Żyjąc z wyrwanym sercem

Pamiętam, że kiedyś na pewno byłam kimś, kim zupełnie nagle i niespodziewanie przestałam być. Dokładnie nie wiem kiedy, ale pewnego dnia, los wyrwał mi serce i bez słowa wyszedł. Wyciągnął je, bo akurat miał taki kaprys albo zwyczajnie zły humor, ale nic nie wsadził w to puste miejsce po nim. Nie wymienił na inne, które pozwoliłoby mi zacząć jeszcze raz od zera któreś tam już z kolei „nowe, lepsze życie”.

 

Przeznaczenie wyrwało mi z piersi moje ukochane serce, a to odmieniło nieodwracalnie nie tylko całą mnie, lecz także najbliższe otoczenie, ludzi skupionych wokół mnie i niewielki fragment świata, w którym istniałam.

 

Ponieważ życie z wyrwanym sercem zawsze jest początkiem pustej wegetacji. Jednokierunkowej drogi, bez awaryjnych opcji czy ewentualności zawrócenia. To egzystencja,na którą jesteśmy już dożywotnio skazani przez kogoś, kto brutalnie pozbawił nas :wrażliwości, chęci, emocji, odczuwania oraz miłości. Ktoś sobie to po prostu wziął i odszedł od nas… niczego nie tłumacząc ani nie wyjaśniając powodu… po prostu porzucił to, co kochał, aczkolwiek przestał...

 

Po tym traumatycznym wydarzeniu, którego do tej pory nie mogę zrozumieć, nie umiałam wykonywać podstawowych czynności. Nie potrafiłam już mówić, ani chodzić, ani myśleć – tak jak to zwykle robiła osobą, którą znałam przecież od samego poczęcia.

A rano wstaje ktoś zupełnie inny. Kompletnie obcy oraz nawet w jakimś niewielkim stopniu nie przypominający dawnej mnie. Z łóżka zwlókł się jakby ze snu – jawy szkielet żałosny, koślawy, pokiereszowany wrak człowieka. Patrząc na ten groteskowy obraz nędzy i rozpaczy miało się absolutne przekonanie, że zaraz się zwyczajnie sam z siebie rozsypie, z powodu tej całkowitej dewastacji zarówno zewnętrznej jak zapewne jeszcze bardziej wyniszczonemu wnętrzu. Wszędzie poharatania, blizny, oparzenia lub innego rodzaju uszkodzenie. Dramat, aż żal mi było na siebie patrzeć, więc przestałam i więcej nie spojrzałam…

 

Mięśnie bezpowrotnie straciły swoją gibkość oraz sprężystość, a mózg odmówił wreszcie współpracy i zaprzestał przyjmowania, kodowania czy robienia czegokolwiek innego - wprowadzając się w stan wiecznej hibernacji.

 

Mój wzrok stał się przeźroczyście szklisty, a oczy dawniej tak pełne blasku, teraz jedynie tępo wodzą po otoczeniu. Zupełnie bezrozumnie i nieświadomie raz na jakiś czas zawieszając na przypadkowym punkcie, najczęściej była to beżowa ściana i na kilka godzin zamrażały się w tej pozycji, nie widząc kolorów ani ciepła Wszechświata.

 

Niejednokrotnie moja rodzina i kilkoro zaangażowanych przyjaciół próbowało mnie najpierw spokojnie przekonać a później bez żadnych ogródek wmawiali mi, że to pewnie lekkie załamanie, chwilowa niedyspozycja, rozczarowanie i ból po stracie, ewentualnie malutka depresja – a ja mam się nie martwić to minie, wrócę do równowagi i harmonii zapewniali, że będzie dobrze, jakoś się poukłada i wróci do normalności, a jeszcze kiedyś będę się śmiała ze swojej agonii oraz czarnej rozpaczy.

 

Próbowali pół żartem pół serio w jakiś sposób dodać otuchy, pocieszyć i dać nadzieję, że jeszcze na moim niebie zaświeci słoneczko. Jestem im ogromnie wdzięczna nie tylko za to, co zrobili ale najbardziej za czas, troskę oraz zaangażowanie, jakie włożyli i ile razy nie poddając się starali się przywrócić mnie ponownie żywych. Tyle razy walcząc za mnie i o mnie. Niestety wiedziałam, że jest zdecydowanie za późno na ratunek, bo czułam to dokładnie kiedy sama dla siebie przepadłam.

 

I, że dobrze na pewno już nigdy nie będzie. Pogrążył mnie mrok…

 

Zanim, więc postanowimy koniecznie komuś ofiarować nasz najcenniejszy skarb – warto dobrze poznać dłonie w jakich złożymy swe wnętrze. Należy mieć również świadomość konsekwencji, jakie niesie za sobą zły wybór oraz nieodpowiednia osoba, ponieważ tak ważny aspekt nie może pozostać zlekceważony – bo taka beztroska grozi tragicznym finałem dla obydwu stron.

Nie tylko obdarowujący ulega swoistej metamorfozie, ale także ten partner, który ostatecznie opuszcza – zgniatając komuś jego bezcenną cząstkę także zmieni się – zostanie dożywotnio skalany purpurą wyrwanej „ cząstki drugiego człowieka”. Mając krew na rękach oraz w pamięci ból błagającej do ostatniego tchnienia o litość duszy w takiej sytuacji ciężar przyjęcia kolejnego „gorącego szczęścia” może się okazać zbyt duży.

 

Powierzajmy nasze serce wyłącznie w przypadku Wielkiej Miłości, która potrafi zmieniać nie tylko ludzkie istnienia, ale ma wpływ na dzieje całego świata pokonując wszelkie granice. Miłość to odpowiedzialność w gruncie rzeczy, bo jednej strony spełnia marzenia, uskrzydla, jednoczy we wspólnym szczęściu oraz bliskości, a z drugiej przyczyną niewyobrażalnego cierpienia oraz upadku człowieka.

 

Pustki po wyrwanym sercu nie da się niczym zastąpić lub wstawić czego innego, a miejsce po nim nigdy nie wypełni się samoistnie drugim. Tylko jeden jedyny raz ktoś może nam wyrwać serce, bo nikt nie zniósłby ponownie takie tsunami żalu, smutku oraz okaleczenia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bajkopisarz 22.03.2020
    Skomentuję to fragmentem własnej bajki:
    "Trzeci z opowiadających zmienił nieco temat i mówił o niezawodnym sposobie na nieśmiertelność. Dowodził, iż znakiem śmierci, który każdy człowiek posiada jest jego serce. Gdyby ktoś nie miał serca, śmierć by go nigdy nie odnalazła. Jak twierdził, serca można się pozbyć, trzeba je jednak spalić w wielkim piecu, takim jaki stoi przed wejściem do Nawii lub Wyraju. Gdyby to się udało komuś żywemu, wówczas zyskałby nieśmiertelność. Serce co prawda odrosłoby mu na dłoni, ale tam skóra jest bardziej odporna na skaleczenia".

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania