Żywe trupy. Rozdział 1
Już trzy dni chodziłam bez celu po lesie. Nie spotkałam na swej drodze stada, ale było kilku zombie. Musiałam ich zabić. Inaczej oni zabiliby mnie… tak jak zabili mamę i być może tatę.
Po południu dostrzegłam dużą polanę, na której stało więzienie. Wokół ogrodzenia było kilkudziesięciu sztywnych.
Zaryzykowałam i ruszyłam w tamtym kierunku. Przy bramie było sześciu trupów, a na terenie zakładu karnego było ich trzech.
Ale nie poruszali się jak inne.
Wyciągnęłam pistolet z torby i strzeliłam w najbliżej stojącego. Trafiłam prosto w jego głowę. Wszystkie spojrzały w moją stronę, po czym zaczęły się zbliżać. Próbowałam w nich strzelać, ale zabrakło mi nabojów, a torba leżała poza moim zasięgiem.
Sztywny po mojej lewej stronie był niebezpiecznie blisko. Sięgnęłam po nóż, lecz nie zdążyłam. Runęłam razem z nim na ziemię i starałam się przeżyć.
Nagle ktoś go zastrzelił.
Zobaczyłam trzy osoby. Dwóch mężczyzn, jeden z kuszą, inny ze spluwą. Był tam też jakiś chłopak w kapeluszu szeryfa. Także miał broń i strzelał w zombie.
Młody chwycił mnie pod ramię i pomógł wstać.
Wszyscy zaczęliśmy biec w stronę bramy, przy której stała dziewczyna z krótkimi brązowymi włosami. Zamknęła za nami ogrodzenie i ruszyliśmy wolnym krokiem do jednego z budynków.
- Ktoś tu z tobą jest? - spytała.
- Nie - odpowiedziałam zdyszana - Jestem sama.
Brunetka spojrzała na mnie, a potem szepnęła coś do mężczyzny w brązowej koszuli.
Ci ludzie uratowali mi życie, ale nie mogłam im zaufać.
Jeszcze nie.
Spojrzałam w stronę chłopaka i zauważyłam, że on także na mnie patrzy. Poczułam się niezręcznie, więc odwróciłam wzrok.
Weszliśmy do więzienia, gdzie dostrzegłam kilku innych ludzi. Był tam Koreańczyk, dwóch starszych mężczyzn i młoda dziewczyna o blond włosach.
- Jest nas więcej. Jestem Rick - usłyszałam po prawej stronie.
Zdziwiłam się. Gdy byłam niedaleko z ojcem, cała polana była oblegana przez sztywnych. Przed chwilą też widziałam jednego na terenie więzienia!
- Ile masz lat? - spytał Rick.
Położyłam torbę z bronią na podłodze i wzięłam wodę, którą mi podał.
- Szesnaście - odpowiedziałam, gdy upiłam z butelki kilka łyków, po czym wróciłam do picia.
- Dajmy jej odpocząć - powiedział Koreańczyk - Na pewno jest zmęczona.
W pomieszczeniu stały dwa kwadratowe stoły i kilka krzeseł przy nich.
- Dale, przynieś jej koc i poduszkę. Zostanie tutaj, dopóki nie stwierdzę, że nam nie zagraża - oznajmił Rick i wyszedł z pomieszczenia.
- Daj spokój, Rick! To jeszcze dziecko! - krzyknął za nim Dale i ruszył w tą samą stronę.
Po chwili wszyscy wyszli, a chłopak w kapeluszu zamknął kraty, które dzieliły mnie od reszty.
Ale byłam bezpieczna.
Na razie.
Kiedy się obudziłam, było ciemno.
- Wszyscy się za tobą wstawiają - powiedział ktoś od strony bloku C - Chyba zostaniesz tu dłużej, ale ojciec będzie musiał zadać ci pytania.
Usłyszałam szczęk zamka.
- Naprawdę? Jakie? - spytałam zdziwiona, że ktokolwiek chce ze mną o czymś rozmawiać. Przecież, jak powiedział Rick, mogę im zagrażać.
- Tylko trzy.
Ten ktoś usiadł obok mnie i zauważyłam, że to chłopak, który nosi kapelusz szeryfa. Byłam ciekawa dlaczego.
- Jestem Carl - rzekł chłopak.
- Abby - podeszłam do miejsca, gdzie wczoraj zostawiłam torbę z bronią i żywnością, ale jej tam nie było - Gdzie moje rzeczy?
- Tata ci je zabrał. Powiedział, że ci je odda, kiedy będzie miał stuprocentową pewność, że nie zrobisz nikomu krzywdy - Carl podał mi butelkę z wodą - Już ma dosyć ufania nieodpowiednim ludziom.
- Więc Rick to twój ojciec?
Skinął głową.
- Dlaczego nieodpowiednim? - nie mogłam się powstrzymać od zadania tego pytania.
- Jeszcze przed dotarciem do więzienia, mieszkaliśmy na farmie - zaczął - Był tam też jego najlepszy przyjaciel, który próbował go zabić.
- Ojej, to straszne. Co się stało z tym człowiekiem?
- Tata go zastrzelił - szepnął, po czym opuścił głowę.
Długą chwilę milczeliśmy, ale potem odezwałam się.
- Ilu was tu jest?
W końcu spojrzał na mnie.
- Jedenaście osób, ale dużo zginęło.
Czułam, że dopada mnie zmęczenie.
- Abby, powinnaś iść spać - usłyszałam.
Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. Był przygnębiony.
- Okej. Dobranoc - szepnęłam.
Carl wyszedł, zostawiając mnie samą z mnóstwem pytań.
- Ilu sztywnych zabiłaś? - spytał Rick.
Było południe, siedział na przeciwko mnie, a przy wejściu na blok C stał Carl ze spluwą w ręce.
- Nie wiem - odpowiedziałam szczerze - Mnóstwo.
Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie.
- A ludzi?
Na samo wspomnienie przeszedł mnie dreszcz.
- Tylko siostrę.
Chwilę milczał.
- Dlaczego? - zapytał prawie szeptem.
Chciałam opowiedzieć mu tę historię.
Chciałam, żeby wiedział.
- Miesiąc temu byłam z rodziną na wyprawie. Musieliśmy znaleźć jedzenie. Amy miała dopiero trzynaście lat, ale potrafiła się bronić - łzy zebrały się w moich oczach - Dopadło nas stado. Było ich tam około stu. Musieliśmy się rozdzielić. Ja i siostra zamknęłyśmy się w sklepie. To tam została ugryziona. Sztywny ugryzł ją w nogę - kilka łez spłynęło po moich policzkach, a Rick i Carl słuchali w milczeniu - Prosiła mnie, żebym to zrobiła. Strzeliłam jej w głowę - ukryłam twarz w dłoniach - Naprawdę nie chciałam…
W tym momencie przybiegła kobieta z krótkimi włosami.
- Rick, chodź szybko - powiedziała - Musisz to zobaczyć.
Mężczyzna zerwał się z krzesła i ruszył w jej kierunku.
- Carol? Co się dzieje?
- Ludzie.
Po tym słowie wyszła na zewnątrz, a wraz z nią Rick i Carl.
- Chodź z nami - oznajmił chłopak - Ale najpierw zawołaj Hershela, Maggie, Glenna i Daryla.
- Jasne - pobiegłam w stronę bloku i zawołałam ich.
Wszyscy pobiegliśmy do bramy, Maggie dała mi pistolet. Szybko sprawdziłam magazynek i wraz z pozostałymi zaczęłam strzelać do sztywnych.
Rickowi i Glennowi skończyły się naboje, więc wyszli za ogrodzenie i wbijali noże w głowy trupów. Wszędzie rozlegały się strzały i krzyki, dwie osoby zostały ugryzione. Grupa liczyła teraz trzy osoby. Był tam potężny czarnoskóry mężczyzna, czarnoskóra kobieta i młoda dziewczyna, miała może dziewiętnaście lat.
Hershel kazał mi wybijać zombie przy siatce, stanęłam przed siatką i wyjęłam nóż. Było ich mnóstwo.
Chwilę później obcy ludzie stali obok nas.
- Kim jesteście? - spytał wściekle Rick. Był cały we krwi.
- Jestem Tyreese - mężczyzna wskazał na dwie kobiety obok siebie - To jest Sasha i Tara. Szukamy schronienia. Macie coś do picia?
- Chodźcie za mną - odezwał się Glenn - Ty też, Abby.
Ruszyłam za Koreańczykiem. Po chwili znów byliśmy w pomieszczeniu, w którym spędziłam ostatnią dobę.
- Abby - usłyszałam głos Carla - Nic ci nie jest?
- Nie - odpowiedziałam - A tobie?
- Jest w porządku.
Po chwili znów się odezwałam, tym razem do Daryla.
- Skąd tyle sztywnych? Wczoraj było mniej.
Przystanął i spojrzał na mnie.
- Zaczynają zbierać się w stada. Niedawno przychodzili tu pojedynczo - wyjaśnił - Widzisz tam? - wskazał na część ogrodzenia, na którą naciskało mnóstwo zombie - Ogrodzenie nie wytrzyma długo. Trzeba będzie je czymś wzmocnić, inaczej będziemy mieć duży problem. A tego przecież nie chcemy.
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania