Poprzednie częściAnna i Henryk

Anna i Henryk cd.

Anna leżała bez ruchu. Wsunęła się nieznacznie głębiej pod kołdrę i niewidzącym wzrokiem popatrzyła na okno. Nie była pewna, czy to co stało się przed chwilą, nie było kolejnym gorączkowym majakiem. Ostrożnie dotknęła ręką czoła.

- Chłodne – stwierdziła ze zdziwieniem. Myśli zaczęły się niespokojnie kłębić. Spojrzała na blat stolika. Tabliczka czekolady leżała, czyli on tu jednak był naprawdę.

Ostatnie miesiące były dziwne.

Pewnego wieczora była świadkiem rozmowy rodziców. Pozornie o wszystkim i niczym. Ot zwyczajne plotki z miasta, które często gościły przy ich stole w czasie kolacji. Zwykle słuchała ich niezbyt uważnie. Myśli miała, jak zawsze zaprzątnięte losami kolejnej bohaterki książki, które pochłaniała w ilościach wręcz hurtowych.

Biblioteka miejska stawała się powoli jej drugim domem. Znała każdy jej zakamarek. Uwielbiała spacery pomiędzy półkami. Grzbiety książek pokryte szarym, często sfatygowanym papierem pakunkowym, kryły tajemnice, które czekały na kolejnego odkrywcę. Zawsze jako pierwsze brała do ręki te najbardziej zniszczone, z poszarpanymi brzegami, poklejone bezbarwną taśmą, z wyblakłym miejscami drukiem. Każda wyprawa zamieniała się w swoiste polowanie, którego wyniku nigdy nie była pewna. Romanse, kryminały, klasyka. Czytała wszystko. Czasem dopuszczała się małego „przestępstwa”, ponieważ jednorazowo mogła wypożyczyć tylko trzy książki, a zdarzało się, że nie mogła zdecydować które, wtedy tę wypatrzoną, „ponadprogramową” ukrywała na półce innego działu z obawy przed tym, żeby ktoś jej nie ubiegł do następnego tygodnia. Musiało to zapewne irytować panie bibliotekarki, kiedy znajdowały na przykład kryminał na półce z napisem „Zdrowie i Medycyna”… Ta metoda często się sprawdzała i książka czekała na nią przez tych kilka dni. Potem biegła w pośpiechu do domu, żeby cieszyć się kolejnymi literami.

Nie prowadziła właściwie żadnego życia towarzyskiego. Zawsze była dość chorowita, więc rodzice nie pozwalali jej na zbyt wiele i niewiele od niej wymagali. Rozpoczęła nawet studia, ale kolejne pobyty w szpitalach były nie do pogodzenia z intensywną nauką. Wróciła do domu bez pomysłu na życie. Pewnie dlatego z taką zachłannością żyła losami swoich papierowych bohaterów.

Rodzice jej powrót do domu przyjęli z wyraźną ulgą. Pozycja ojca pozwalała na spokojne, dostatnie życie. Matka, po latach bycia gospodynią domową, zaczęła pracę sekretarki w przedszkolu. Upływające miesiące, zmieniały się w lata. Rutyna kolejnych dni dawała poczucie bezpieczeństwa, a szara rzeczywistość za oknem nie zachęcała to tego, żeby się w nią zatopić.

Tamtego wieczoru rodzice rozmawiali jak zwykle o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia.

- Wiesz kochanie, dzisiaj w urzędzie pojawiła się stara Jabłonowska. Zrobiła mi awanturę o schody w ich kamienicy. Rozpadają się, ale swoje lata już mają i co mamy z tym zrobić? Wypada rozebrać i położyć nowe, ale to zabytek niestety…- westchnął i sięgnął po kolejną porcję kaszanki.

- Jabłonowska? Ta wdowa po złotniku? Ponoć niezbyt dobrze im teraz idzie ten interes. Jej syn jakiś taki, jak nie z tej ziemi. Dziwak. Chyba nie ma smykałki do interesów. Nie to, co jego ojciec. Widziałeś tę wystawę? Koszmar. Nawet szyby nie umyją…- wzruszyła ramionami.

- Nie byłbym taki pewny. Klientów mają, a stary pewnie coś zostawił. Podatki płacą, młody jest bystry, a że trochę mrukowaty, to i co z tego. Dzisiaj takie czasy, że lepiej mniej mówić i raczej się nie wychylać, bo wiesz…Ktoś może się zacząć interesować, grzebać, a jak się grzebie, to się i dogrzebie. Prywatna inicjatywa, to już podejrzane, a złoto, waluta…Szkoda gadać. Myślę, że ten młody, jak mu tam…chyba Henryk. Musi dobrze kombinować. Jakby był głupi, to kończyłby jakieś studia, a wiesz, że z jego pochodzeniem na stanowisko szanse miałby niewielkie – zamyślił się na chwilę.

- Wydawałby to, co tam ojciec zostawił na jakieś rozrywki, a tak, pracuje na swoim, matce pomoże, z czasem kto wie? – wytarł chusteczką usta i odłożył widelec.

Matka popatrzyła na niego uważnie, zawahała się, dolała sobie herbaty.

- Jeśli tak, to może…może, to znaczy, że jak tak, to pewnie może być niezłą partią.

- Ech, wy kobiety, tylko o jednym. Romanse i romanse…- w głosie ojca usłyszała ironię z nutką dezaprobaty.

- W romansach nie ma nic złego tato – powiedziała z lekkim uśmiechem.

- No, jakoś wydaje mi się, że akurat ty, wiesz o tym, tyle, co w tych swoich książkach wyczytasz, a życie, to nie książka. Życie, jest twarde i na romantyzmy nie ma w nim miejsca dziecko. Jego głos był łagodny, ale stanowczy. Kochał swoją jedynaczkę i zrobiłby dla niej wszystko, ale z coraz większym niepokojem myślał o jej przyszłości. Wiedział, że żona, też o tym często myśli, ale starali się o tym nie mówić głośno. Czasem słyszał jej ciche westchnięcia, gdy Ania zamykała drzwi swojego pokoju i siedziała tam godzinami nad tymi swoimi książkami.

Anna wstała od stołu i zaczęła zbierać puste talerze. Wolała nie ciągnąć tego tematu. Dobrze wiedziała, co usłyszy za chwilę. Wolała tego uniknąć, wyszła więc pośpiesznie do kuchni. Ciepłej wody znowu nie było. Zmywanie będzie musiało poczekać do jutra – odetchnęła z ulgą. Przemknęła do łazienki. Rodzice wciąż siedzieli przy stole i o czymś rozmawiali, ale ona nie była tego ciekawa, chciała jak najszybciej znaleźć się u siebie.

- Ale naprawdę przystojny z niego chłopak – stwierdziła mama.

- Daj spokój. Niech ci już nic po głowie nie chodzi. Przyjdzie czas, to kogoś spotka. Odpowiedniego. Wiesz, że nie ma do czego się spieszyć – zawiesił głos.

- Ale co w tym złego? A jak jej jakiś łobuz w głowie zawróci? Wiesz, jaka jest wrażliwa…- w głosie matki usłyszała niepokój, którego nie znała.

Nigdy, nawet w trudnych sytuacjach matka nie okazywała emocji, a ta troska ją zastanowiła.

- Może ojciec ma rację? – pomyślała.

W łazience popatrzyła w lustro. Nie lubiła swojego odbicia. Nie dbała zresztą specjalnie o urodę. Czasem, jeszcze babcia mówiła jej, że ładna dziewczyna z niej wyrośnie, ale babcia zmarła i nie zdążyła zobaczyć, co wyrosło z ukochanej wnusi. Ona na pewno powiedziałaby, czy jest ładna…

Cicho zamknęła drzwi łazienki. Z pokoju rodziców dobiegały głosy radia. Już nie rozmawiali. Zaświeciła nocną lampkę. Ciepłe światło wypełniło mały pokoik. Otworzyła książkę i próbowała skupić się na czytaniu, ale niezbyt jej to wychodziło. Wieczorna rozmowa, pozornie niewinna, jakoś ją rozstroiła. Z niechęcią uświadomiła sobie, że ma już dwadzieścia sześć lat, a żyje jak pod kloszem. Nie potrafi decydować o sobie, nie wie co to znaczy być niezależną. Nie wyobrażała sobie życia bez rodziców.

- Co dalej?- ta myśl zaczęła ją uwierać i zburzyła spokój.

- Co mogę zrobić? – poczuła się przez moment jak w matni.

Zasnęła z tymi myślami.

Ranek był wyjątkowo chłodny. Z kranu wciąż leciała tylko zimna woda. Anna wytarła twarz szorstkim ręcznikiem. Odbicie w lustrze nic nie chciało podpowiedzieć. Pospiesznie się ubrała, ze stołu wzięła pieniądze, które jak zawsze mama zostawiła na zakupy i zamknęła drzwi domu.

Ogród był niezbyt duży, ogrodzony resztkami rozwalającego się drewnianego płotu. Próchniejące, przekrzywione sztachety wypluwały z siebie zardzewiałe gwoździe. Jeden mocniejszy ruch ręką wystarczył, aby granica między chodnikiem a posiadłością państwa Jeżowskich zniknęła, ale nikomu z przechodniów nawet to do głowy nie przychodziło. Dzieciaki z sąsiedztwa, latem i jesienią często zakradały się na jabłka albo śliwki. Nikogo to nie złościło. Ojciec Anny nawet lubił te „wizyty” małych złodziejaszków, bo wtedy jego żona miała mniej pracy przy przetworach, które i tak nigdy się nie udawały, a mycie słoików, należało niestety do jego obowiązków. Chętnie sam usunąłby ten cholerny płot, ale jakby wyglądała posiadłość bez ogrodzenia? Matka by mu tego nigdy nie wybaczyła. Nawet po śmierci. Staruszka dziwnie była przywiązana do własności, czego on, człowiek nowych czasów nie mógł zrozumieć, ale staruszki bał się. Po jej śmierci nawet bardziej niż przed.

Anna przebiegła krętą ścieżką do bramki, która uroda nie ustępowała reszcie ogrodzenia. Nie zwracała uwagi na baśniowo oszronione drzewa. Złościł ją lód i zimno. Mocniej wcisnęła nos w szalik i włożyła ręce w kieszenie płaszcza. Wyprawa po poranne zakupy była zawsze dużą niewiadomą. Nigdy nie wiedziała co tak naprawdę przyniesie w nieco sfatygowanej, płóciennej torbie do domu. Zresztą mama nigdy nie zostawiała listy zakupów. W tamtych czasach kupowało się to, co akurat przywieziono do sklepu. Pieczywo, powidło z dyni, wafelki śmietankowe albo malinowe, były raczej zawsze, ale już mięso czy wędliny stanowiły swego rodzaju wyzwanie i zdobycie ich wymagało sporego wysiłku. W dni powszednie były raczej nie do kupienia. W soboty ustawiała się w kolejce do mięsnego „na rogu”. Wszyscy znali to miejsce, chociaż nie był to jedyny taki sklep w miasteczku, ale największy i tutaj było najlepsze zaopatrzenie. Dziwiło ją tylko jedno. Każdej soboty wystawała przed nim prawie dwie godziny, kupowała to, co akurat do niej doszło, a po południu mama szła do fryzjera i przynosiła najlepsze mięso. Jej pytający wzrok, karciła krótkim „tak trzeba”, więc o nic nie pytała. Zresztą nawet lubiła te kolejki.

Tego ranka, nie była to sobota, ale środa. Godzina dziewiąta trzydzieści, to trochę późna pora, ale na kupno gazety, chleba i cukru w sam raz. Nie planowała długiego spaceru, tym bardziej, że po trwającym dość długo remoncie, otworzono w końcu spożywczak na sąsiedniej ulicy, a kiosk Ruchu był tuż za rogiem. Szła energicznym, szybkim krokiem. Miała już otworzyć drzwi sklepu, gdy nagle zawahała się na chwilę. Przypomniała sobie wieczorną rozmowę rodziców i bez większego namysłu postanowiła pójść jednak do centrum, chociaż marznące dłonie i stopy, raczej do tego nie zachęcały. Miała do pokonania około kilometra chodnikiem pod górę. Zimą był to istny tor przeszkód, bo nikt specjalnie nie dbał o to, żeby był odśnieżony. Czasem musiała zejść na jezdnię, bo dzieciaki robiły sobie na nim ślizgawki i przejście było niemożliwe. Samochodów zresztą było jak na lekarstwo. Częściej można spotkało wóz z końskim zaprzęgiem niż cuda współczesnej motoryzacji.

W połowie drogi była na siebie zła. Pomysł zobaczenia zakładu złotniczego wydał jej się bezsensowny. Przecież mijała go już tyle razy…. Czego się spodziewała? Czasem lubiła działać pod wpływem impulsu.

Kamienicę Jabłonowskich zobaczyła z daleka. Kiedyś należała do tej rodziny, ale teraz zajmują w niej tylko niewielkie mieszkanie i część parteru z warsztatem. Zwolniła kroku i przystanęła po drugiej strony ulicy. Witryna warsztatu złotniczego rzeczywiście nie wyglądała zbyt zachęcająco. Nie rzucała się w oczy. Weszła do domu handlowego. Pomyślała, że tutaj zrobi zakupy.

Ciepłe, nieco zatłoczone wnętrze sklepu, wydało się niezwykle przytulne. Stanęła przy ladzie. Ekspedientki nie były zachwycone ilością klientów i wcale nie starały się tego ukrywać. Gdy przyszła jej pora, wzięła to, co planowała i przystanęła jeszcze na chwilę przy szybie wystawy. Zauważyła, że drzwi zakładu są uchylone, a jakiś człowiek w dużej czapce i wysokich butach, odśnieża chodnik. Przyjrzała się dokładniej i zauważyła, że jest całkiem młody. Mógł być w jej wieku. Wysoki, szczupły. Energiczne ruchy przykuwały uwagę.

- O, młody Jabłonowski otwiera – usłyszała za plecami głos kobiety.

- Taki młody i taki zaradny. Ma pociechę matka na starość. Przynajmniej tyle. Po tym co przeszła…- odpowiedział drugi głos.

Anna miała nadzieję, że usłyszy coś więcej, ale kobiety nie były skłonne do rozmowy. Stała i patrzyła. Młodzieniec wydał jej się teraz nieco starszy, a każdy jego ruch miał jakąś ukrytą elegancję. Fajny – pomyślała. Nagle wydała się sama sobie śmieszna. Po co tu przyszła? Co chciała? Zmarzła i przeszła taki kawał drogi po co? Żeby jakiegoś chłopaka zobaczyć? Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę drzwi. Mróz podrażnił jej twarz. Myśl o drodze powrotnej nie była przyjemna. Na chodniku, jeszcze raz spojrzała w jego stronę. Stał wyprostowany i miała wrażenie, że patrzy w jej stronę. Schowała twarz w szalik i przyspieszyła kroku. Droga powrotna minęła szybko. Dom powitał ją chłodem. Straciła już zbyt dużo czasu, a rodzice za chwilę wrócą z pracy. Szybko uwinęła się z napaleniem w piecu, postawiła na płycie kuchni wczorajszą zupę, uprzątnęła kuchnię i planowała jak zawsze przeczytać kilka rozdziałów, ale dzisiaj lektura nie zaprzątała jej myśli. W pamięci miała obraz tego chłopaka.

Od tego tamtego dnia szukała pretekstu, żeby iść do centrum. Był grudzień, zbliżały się święta, więc dłuższe pobyty w mieście nie zwracały uwagi rodziców. Poza tym, w każdą sobotę robiła zakupy w mięsnym, który sąsiadował ze złotnikiem. Do tych wyjść zaczęła przygotowywać się coraz staranniej. Ułożone włosy i spódnica zwróciły uwagę matki, która robiła uwagi, że za zimno na taki ubiór, ale ona zdawała się tego nie słyszeć.

Mijały kolejne tygodnie. Widziała go czasem, gdy pochylony nad stołem siedział za witryną swojego warsztatu. Czasem miała wrażenie, że czuje na sobie jego wzrok, wtedy wpadała w popłoch i miała ochotę stamtąd uciec, ale ciekawość była silniejsza. Nazywała to ciekawością, bo nie potrafiła znaleźć lepszego określenia na powód, dla którego zaczęła zachowywać się w sposób dla siebie zupełnie obcy.

W końcu przyszedł ten lutowy poniedziałek, gdy obudziła się z wysoką gorączką i bólem gardła. Domowe sposoby leczenia nie przynosiły żadnego skutku. Lekarz, przyjaciel rodziców, gdy w końcu ją zbadał, bez zastanowienia wypisał skierowanie do szpitala. Wdało się paskudne zapalenie płuc. Szpitalne łóżko nie było dla niej niczym nowym i nie robiło specjalnego wrażenia. Nauczyła się radzić sobie w tym miejscu już dawno temu. Żadnych zbędnych rozmów, zawierania znajomości. Poddawała się posłusznie poleceniom lekarzy i miała sporo czasu na lekturę. Tym razem było nieco inaczej. Była na siebie zła. Tęskniła za widokiem zamazanej szyby zakładu złotniczego. Coraz częściej wyobrażała sobie pierwszą rozmowę z Henrykiem. Ułożyła nawet plan, że jak tylko wyzdrowieje, pójdzie naprawić pierścionek. Trochę to dziecinne…Wprawdzie nie nosiła biżuterii, ale babcia zostawiła jej kilka pamiątek i na pewno coś wymaga naprawy. Dziwiła się, że dotąd o tym nie pomyślała.

Moment, w którym zobaczyła go w drzwiach szpitalnej sali, wydawał jej się tak nierealny, że jeszcze przez długi czas nie mogła zrozumieć co tak naprawdę się stało.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania