos mężczyzny zabrzmiał wyraźną kpiną.- Ja mam ci tłumaczyć na czym to polega? Nic tak nie wprawia krwi w szybsze krążenie jak podniecenie.

-Ty nie mówisz tego poważnie?! - głos Harrego zabrzmiał tak ponuro, że nawet mnie przejęło to grozą.

-Jak najbardziej poważnie.- głos w słuchawce był nieustępliwy.- Jej krew jest bardzo gęsta, przez co dużo wolniej krąży. Dodaj sobie do tego zimno i koniec możesz sobie sam dopowiedzieć.

Kiedy Harry rozłączył się, nie miałam odwagi popatrzeć na niego. W duchu modliłam się by łaskawy Bóg dał mi siłę na zniesienie takiego upokorzenia.

Nie miałam siły by sprzeciwić się poczynaniom wampira. Nie miałam czy nie chciałam?

Ja tylko zwyczajnie chciałam żyć.

Widząc jak ściąga bluzę i podkoszulek poczułam falę wstydu. Nie chciałam by to się działo, a jednocześnie wiedziałam, że nie ma innego wyjścia. Zażenowana zamknęłam oczy, ale dźwięki i tak bezlitośnie docierały do mnie.

Rozsuwany zamek, szelest ściąganych spodni...

Uginające łóżko wzbudziło we mnie falę dziwnych dreszczy.

-Nie skrzywdzę cię.

Tyle było niezrozumiałej udręki w jego głosie, że chciałam krzyczeć, lecz obolałe gardło nadal odmawiało mi posłuszeństwa.

Dotyk jego nagiego ciała przyniósł mi niespodziewaną ulgę. Było cudownie chłodne, gładkie... sprawiało, że w środku zaczynał mi się rozlewać prawdziwy żar. Dłonie ze zmysłową precyzją zsunęły się z ramion, nieznacznie ocierając o piersi, a gdy dotarły do łona zaczęły tak niesamowitą pieszczotę, że świat rozbłysnął miliardem kolorowych fajerwerków.

Nie zaprotestowałam gdy płynnie rozsunął kolanem moje uda pogłębiając dotyk. Popatrzyłam na niego z żarem, gotowa diabłu sprzedać duszę, byleby tylko dokończył pieszczotę, ale on nagle odsunął się ode mnie, a w czerwonych oczach zabłyszczało niedowierzanie.

-Ty jesteś dziewicą!

Słowa były wypowiedziane w tak obraźliwy sposób, że chciałam umrzeć.

Nie wiem skąd znalazłam na to siły, ale skuliłam się starając zasłonić swoją nagość.

To prawda, że nigdy nie miałam mężczyzny. Nigdy żadnemu nie zaufałam na tyle by obdarzyć go tym co miałam najcenniejsze.

Ciężki szloch wydarł się przez moje skrzypiące gardło niczym żałosny skrzekot sroki.

Kiedy ponownie poczułam jego rękę...

-Nie... dotykaj... mnie...- słowa były ciche, skrzypiące i sprawiały mi ból, ale on zupełnie nie zareagował na nie.

Bardzo delikatnie wziął mnie w ramiona i z czułością utulił.

-Zaskoczyłaś mnie.- jego głos też brzmiał dziwnie ciężko.- Nie powinnaś była tracić niewinności w taki sposób.- mówił dalej z żalem.- Powinnaś być z mężczyzną który doceni twój dar. Nie ze mną.

Potem nic już nie mówił, tylko delikatnie gładził moje plecy, od nowa rozniecając niespokojne iskierki. Nawet nie wiem kiedy ból ustąpił, a ciało odzyskało swoją sprawność.

Wtuliłam się z uśmiechem w jego pierś. Wiedziałam, że tu jestem bezpieczna.

 

Obudziły mnie głosy.

Ciche, ale jednak.

Na dźwięk głosu Harrego zaczęły do mnie napływać wspomnienia. Potworna fala wstydu spowodowała, że energicznie naciągnęłam okrycie, prawie z głową niknąc pod nim.

-Widzę Zuzanno, że czujesz się już znacznie lepiej.- słowa wypowiedziane przez mężczyznę brzmiały wesoło, ale na moje niepewne spojrzenie Harry wzrokiem uciekł w bok.

-Trochę.- wychrypiałam i sama przestraszyłam się swojego głosu. Brzmiał żałośnie jak stare skrzypiące zawiasy.

-Jeżeli czujesz się na siłach, - ciągnął dalej z uśmiechem.- chciałbym cię zbadać. Po takiej kąpieli jak nic można się nabawić zapalenia płuc.

Każde słowo mężczyzny powodowało, że coraz bardziej kuliłam się na łóżku.

-Ja teraz wyjdę, a jak będziesz gotowa zwyczajnie zawołasz mnie.- rzucił odwracając się do drzwi, a widząc, że Harry jak cień podąża za nim, dodał.- Ty zostajesz.

Kiedy zamknęły się drzwi, o ile to możliwe jeszcze szczelniej okryłam się. Wampir na ten gest skrzywił się, co musiałam przyznać, uraziło mnie.

-Poradzę sobie sama.- mruknęłam, uparcie patrząc na dłonie.

Za nic w świecie nie stanę przed nim naga!

Jak widać mój pomysł przypadł mu do gustu, bo wyraźnie rozluźnił się.

-Może zróbmy tak.- zaczął ugodowym tonem.- Powiesz mi co mam wyciągnąć i z której szafki, a ja to zrobię i podam ci. Potem odwrócę się, a ty to założysz.

Jego propozycja była na tyle rozsądna, że powoli skinęłam głową.

-Bielizna w pierwszej szufladzie.- zaskrzeczałam ciężko.- Dres w szafie na górnej półce.

Kiedy tylko upragnione rzeczy znalazły się w zasięgu moich rąk, popatrzyłam na niego wymownie.

Nie ociągał się.

Co chwilę zerkając na niego z obawą, ubrałam się w ekspresowym tempie. Trochę zmęczyłam się, ale ogólnie nie było tak źle. Siły prawie zupełnie mi już wróciły i jedynie głos zdawał się drażnić ze mną.

-Jestem gotowa.- tym razem dla odmiany mój głos przypominał szczurzy pisk.

Czując na sobie taksujący wzrok Harrego, wyżej uniosłam głowę. Znając jego "zamiłowanie" do kobiecej elegancji spodziewałam się jakiegoś szyderczego komentarza, ale zaskoczył mnie.

-Wyglądasz zupełnie jak nastolatka.- mruknął, po czym przesuwając wzrok na moje bose stopy dodał: - A skarpetki?

Po tym pytaniu poczułam jak szkarłat oblewa moje policzki.

-Zapomniałam wziąć.- tak szybko musiałam się pakować, a i późniejszy splot wydarzeń nie był odpowiednim momentem do kompletowania garderoby.

-Zaczekaj.

Zanim zdążyłam zaprotestować... już go nie było.

Z ciężkim westchnieniem opadłam na łóżko. Przez to co się stało czułam okropne zażenowanie. Wiem, że w ten sposób próbował uratować moje życie, ale chwila była tak intymna, że zwyczajnie nie potrafiłam inaczej.

Harry też czuł się niezręcznie. Uszanował moje dziewictwo, ale dawało się teraz zauważyć w nim dystans do mnie.

-Te powinny być dobre.

Słysząc entuzjazm w głosie wampira i widząc grube, białe skarpetki, nie udało mi się powstrzymać uśmiechu.

-Na prawdę nie trzeba było, - wyszeptałam zakładając je.- ale dziękuję ci.

Patrząc na niego było widać, że jest zadowolony. Włosy miał lekko rozczochrane, oczy błyszczące, a na ustach błąkał się uśmiech. Wróciłam spojrzeniem do oczu.

-Twoje oczy...- zaczęłam i urwałam niepewnie.

O ile mnie pamięć nie zwodziła w pewnym momencie były czerwone...

I tym razem też nieco pociemniały, a on sam wcisnął ręce w kieszenie jeansów i niedbale wzruszył ramionami.

-Nasze przekleństwo.- rzucił z niechęcią.- Trzeba uważać by w najmniej odpowiednim momencie nie zmieniły koloru.

-Dlaczego się zmieniają? - zapytałam ciekawie. Tak mało wiedziałam o wampirach, a skoro miałam ich mieć za jedynych towarzyszy...

To pytanie było mu chyba nie na rękę, bo uśmiech zniknął z jego twarzy.

-Emocje.

Jego odpowiedź była krótka i nie zachęcała do dalszej rozmowy.

-Jesteś gotowa?

W odpowiedzi kiwnęłam głową i znów tak jak miałam w zwyczaju wyprostowałam się, a ręce równo złożyłam na kolanach.

I dokładnie w takiej pozycji zastał mnie starszy mężczyzna. Nie skomentował tego, ale w oczach odbiło mu się rozbawienie i cień czerwieni.

-Jesteś wampirem? - spytałam, chociaż dokładnie wiedziałam jaka będzie jego odpowiedź.

-Nazywam się Marcus Newman i tak jestem wampirem.

Z uwagą wsłuchałam się w jego głos. Przyjemnie miękki, ale znamionujący ukrytą siłę. Głos Harrego był nieco niższy, a w chwilach emocji wydawał się być nieznacznie zachrypnięty.

-Po co wam moja krew? - rzuciłam z niechęcią.- Specyfik w niej zawarty jest przecież dla was zabójczy.

-Twoja matka współpracując z nami, chciała opracować lek na bazie naszego jadu.- powiedział poważniejąc.- Chciała wyodrębnić enzym, który jest odpowiedzialny za naszą odporność i regenerację. Można by było wtedy pomóc wielu chorym osobom. Kiedy wmieszało się w to wojsko, sprawy nabrały nieprzyjemnego obrotu. Ostrzegaliśmy ją, ale nie uwierzyła. W tym czasie badania ujawniły, że człowiek po spożyciu tego leku staje się odporny na przemianę. Tym ją przekonali. Wbili jej do głowy, że jest to dla nas zagrożeniem, że nie będziemy mieli możliwości pożywiania się i dlatego próbujemy kontrolować jej badania. Nasza współpraca skończyła się, ale badania trwały nadal. Twoja matka prowadziła swoje, wojsko swoje. Kiedy to odkryła było już za późno. Zniszczyła wszystko. Tylko ona posiadała wiedzę jak rozłożyć jad na poszczególne enzymy. Zaproponowaliśmy jej ochronę, ale odmówiła. Już wtedy postanowiła, że jedynym sposobem by zakończyć całą tą sprawę jest jej śmierć. Ale znów stało się coś nieoczekiwanego. Nie wiem co odkryła, ale powiedziała, że odpowiedz znajdziemy w twojej krwi.

Słowa wampira wiele wyjaśniały, ale czy były szczere? Wnosząc z jego odpowiedzi korzyść miała być dla nich, wampirów... a ja?

-Zgodzisz się nam pomóc?

Jego pytanie rozśmieszyło mnie. Czy w ogóle miałam wybór? Było to dla mnie wątpliwe. Byłam chodzącą, tykającą bombą zegarową. Wątpliwe było by mnie wypuścili w razie odmowy. A gdyby nawet to zrobili? Nadal byłam gorączkowo poszukiwana przez wywiad wojskowy.

-Co będzie ze mną potem? - zapytałam, ze smutkiem patrząc na niego.

Moje pytanie zaskoczyło go.

-Jeżeli martwisz się, że zostaniesz sama, to niepotrzebnie. - jego odpowiedź była przepełniona powagą.- Udzielimy ci każdego możliwego wsparcia. Zgłosiły się już trzy rodziny chętne do przyjęcia ciebie. Dwie tu w Anglii jedna w Stanach.

Powoli pokiwałam głową.

-Powiadomicie mnie o wynikach badań? - zainteresowałam się, chociaż informacja, że będę musiała opuścić ten dom dziwnie przygnębiła mnie.

-Oczywiście.- zapewnił mnie.- Nie wiem ile będą trwały eksperymenty i czy nie będzie trzeba kilkakrotnie pobierać próbek krwi, ale na pewno poznasz wyniki badań.

-Kiedy się przeprowadzam?

Moje pytanie wypadło tak żałośnie, że we wzroku wampira zapaliło się zdziwienie.

Chwilę patrzył na mnie tak, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym na jego ustach pojawił się chytry uśmiech. Dalej nic nie mówiąc wyciągnął telefon i wybrał numer.

-Tak jest.- powiedział.- Zgodziła się na badania.

Jego rozmówca musiał być kimś ważnym, bo w głosie wampira brzmiała powaga i ogromny szacunek.

-Miała drobny wypadek. Wpadła do lodowatej wody.

-...

-Dokładnie w tej sprawie dzwonię. Sądzę, że z przeprowadzką powinniśmy zaczekać dwa tygodnie.

I tym razem to ja aż sapnęłam z wrażenia. Mój stan zdrowia nie był przeszkodą w podróżowaniu, wiec dlaczego?

-...

-Dobrze. Będę ją regularnie odwiedzał.

Chowając telefon wampir był tak zadowolony z siebie, że nie powstrzymałam się i zapytałam:

-Dlaczego?

Nie musiałam mówić nic więcej, dokładnie wiedział o co mi chodzi.

-Przecież chciałaś tego.

Jego odpowiedz zupełnie zbiła mnie z tropu, a gorący rumieniec wcale nie dodał mi pewności.

-Harremu nie spodoba się to.- wyszeptałam. Przecież wampir nie kryl się z tym, że chce się mnie jak najszybciej pozbyć.

-Harry nie zawsze wie co jest dla niego najlepsze.- słowa Marcusa były więcej niż rozbawione.

-A jeśli nie zgodzi się?

-Nie złamie rozkazu.

W głosie mężczyzny brzmiała niezbita pewność, ale ja jej jakoś nie miałam. Może i Harry dostosuje się do polecenia, ale atmosfera w domu możne być mało przyjemna.

 

Pobieranie krwi nie należało do przyjemnych, ale Marcus zrobił to z ogromną wprawą. Z dziwnym uczuciem patrzyłam jak trzy sporych rozmiarów fiolki znikają w niewielkim pojemniku.

-Harry!

Wampir tak szybko pojawił się, że musiał chyba stać za drzwiami. Z niepokojem popatrzył na pojemnik, a następnie na opatrunek na mojej ręce.

-Powiedz Ruth żeby przyszykowała coś słodkiego i gorącego, a ty napal w małym salonie i przyszykuj poduchy i koce.

Po słowach Newmana wzrok Harrego z powrotem przesunął się na mnie.

-Dobrze się czujesz?

Z nieśmiałym uśmiechem pokiwałam głową. Troska w jego głosie była balsamem na moje udręczone serce.

Kiedy Harry wyszedł, mężczyzna już w ogóle nie krył swojego rozbawienia.

-I co w tym takiego zabawnego? - zapytałam naburmuszona.

-Zupełnie nic.- powiedział i bezceremonialnie wziął mnie na ręce.

Byłam tym tak zaskoczona, że moment mnie wysztywniło niczym słup soli.

-Spokojnie mała.- rzucił z kpiną.- Zaniosę cię do salonu. Tam jest telewizor i nie będziesz się nudziła.

Jak powiedział, tak zrobił.

W saloniku ogień już wesoło palił się na kominku, a na kanapie leżały wygodne poduchy i cieplutka kołdra.

Kiedy tylko zostałam na niej wygodnie ulokowana, Marcus z wielką pieczołowitością okrył mnie i o zgrozo ucałował moją dłoń!

Zawstydzona zerknęłam na Harrego. W jego oczach zaczynały się zapalać czerwone skry, a mocno zaciśnięte usta nie wróżyły niczego dobrego.

>>Czyżby już wiedział, że mam tu zostać? <<- przeleciało mi ze strachem przez głowę, ale nie miałam czasu dłużej zastanawiać się nad tym bo do salonu wkroczyła Ruth.

-Cześć Zuza.

Krótkie powitanie ze strony wampirzycy świadczyło niezbicie o tym, że wcale nie uważała mnie za przyjaciółkę. Zabolało mnie to.

-Proszę. Musisz koniecznie wypić coś ciepłego.- z szeroko otwartymi oczami patrzyłam jak Marcus bierze od kobiety kubek i bezceremonialnie siada przy mnie na kanapie.

Każdy jego gest, słowo były naznaczone dużą czułością.

Kiedy tylko upiłam parę łyków odstawił kubek na stolik i podał mi ciasto.

-A teraz coś słodkiego.

Jego zachowanie było tak dziwne, że przezornie zachowałam milczenie. Nadskakiwał mi zupełnie tak, jakby chciał mnie uwieść! Wampirzyca też patrzyła na mnie ciekawym wzrokiem i tylko w spojrzeniu Harrego była złość i dezaprobata.

-Zuza ma zapalenie krtani i strun głosowych.- mówił zbolałym głosem.- To nic groźnego, ale potrzebuje teraz spokoju i odpoczynku, a przede wszystkim ciepła.

Omal nie zakrztusiłam się szarlotką słysząc to wszystko!

Dalej rozmowa przeszła już na bardziej luźne tematy, ale niestety wampir nie odstępował mnie na krok. Uniósł poduszkę i usiadł tak, że praktycznie znalazłam się w jego objęciach! Czułam się tym niezwykle skrepowana, ale nie miałam odwagi sprzeciwić się. Nie chciałam robić scen przy Ruth.

Jako, że moje gardło było obolałe, nie brałam udziału w rozmowie, a zmęczenie i ciepło z kominka zaczęły robić swoje. Powoli oczy przymykały mi się, a ja zapadałam w pól sen.

-Pora się zbierać. - głos Marcusa dobiegał do mnie jakby z oddali. - Ruth przynieś pojemnik. Zostawiłem go w sypialni Zuzy.

Gdy kroki wampirzycy oddaliły się, usłyszałam nieprzyjemny głos Harrego.

-Nie uważasz, że jest dla ciebie trochę za młoda?!

Zupełnie nie przychodziło mi do głowy o co mógłby być taki zły!

-Jest bardzo piękną kobietą. Czystą, nieskalaną...

-Jesteś dla niej za stary!

Harry na poważnie zaczynał być zły!

-Zastanawiam się czy nie powinienem zabrać jej do siebie.- stwierdzenie Marcusa dosłownie wprawiło mnie w osłupienie! Przecież dopiero co twierdził, że nie mogę podróżować! - Miałaby u mnie doskonałą opiekę...

-Sugerujesz, że u mnie będzie jej źle?! - świszczący głos przerwał mu w pół słowa.- Potrafię się nią zająć!

-A możne masz rację...?- nagła zmiana w taktyce wampira zaskoczyła chyba nie tylko mnie, bo usłyszałam jak Harry ze świstem wciąga powietrze.- Chyba najlepiej będzie nigdzie jej nie ruszać, ale wpadnę za kilka dni przebadać ją.

Ciche warkniecie Harrego "Nie wątpię." rozbawiło Marcusa.

-Dziękuję Ruth.- usłyszałam, po czym poczułam jak delikatnie unosi mnie i otula kołdrą.- Do zobaczenia słodka panienko.

Chciało mi się śmiać na jego ostatnie słowa, ale po następnych omal nie otworzyłam oczu!

-A ty Ruth?

-Ja dzisiaj zostaję.- w głosie wampirzycy jak nic dało się słyszeć podniecenie.

Czyżby z Harrym byli kochankami???

Ta myśl wydala mi się stanowczo mało przyjemna!!!

Chwilę niezręcznego milczenia przerwał cichy, ale stanowczy głos Harrego.

-Nie ma potrzeby. Sam sobie poradzę z opieką.

Harry zupełnie zignorował wyraźną propozycję kobiety, a że ją przy tym uraził... z głośnym prychnięciem wyszła.

Po niespełna pięciu minutach ciszy poczułam, że znów się ktoś na mnie patrzy.

Wszedł w zupełnej ciszy i tylko zapach go zdradził. Aromatyczny, kuszący... tak pachniała jego skóra. Wiedziałam o tym. Wciąż miałam w pamięci swoją głowę na jego nagim ramieniu.

-I co ja mam z tobą zrobić? - dobiegł mnie ledwo słyszalny szept.

Z ciężkim westchnieniem odgarnął kołdrę i położył się otulając mnie ramionami.

Na ten gest poczułam się jak w niebie, ale nie mogłam mu o tym powiedzieć.

On sam musiał się o tym przekonać.

 

Link do dalszych rozdziałów

http://van-elizabeth.blog.onet.pl/11-zycie-to-za-malo/

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Nati 13.08.2014
    fajnie się czyta :) A ja mam takie pytanie ile trzeba czekac az moderator zamieści czyjeś opowiadanie ?
  • Longman.S 13.08.2014
    Ja czekałam kilka minut ;)
    Dzięki za opinię. :)
  • Nati 13.08.2014
    ja czekam od wczoraj od 12 jak dalej tak będa powoli publikowac te opowiadania to ja spadam z tej strony :P
  • Piotr [moderator] 13.08.2014
    Cześć, Nati. Wysłałem do Ciebie wiadomość na e-mail, który podałaś podczas rejestracji. Czekam na odpowiedź :)
  • Longman.S 13.08.2014
    Na prawdę nie wiem dlaczego. Może zapytaj się? Ja dodałam swoje dziś rano i po paru minutach opublikowali. A może wyślij jeszcze raz? Błędy wszędzie się zdarzają.
  • Nati 13.08.2014
    haha xD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania