Berlińska ucieczka czyli Hitler i Bormann w Argentynie.

Witam serdecznie! Chciałbym przedstawić propozycję zamieszczenia pierwszej części powieści „ Berlińska ucieczka czyli Hitler i Bormann w Argentynie” i zachęcić w streszczeniu do bliższego zapoznania się z nią.

 

STRESZCZENIE

 

Idee fixe powieści tej stanowią wariacje na temat domniemanej ucieczki Adolfa Hitlera z berlińskiego bunkra w ostatnich dniach II – ej wojny światowej. (Dowody potwierdzające samobójstwo Adolfa Hitlera nie są jednoznaczne, ani też nie istnieją ostateczne dowody medyczne jego śmierci). Z berlińskiego bunkra pod Kancelarią Rzeszy ucieka także Martin Bormann – sekretarz fuhrera. ( Okoliczności jego śmierci są równie wieloznaczne). Domniemane szlaki ucieczki dwójki głównych bohaterów zawierają dwa z następujących po sobie rozdziałów. Kolejny z nich stanowi próbę analizy ich postaw i zachowań powstałych na skutek przegranej wojny, a widzianych z perspektywy jej końca, podczas niespodziewanego spotkania w argentyńskich Andach, w jedenaście lat po wojnie. Dalszy bieg wypadków wymyka się spod kontroli Adolfa Hitlera i prowadzi do …........wyjaśnienie zawierają kolejne stronice ostatniego rozdziału. Powieść ta mieści się w szeroko rozumianym nurcie political fiction.

 

 

BERLIŃSKA UCIECZKA CZYLI HITLER I BORMANN W ARGENTYNIE

 

 

„Oficerowie amerykańskiej armii w Niemczech nie znaleźli zwłok Hitlera, brak też wiarygodnego źródła, które by przesądzało że Hitler nie żyje”

Szef FBI J. Edward Hoover

 

„Nikt nie może powiedzieć na pewno, że on nie żyje”

Thomas J. Dood szef amerykańskich śledczych na rozprawie w Norymberdze

 

„Nie mamy zidentyfikowanego trupa Hitlera”

Gieorgij Żukow na konferencji prasowej z udziałem dziennikarzy zachodnich.

 

„Mam własne informacje, że Hitler ukrywa się w Ameryce Południowej, albo Hiszpanii”

Stalin, na konferencji pokojowej w Poczdamie.

 

„Ekshumacja została przeprowadzona chaotycznie. (.....) Podczas identyfikacji zaniechano podstawowych badań. Nie zostały przebadane kości, zmiany aorty na obecność cyjanku (.....) Wobec bardzo poważnych zaniechań, wnioski komisji z 1945 roku można traktować jedynie w kategoriach hipotezy”

Z raportu P. Siemianowskiego

 

„.........Istnieje niepodważalny dowód, że mały samolot wyleciał z Tiergarten 2.05.1945 roku i skierował się do Hamburga. Trzej mężczyźni i kobieta byli na pokładzie. Ustalono również że duży okręt podwodny wyruszył z Hamburga, zanim weszły tam wojska brytyjskie. Na pokładzie były tajemnicze osoby, a wśród nich kobieta.”

Oświadczenie wydane przez sowietów we wrześniu 1945 roku

 

„Prawdę zna tylko Bormann i ja. Bormanna nie ma, a ja nic im nie powiedziałem”

Kamerdyner Hitlera Heinz Linge o śmierci Hitlera w rozmowie z agentem KGB siedzącym z nim w celi.

„ Właściwy miejscu zameldowania, sąd cywilny miasta Berchtesgaden w dniu 25.10. 1956 roku, na skutek nieodnalezienia włok uznał obywatela Adolfa Hitlera w wymiarze prawnym, w celu przeprowadzenia sprawy spadkowej, za zmarłego. Nie dysponując zwłokami, w uzasadnieniu przyjęto, stosowaną zwykle w takich przypadkach formułę „ Wyszedł z domu i nie wrócił”.

 

W 1993 roku Rosjanie poinformowali że w moskiewskich archiwach przechowują materialny dowód śmierci Adolfa Hitlera – fragment czaszki z otworem po pocisku. Przeprowadzone w 2009 roku badania DNA stwierdziły, że czaszka należy do kobiety w wieku 20 – 40 lat.

 

Protokół z sekcji zwłok Ewy Braun stwierdził:

„ W klatce piersiowej znaleziono 6 odłamków w wymiarach do pół cm. kw. Wokół odłamków wystąpił wyraźnie widoczny krwotok, podobne obrażenia stwierdzono w okolicach lewej jamy opłucnej.” „Zwłoki Ewy Braun leżały przez wiele godzin w ogrodzie Kancelarii Rzeszy ostrzeliwane przez radziecką artylerię. Odłamki mogły trafić zwłoki. No tak – ale gdyby trafiły trupa, nie spowodowałyby krwotoku. W płucach stwierdzono pół litra krwi. Ponadto sekcja wykazała że szczęka zwłok kobiety znalezionych w ogrodzie Kancelarii Rzeszy została poddana zabiegom chirurgicznym (usunięcie kilku zębów, założenie mostka) które miały upodobnić ją do szczeki żony Adolfa Hitlera. W czasie przesłuchań dentystka Kathe Heusemann wyjawiła, że wykonano dwa mostki dla Ewy Braun, lecz żadnego z nich jej nie założono, a przecież w jamie ustnej zwęglonych zwłok znaleziono mostek protetyczny.”

 

2 V 1945 roku Martin Bormann, sekretarz i zastępca Adolfa Hitlera opuścił bunkier pod Kancelarią Rzeszy, w mankiecie płaszcza miał zaszyty testament Adolfa Hitlera. Jego wydostaniu się z bunkra towarzyszą sprzeczne relacje świadków, odtąd wszelki ślad po nim zaginął. W 1972 podczas prac budowlanych w zachodnioberlińskiej dzielnicy Moabit odnaleziono szkielet mężczyzny. Niemiecki sąd formalnie zidentyfikował szkielet jako szczątki Martina Bormanna, potwierdziło to wykonane w 1998 roku badanie DNA. Fakty ujawnione podczas identyfikacji wskazały na mistyfikację, plomby w uzębieniu pochodziły z czasów po II-ej wojnie światowej, nie były one również ujęte w karcie dentystycznej. Brakowało kilku kręgów szyjnych, czaszka nosiła ślady czerwonej gliki nie spotykanej w Berlinie, występującej zaś w okolicach paragwajskiego miasta Ita. Tam też, Martin Bormann był widywany w latach po II – ej wojnie światowej, jego pobyt wzmiankowany jest w archiwach tamtejszej policji. Współcześnie przeprowadzone badania georadarem w miejscu pochówku Martina Bormanna na cmentarzu w Ita, (zmarłego najprawdopodobniej w 1959 roku), wykazały że grób został rozkopany, szczątki natomiast usunięto.

 

 

Berlin 27 IV 1945 roku, bunkier pod Kancelarią Rzeszy, godziny wieczorne.

Z wnętrza gabinetu fuhrera, oddzielonego od korytarza bunkra szarymi, pancernymi drzwiami ozwał się głuchy pogłos głośno wypowiadanych słów. Wąską szczeliną tuż nad powierzchnią podłogi przenikał na zewnątrz i upodabniał się do skowytu wyjącego wilka, zadzierającego łeb ku okrągłej tarczy księżyca. Zgromadzone wokół drzwi osoby, z niepokojem wsłuchiwały się w kolejno miotane groźby. Bezsilnie spoglądały po sobie, przesuwając spojrzenia na ściany korytarza w kolorze surowego betonu. Obok drzwi przystanęła młoda kobieta, drżącą dłonią sięgając po masywną klamkę.

- Ewo, odczekajmy chociażby kilka minut, zaproponowała jedna z sekretarek fuhrera.

- W najbliższym czasie planujemy wziąć ślub, kto jak nie ja powinien wejść jako pierwszy, odpowiedziała rozdygotana Ewa Braun.

Do drzwi zbliżył się rosły, młody mężczyzna w mundurze SS, długo wahał się czy otworzyć drzwi i zaryzykować znalezienie się bez zapowiedzi, sam na sam z rozwścieczonym fuhrerem.

- Znowu migrena, apatia i ogólne osłabienie. Wezwać doktora Morela, gdzie jest Theo Morel, on tylko może mi pomóc. Czy ktoś z moich podwładnych mnie słyszy? Gdy nie jesteście potrzebni wszędzie was pełno, zakłócacie tok mojej pracy i nie pozwalacie opracować ostatniej decydującej kontrofensywy, przynoszącej nam ostateczne zwycięstwo, oznajmiał zniekształcony głos fuhrera.

Adolf Hitler pogrążał się w ataku furii. Nieopamiętale gestykulując potrząsał głową, przysłaniając oczy kosmykami potarganych włosów. Raz po raz, nieporadnymi ruchami, trzęsącej się, lewej ręki usiłował odgarnąć je na czoło, to znowu w nerwowych gestach zarzucał głowę na lewo. Głośno dysząc siedział w fotelu uderzając dłońmi w podłokietniki. Rozwarte szeroko oczy napłynęły krwią.

- Gunsche! Potrzebuję natychmiast twojej pomocy, Otto Gunsche jesteś gdzieś w pobliżu?

Uszu fuhrera dobiegł głuchy łomot do drzwi.

- Wejść, krzyknął.

W drzwiach stanął potężnie zbudowany adiutant fuhrera.

- Gunsche, mam do ciebie szczególną prośbę, wyrzekł w bardziej opanowany sposób.

- Tak jest, mein fuhrer.

- Sprowadzisz do mojego gabinetu doktora Morela, powinien być gdzieś w bunkrze.

- Tak jest mein fuhrer, adiutant zasalutowawszy opuścił szybkim krokiem gabinet.

Nim jeszcze z ciała fuhrera zdążyła opaść pierwsza fala emocji, na tle szarych, pancernych drzwi ukazała się korpulentna sylwetka prywatnego lekarza fuhrera. Theo Morel za okrągłych okularów rzucał ukradkowe spojrzenia w kierunku naczelnego wodza, starając się określić stan swojego pacjenta.

- Nareszcie jesteś Morel, myślałem że już się ciebie nie doczekam, widzisz w jakim jestem stanie. Wciąż nawracają te przeklęte skoki nastrojów, na domiar złego daje znać o sobie apatia i ogólne osłabienie.

Morel zbliżył się do fuhera niepewnym krokiem.

- Wykonamy standardowe zabiegi i wszystko wkrótce wróci do normy.

Z pakownej, skórzanej torby wydobył strzykawkę i dużą szklaną ampułkę, uciskową gumę i cienką plastykową rurkę.

- Tak jest mein furher jak zwykle zrobimy zastrzyk z metaanfetaminy, upuścimy czarnej krwi i stan zdrowia wkrótce się unormuje. Prosiłbym tylko o zwyczajowe odpięcie guzików w mankiecie koszuli na prawej dłoni. Hitler wykonał polecenie. Morel podwinął mankiet munduru a wraz z nim rękaw koszuli, na odsłoniętym przedramieniu ukazały się liczne nakłucia, niektóre z nich, bardziej świeże wyróżniały się czerwonymi punktami na tle starszych, posiniałych . Doktor na przedramieniu zawiązał gumę uciskową, zacisnął ją na tyle bardzo, że na białej skórze przedramienia ukazały się niewidoczne dotąd, ciągi nabrzmiałych, niebieskich arterii. Zawartością ampułki napełnił strzykawkę, usunął zbędne powietrze, cienka stróżka metaanfetaminy pomknęła w powietrze. Wyszukał najgrubszą z żył, upatrzone miejsce nakłuł igłą strzykawki, po czym jednolitym ruchem zaaplikował jej zawartość. Zanim jeszcze zdążył usunąć ostrze igły z pulsującej żyły, oczy fuhrera otwarły się szerzej, zaszkliły się, źrenice rozszerzyły. Doktor gwałtownym ruchem usunął z żyły strzykawkę. Wraz z dokonaniem tej czynności spadek aktywności życiowej, senność, apatia, skoki nastrojów obserwowane u fuhrera, ustąpiły niespodziewanie miejsca wyostrzeniu zmysłów, przypływowi nieprzeczuwanej energii, jego nozdrza uwrażliwiły się na zapachy.

- Proszę teraz zażyć dwie tabletki vitamultin, jeszcze krótki zabieg puszczenia krwi a będzie mógł fuhrer odeprzeć każdy atak Rosjan, żartobliwym tonem powiedział Morel.

- Jest już na to za późno Morel.

- Wkrótce zmieni fuhrer zdanie.

- Dwie tabletki vitmultin wzmogły szybki przypływ życiowej energii, wywołały stan nadpobudliwości i euforii, psychoruchowy niepokój. Hitler nie mógł znaleźć wygodnej pozycji w obszernym fotelu, podnosił się i opadał na jego siedzisko.

- Długo to jeszcze potrwa Morel? Nie wyobrażasz sobie nawet ile rozkazów, o być albo nie być dla Niemiec, muszę jeszcze dzisiaj wydać. Nie mogę spędzić w tym fotelu reszty życia - wykrzykiwał wymachując prawą dłonią.

Rozpięty mankiet munduru i zwisająca guma uciskowa, ograniczały jego ruchy.

- Proszę o odrobinę cierpliwości, puszczenie krwi zajmie najwyżej kilka minut.

- Najwyżej pięć i kończymy dzisiejszą kwarantannę.

Theo Morel oparł przedramię pacjenta o podłokietnik fotela, wyszukał dogodne miejsce na wprowadzenie igły połączonej z długą, plastykową rurką. Czerwona smuga pomknęła przeźroczystymi ściankami przyrządu. Rozemocjonowany Hitler zamarł w bezruchu, patrzył jak ciemna krew, kropla po kropli ścieka do szklanki. Obserwował jak wypełnia ją w jednej czwartej, jak wartkim strumieniem zbliża się do połowy zawartości, aż do momentu gdy wzburzona ciecz nieprzerwanym strumieniem wypełniła ją w zupełności. Wytężył wzrok i skoncentrował go na połyskliwej powierzchni naczynia. Mętne dotąd spojrzenie wyostrzyło się, a w oczach zalśnił błysk, zdradzający pojawienie się nagłego olśnienia. Rozbudzone myśli Hitlera przybierały tempa wraz z wzrastającą szybkością cieknącej krwi, ażeby niebawem znacząco ją wyprzedzić i pomknąć na spotkanie z powstającym w jego umyśle konspektem zdarzeń. Zarysował się on niespodziewanie i wyraziście. Musiał tylko nieco go uszczegółowić i uporządkować wizje, jakie układały się w chronologiczny ciąg wypadków, objawiających się rozwiązaniem, jak wydawać by się mogło, do niedawna jeszcze, nierozwiązywalnego problemu swojej najbliższej przyszłości.

- Krew będzie przechowana w chłodnym miejscu, najlepiej lodówce, zarządził Adolf Hitler stanowczym głosem.

- Nie lepiej jak zwykle wylać ją do zlewu, odparł Morel.

- Należy mieć szacunek do niemieckiej krwi, a tym bardziej mojej. Dla wielu mogłaby być relikwią. Wypełnić wnętrze świętego Grala, od tylu lat bezskutecznie przez nas poszukiwanego.

- Dziwi mnie tylko że dotąd fuhrer nie traktował swojej krwi w ten sposób, jak zresztą fuhrer uważa, dopowiedział doktor Morel zakraplając oczy fuhrera atropiną.

-To rozkaz.

-Tak jest, zasalutował doktor Morel.

 

30. IV. 1945, bunkier pod Kancelarią Rzeszy, godziny poranne.

 

Pogrążony w myślach fuhrer, przemierzając wzdłuż i w szerz gabinet, na moment przystanął i sięgnął prawą dłonią po słuchawkę telefonu. Wykręcił zapamiętany numer.

- Proszę powiadomić oblatywaczkę Hannę Raitsh. Tak, tak, powinna być zorientowana, tak i mały, łącznikowy samolot.

Rozległ się odgłos pukania i dźwięk uchylanych drzwi.

- Proszę mi teraz nie przeszkadzać i nie wchodzić bez pukania – Hitler skierował wzrok w stronę wejścia - to ty Linge.

- Ależ ja pukałem mein fuhrer, być może fuhrer nie dosłyszał, oznajmił wchodzący kamerdyner.

- Proszę mi teraz nie przeszkadzać.

- Tak jest, mein fuhrer, oznajmił kamerdyner cichym głosem, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.

Adolf Hitler pochłonięty rozważaniami, nie bacząc na upływ czasu, pokonywał długość i szerokość gabinetu niezliczoną ilość razy, co nie zdarzało się często. Od dawna też nie rozważał tak przełomowych decyzji. Przemieszczając się chaotycznym krokiem, uznał że wszystkie postanowienia jakie zmuszony był dotąd powziąć, nie nosiły ciężaru podejmowanych w chwili obecnej. Osobisty gabinet wydał się za mały, zapragnął wydostać się na szerszą przestrzeń, gdzie jak uważał jego myśli zatoczyć mogą, nieporównywalnie większe kręgi. Wyszedł na korytarz. Minął pomieszczenie przeznaczone dla personelu kuchennego, po prawej dłoni miał dyżurkę telefonistów, minął salę konferencyjną, spojrzał kątem oka w tamtym kierunku. Nadal siedziała tam grupka oficerów Wehrmachtu z którymi rano wymieniał ostatnie opinie o możliwości stawiania dalszego oporu, razem też osiągnęli wnioski o bezsensowności dalszych walk. Na rozległym, sztabowym stole przeznaczonym do przeglądu map, poniewierały się puste butelki po szampanie, w kilku stojących mniejszych i smuklejszych butelkach znajdowała się niewielki ilości wódki. Skierował się ku niewielkiemu pomieszczeniu przeznaczonemu dla owczarka Blondi, dyskretnie uchylił drzwi, pies się nie poruszył, śpi w najlepsze – uznał. Zawrócił i znalazł się na ostatniej prostej do osobistego gabinetu. Na korytarzu napotkał Martina Bormanna.

- Dobrze że cię widzę Bormann, zapraszam do mojego gabinetu, nie zatrzymują cię chyba inne obowiązki.

- Ależ skąd mein fuhrer.

Drzwi do gabinetu uchylił przechodzący oficer Wehrmachtu, nie pozwalał poznać po sobie stanu nietrzeźwości, wyprostował się, zasalutował i zamknął za dwójką mężczyzn ciężkie drzwi.

- Wchodź dalej Bormann, powiedział do osobistego sekretarza, niepewnie stawiającego kroki.

- Wobec wezwań fuhrera, wszystkie inne obowiązki tracą znaczenie.

- Gdybyś był zawsze tak sumiennym wykonawcą moich zaleceń i rozkazów, być może dzisiaj nie musielibyśmy się tutaj ukrywać, w zamian bylibyśmy stroną ostrzeliwującą bunkier sowieckiego dowództwa pod placem czerwonym na moskiewskim Kremlu.

- Co fuhrer ma na myśli - podejrzliwym tonem zapytał zastępca fuhrera, zdradzając oznaki zawahania i zaniepokojenia. Adolf Hitler spojrzał na najbliższego współpracownika lecz w rozrzedzonych promieniach światła, jakie padały na tę część gabinetu, nie dostrzegł niczego, co mógłby odczytać w jednoznaczny dla siebie sposób.

- Podejdź bliżej, musimy porozmawiać jak najbliżsi współpracownicy, nadarza się jedna z nielicznych okazji, gdy można wymienić kilka mniej oficjalnych zdań. Domyślasz się chyba do czego zmierzam? Martin Bormann zbliżył się do siedzącego w fotelu fuhrera na odległość kilku kroków.

- Fuhrer wybaczy, ale nie jestem w stanie odczytać ukrytych podtekstów.

- Przecież zawsze byłeś nadzwyczaj domyślny, w lot pojmowałeś moje myśli, wystarczyło ci pół słowa ażeby dokończyć całe moje zdanie.

- Tym razem choć bardzo bym chciał to.....

W tym momencie stropy wraz z ze ścianami bunkra zadrżały od pobliskiej eksplozji najcięższych pocisków. Ponad bunkrem przetoczyła się moździerzowa salwa wraz ze zmasowany ostrzałem wyrzutni rakietowych, obiegowo nazwanych przez niemieckich żołnierzy „organami Stalina”. Z sufitu osypała się chmura pyłu wraz z niewielkimi odłamkami betonu. Martinn Bormann odruchowo przykucnął, bezwiednie przymknął oczy. Po ich otwarciu zobaczył politurowany blat stołu pokryty grubą warstwą jasnego nalotu. Przygasające światło ukazywało siedzącą sylwetkę fuhrera, skrywającego głowę w dłoniach, obejmujących rondo czapki. Oddalające się echo wystrzałów, powracające oświetlenie, oczyszczające się z pyłów powietrze, zwiastowały oddalanie się bezpośredniego zagrożenia.

- Nic się Fuhrerowi nie stało? Zapytał otrzepując mundur, pochylający się nad Adolfem Hitlerem, Bormann.

- Nic mi nie jest, przeżywałem znacznie poważniejsze wybuchy. Zorientuj się w jakim stanie jest Ewa i wezwij do mnie Gunschego i Lingego. Nie, zaczekaj poproś moją żonę, tutaj do gabinetu.

-Tak jest, mein fuhrer, w służbowym tonie odpowiedział Martin Bormann, po czym szybkim krokiem zniknął za domykającymi się drzwiami.

W drzwiach stanęła skonsternowana nietypowym zaproszeniem Ewa Hitler.

-Wybacz że musiałem fatygować cię osobiści, to ja jako twój świeżo poślubiony mąż powinienem udać się do ciebie, jednak waga sprawy nakazuje mi oznajmić ci coś w cztery oczy, proszę podejdź bliżej i zamknij drzwi. Zaintrygowana Ewa Hitler postąpiła kilka kroków naprzód zbliżając się do siedzącego za biurkiem męża.

- Po długich przemyśleniach odnalazłem wyjście z naszego krytycznego położenia. Postanowiłem że opuścimy bunkier żywi, zachowując w trwaniu nasze małżeństwo i jak mam nadzieję moją kontrolę nad kolejnym etapem rozwoju Niemiec. Aktualne klęski, co do tymczasowości których nie mam najmniejszych złudzeń, zastąpione zostaną wkrótce niekończącym się pasmem sukcesów, a wówczas moja postać ponownie wkroczy na arenę dziejów. W tym też celu upozorujemy naszą śmierć, oddalimy się w bezpieczne miejsce i rozpoczniemy nowe, szczęśliwe życie, jak się zapatrujesz na moją decyzje Ewo?

Konsternacja i zniecierpliwienie Ewy Hitler, wraz z ostatnimi słowami męża zamieniło się w grymas zdziwienia, objawiający się przybraniem kamiennego wyrazu twarzy. Po chwili jej błądzący wzrok utknął w wpatrzonym w nią obliczu fuhrera. Próbowała wypowiedzieć kilka słów, lecz kąciki jej ust zamarły w niemym bezruchu nim. Uwięzły w gardle głos, po kilku odkrztuszeniach, zdołał oznajmić;

- To lepsze rozwiązanie niż samobójstwo, z myślami o którym nosiłeś się od kilku dni. Mnie wówczas nie pozostawałoby nic innego jak pójść w ślad za tobą. Zdołałam się nawet pogodziłam z tą nieuchronną decyzją, stąd moje zdziwienie. Nie może być chyba większego zdziwienia niż zwrócone życie.

- Tak więc wyrażasz zgodę na wspólną ucieczkę?

- Wyrażam Adi.

- W związku z tym wszystko co sobie powiedzieliśmy musi pozostać między nami. Oczywiście o naszej ucieczce nie dowie się nikt poza kilkoma wtajemniczonymi osobami. Dla odwiedzenia uwagi, będę zmuszony oficjalnie oznajmić decyzję o konieczności popełnienia samobójstwa i pożegnać się ze współpracownikami. Wówczas ty oznajmisz chęć popełnienia go wraz ze mną, może nie być to dla ciebie łatwe, niemniej jest to konieczne.

- Oczywiście Adi.

- A teraz powróć do salonu i zachowuj się jak gdyby nic się nie wydarzyło.

- Oczywiście Adi, mówiąc to Ewa Hitler niepostrzeżenie odwróciła się i zniknęła za zamkniętymi z trudem drzwiami.

Fuhrer dwukrotnie przeszedł w poprzek swój gabinet i zbliżył się do politurowanego sekretarzyka. Ze środkowej szuflady wydobył niewielki oprawiony w czarną skórę notatnik, na okładce widniała podobizna wytłoczonego orła z szeroko rozpostartymi skrzydłami, unoszącego w szponach krzyż o przełamanych ramionach, wpisany w okręg. Oparł notatnik o blat biurka i przytrzymując go nieporadnie, lewą ręką przewertował kartki, zmrużył oczy. Słabnący wzrok uniemożliwiał odczytanie drobnych, pochyłych cyfr, zapisanych mało wyrazistym charakterem pisma. Z kieszeni płaszcza wydobył owalne etui, a z niego okulary. Mógł już bez nadmiernego wytężania wzroku zapoznać się z zawartością notatnika, przerzucił kilka kartek i odnalazł poszukiwany numer. Wykręcił kilka następujących po sobie cyfr, po chwili rozległ się długi sygnał łączonej rozmowy.

- Fuhrer na linii, chciałbym rozmawiać z dowódcą specjalnej jednostki operacyjnej sturmbannfuhrerem SS Ditrichem Runge.

- Tak jest mein fuhrer, oczekuje on w gotowości na pański telefon, właśnie podchodzi do aparatu.

- Hail Hitler, odpowiedział fuhrer na zasłyszane w słuchawce pozdrowienie. Słyszy pan wszystko co do pana mówię?

- Doskonale, mein fuhrer.

- Możemy przystępować do realizacji planu o kryptonimie „Dubler”, wszystkie szczegóły pozostają bez zmian. Zwłoki Gustava Welera, a także drugiego mojego sobowtóra i sobowtóra żony dostarczycie do ogrodu kancelarii Rzeszy najpóźniej jutro we wczesnych godzinach porannych. Co niezwykle istotne, nie możecie zapomnieć o wstawieniu sobowtórom mostków protetycznych. Muszę mieć absolutną pewność że akcja będzie możliwa do przeprowadzenia, czy któreś z niespodziewanych rosyjskich natarć w waszym rejonie nie odcięło wam połączeń komunikacyjnych?

- O powodzenie całego planu fuhrer nie musi się obawiać, jeżeli nawet nastąpiłyby nieprzewidziane zdarzenia i front przesunąłby się w rejon naszej operacji, przerzutu sobowtórów dokonamy podziemiami metra. Odpowiedzialność za powodzenie akcji jak zwykle biorę na siebie. Wciąż trwam na posterunku, a mój oddział wraz ze mną.

- Wysłuchuję pańskich słów ze szczególną satysfakcją, szczególnie teraz gdy tylu tchórzy poddaje się bez walki.

- My nie poddamy się nigdy mein fuhrer, będziemy walczyć zgodnie z rozkazem fuhrera, do ostatniego żołnierza i ostatniego naboju.

- Jeżeli akcja się powiedzie, a nie zdążę wynagrodzić pana na tym świecie, proszę upomnieć się o nagrodę w krainie Thora i Odyna, z pewnością się tam spotkamy, a wówczas wynagrodzę pana czym tylko będę rozporządzał w tamtym wymiarze.

- Tak jest mein fuhrer, gdy tylko się tam spotkamy upomnę się o nagrodę, sieg heil. Sturmbannfuhrer nerwowym ruchem odłożył słuchawkę. Pewnym krokiem wyszedł z telefonicznej dyżurki, dwukondygnacyjnego posterunku SS. Odczuł silny powiew wiosennego wiatru przedostający się przez pozbawione szyb okiennice. Nim zdążył zaczerpnąć kilka głębszych wdechów ożywczego powietrza, niespodziewanie podłogą i ścianami wstrząsnęła fala uderzeniowa wybuchającego w pobliżu artyleryjskiego pocisku, na ścianach pojawiły się kolejne spękania. Bez uprzedzenia wszedł do służbowego pomieszczenia zajmowanego przez hauptsturmfuhrera Ludwiga Sholla.

-Heil Hitler .

-Heil Hitler, odpowiedział powstający z krzesła SS – mann.

- Dzwonił fuhrer, rozkazał rozpoczęcie akcji pod kryptonimem „Dubler” najpóźniej na jutro rano musimy dostarczyć do ogrodu Kancelarii Rzeszy trójkę sobowtórów. Zważywszy na możliwość nieprzewidzianej zmiany linii frontu, akcję zamierzam przeprowadzić w trybie natychmiastowym. Proszę wydać odpowiednie rozkazy i przystąpić do wykonania planu.

-Tak jest sturmbannfuhrer - hauptsturmfuhrer Sholl sięgnął po stojący na biurku telefon. Jednocyfrowy wewnętrzny numer skontaktował go z podwładnymi – łączyć mnie natychmiast z untersturmfuhrerem SS Ecksteinem, zakomenderował stanowczym tonem. Na dźwięk pojawiającego się w słuchawce głosu dodał - Ogłaszam rozpoczęcie akcji o kryptonimie „ Dubler”. Pamiętajcie, sobowtórów macie zgładzić dopiero na miejscu, bez względu na trudności jakie mieliby sprawiać w trakcie ich przerzutu, ma to niezwykle istotne znaczenie, późniejsze ekspertyzy mogłyby wykazać zaszłe nieprawidłowości, nie zapomnijcie też o sztucznych zębach.

- Potwierdzam gotowość do wykonania, heil Hitler.

- Heil Hitler odpowiedział untersturmfuhrer, nie mniej zdecydowanym tonem.

Untersturmfuhrer SS Erik Eckstein wraz z trzema sturmmannami SS, zbiegł po schodach do podziemi niewielkiego posterunku, mieszczącego cztery pomieszczenia oddzielone od siebie i korytarza, masywnymi prętami krat. Z kilku kluczy nanizanych na metalowy okrąg wyznaczył trzy oznaczone numerami od jednego do trzech. Zbliżył się do celi o numerze 1, ciężki klucz zazgrzytał w od dawna nie oliwionym zamku, stojący za nim jeden ze sturmmannów SS wszedł do otwartej celi.

- Wychodzimy, wyrzekł sturmmann SS donośnym głosem, spotęgowanym akustyką pomieszczenia pozbawionego okien. Chwycił młodą kobietę za lewą dłoń i pociągając ku wyjściu.

- Czy na pewno ubrana jest w rzeczy przewidziane w rozkazie, a wszystkie zabiegi dentystyczne zostały wykonane? Zapytał untersturmfuhrer Eckstein podwładnego.

- Sam sturmbannfuhrer dopilnowywał aby przebrała się w przygotowany ubiór, był także obecny przy zabiegach wykonywanych przez dentystę z SS.

Kobieta w wieku trzydziestu kilku lat, o średniej długości blond włosach, nieco pofalowanych, zaczesanych na dwie równe połowy, ubrana w długą sukienkę w kwiatowy deseń, jasne pończochy i zwiewną beżową bluzkę, była na tyle przerażona że nie próbowała w żaden sposób przeciwstawić się wydawanym komendom. Zdawała sobie zapewne sprawę z daremności stawiania wszelkiego oporu, wypisane na twarzy oznaki zmęczenia i wycieńczenia, spowodowane przedłużającym się aresztem, sprawiły że zachodzące wokół zdarzenia stały się dla niej najzupełniej obojętne. Stała na korytarzu aresztu wpatrując się stępiałym wzrokiem w dwójkę mężczyzn pozostających za kratami. Untersturmfuhrer otworzył drzwi kolejnego aresztu. Leżący dotąd na pryczy mężczyzna podniósł się, jego brak wyrazistego podobieństwo do Adolf Hitlera przestało już dziwić SS – manna. Podczas kilkudniowego dozorowania starszego mężczyzny, doskonale poznał wszystkie anatomiczne różnice jakie nie zezwalały, szczególnie w przypadku bliższej i wnikliwszej obserwacji, uznać Gustava Welara za wierny duplikat przywódcy III - ej Rzeszy. Miał wystarczająco dużo czasu by dostrzec rozbieżności w kształcie nosa, uszu, wyrazie oczu. Jedynie ufryzowanie włosów, wąski wąsik, postura wydawały się być uderzająco podobne. Mógł on w niebudzący podejrzeń sposób dublować fuerhera jedynie podczas publicznych wystąpień, parad, wieców, z większej odległości aparycja obojga mężczyzn mogła być uznana za identyczną.

- Pospiesz się za moment ma nas wszystkich tutaj nie być. Gustav Weler poruszył się ospale.

- Nie rozumiesz co się do ciebie mówi, chcesz poczuć na własnej skórze siłę metalowego pejcza, untersturmfuhrer wskazał lewą dłonią na przytroczony do pasa czarny przedmiot.

- Ażeby was wszystkich roznieśli na strzępy rosyjscy sołdaci. Oto podziękowanie za wszystkie wystąpienia w imieniu fuhrera, pozostawanie w ciągłej gotowości, lata poświeceń.

- Twoją powinnością wobec narodu i partii jest służyć swoim wyglądem fuhrerowi, bez względu na porę i miejsce, dlatego teraz zabieraj się do wyjścia, fuhrer oczekuje twojej pomocy.

- Teraz, podczas oblężenia planuje kolejne wystąpienie? Z niedowierzaniem dopytywał się sobowtór Hitlera.

- Nawet podczas oblężenia musi zachować kontakt z narodem, podczas wystąpienia mógłby zostać trafiony odłamkiem, więc musisz go zastąpić, wystarczy że się pokażesz, nie będziesz musiał nic mówić, z reszta twoją rolą nie jest zadawanie pytań - ponaglił aresztanta kilkoma szarpnięciami, wygrażając pejczem popędzał do szybszego opuszczenia celi.

Sturmmann otworzył trzecią celę. Jakkolwiek podobieństwo do fuhrer uwięzionego w niej mężczyzny wydawało się być jeszcze mniej przekonywające, to nie oczekiwano od niego, by stał się się jego wierną multiplikacją. Najistotniejsze w tym przypadku było podobieństwo wieku, wzrostu i budowy ciała, a warunki te więzień spełniał w sposób bardziej niż zadowalający. Nie musiano też stosować szykan ażeby opuścił on zajmowaną celę. Najwyraźniej nie domyślając się celu przedsięwzięcia, przypuszczał że na skutek postępujących oddziałów wroga uwalniani zostają wszyscy przetrzymywani więźniowie, w celu wzmocnienia słabnących linii obrony.

Troje osadzonych i czwórka konwojujących ich SS- Mannów w pośpiechu opuszczała więzienne podziemia posterunku. Ze znajdującego się na parterze magazynu broni konwojenci pobrali osobistą broń, karabinki szturmowe typu STG - 43, jako dodatkowe wyposażenie przydzielono im pistolety P 08 Luger 09. Każdy z nich otrzymał po pięć granatów, machinalnie zatkniętych drewnianymi trzonkami za pasek, uzupełnili zapas amunicji, po czym przeszli do głównego holu, gdzie oczekiwali na rozkaz do wymarszu. Na korytarzu ukazała się wysoka sylwetka sturmbannfuhrera Ditricha Runge, sprężystym krokiem zbliżająca się do wydelegowanych do akcji SS - mannów.

- Chciałbym się raz jeszcze upewnić czy wszystkie szczegóły są wam znane? Podczas tej akcji nie może być mowy o najmniejszej pomyłce, zostaliście obdarzeni najwyższym zaufaniem przez samego fuhrera, a wytypowani zostaliście jako oddział najbardziej doświadczony w ulicznych walkach Stalingradu, Warszawy, Rzymu, Budapesztu, spośród innych pozostałych w oblężonym Berlinie.

- Wszystko odbędzie jak podczas przeprowadzanych symulacji, odpowiedział untersturmfuhrer Erick Eckstein

- Fuhrer będzie wam wdzięczny, a więc powodzenia, heil Hitler.

- Heil Hitler, odwzajemniła pozdrowienie czwórka SS – Mannów.

Jeden z sturmmannów SS stanął na początku szeregu, pozostali zajęli pozycje na jego końcu. Untersturmfuhrer wysunął się przed szereg i oznajmił stojącym obok siebie cywilom.

- Będziemy się posuwać na przód w szyku zwartym, w pozycji pochylonej do przodu. Przed nadlatującymi pociskami będziemy się kryć w zagłębieniach terenu, każde nieuzasadnione oddalenie się od oddziału uznane będzie za próbę ucieczki i karane będzie śmiercią, wszystko jasne?

Trójka cywilów potwierdziła przyjęcie do wiadomości słów dowódcy oddziału skinieniem głów. Konwój ostrożnie opuścił budynek posterunku, upewniwszy się czy najbliższa ulica nie dostała się pod kolejny ze zmasowanych ostrzałów, czy też któryś z czerwono armijnych oddziałów awangardy nie wdarł się niespodziewanie do tej części dzielnicy, stawiającej wciąż zaciekły opór. Droga jaką mieli pokonać, wydawał się nie stanowić większego zagrożenia, przynajmniej w zasięgu ich wzroku. Zwartą kolumną posuwali się naprzód, niekiedy tylko na otwartych przestrzeniach, w kwartałach ulicznej zabudowy, w większości wyburzonych, instynktownie przywierali do ziemi. Zaniepokojeni gwizdem przelatujących pocisków, starali się skryć w każdej głębszej niecce. Pociski zwykle rozrywały się gdzieś w oddali, wstrząsając ziemią w promieniu kilkudziesięciu metrów. Z przylegających ulic od strony wschodniej, dochodziły odgłosy zaciętych walk, zacichając nieco na odległych krańcach prostopadłych ulic. W oddali spośród stert gruzów wyłaniały się drobne sylwetki chłopców z Hitlerjugend z pancerfaustami w dłoniach, szukających bezpiecznego stanowiska do oddania strzału w kierunku wolno posuwających się rosyjskich pojazdów pancernych.

Przemykający pośród ruin konwój, dobiegały odgłosy przetaczających się przez ulice, kolumn czołgów. Metaliczny zgrzyt gąsienic, trących o granitowa kostkę, powodował wyczuwalne drżenie ziemi. Na ludzi znajdujących się w dużej nawet odległości, sprowadzał ciarki biegnące od szyi po końce palców u nóg, wdzierał się w każdą szczelinę ciała i przenikał do wnętrzności. Grupę SS – mannów i eskortowanych cywili dobiegały odgłosy eksplozji, lecz w obawie przed znalezieniem się w ich zasięgu, pomimo narastającej ciekawości nie sięgali wzrokiem za siebie, w celu upewnienia się czy wybuch powstał w wyniku zniszczenia czołgu, czy też był pogłosem jego wystrzału. Doświadczeni frontowymi walkami SS – manni, starali się nie rozpraszać uwagi, szóstym, wojennym zmysłem wykształconym podczas długotrwałych kampanii na froncie wschodnim, wyszukiwali bezpiecznych korytarzy pośród zwałowiska gruzu. Znali też nawyki i stosowaną przez czerwonoarmistów taktykę, przewidywali którędy może zostać poprowadzony atak, które z ulic Sowieci starali się będą otoczyć, a które pozostawią wolnymi od walk, chcąc już wkrótce zająć je taktycznym oskrzydleniem.

Untersturmfuhrer Eckstein, starając się odszukać miejsca orientacyjne w doskonale znanej sobie przed oblężeniem, dzielnicy Kreuzberg, raz po raz oddalał się od oddziału, nakazując podległym sobie żołnierzom osłaniać się przed niespodziewanym atakiem. W warunkach sowiecko – niemieckich zmagań, jakie zawęziły się do wąskiego frontu, biegnącego ulicami zburzonego miasta, rozpoznanie znanych sobie miejsc stawało się często nie możliwe. Alianckie bombardowania z powietrza, prowadzone z użyciem taktyki nalotów dywanowych, ostrzał sowieckiej ciężkiej artylerii, powodował że całe kwartały miejskiej zabudowy, całe dzielnice przeobraziły się w księżycowy krajobraz kraterów i lejów po wybuchach., jak gdyby miejsce to przed nieodległym czasem nawiedzić miał deszcz meteorytów. Historyczna zabudowa roztarta została w ceglany pył, unoszący się nad brunatnym morzem popiołów. Dla dowódcy oddziału, bardziej w tych warunkach przydatna stawała się orientacja względem stron świta, wypracowana podczas przemierzania bezkresnych i nieoznakowanych obszarów, rozległego niegdyś fronty wschodniego, rozciągającego się na ponad trzy tysiące kilometrów.

Przemierzali pozostałości ruchliwych do niedawna jeszcze skrzyżowań, na ulicach poniewierały się wypalone wraki samochodów i ciała martwych koni, zalegały powalone na jeden z boków, tramwajowe wagony. Ponad zdewastowanymi chodnikami sterczały kikuty cokołów sygnalizacji świetlnej, przełamane latarnie, pochylone uliczne kierunkowskazy. Untersturmfuhrer pochylił się nad jednym z nich, napis gotycką czcionką obwieszczał „ Neue Reichskanzlei”. Wyprostował przekrzywiony metalowy statyw, naprawiony kierunkowskaz określał teraz precyzyjnie drogę do Nowej Kancelarii Rzeszy.

- Idziemy w dobrym kierunku, oznajmił zarzucając zsuwający się z ramienia karabin. Poznaję to skrzyżowanie, jeżeli wróg nie przegrodzi nam drogi powinniśmy być w Kancelarii nie dłużej niż za pół godziny.

- Z kierunku w którym zmierzamy, untersturmfuhrer dobiegają najgłośniejsze salwy.

- To jedyna droga. Takie same salwy dobiegały z opanowywanych przez nas dzielnic Warszawy w sierpniu '44 – go roku.

- Tyle tylko że wtedy to my byliśmy stroną ostrzeliwującą.

- Te czasy jeszcze powrócą sturmmann , a teraz czym prędzej musimy dobiec do najbliższych zabudowań, uważajcie na więźniów.

Siedmioosobowy oddział pochylając się, w niewielkich odstępach pokonywał odsłonięty teren rozległego skrzyżowania. Spod ich nóg usuwały się bazaltowe kostki, bezładnie poniewierające się w miejscach dawnych chodników. Podeszwy butów oślizgiwały się po fragmentach szkła z chrzęstem rozdrabniając je na mniejsze odłamki. Kłęby ognia, jakie zupełnie nie dawno przetoczyć się musiały przez ten obszar miasta, pochłonąwszy wszystko co mogły strawić na swej drodze, pozostawiły po sobie wysmagane tłustym dymem gruzowisko. Nad pogorzeliskiem unosił się swąd dopalających się tu i ówdzie niewielkich pożarów, zza pierzei sąsiednich ulic dobiegał narastający łoskot eksplozji. Wokół rozrywały się burzące i zapalające pociski, ich fala uderzeniowa przybierała na sile, powodując uczucie utraty równowagi, rozchwianie ciała i rozkołysania nóg. Podczas wstrząsających ziemią detonacji, idący w kolumnie ludzie przywierali do ziemi. SS - Manni czujnie nasłuchiwali, w momencie gdy łoskot zacichał, powietrze na moment zamierało w bezruchu, znikąd nie nadbiegał gwizd nadlatującego, śmiercionośnego pocisku, nakazywali cywilom jak najszybszym krokiem, dobiec do kolejnego zwałowiska powalonych murów. Przeorana eksplozjami ziemia, rozstępująca się kraterami wybuchów, często wypełnionymi wodą z wyrwanych z posad studni i rozerwanych wodociągów, nie obfitowała w miejsca bezpiecznej kryjówki dla pojedynczej nawet osoby. Z pozoru bezpieczny załom, wrak spalonej ciężarówki, na wpół zburzona ściana stanowiły pozorne schronienie. Zabójczy pocisk mógł nadlecieć z zupełnie nieprzewidzianego kierunku, rozsiać śmiercionośne odłamki w miejscu gdzie najmniej się tego spodziewano.

W odległej perspektywie zamajaczył kilkuosobowy odział, ostrzeliwujący się z broni automatycznej, biegł w ich kierunku. SS- mani rozpoznali beżowe kolory płaszczy i mundurów, dobiegły ich strzępy dialogów w języku rosyjskim, przylgnęli do ziemi. Na tle ceglanej czerwieni, ich zielonobrązowe bluzy mundurowe traciły swoje właściwości maskujące. Biegnący, rosyjscy żołnierze dostrzegli ich zwartą kolumnę, przywarłą do podłoża jak stadko łownego ptactwa, obserwujące każdy krok przechodzącego obok myśliwego. Posłali w ich kierunku kilka krótkich serii z pistoletów maszynowych, wokół zagwizdały pociski i odłamki cegieł, otoczenie przysłonił ceglany pył, przedostający się do oczu i nozdrzy. Jeden z sturmmannów sięgnął po trzymany w gotowości do strzału karabin szturmowy, przeryglował zamek, untersturmfuhrer trącił go w ramię, zabraniając tym samym pociągania za spust.

- Nie możemy podejmować walki, ryzyko niepowodzenia całej akcji jest zbyt duże. Zdążymy jeszcze wziąć na nich odwet, wyszeptał untersturmfuhrer.

Kilkuosobowy sowiecki oddział przemknął w odległości kilkudziesięciu metrów, uznając zapewne przeciwnika za martwego lub też nie groźnego. Zapędził się też tutaj najpewniej z innych powodów, niepostrzeżenie znikając za rozwidleniem najbliższej ulicy.

Niemiecki konwój przywarł bardziej jeszcze do ziemi, pomimo że wszyscy, w szczególności cywile przysłaniali dłońmi uszy, dobiegły ich odgłosy zaciętej walki, furkot nadjeżdżających czołgów, pogłosy wystrzałów z pancerfaustów i panzershreków, głuchy pogłos rozrywających się niemieckich, zaczepnych granatów. Nagłe pojawienie się sowieckiego oddziału, jak miało się okazać było próbą okrążenia, niewielkiego oddziału Hitlerjugend, stawiającego fanatyczny opór. W krótki czas później zapadła cisza, sowiecki manewr osiągnął swój skutek.

Mijana ziemia nie miała w sobie nic z pierwotnej gościnności, zdolnej ukołysać każde ziemskie istnienie, wręcz przeciwnie stała się wrogim, jałowym pustkowiem, zdolnym unicestwić każdą istotę która pojawiłaby się na jej powierzchni. Zupełnie jakby stać się miała powierzchnią obcej planety, gdzie nieprzewidywalne warunki bytu, nieodpowiadające potrzebom ziemskiej egzystencji, okazać się mogą śmiertelną pułapką. W takich warunkach, zachowanie najdalej idących środków ostrożności, nawet przez żołnierzy doświadczonych w miejskich walkach, okazywało się najczęściej bezużyteczne. Na ich życie czyhała niedostrzegalna lufa snajperskiego karabinu, moździerzowy granat osiągający cel stromotorowym lotem, wystrzeliwany z trudnego do określenia miejsca, najczęściej zza przysłony muru lub ruin budynku z moździerza piechoty. Z nieznanego kierunku nadlecieć mógł samolot myśliwski ziejący ogniem wielkokalibrowych karabinów maszynowych, pokrywający gradem pocisków każdy metr kwadratowy ruin. Jedynym możliwym do określenia obszarem śmiercionośnego ostrzału,wydawała się być artyleryjska kanonada ustawionych w szyku liniowym dział. Wystrzeliwane pociski przeczesywały teren w miarowych odstępach. Następujące po sobie wybuchy przesuwały się regularnymi, łatwymi do rozpoznania falami, każda z kolejnych artyleryjskich salw opadała o kilkadziesiąt metrów dalej. W równomiernym tempie odległość ta wzrastała do kilkuset metrów, wkrótce rozbłyski wybuchów dobiegały z odległości ponad kilometra i niosły się echem detonacji na odleglejsze obszary, by powrócić po niedługim czasie na pierwotnie rażone pozycje. Przemieszczające się w dal eksplozje były najwłaściwszym momentem do pokonania kolejnego odcinka otwartej przestrzeni. Dowódca oddziału dawał wówczas sygnał do opuszczenia zagłębień i załomów terenu, podążali za nim podkomendni wraz z więźniami, bezwiednie odnoszącymi się do każdego rozkazu. W poczuciu paraliżującego strachu, biernie przedostawali się do kolejnych przecznic, rozwidleń, skrzyżowań. Wraz z zajęciem nowych pozycji, okazywało się, że skuteczna dotąd metoda ustalania obszarów pokrywanych ogniem, zupełnie się nie sprawdza podczas chaotycznej kanonady, następującej z kilku kierunków. Kanonady typowej dla obszarów miejskich, wokół których zacisnął się szczelny pierścień dwóch armii, oskrzydlających Berlin od północy i południa. Gęsta dotąd tkanka ulic, zwarta miejska zabudowa coraz częściej ustępowały miejsca otwartym perspektywom, powstałym częściowo na skutek zawałów stojących tu budynków, częściowo zaś z przyczyn istniejących tutaj uprzednio otwartych prospektów, miejskich placów. Ogłuszające eksplozje targały ziemią w bliższym i dalszym otoczeniu, przysypywały brunatnymi grudami zwałowiska zwęglonego drewna, stanowiącego niegdyś konstrukcję dachów, framugi okien, futryny drzwi. Podmuchy towarzyszące wybuchom, skręcały w supły i węzły przewody trakcji elektrycznej, niosły z sobą chmury zanieczyszczeń, osiadających na wypalonych wrakach rosyjskich czołgów i dział samobieżnych.

Nadlatujący z niemożliwego do ustalenia kierunku pocisk, przeszył powietrze z sykiem jadowitego węża i eksplodował w jeszcze trudniejszym do ustalenia miejscu. Uniesione w powietrze grudy ziemi wraz z pyłem, stanowiącym mieszankę rozkruszonego betonu i sproszkowanych cegieł, opadły na ubranie chowających się w rozpadlinach ludzi. Wkrótce poruszyli się, by strzepnąć z siebie i odkaszlnąć zalegający w płucach kurz. Wspierali się na rekach, powstawali na kolana, starali się położyć na wznak, rzężąc przy tym i dysząc. Brudnymi rękoma przeczesywali przywarłe do głowy, zasklepione w bryłę kurzu i pyłu - włosy. Podczas gdy eskortujący i eskortowani wykonali kilka instynktownych ruchów, utwierdzających w przekonaniu, że ich ciała nadal podtrzymują niezbędne do życia funkcje - kobieta - dotrzymująca dotąd kroku wszystkim mężczyznom, nie poruszyła się. Pozostali utkwili spojrzenia w jej niedbale rozrzuconych nogach, nienaturalnie skręconym tułowiu. Leżała na prawym boku, jej twarz zamarła w niemym bezruchu i przywarła lewym polikiem do bryły betonu. Otwarte nadal oczy połyskiwały zielonymi tęczówkami. Dla wszystkich oczywiste stało się że któryś z eksplodujących pocisków dał dowód swojej niszczycielskiej siły. Untersturmfuhrer wsparł jej ciało na plecach, przez zwiewną bluzkę, okrywającą klatkę piersiową przesączała się krew.

- Musimy bezwzględnie zabrać ją ze sobą.

- Untersturmfuhrer w tych warunkach? Zaprotestował jeden ze sturmmannów.

- Wydałem jednoznacznie brzmiący rozkaz, będziemy ją nieśli na zmianę, jako że pierwszy zabrałeś głos w tej sprawie, wyznaczyłeś tym samym siebie na niosącego zwłoki w pierwszej kolejności. Ruszajmy zanim nie pokryje nas kolejna nawała ogniowa, nasz cel już wkrótce znajdzie się w zasięgu wzroku.

Najroślejszy z sturmmannów uniósł martwą kobietę na wciągniętych przed siebie dłoniach, jej głowa bezwładnie osunęła się ku dołowi, zmierzwione włosy rozproszyły się w zwiewny wachlarz. Nie stanowiła dużego ciężaru, ani też jej ciało nie sprawiało większych trudności podczas dość powolnego przemieszczania się pośród rumowiska stali, drewna i betonu, raz po raz zagradzającego drogę kolejnymi hałdami najeżonych gruzów. Z rzadka dało się słyszeć pojedyncze eksplozje. Rozpraszały się w gdzieś w oddali. Fala uderzeniowa zataczała coraz to większe, rozchodzącą się równomiernie - kręgi, niosące z sobą wyczuwalne pod stopami drżenie ziemi. Mogli teraz przyspieszyć kroku, wkrótce też dokonano zmiany SS- manna niosącego zwłoki kobiety. Cel ryzykownej wyprawy, według ocalałych punktów orientacyjnych powinien znajdować się w nieodległym sąsiedztwie, promieniście rozchodzącego się skrzyżowania. Wyłonić się zza najbliższego frontonu zrujnowanej kamienicy, wspierającej do niedawna swój ciężar na masywnych kolumnach rozłożystych podcieni. Pokrzepieni świadomością nie odległego już kresu wyprawy, pokonywali z większą determinacją kolejne, z pozoru nieprzebrnione ostępy księżycowego krajobrazy. Przy okazji tej, stając się jak gdyby biernymi statystami w ziszczonych wizjach i apokaliptycznych przepowiedniach proroków wszystkich minionych epok. Wizjach i przepowiedniach rozgrywających swoje uderzająco podobne kadry z regularną powtarzalnością na przestrzeni mileniów, a jedyną zmianę podczas ich projekcji w rzeczywistość, stanowią odmienne rysy twarzy ich uczestników i uwspółcześnione tło miejskiej czy też polowej scenerii. W tym przypadku wizjach przepowiadających pojawienie się człowieka mieniącego się mesjanistycznym posłannictwem najdoskonalszego z narodów, wcielającego w życie najbardziej zaawansowane technologicznie wynalazki i najnowsze naukowe odkrycia swojej epoki.

Mogli już nadrobić stracony w trakcie ostrzału czas, pochyleni do przodu, w szybkim tempie przemierzali wrogi sobie teren. Bardziej podobny do fuhrera i zaawansowany wiekiem sobowtór Adolfa Hitlera nie ustępował kroku młodym żołnierzom z Waffen SS, nie domyślając się celu wyprawy. Gustav Weler nie prowokował eskorty do stosowania gróźb i ponagleń, podążał w zwartym szyku. SS- manni dokonali ostatniej zmiany niosącego ciało kobiety. Przeszli obok ruin Banku Rzeszy przy Lindenstrasse. Przemknęli otwartą perspektywą opustoszałej Wilhelmstrasse, jak kanionem górskiej rzeki, napotykając po drodze przedmioty jakie mogły nanieść z sobą wartkie wody, podczas klęski powodzi. Z wolna też stawały się rozpoznawalne kontury ruin Kancelarii Rzeszy. Minęli siedzibę Ministerstwa Lotnictwa pod numerem 97, szybkim krokiem pokonali ostatnią prostą kończącą się przed frontonem budynku Kancelarii i zniknęli na tyłach gmachu. Znalazłszy się w kancelaryjnym ogrodzie, bez trudu odnaleźli głęboki lej po bombie, wspomniany w telefonicznym rozkazie, obok niego poniewierały się w nieładzie dwa wojskowe koce w kolorze feldgrau, untersturmfuhrer spojrzał na jego dno, ocenił głębokość.

- Sturmmann Kempke owińcie ciało kobiety w jeden z kocy. Untersturmfuhrer Erik Eckstein, zbliżył się do leżących włok, z prawej kieszeni maskującej bluzy z kapturem w kolorach wiosenno - letnich wydobył rękawiczki.

- Sturmmann Kempke i Sturmmann Hildebrand otwórzcie usta kobiecie.

- Obaj SS- manni z trudem rozwarli zaciśnięte w pośmiertnym skurczu żuchwy. Untersturmfuhrer z ebonitowego etui przechowywanego w tej samej kieszeni wydobył mostek protetyczny i umieścił je w rozwartych ustach. Z miniaturowego, drewnianego zasobnika, dobytego z wewnętrznej kieszeni bluzy wyjął szklaną ampułkę z cyjankiem i włożył ją pomiędzy rozwarte szczęki, po czym silnym uściskiem obu dłoni zamknął usta kobiety. Gustav Weler wraz z drugim sobowtórem Adolfa Hitlera przyglądali się czynnościom untersturmfuhrera z narastającym przerażenie. Gustav Weler wykonał kilka kroków w tył, odwrócił się i podjął chaotyczną próbę ucieczki, wkrótce też został bez trudu ujęty przez dwóch wyruszających w pogoń, sturmmannów. Przyprowadzony do untersturmfuhrera stawiał jeszcze nieznaczny opór, szamotał się, podtrzymywany pod ramiona przez SS – Mannów. Untersturmfuhrer z kabury wydobył pistolet Walter kaliber 7.65 mm, bez zastanowienia przyłożył jego lufę do skroni starszego mężczyzny, beznamiętnie nacisnął spust, wiotkie ciało Gustava Welera osunęło się na ziemię. Pozostały przy życiu mężczyzna stał z zamkniętymi oczyma, jego ciało od stóp po głowę przenikało drżenie, z ust padały niezrozumiałe słowa. Untersturmfuhrer gwałtownym ruchem dłoni przeładował pistolet, przystawił lufę do jego podbródka, z zimną krwią wystrzelił. Pocisk wyrwał niewielki strzęp czaszki w okolicach potylicy i zafurkotał gdzieś ponad ruinami Kancelarii, ciało opadło wprost na rozłożony koc. Untersturmfuhrer pochylił się nad zwłokami i w usta denata wsunął ciężki dentystyczny mostek, wykonany w przeważającej części z metali szlachetnych, pomiędzy rozwarte szczęki wsunął ampułkę z cyjankiem potasu, zaciskając żuchwę. Dwaj sturmmanni SS, słysząc gwizd nadlatujących pocisków artyleryjskich w kilku pospiesznych ruchach zawinęli zwłoki w koc.

- Wrzućcie zwłoki kobiety i drugiego z sobowtórów na dno krateru, rozkazał untersturmfuhrer, sam udając się po stojące przy wyjściu ewakuacyjnym, kanistry. Niosąc dwa z nich widział jak ciała znikają za nabrzeżami głębokiego leja.

- Biegnijcie po pozostałe kanistry.

SS- manni wykonali kilka kroków wstecz, untersturmfuhrer wydobył z kieszeni zapalniczkę, lejem wstrząsnął podmuch wybuchających oparów benzyny. Trupy oblane zawartością przygotowanych kanistrów, zapłonęły wzbijającym się w górę, jaskrawym płomieniem, przetaczającym się falą wysokiej temperatury po twarzach obserwujących go żołnierzy. Stali w milczeniu patrząc jak ogień pochłania najpierw tkaninę wojskowych kocy, wkrótce też ich zawartość.

- Wrzućcie ciało Welera do tamtego basenu - wyciągniętą dłonią wskazał na odległe o około trzydzieści metrów pozostałości otwartego basenu, wypełnione ziemią i fragmentami przypadkowych przedmiotów, naniesionymi podmuchami wybuchów artyleryjskich pocisków. SS- Manni natychmiast wykonali polecenie.

- Teraz możemy wracać i zameldować wykonanie rozkazu.

 

Jeden, dwa, trzy, cztery, szybko po sobie padały kolejne liczebniki. Młoda kobieta licząca wybuchy, poruszyła się nerwowo w fotelu. Politurowany stół zdobny w rozliczne intarsje o roślinnych deseniach, zadrżał jak podczas spirytualistycznego seansu. Stojąca na okrągłym stole, filiżanka herbaty z nagła zadrżała i rozległ się cichy brzęk łyżeczki o porcelanową ściankę. Wiszące n a ścianach obrazy poruszyły się wahliwym ruchem zegarowego odważnika, z prawa na lewo i z lewa na prawo, po czym na krótko zamarły w bezruchu, jakby przyklejone do betonowej ściany. Stojąca na komodzie brązowy odlew owczarka niemieckiego przechylił się na jeden z boków, sprawiając wrażenie chwilowego sprzeciwu prawom powszechnego ciążenia. Stojący obok telefon poszedł w ślad za nim, ozywając się przerywanym sygnałem dzwonka.

- Jeszcze kilka wystrzałów z ciężkiej artylerii a zostaniemy pogrzebani żywcem – powiedziała w poczuciu rezygnacji młoda kobieta do siedzącej naprzeciw stolika rówieśniczki.

- Ostatnie wystrzały to dzieło naszych osiemdziesiątek ósemek. Zauważył Heinz Linge, odruchowo strzepując z munduru SS pył osypujący się z sufitu.

- Musimy być gotowi na wszystko – dopowiedział bez namysłu Adolf Hitler. Ja dla przykładu czuję się tutaj jak we wnętrzu egipskiej piramidy, jak faraon wizytujący swoje dzieło, chcący przekonać się o jego trwałości na własnej skórze. Podobnie też jak w jego przypadku, budowla ta stać się musi moim grobowcem.

Przygasające światło zepchnęło w otchłań ciemności postacie siedzących ludzi. Na kilkanaście długich sekund stawali się dla siebie zupełnie niewidoczni. Zapalające się nieoczekiwanie światło wycinało i formowało ich sylwetki z materii mroku, jak blask błyskawicy sylwetkę człowieka zaskoczonego nagłą, letnią burzą w bezgwiezdną noc. W czasie tym milkli zupełnie, koncentrując spojrzenia na abażurach lamp, rozkołysanych tuż pod pułapem sufitu, jak gdyby chcąc zakląć wzrokiem, zachować na dłużej i uczynić niezniszczalną istotę światła. Przybladłe i ziemiste w tych dniach oblicze Adolfa Hitlera stawało się jeszcze mniej wyraziste. Poorana głębokimi zmarszczkami twarz, w zapadającym z nagła mroku wdawała się wygładzać swoje oblicze, jedynie rozpływające się w ciemnościach, rzucane na około, wodniste spojrzenia, nadal zachowywały czujność. Nie zdradzały niczego, co mogłoby się kryć za przymglonymi zwierciadłami oczu. Ludzi zgromadzonych wokół stołu dobiegły urywane echa ostatnich wystrzałów. Ich miejsce zajął, odgłos pracy agregatów prądotwórczych zagłuszający brzmienie wypowiadanych słów . Wypełniał on przestrzeń najodleglejszych nawet pomieszczeń bunkra. Jego wibracje przenikały ciała wszystkich znajdujących się tam osób, wprawiały w drganie mniejsze przedmioty.

- Doskonała szarlotka – oznajmiła jedna z sekretarek, w momencie gdy blask żarówek na dłużej rozświetlił salonik.

- Zgromadzone zapasy są na tyle obszerne, że możemy bez ograniczeń delektować się najulubieńszym twoim wypiekiem, oznajmiła Ewa Hitler unosząc do ust łyżeczkę pełną aromatycznego ciasta.

- Jedynym ograniczeniem może być brak czasu, obawiam się że jest to jeden z naszych ostatnich podwieczorków, a nasze zapasy najpewniej już wkrótce spożytkują Rosjanie, na którąś z ich odrażających potraw – oznajmił głośno Adolf Hitler, przekrzykując odgłos pracujących agregatów.

- Niesprzyjający nam bieg wydarzeń może się jeszcze odwrócić, mein fuhrer. Duch walki, nastroje bojowe wśród dzieci z Hitlerjugend i Jungevolk są wprost niewiarygodne, straty Rosjan zatrważające, zauważył Otto Gunshe.

- Odkąd pamiętam straty Rosjan zawsze były zatrważające, a mimo to wygrywali.

- 12 Armia Wencka i 9 Armia Bussego już zmierzają nam z odsieczą, dodał Heinz Linge.

- Nie słyszę co mówisz Linge. Wiesz przecież że od czasu zamachu w Wilczym Szańcu nie dosłyszę na jedno ucho, do tego ten nieustający hałas.

- Mówię że armia Wencka i Bussego już zmierzają nam z odsieczą mein fuhrer.

- Obawiam się że zdążyły już dotrzeć do Berlina, a co gorsze przestały już istnieć. Nie musisz mnie przekonywać Linge, gdyby istniał choć cień nadziei z pewnością bym go dostrzegł. Jeżeli nawet ja straciłem już resztki nadziei, ja który żywiłem ja najdłużej ze wszystkich moich współpracowników i starałem zaszczepić ją w umysły tracących wiarę w sens dalszej walki, ja który wydałem rozkaz walki do ostatniego żołnierza, nie dostrzegam już dla nas żadnej szansy, to znaczy że szansa taka nie istnieje.

- Skupmy więc uwagę na czymś co dostarczyć może choć odrobinę wytchnienia od dusznej atmosfery beznadziejności, delektujmy się smakiem wybornej szarlotki, w pocieszającym tonie oznajmiła Ewa Hitler.

- Choć bardzo chciałabym poczuć jej smak to czuję tylko unoszący się wszędzie odór stęchlizny i obecnej wszędzie wilgoci, tylko patrzeć jak pojawiający się na suficie grzyb zacznie toczyć nasze ciała, oznajmiła jedna z stenotypistek fuhrera, zwracając wzrok ku górze.

- Nie powinno nas to dziwić, bunkier nie został w pełni ukończony. Wylewany podczas zimy beton nie zdążył jeszcze związać. Bądźmy zadowoleni z możliwości skrycia się przed huraganowym ostrzałem, pozostała reszta to rzecz wtórna. Nie chciałaby chyba pani znaleźć się teraz na powierzchni i zostać rozerwaną na strzępy wybuchem granatu, artyleryjskiego pocisku, zostać przygniecioną osuwającym się murem lub co gorsza stanąć oko w oko z sowieckim sołdatem, zaopiniował Adolf Hitler, nakładając na deserowy talerzyk niewielką porcję szarlotki.

-Nie powracajmy już do tego tematu, odpowiedziała kobieta unosząc filiżankę z ostygłą już herbatą.

- Proszę odebrać ode mnie deser, oznajmił Adolf Hitler zdradzając oznaki zdenerwowania, starając się przy tej okazji wręczyć którejś z siedzących wokół osób talerzyk należący do miśnieńskiego kompletu.

- Adolf nie dokończyłeś jeszcze swojej porcji, cukiernik gotów pomyśleć że ci nie smakuje, powiedziała Ewa Hitler starając się nakłonić męża do skończenia swojej porcji.

- Nie zdołałem ukończyć dzieła mojego życia, tym bardziej też nie muszę kończyć deseru, pomimo że jest doskonałej jakości. Powód jest innej natury, mam już dość walki z własnymi myślami, dłużej też nie zamierzam ich skrywać i pragnę się nimi podzielić. Po dłuższych rozważaniach nad możliwościami wybrnięcia z naszej beznadziejnej sytuacji dojrzałem do ostatecznej decyzji. Pragnę wam oznajmić że w obliczu nieuchronnej klęski postanowiłem popełnić samobójstwo. Chcę tym samym uniknąć skutków haniebnej niewoli do jakiej z pewnością zostałbym pojmany. Podczas której w wyniku sprzeniewierzenia skutków moich epokowych dokonań, niechybnie stracony. Nie chcę by moje ciało zostało później poddawane niekończącym się badaniom i sekcjom w poszukiwaniu anatomicznych źródeł mojej nadludzkiej siły. Nie chcę by kolejne pokolenia patologów przekazywały sobie moje doczesne szczątki z rąk do rąk, by wymieniano się wynikami barbarzyńskich, medycznych doświadczeń na moim wrażliwym i delikatnym ciele. Ażeby później wystawiane było do publicznego oglądu za szklana szybą, uwłaczając w ten sposób honorowi mojemu i honorowi Niemiec. W tym celu też zwłoki moje zostaną wyniesione na powierzchnię ziemi i poddane zostaną skremowaniu, ażeby żadna z jego części nie dostała się w ręce wroga. Oznajmiam wam to abyście mogli uniknąć szoku jaki spowoduje widok mojego trupa, wynoszonego przez adiutanta i kamerdynera, abyście mogli uniknąć kłopotliwego dla nich zadawania pytań. Zamierzam także zabrać z sobą na wieczną wędrówkę szlakiem moich przodków - teutońskich wojowników, ukochanego owczarka Blondi, także dla niego będzie to łagodniejszy sposób rozstania się życiem.

W miarę kontynuowania monologu Hitlera, rysy twarzy słuchających go ludzi dawały wyraz narastającemu zdziwieniu. Z każdą sekundą przeradzało się ono w smutek i przygnębienie. Zasiadający wokół stołu osoby utkwiły opuszczony wzrok we wzorzystym deseniu niewielkiego, prostokątnego dywanu, pokrywającego betonową posadzkę w jej środkowej części. W momencie gdy Hitler zakończył, jego pozbawiony emocji wzrok zawisł na poziomie stołowego blatu, by po chwili powędrować ku górze i spotkać się we wzajemnych spojrzeniach. Siedzący pogrążyli się w wymownym milczeniu, wyrażającym wszystkie treści, jakimi można by je wypełnić w mniej odosobnionych sytuacjach.

- Adolf ! Jestem gotowa rozstać się z życiem wraz z tobą, oznajmiła Ewa Hitler zachowując wyraz twarzy nie zdradzający żadnych uczuć.

- Doceniam twoją odwagę moja wierna żono, wiedz że dla ciebie również będzie to najwłaściwszy sposób rozstania się ze światem. Kapsułkę z cyjankiem otrzymasz w moim gabinecie. Teraz zwołajcie wszystkie osoby obecne w bunkrze, i powiadomcie je o mojej decyzji, pragnę się z nimi pożegnać i podziękować za wierną służbę.

Heinz Linge wsparł się na poręczach krzesła, o porowatą posadzkę zazgrzytał drewniany stelaż. Powstający z krzesła mężczyzna marszowym krokiem zbliżył się do pancernych drzwi, odblokował ciężką, metalową zasuwę i niespiesznie opuścił jadalnię.

- Fuhrer wzywa wszystkich do jadalni, rozbrzmiał tubalny głos oddalającego się Lingego.

Głos spotęgowany echem odbijającym się o betonowe ściany, sprawiał wrażenie dobiegania z zaświatów i niósł się jeszcze długo niskimi korytarzami bunkra. Nim rozproszone echa słów Heinza Lingego zdążyły opaść, do jadalni poczęli wchodzić pierwsi funkcjonariusze SS, członkowie personelu bunkra, oficerowie Wehrmachtu. Na ich widok Hitler podniósł się z krzesła, drżącą lewą dłoń ukrył za plecami, chwiejnym krokiem, powłócząc nogami zbliżył się na niewielką odległość do przybywających coraz liczniej, podwładnych. Jego przygarbiona sylwetka zdradzała znamiona szybko postępującej starości. Z wyraźnym trudem stawiał każdy kolejny krok, a odchylona w tył lewa ręka utrudniała uchwycenie równowagi. Mętne spojrzenie jego przekrwionych oczu utkwiło na twarzach gromadzących się ludzi. Bez względu na niedomagania, dostrzegalne już w pierwszym oglądzie fizycznym, nadal starał się zachować nienaganną prezencję, na mundurze zwierzchnika sił zbrojnych przykrytego teraz połami długiego wojskowego płaszcza, niemożna było dopatrzeć się najmniejszej nawet fałdy. Czarny płaszcz nie nosił też śladów jasnego pyłu i odprysków ścian i sufitów, wyrywanych ze sklepień bunkra, falą uderzeniową artyleryjskich pocisków. Podczas gdy niewielkie odłamki betonu , miejscami gęsto zaściełały podłogi i sprzęty, a ubrania wielu przebywających tam ludzi, pokryły się białym nalotem. Wypolerowane przez adiutantów czarne buty, stwarzały wrażenie pogrążania w sobie całego, nikłego oświetlenia, spowijającego w półmroku jadalnię. Fuhrer starał się zachować pozory niczym nie zachwianego majestatu władzy. Zbliżył się do Martina Bormanna, stojącego na skraju wydłużającego się szeregu.

- Domyślacie się chyba w jakim celu wszystkich was tutaj wezwałem? Wyrzekł łamiącym się głosem. Zgromadzeni skinęli potakująco głowami.

- Tobie Bormann jako najbliższemu współpracownikowi, zastępcy, mojej prawej ręce pragnę złożyć szczególne podziękowania. Pragnąłbym także ażebyś wyświadczył mi ostatnią przysługę i wyniósł z bunkra mój, spisany wczorajszego dnia testament.

- Tak jest mein fuhrer, odpowiedział bez zastanowienia Bormann.

- Nie mniej gorąco wszystkim wam pragnę podziękować za sumienną i lojalną współpracę, dodał fuhrer wodząc wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych osób.

Głos Hitlera zdradzał znamiona silnego wzruszenia. Przystawał przy każdej kolejnej osobie i silnym uściskiem dłoni wyrażał wdzięczność. Towarzyszące temu głębokie wejrzenie w oczy powodować musiało u przyjmujących podziękowania osób, krótkotrwałe zachwianie poczucia rzeczywistości . Wzrok Hitlera nadal zachował swoje hipnotyczne właściwości, zdolne wprowadzić w rodzaj transu, naruszyć spoistości jaźni. Nadal z jego oczu promieniowała odczuwalna siła, mniej już może nieogarniona i paraliżująca, lecz wciąż nie pozostawiająca obojętnym, nikogo kto znalazł się z nim twarzą w twarz. Zgromadzeni współpracownicy, to jedyne w swoim rodzaju doznanie, przyjmowali z napiętymi mięśniami, z niewątpliwie przyspieszoną akcją serca, podwyższonym poziomem adrenaliny. Odpowiadając, ważyli każde słowo, podążali wzrokiem za każdym ruchem oczu fuhrera. Odruchowo prostowali się i bardziej już świadomie unosili prawą dłoń w geście nazistowskiego pozdrowienia. Adolf Hitler powłóczystym krokiem przemierzał szereg kilkudziesięciu osób, wtulając podkuloną szyję w postawiony kołnierz wojskowego płaszcza. Dla stojących, dostrzegalne stawało się narastające zmęczenie wodza, nie wszystkim już patrzył głęboko w oczy. W miarę posuwania się naprzód, na szczególny wzgląd mogli liczyć już tylko najbliżsi współpracownicy i ci z którymi zacieśniające się więzy nawiązanych relacji, splotły się najbardziej. Fuhrer zatrzymał się przy niepozornej posturze Josefa Goebelsa.

- Dziękuję ci za wierną służbę, dziękuje ci za wszystko co uczyniłeś dla tysiącletniej Rzeszy.

Dłoń stojącej obok Magdy Goebels uścisnął ze zdwojoną siłą, na dłużej przystanął i utkwił wzrok w jej wyrazistych oczach, dostrzegł w nich szklące się łzy, potrząsnął delikatną dłoń, jej długie, wysmukłych palce dotykały przegubów jego dłoni.

- Bądź dzielna, wypowiedział przez zaciśnięte wargi.

Wiedział że żona jednego z najbliższych współpracowników od dawna darzy go gorącym uczuciem, on natomiast gdyby nawet chciał zająć jakieś stanowisko w tej niezręcznej sytuacji, byłby ograniczony licznymi przeciwnościami. Niemalże codzienne kontakty z jej mężem, przyrzeczenie wierności złożone ówczesnej kochance, a dzisiejszej żonie, ograniczało jego możliwości. Najmniej pożądana byłaby jednak kompromitacja w oczach opinii publicznej. Wiedział że dowolnie może nią manipulować, ale paradoksalnie dzięki właśnie Gebelsowi, jego skutecznej nadzorowanej machinie propagandowej. Romansując z żoną współpracownika nie zachowałby szacunku i wiarygodności w oczach Niemców, od kilkunastu lat przekonywanych o jego zaślubinach, dokonanych z narodem aryjskim. Romans z Ewą wystarczająco już podważał jego przyrzeczenia o wierności wobec swojego narodu i nie angażowaniu się tym samym w inne związki. Wszystko to powodowało że wobec jej uczucia musiał pozostać obojętnym, w częstych kontaktach sprawiać wrażenie nie dostrzegania go.

Przeszedł dalej, minął doktora Ludwiga Stumpfeggera. Spojrzenie zatrzymał na twarzy dowódcy Hitlerjugend Artura Axmanna, uścisnął dłonie stenotypistek, kucharek i personelu sprzątającego, obsługi technicznej. Zadarł głowę przed wysoką posturą Genschego, patrząc mu głęboko w oczy, wszystkie siły jakie posiadał skoncentrował na uścisku jego masywnej dłoni, ten odpowiedział nie mniej silnym uściskiem. Podobny gest uczynił w stosunku do stojącego obok Lingego, ten nie zdając sobie sprawy z przyczyn niespotykanego wyróżnienia, odwzajemnił silny uścisk. Z niesłabnącym szacunkiem odniósł się do zaufanego kierowcy Ericha Kempke, osobistego pilota Hansa Baura. Zbliżywszy się do ostatniego z grupy nieznanych sobie bliżej SS – manów, kojarzonych jedynie podczas wzajemnego wymijania na korytarzach bunkra, zamykającego grono czterdziestu sześciu osób zgromadzonych w jadalni, wypowiedział łamiącym się głosem.

- Dziękuję wam raz jeszcze, wszystkim razem, wasz trud nie obróci się wniwecz. Żywię najgłębsze przekonanie że dożyjecie odrodzenia się idei III – ej Rzeszy, najpewniej już w nowych, jeszcze potężniejszych granicach, pod potężniejszym jeszcze przywództwem, wszyscy na to zasługujecie. Zwalniam was od złożonej przysięgi na wierność mi, każdy ma odtąd prawo samemu zadecydować o swoim losie.

Krąg osób zgromadzonych w salonie począł się z wolna przerzedzać i rozpraszać, powracały one w milczeniu do uprzednio wykonywanych czynności. Adolf Hitler zasiadł na zajmowanym dotąd krześle, odruchowo sięgnął łyżeczką po napoczęta porcje szarlotki, po chwili jednak odsunął od siebie zdobny w rokokowe scenki rodzajowe, niewielki talerzyk.

- Niech pozostanie nieukończona jak moje dzieło, - oznajmił w sposób chcący upewniający w powziętym prze siebie postanowieniu pozostałych w jadalni, współpracowników. Ewo, nasza godzina nieuchronnie wybiła, udajmy się zatem do mojego gabinetu.

Oboje równocześnie podnieśli się z foteli i skierowali kroki ku wyjściu, pozostali odprowadzili ich wzrokiem. Ciężkie, metalowe drzwi zatrzasnęły się z głuchym łoskotem, niosącym z się długim echem po jadali, na długo jeszcze po tym, jak para opuściła pomieszczenie.

- Proszę wezwać Lingego i Gunschego do mojego gabinetu, powiedział gromkim tonem Adolf Hitler do napotkanego w korytarzu oficera SS.

- Tak jest mein fuhrer, rozbrzmiała wypowiedziana bez namysłu odpowiedź.

Małżeństwo Hitlerów w milczeniu pokonywało kolejne metry betonowej posadzki. Nawet tak niewielki wysiłek fizyczny, dokonywany w przesyconych wilgocią pomieszczeniach, powodował że ciężki oddech fuerhera wiązł w gardle. Z trudem pochłaniał kolejne porcje powietrza. Oddychał pospiesznie i nierównomiernie, nie zdradzając przy tym oznak zdenerwowania. Ubogie w tlen powietrze na skutek nieprawidłowo działających systemów wentylacyjnych, powodowało że jego oddech stawał się coraz szybszy i bardziej jeszcze niezrównoważony. Raz po raz u jego stóp rozbijały się ciężkie krople, nawisłe u sufitu, gromadzące się w niezliczonych ilościach na wysklepionych spojeniach, pozostałych po drewnianym szalunku. Dla podtrzymania równowagi na ostrych zakrętach wspierał się o porowate powierzchnie ścian. Skroplona wilgoć gromadząca się w szczelinach, omywała klejące się od potu dłonie wodza. Tuż za nim, obserwując jego chwiejny krok, podążała żona. Wyszli na ostatnią, długą prosta dzielącą ich od gabinetu, minęli grupę głośno zachowujących się, nietrzeźwych młodych ludzi w uniformach Wehrmachtu. Dwaj SS – mani w rozpiętych do połowy mundurach, w jednej dłoni trzymali butelki szampana , drugą obejmowali roznegliżowane, młode kobiety. Na widok fuhrera zamarli w bezruchu, lecz wyminęli go nie okazując wymaganych w takich okolicznościach, honorów. Pogrążony w myślach Hitler na okazany despekt nie zamierzał reagować, wyminął ich obojętnie, po czym naporem całego ciała uchylił metalowe drzwi swojego gabinetu. Przepuścił małżonkę, odwrócił się i uniósł do góry ciężką klamką. Podczas ich zamykania spostrzegł nadchodzących Lingego i Gunschego, drzwi uchylił szerzej i zapraszającym gestem machnął do żołnierzy.

- Jesteście jak zwykle punktualni.

- To nasz zawodowy obowiązek mein fuhrer, odrzekł stając na baczność Linge.

- Wejdźcie do wnętrza i zamknijcie za sobą szczelnie te niewiarygodnie ciężkie drzwi, mnie kosztowałoby to zbyt dużo energii.

- Tak jest mein fuhrer, odpowiedział Linge ryglując zamek, po czym zbliżył się do siadającego w fotelu Hitlera.

- Nie domyślacie się zapewne z jakich powodów tak mocno ściskałem wasze dłonie w trakcie ostatniego pożegnania, ani też nie możecie znać celu wizyty w moim gabinecie?

- Niczego się nie domyślamy mein fuhrer, oznajmił służbowym tonem Gunsche.

- Gunsche i Linge mam wam do zakomunikowania niezwykle ważną wiadomość oznajmił Adolf Hitler, rozsiadając się wygodniej w skórzanym fotelu. Wiadomość to niewłaściwe słowo, to co powiem traktować musicie jako osobistą prośbę. Jako jednych z najbliższych współpracowników i ludzi obdarzonych bezgranicznym zaufaniem prosić was muszę o wyświadczenie ostatniej przysługi, prośba ta jest jednocześnie rozkazem. Ostatni mój rozkaz, do którego zobowiązuje was wojskowa przysięga. Zobowiązuje was ona także do zachowania absolutnego milczenia, odnośnie wszystkiego czego się teraz dowiecie i czego staniecie się już wkrótce udziałem. Otóż pragnę wam oznajmić że powziąłem postanowienie o opuszczeniu bunkra wraz z mają świeżo poślubioną żoną Ewą Hitler. Jak wiecie wojna jest przegrana, już żaden, nawet najkorzystniejszy zbieg okoliczności nie jest w stanie odwrócić biegu wydarzeń. Śmierć Roosevelta nie przyniosła z sobą oczekiwanego, sprzyjającego nam biegu wypadków. Korzystna koniunkcja planet także nie przyniosła z sobą pokładanych w niej nadziei. Pokraczny alians zachodnich demokracji z komunistyczną hydrą trwa nadal, choć jego rozpad to kwestia najbliższych miesięcy. Nie będzie też powtórki z cudownego ocalenia domu brandenburskiego z 1764 roku, po klęskach wojny siedmioletniej. Nie liczę już na pomoc mojego duchowego przewodnika Fryderyka II, pomimo że codziennie, od trzech miesięcy odkąd przybyłem do bunkra, spoglądałem z nadzieja na jego portret wiszący w moim gabinecie, prosząc jego ducha, obecność którego wyczuwam w pobliżu o powtórzenie się tamtych wydarzeń. Wszyscy musimy się pogodzić z końcem istnienia III – ej Rzeszy w znanej nam postaci. Swoją ucieczką zamierzam dać początek jeszcze potężniejszemu tworowi jakim będzie IV - ta Rzesza, na której czele już wkrótce zamierzam stanąć. Kierując się publicznym dobrem wszystkich Niemców i nadrzędnym interesem państwa, zamierzam upozorować śmierć swoją, a także mojej żony. W tym celu zamierzamy zamknąć się oboje w tym gabinecie i dokonać pozorowanego samobójstwa. Dla uwiarygodnienia rozgrywających się wypadków, w pomieszczeniu dla psa osobiście otruję ulubioną suczkę Blondi, jej ciało wyniesiecie na rękach, niczym nie owinięte, ażeby wszyscy napotkani po drodze mogli się przekonać o jej śmierci. Wkrótce potem na poręczy sofy rozleję szklankę swojej krwi, upuszczonej uprzednio przez osobistego lekarza, wystrzelę z osobistej broni, i rozgniotę kapsułkę z cyjankiem potasu . Żona także rozgniecie identyczną kapsułkę, ażeby gryzący zapach trucizny rozniósł się po całym gabinecie, utwierdzając wchodzących tu świadków o popełnionym przez nas samobójstwie. Na dźwięk wystrzału z Waltera do mojego gabinetu wejdziecie tylko wy obaj, po czym jak szybko to możliwe, zatrzaśniecie za sobą drzwi. Ja wraz z małżonką będziemy leżeć na podłodze, zawinięci w koce. Mój koc obryzgany będzie stróżkami ociekającej krwi, w ubranie mojej żony wtarte będą niewielkie ilości cyjanku, ażeby postronni świadkowi podczas przechodzenia korytarzami bunkra potwierdzić mogli opinie o naszej śmierci. Tuż po wejściu do gabinetu upewnicie się czy jesteśmy szczelnie owinięci w koce, szczególnie nasze twarze, po czym wyniesiecie nas wyjściem ewakuacyjnym do ogrodu Kancelarii Rzeszy, nie zezwalając nikomu ażeby wam towarzyszył. W egzekwowaniu tego zakazu powołać się możecie na moją ostatnia wolę. Miejmy nadzieje że powstałe zamieszanie, strach i popłoch wywołany zmasowanym bombardowaniem nie zezwolą nikomu na opuszczenie bunkra i przedostanie się do ogrodu Kancelarii. W pobliżu wejścia w ruinach ogrodu napotkacie kilka kanistrów z benzyną, podpalicie przygotowane w leju po bombie nasze sobowtóry, a wszystko co zobaczycie w międzyczasie zachowacie w najgłębszej tajemnicy. Mam nadzieję że wszystko jest zrozumiałe?

- Tak jest mein fuhrer zasalutowali obaj SS-manni, wypowiadając formułę Heil Hitler.

- Jeżeli sumiennie wypełnicie mój rozkaz i wszystko potoczy się zgodnie z moim planem, będziecie mieć zapewnione wysokie stanowiska w nowoodrodzonej IV – tej Rzeszy, nie ominą was zaszczyty i dowody uznania, dostąpicie najwyższych godności, przyznam wam tytuły i funkcje wszystkich zdrajców z najwyższych szczebli władzy jak Goring, Himmler i wielu innych. Na waszych barkach spoczywa obowiązek ratowania tysiącletniej Rzeszy, miejcie świadomość doniosłości waszej misji. W ten sposób wynoszono z pola bitwy dowódców, imperatorów, królów, decydując o być albo nie być całych imperiów, weźcie sobie moje słowa głęboko do serca. Bitwa jest przegrana ale wojna nadal trwa. Za około piętnaście minut bądźcie w pobliżu pomieszczenia dla ukochanej suczki. Teraz już możecie opuścić mój gabinet i zachowujcie się jak gdyby nie wydarzyło się nic niecodziennego.

- Tak jest mein fuhrer, zasalutowali równocześnie obaj oficerowie.

Adolf Hitler z trudem podniósł się z fotela. Powolnym krokiem zbliżył się do niskiego politurowanego sekretarzyka o przenikającej się gamie kolorów od ziemistej umbry aż po ciepłe cynamonowe tony. Wysunął środkową z trzech szuflad, wypełniających środkową część mebla, sięgnął dłonią po drewniane etui i wsunął je ostrożnie do kieszeni. Następnie wydobył z szuflady pistolet Walter kaliber 6.35 i położył go na stole, znajdującym się w zasięgu prawej ręki. Wsunął szufladę po czym odwrócił się w kierunku żony, wspierającej się prawą dłonią o owalny stół, w milczeniu obserwującej wszystkie ruchy męża. Będąc już w bezpośredniej jej bliskości, sięgnął do kieszeni płaszcza po drewniane etui, rozsunął jego dwie równe połowy i położył je na stole. Na jej zawartość składały się trzy szklane ampułki długości około dwu centymetrów każda.

- Jak się domyślasz Ewo to jest cyjanek potasu, zachowaj proszę jedną z ampułek do czasu aż rozgnieciesz ja i wylejesz na swoje ubranie. Kolejną przeznaczyłem dla Blondi, a ostatnią z nich skropię swoje ubranie.

- Jak sobie życzysz Adi, zrobię wszystko ażeby twój plan się powiódł, oznajmiła cicho Ewa Hitler, następnie z najwyższą ostrożnością wydobyła jedną z ampułek i schowała do leżącej na sofie damskiej torebki. W gabinecie rozległo się odgłosy uporczywego łomotania do drzwi.

- Nie teraz, jestem zajęty, krzyknął Hitler, tak głośno jak tylko potrafił. Na dźwięk podniesionego głosu fuhrera pukanie natychmiast ustało.

- Teraz już muszę dokonać jednej z najtrudniejszych rzeczy w życiu, pozbawić życia ukochana suczkę.

Ściskając w prawej dłoni ampułkę odwrócił się i skierował ku drzwiom. Ampułkę wsunął do kieszeni płaszcza i popchnął barkiem ciężkie odrzwia, te ustąpiły z chrapliwym zgrzytem. Znalazłszy się na korytarzu przeniknęło go dotkliwe zimno. W pierwszym porywie zatęchłego powietrza wyczuwalny był zaduch wydobywający się z nieszczelnej instalacji kanalizacyjnej. To efekt oddania bunkra do użytku przed przewidzianym czasem, nie sprawdzona wcześniej drożność toalet, gdybym tylko mógł wszystkiego dopilnować sam..... – przemknęła myśl. Idący chwiejnym krokiem Hitler odczuł wzbieranie treści żołądkowych, odruchowo przytknął do ust prawą dłoń. Obrał najkrótszą z dróg, prowadzącą dla specjalnego pomieszczenia dla psiej oblubienicy. Tuż za ściennym napisem „ Rauchen verboten” i „Links hinauszugehen” - był to jego punkt odniesienia, skierował się na prawo i uchylił szare drzwi, pośrodku podłogi, na kocu nieruchomo leżała Blondi. W międzyczasie kątem oka spostrzegł nadchodzącego adiutanta Gunschego.

- Wejdź do środka Gunsche, a drzwi zostaw otwarte.

Zwietrzywszy zapach swojego pana, suka otworzyła oczy i podniosła położone uprzednio po sobie uszy. Adolf Hitler niezdecydowanym krokiem zbliżył się do skulonego psa. Z zachowania się Blondi, Hitler wywnioskował że suka przeczuła mające nastąpić zdarzenia, nie podniosła się by powitać go przyjaznym machaniem ogona, nie otarła się też o jego nogi, w zamian wydała z siebie przeciągły jęk, w drgających wargach nieśmiało ukazała białe zęby. Sierść na jej karku zjeżyła się po czym nierównomiernie opadła tracąc połysk. Hitler w pożegnalnym geście położył prawą dłoń na głowie ukochanego psa, wygłaskał zmierzwioną na karku sierść, po czym zatrzymał dłoń na miednicy. Nieruchomy pies nadal obrzucał pana podejrzliwym wzrokiem. Fuhrer wydobył z kieszeni płaszcza szklaną fiolkę, odwrócił się w stronę stojącego przed uchylonymi drzwiami ordynansa.

- Będę musiał skorzystać z twojej pomocy Gunsche.

- Tak jest mein fuhrer.

- Pomożesz mi umieścić ampułkę w pysku suczki.

Gunsche wykonawszy trzy długie kroki stanął obok fuhrera.

- Rozewrzesz jej pysk, lecz tak, by nie odczuła najmniejszego nawet bólu, gdy fiolka będzie już na języku zaciśniesz szczęki.

Gunsche bez namysłu przystąpił do wykonania poleceń zwierzchnika, a ten szybkim ruchem prawej dłoni umieścił w pysku psa ampułkę z trucizną. Szczęki psa zaciśnięte w silnym uścisku adiutanta zmiażdżyły szklana fiolkę, wystarczyły dwie sekundy by pies drgnął w pośmiertnej konwulsji.

- Tak mi przykro wierna towarzyszko, mówiąc to Hitler pogłaskał sztywniejące ciało psa. Możesz już ją wynieść, Gunsche. Będąc już z powrotem w bunkrze uderzysz pięścią w drzwi mojego gabinetu trzy trzy razy w równych odstępach, pamiętaj trzy razy, po czym wraz z Lingem wejdziecie do wewnątrz i przystąpicie do wykonania mojego rozkazu szczególnej wagi. Czy wszytko jest zrozumiałe?

- Tak jest, mein fuhrer.

Rosły adiutant bez najmniejszego wysiłku uniósł ciało psa i ułożył na wyciągniętych przed siebie ramionach. Czubek amarantowego języka suki wystawał zza zaciśniętych zębów, ogon zwisał bezwładnie wzdłuż tułowia niosącego ją żołnierza. Idący korytarzami berlińskiego bunkra adiutant Hitlera z martwą Blondi na rękach, doskonale znaną wszystkim Niemcom, wzbudzał zainteresowanie mijających go osób. Nikt z nich nie silił się na zadawanie jakichkolwiek pytań, nawet najbardziej nietrzeźwi pensjonariusze bunkra domyślali się kolejności zaszłych wypadków. Dla wielu z nich, najbardziej odurzonych alkoholem najzupełniej obojętnymi stały się zachodzące wokół wydarzenia, bardziej trzeźwi być może snuli domysły i starali się ułożyć w chronologicznie spójną kompozycję, ciąg następujących po sobie zdarzeń. Fuhrer zanim popełnił samobójstwo w pierwszej kolejności wysłał na tamten świat, swoją wierną sukę, to najzupełniej logiczne następstwo wypadków – tłumaczyć mogli fakt uśmiercenia Blondi, do niedawna jeszcze nieśmiało poszczekującej na widok każdej nowoprzybyłej do bunkra osoby. Adiutant fuhrera minął umieszczony na ścianach napis Eingang i zbliżył się do schodów prowadzących do ewakuacyjnego wyjścia do ogrodu kancelarii Rzeszy. Nie odczuł wzmożonego wysiłku, związanego z pokonywaniem kolejnych stopni, nie musiał też nadmiernie zadzierać długich nóg, nic nie wskazywało na fakt, by odczuwał różnicę w pokonywaniu płaskiej powierzchni korytarzy i pochyłego profilu łagodnych schodów. Prawym ramieniem uchylił ciężkie, pancerne drzwi, rozejrzał się po najbliższej okolicy, czujnie nasłuchiwał odgłosu wybuchów, starał się określić ich odległość. Ostrzał koncentrował się w bezpiecznej odległości – uznał. Z wolna wychylił głowę na zewnątrz, upewniwszy się że znajduje się poza zasięgiem sowieckiej artylerii, kilkoma susami dobiegł do najbliższego, rozległego leja. Na dnie dostrzegł dwa podłużne przedmioty, pospiesznie przyjrzał się im bliżej, rozpoznał kształty ludzkich ciał, z podkurczonymi nogami, zawinięte w szare, wojskowe koce. Bez trudu domyślił się celu ich obecności, nie zatrzymując dłużej na nich wzroku, silnym i gwałtownym ruchem obu dłoni wrzucił na nie zwłoki psa. Omijając rozpadliny i płytsze leje, po kilku sekundach stał już po wewnętrznej stronie pancernych drzwi. Zanim je zamknął omiótł wzrokiem dziedziniec bunkra, zasłuchał się w przeszywający powietrze złowróżbny gwizd nadlatujących pocisków, wybuchały gdzieś w oddali, poza ruinami okazałego niegdyś ogrodu. Dawno już nie był na powierzchni ziemi, bez względu na to, nie zamierzał poświęcać dłuższej uwagi roztaczającemu się wokół spektaklowi zagłady. Krajobraz powszechnego zniszczenia potęgowany ilością przybywających ruin nie zrobił na nim żadnego wrażenia – zdołał do niego przywyknąć. Zatrzaskując drzwi zwrócił uwagę na stojące wzdłuż zbrojonego muru bunkra kanistry, policzył - dziesięć sztuk, a więc wszystko już przygotowane. Jego uszu dobiegł gwizd kołującego w pobliżu samolotu, skierował wzrok ku niebu, tuż nad koronami drzew dostrzegł sylwetkę małego, najpewniej szkoleniowego lub łącznikowego górnopłatu, mógł to być któryś z modeli Arado bądź też Fiesler Storch, nie miał już czasu na bliższe przyjrzenie się, poza tym awionistyka nie stanowiła przedmiotu jego zainteresowań. Upewnił się czy wejście zostało prawidłowo zamknięte, czy blokująca klamkę zasuwa zatrzasnęła się na ostatniej zapadce. Długimi krokami pokonującymi kilka stopni każdorazowo, przemierzył kolejne piętra, der dritte Stock, der vierte Stock oznajmiały kolejne napisy, nie musiał zwracać na nie uwagi, posiadał plan bunkra w pamięci, utrwalony trzema miesiącami nieustannego przebywania w nim. Podczas gdy Otto Gunsche wynosił do ogrodu Kancelarii ciało owczarka Blondi, Adolf Hitler wraz z małżonką przystąpili do pozorowania okoliczności swojej śmierci. Z jednej z dwu szaf znajdujących się w gabinecie fuhrera wydobyli dwa szare koce, dostarczone przez personel pod pozorem zabezpieczenia się przed niskimi temperaturami, panującymi na co dzień w berlińskim bunkrze. Pochodziły one z pakietu wyposażenia dla nieprzewidzianych lokatorów schronu. Rozpostarli je na podłodze, jeden obok drugiego. Ewa Hitler z pozostawionej na sofie torebki wydobyła ampułkę z cyjankiem potasu, ścisnęła ją w dłoni, po czym położyła się na przygotowanym kocu. Zawijając się w niego rozgniotła ampułkę, a jej zawartość wtarła w szare sukno. Adolf Hitler na ile pozwalały mu fizyczne niedomagania, niewprawnymi ruchami prawej dłoni, nakrył głowę żony kocem. Upewnił się czy tkanina szczelnie otula każdą część ciała za wyjątkiem nóg, te postanowili dla odwrócenia uwagi od twarzy, pozostawić nie okryte. Oboje poczuli intensywny zapach migdałów przesycający powietrze w promieniu kilku metrów. Mimowolnie wstrzymali oddech chcąc uniknąć przedostania się trucizny do organizmu. Zaczerpnąwszy później kilka głębszych wdechów utwierdzili się w przekonaniu, że wyziewy trucizny nie są szkodliwe dla ich organizmów. Fuhrer skierował swoje kroki w stronę owalnego stołu. Mocnym chwytem prawej dłoni ujął Waltera kaliber 7.65 mm, przeładował go, upewniając się czy nabój został wprowadzony do lufy. Pistolet był gotowy do strzału, zatknął więc broń za pasek. Otworzył drzwiczki komody, wydobył przechowywana tam szklankę z własną krwią, oblał nią poręcz sofy. Szybkim krokiem pokonał dystans dzielący go od leżącej na podłodze żony. Położył się na wznak na kocu obok niej, wydobył za pasa broń i położył ją na podłodze w zasięgu prawej dłoni. Sięgnął do kieszeni płaszcza, namacał mały szklany przedmiot, zacisnął na nim prawą dłoń, kolejno zgniótł szkło niewielkiej fiolki, a zawartość wtarł w wełnianą tkaninę koca. Niezawodna prawa dłoń bez większego trudu odnalazła spoczywający obok pistolet, położył go na klatce piersiowej, odliczył w myślach do siedmiu, tę liczbę uważał za szczęśliwą, cicho wyszeptał Got mit uns. Lufę pistoletu wycelował w prawą ścianę, tuż ponad poręcz sofy, po czym nacisnął spust. Poły koca zarzucił na twarz.

Wszystkie gesty i ruchy jakie wykonywał odbywały się z wyreżyserowaną precyzją, z gracją aktora, etap po etapie odgrywającego swoją wystudiowaną rolę. Najpewniej zdarzenia jakie zaplanował w chwilach wolnych od wojskowych narad, zapytywań personelu, wymogów etykiety nakazującej mu spędzać cenny czas na przeciągających się posiedzeniach, uzupełniał podczas trzech bezsennych nocy. Przy każdej nadarzającej się okazji rozważał najmniejszy nawet szczegół mającej nastąpić ucieczki. Starał się przewidzieć każdy jej aspekt, uprzedzić każdą nieprzewidzianą, a niesprzyjającą ewentualność, podobnie jak w przypadku swoich porywających przemówień, stać się narratorem każdej sceny, kontrolować narastającą dramaturgię biegu wypadków, wciąż nabierających tempa.

Na dźwięk rozlegającego się wystrzału stojący u wejścia do gabinetu fuhrera Linge i Gunsche z całej siły naparli na metalowe drzwi. Te otwierając się z nieoczekiwana łatwością, wepchnęły obu mężczyzn siłą bezwładności do wnętrza gabinetu. Odepchnęli je w tył tuż po znalezieniu się w prywatnym pomieszczeniu fuhrera. Kilkoma zdecydowanymi ruchami upewnili się czy drzwi są zamknięte. Rozglądnęli się po wnętrzu, już w pierwszym oglądzie dostrzegli nienaturalnie ułożone postacie ludzkie nakryte kocem, leżące po środku podłogi. Nie tak wyobrażali sobie miejsce, jakie zająć mogła najważniejsza osoba w tysiącletniej Rzeszy wraz z jej towarzyszką życia. Powstałe okoliczności nie zezwalały na dłuższe zastanawianie się nad kuriozalnością obserwowanego zjawiska. Bez zastanowienia, kierowani dotychczasowym, bezwzględnym posłuszeństwem przystąpili do wykonywania rozkazu fuhrera. Gunsche nie wysilając się nadmiernie uniósł leżącego nieruchomo Adolfa Hitlera, Linge uczynił to samo, zaczerpnąwszy głębszy wdech, z Ewą Hitler. Obaj powstali na równe nogi, pewniejszym chwytem ujęli w wyciągniętych przed siebie dłoniach, nieruchomych małżonków, szybkim spojrzeniem upewnili się czy wełniane, wojskowe koce szczelnie otulają twarze pierwszej pary istniejącego nadal państwa - wszystko znajdowało się w należytym porządku. Bardziej niż ciężar niesionych osób dał się uczuć respekt przed majestatem władzy, nigdy jeszcze nie znaleźli się w tak dużej bliskości wobec swoich zwierzchników, nigdy nie dotykali uświęconego i namaszczonego przez sprawiedliwość dziejową, ciała.

Owszem zdarzało się że w nieprzewidzianych okolicznościach otrzymania nagłych depesz, odnoszących się do zmieniającej się strategicznej sytuacji na newralgicznych odcinkach frontu, w pośpiechu i ferworze następujących niespodziewanie po sobie zdarzeń, Gunsche przelotnie musnął dłoń fuhrera, podsuwając mu do podpisu kolejny z dokumentów. Tak zdarzyć się miało podczas niezaakceptowanej przez naczelnego wodza, kapitulacji VI – ej armii marszałka von Paulusa podczas oblężenia Stalingradu, gdy podsuwał fuhrerowi do podpisu stosowny dokument, a przy okazji tej nominację Von Paulusa na feldmarszałka, poczynioną w nadziei popełnienia przez niego honorowego samobójstwo, jako że żaden z niemieckich feldmarszałków nigdy nie pozwolił pojmać się do niewoli. Nigdy też nie zapomni magi towarzyszącej temu zdarzeniu, nie zapomni elektrycznego impulsu jaki spowodowało muśniecie palców dowódcy, niezwyciężonego podówczas Wehrmachtu. Podobne zdarzenie miało miejsce podczas podpisywania depeszy do Eichmanna zezwalającej na deportację węgierskich Żydów do Aushwitz – Birkenau, po nagłej wolcie Miklosza Horty i przystąpieniu Węgier do koalicji antyhitlerowskiej. Dokładnie pamięta to uczucie, gdy zupełnie przypadkowo podczas wymiany dokumentów, spotkały się potężna dłoń fuhrera niemieckiej Rzeszy i niepozorna ręka jego adiutanta. Doznania zbliżonego w sferze emocjonalnej doświadczył także w czasie podpisywania rozkazu o doszczętnym zrównaniu z ziemią gruzów powstańczej Warszawy, we wrześniu 1944 -go roku, gdy nieznacznie drżąca lewa dłoń wodza, przez przypadek nakryła jego dłoń, podsuwającą pisemny rozkaz. Nie zapomni także rzecz jasna pożegnalnego uścisku, sprzed kilkudziesięciu minut, stawiającego sobie za cel umocnienie wśród obecnych w bunkrze osób, przekonania o nieuniknionym samobójstwie naczelnego wodza.

Pewnie stawianymi krokami zbliżyli się do pomalowanych szarą farbą drzwi, Linge prawą stopą rozchylił je umożliwiając swobodniejsze przejście. Znaleźli się na korytarzu, szczęśliwym zrzeczeniem losu nie był zatłoczony, mogli odetchnąć z ulgą. Żaden z pijanych żołnierzy przypadkowo nie potrącił niesionych osób, nie odchylił gestem bezwładnej dłoni połów koca, skrywających oblicza ludzi, w każdej chwili gotowe zdradzić objawy życia. Pewnym, marszowym krokiem, czerpiącym wzorce z najlepszych tradycji pruskich defilad, zmierzali najkrótszymi połączeniami do schodów prowadzących na dziedziniec. Po drodze napotkali dwie sekretarki fuhrera. Ich spojrzenia utkwione w zawartości, szarych kocy zdradzały oznaki najgłębszego przygnębienia, w ich oczach szkliły się łzy. Na ile było to możliwe, nie zmieniając kierunku w jakim zmierzały, odprowadziły wzrokiem oddalających się mężczyzn. Niepokój adiutanta i kamerdynera, wzbudzili kompletnie pijani, trzej wysocy oficerowie Wehrmachtu, śpiewający patriotyczne pieśni. W warunkach frontowych zagrzewające do walki, w podziemnej rzeczywistości bunkra natomiast, doliczając stan żołnierzy i świętokradcze przeinaczanie przez nich wielu słów, sprawiające wrażenie profanacji. Na widok wystających nóg Ewy Hitler i nóg skulonego fuhrera owiniętych w koce, sprawili wrażenie natychmiastowego wytrzeźwienia. O nic nie pytali, ukrywszy butelki z wódką za plecami, w milczeniu oddali nazistowskie pozdrowienie. Minąwszy ich, adiutant wraz z kamerdynerem stanęli u podnóża klatki schodowej w kształcie graniastosłupa, prowadzącej do wyjścia ewakuacyjnego. Podeszwy wojskowych butów zadrżały i oślizgnęły się na pierwszym z wilgotnych stopni. Rozmiary niesionych osób jak i poły spowijających je kocy, uniemożliwiały spoglądanie pod nogi, a tym samym kontrolowanie długości stawianych kroków. Mogło się zdarzyć że błędnie określona ich rozpiętość, spowoduje niespodziewane poślizgniecie się i niekontrolowany upadek. Gunsche, niosący wcześniej ciało Blondi, tym samym bardziej doświadczony w pokonywaniu kolejnych stopni z ciężkim przedmiotem niesionym na wyciągniętych dłoniach, dawał wskazówki podążającemu w ślad za nim Lingemu, z każdym stopniem co raz bardziej odczuwającemu, ograniczający swobodę ruchów, balast. Każde osunięcie się stóp po wilgotnych schodach skutkować mogło zdekonspirowaniem całego przedsięwzięcia. Upadający na schody fuhrer wraz z żoną mogli zachować się tylko w jeden przewidywalny sposób, sturlać się w dół dotkliwie się przy tym raniąc. Na domiar złego, gdyby ktoś wchodził lub schodził tymi samymi schodami, zapamiętałby zaszłe zdarzenia, a wiadomość tę niechybnie przekazał do opinii publicznej, przesądzając tym samym o niepowodzeniu całego przedsięwzięcia, a przy okazji tej o dalszych losach adiutanta i kamerdynera. Wówczas nie pozostawałoby im nic innego jak tylko przyłożyć sobie lufy pistoletów do skroni bądź też włożyć je w usta i pociągnąć za spust. . Świadomość tego powodowała że obaj SS- manni ze szczególną ostrożnością stawiali każdy kolejny krok. Śliskość schodów sprawiała że poziom stresu, a wraz z nim podwyższony poziom adrenaliny coraz bardziej dawały znać o sobie. Mieli do pokonani odległość odpowiadającą siedmiopiętrowemu budynkowi, ostatnim wysiłkiem woli utrzymywali na wyciągniętych ramionach, wydawać by się mogło, z każdą minutą wzrastający ciężar. Z wolna tracili już czucie w silnych ramionach, wnikliwymi spojrzeniami przeszywającymi półmrok, upewniali się czy zawartość szarych koców znajduje się na odpowiednim miejscu. Zamierzali już zaproponować parze uciekinierów przymusowy postój, narażając się tym samym na nieprzewidziane konsekwencje, w każdej przecież chwili zza załomu schodów mógł wynurzyć się przypadkowy przechodzień. Obawa przed tym spowodowała że ostatnim przypływem zdroworozsądkowych myśli wykrzesali z siebie ostatnie tchnienia energii, szczęśliwie w tym momencie zza ostatniej ściany działowej, rozgraniczającej schody na kilkudziesięcio stopniowe moduły, wyłonił się zarys metalowych drzwi. Dwoma palcami prawej dłoni Linge zwolnił zasuwę blokującą mechanizm zamykający i otwierający za razem. Obaj naparli barkami na masywne odrzwia, poczuli silny powiew wiatru wdzierającego się do wnętrza. Zawył on gwałtownym porywem w dolnych kondygnacjach klatki schodowej. Przekroczyli metalowy próg, silnymi kopnięciami zatrzasnęli za sobą wejście. Dla Heinza Linge był to pierwszy kontakt z wiosennym powietrzem tego roku, starał się uchwycić jego wiosenną lekkość i lepkość, jednakże zbyt dużo wirowało w nim pyłów i popiołów ze zburzonych i spalonych budynków, nazbyt bardzo przesycał je swąd spalenizny, zbyt często przeszywał tumult upadających pocisków, by mógł doszukać się w nim aromatu kojarzonego z poprzednimi wiosnami. Postawili pierwsze, pewne kroki na stabilnym gruncie. Uszu czworga ludzi dobiegł warkot silnika samolotu, stojącego tuż pod kikutami zwalonych na chodnik drzew. Pilot kierując się względami bezpieczeństwa, chcąc wtopić w otoczenie nietypowy w tej scenerii przedmiot, okrył samolot zalegającymi najbliższą okolicę, rozłożystymi gałęziami zdruzgotanych konarów. Na widok dwojga SS - Mannów niosących dwoje ludzi zawiniętych w koce, pilot opuścił kokpit samolotu i podbiegł do zbliżających się żołnierzy.

- Mein fuhrer, nieznany niemiecki pilot zbliża się w naszym kierunku, jesteśmy już w ogrodzie kancelarii Rzeszy.

- Postawcie nas na ziemi.

- Tak jest mein fuhrer, w służbowym tonie odpowiedział Gunsche, podtrzymując Adolfa Hitlera zanim ten uchwycił równowagę.

W tym czasie Linge pomagał wydostać się z koca, szamocącej się Ewie Hitler. Pilot zbliżył się na tyle bardzo, że możliwym stało się rozpoznanie jego kobiecych rysów.

- Hanna Reitsh, dzięki Bogu udało ci się bezpiecznie dolecieć. Witam serdecznie moją ulubioną pilotkę, powiedział fuerher zrzucając z siebie koc i wyciągając w jej kierunku prawą dłoń.

- Nie tylko dolecieć, ale i bezpiecznie wylądować, co było nie mniej trudne. Stork to wspaniała niemiecka konstrukcja, wystarczy mu dwadzieścia metrów prowizorycznego pasa startowego bądź lądowiska.

- Dzięki Bogu, nie wyobraża sobie nawet pani, jak się cieszę na widok pani całej i zdrowej.

- Nie mniej i ja, a nawet bardziej na widok fuhrera i Ewy Braun.

- Ewy Hitler, wczoraj zawarliśmy w bunkrze ślub.

- Pragnę najmocniej pogratulować i złożyć najserdeczniejsze życzenia.

- W samolocie, pogratuluje nam pani w samolocie, nie możemy tracić cennego czasu, musimy odlecieć za nim rozpęta się kolejna burza wystrzałów – oznajmił nerwowy tonem Hitler, rozglądając się dookoła. Raz jeszcze najmocniej wam dziękuję Linge i Gunsche, doskonale wypełniliście powierzone wam zadanie, tak wcześnie jak tylko to będzie możliwe, spełnię złożone wobec was obietnice, nie zapomnijcie tylko podpalić sobowtórów. Kanistry z benzyną stoją za waszymi plecami, my musimy już odlatywać.

Hanna Reitsh wraz z małżeństwem Hitlerów, podbiegli do niewielkich rozmiarów samolotu obserwacyjno – łącznikowego Fieseler Fi 156 Storch. Pilotka odrzuciła na boki gałęzie zasłaniające wejście do kabiny i uchyliła drzwi. Pomogła dostać się dwójce uciekinierów do wnętrza maszyny, kilkoma wprawnymi ruchami ciała znalazła się za sterami, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi. Z pozoru leniwie poruszajace się śmigło z każdą sekundą wchodziło na wyższe zakresy obrotów, ośmiocylindrowy silnik zafurkotał niskim tembrem, skutecznie zagłuszając dobiegające z zewnątrz pogłosy wybuchów. Fuhrer usiadł na fotelu nawigatora, Ewa Hitler zajęła miejsca w tylnej części kabiny. Jedna z najlepszych pilotów w Rzeszy, laureatka wielu awionistycznych konkursów kołowała samolot w kierunku najbliższej prostej, wymijając rozerwane eksplozjami płyty chodnikowe . Gotowiący się do startu samolot wzmagał obroty silnika.

- Uważa pani że bez większego ryzyka zdołamy się wzbić w powietrze? Słyszałem że przygotowano specjalny pas startowy na Ebertstrasse, tuż przed bramą Brandenburską - starał się oznajmić fuhrer przekrzykując warkot silnika.

- Lądowałam i startowałam w gorszym warunkach. Zalety samolotu krótkiego startu i lądowania są nieocenione, choć do startu potrzebuje on kilku metrów więcej trasy rozbiegowej niż do lądowania, miejsca wystarczy w zupełności, a teraz proponuję przytrzymać się mocniej foteli i upewnić się czy wszystkie pasy bezpieczeństwa zostały prawidło pozapinane. Nie musi fuhrer zakładać aparatu tlenowego, nie będziemy lecieć na dużych wysokościach.

Samolot gwałtownie przyspieszył, najwyżej trzydziestometrowy odcinek chodnika umknął w niezauważalnym tempie, gwałtownie przyciągnięty drążek spowodował że rozpędzony samolot najpierw podskoczył, a w sekundę później siła ciągu dwustu czterdziestokonnego silnika, podniesione stery wysokości wyrzuciły samolot w powietrze. Pilotka ostrym łukiem wyminęła wysoki konar przepołowionego drzewa, osiągnęła wysokość najwyższych, z ocalałych budynków. Hitler zza szyb wzbijającego się w powietrze samolotu widział jak dwaj SS - manni podpalają ciała sobowtórów, jak płomienie gwałtownie unoszą się i wynurzają z głębokiego leja, jak czarną poświatą wirującej sadzy niosą się z wiatrem, obnażając jaskrawe oblicze podsyconego benzyną, ognia . Obserwował jak w bezwzględny sposób języki ognia liżą zawartość wojskowych kocy, później pożerają je niczym nienasyconą żądzą niszczenia, potężnego żywiołu. Pozostawiał za sobą ruiny Kancelarii Rzeszy, architektonicznej dumy stworzonego przez siebie reżymu. Przez jego umysł przelała się fala wspomnień związanych ze swoją berlińską siedzibą, zaprojektowaną przy udziale własnym, z niemałym trudem z pomocą nadwornego architekta Alberta Speera. Przywołał świeże jeszcze obrazy, kiedy to oboje doglądali budowlanych prac, postępujących w niewiarygodnie szybkim tempie. Pamięta, gdy po upływie dziewięciu miesięcy oznajmiono mu możliwość wprowadzenia się w podwoje Kancelarii. Tysiące metrów sześciennych cennego, kremowego piaskowca zdobiącego elewację zewnętrzną na długości 421 metrów, sala mozaikowa z czerwonego marmuru, dziedziniec honorowy i otaczające go reprezentacyjne gmachy, wielki hol, sala posiedzeń rządu, rozrzucająca wokół refleksy światła, odbite od złoconych polichromii. Czterystumetrowy własny gabinet na posadzkach którego mógłby przedefilować batalion tygrysów królewskich. Nie dowierzał że nie mające końca korytarze, ozdobione brązowymi posągami koni, monumentalne rzeźby i obrazy w stylu nacjonalistycznego realizmu, wszystko co składało się na najbardziej reprezentatywną wizytówkę narodowego socjalizmu, bezpowrotnie legły w gruzach. Wbrew niedowierzaniom niczego nie żałuje, podświadomy imperatyw zniszczenia zabrania mu stawiania sobie jakichkolwiek zarzutów, w zamian nakazuje przyjąć obraz ten z niekłamaną satysfakcją.

Samolot lecący tuż nad ruinami budynków minął ruiny dzielnic Mitte i Kreuzberg. Z okien mniej monumentalnych budowli, z gmachów miejskich urzędów, mieszczańskich kamienic wydobywały się kłęby brunatnego dymu, osypujące się mury powodowały wzbijanie się w powietrze chmur pyłów, rozpraszały się one na pułapie lecącego samolotu. Zapadające się dachy i wyższe kondygnacje pociągały za sobą zniszczenie pięter położonych niżej, zapadały się nośne ściany a wraz z nimi osuwały się całe interwały pruskiego i niemieckiego kulturowego dziedzictwa, zaklęte w kilkusetletniej historii zabytkowych kamienic. Ruiny kilkupiętrowych budynków, przed oczyma pasażerów nisko lecącego samolotu ukazywały kolorystyczną mozaikę obnażonych ścian. Różnorodność trudnych do określenia kolorów, zakłócały porozrzucane w nieładzie legary, fragmenty dachów, powyrywane z drzwi futryny. Do niedawna cztero i pół milionowe miasto doszczętnie teraz wyludnione, rozbłyskiwało ognikami artyleryjskich wystrzałów. Z wysokości lecącego samolotu wybuchające rosyjskie czołgi, rozrywane niszczącą siłą pancerzownic, jawiły się jak rozbłyski zimnych ogni, jak ogniście kolorowe pióropusze fajerwerków, odpalane niegdyś dla uczczenia kolejnych zwycięstw rycerskiego Wehrmachtu. Adolf Hitler starał się objąć wzrokiem niekończącą się toń ruin, wciąż przybierającą na sile, pogrążającą w przepastnych otchłaniach kolejne dzielnice oblężonego miasta. Dostrzegał tylko niewielki fragment majestatycznej do niedawna stolicy, spustoszony na tyle bardzo, że gdyby podobne zdarzenie nastąpić miało w czasie pokoju za przyczyną sił natury, wystarczyło by do ogłoszenia stanu wyjątkowego w całym kraju, powołania sztabów kryzysowych, ogłoszenia klęski żywiołowej i humanitarnej. W stanie wojny przestało to kogokolwiek dziwić. Skryci w piwnicach kamienic, koczujący w podziemiach metra - mieszkańcy Berlina - wszyscy koncentrujący wszystkie siły na przeżyciu kolejnej godziny, z zupełną obojętnością przyjmowali rozgrywający się monodram powszechnej destrukcji, z ludzką potrzebą niszczenia w roli głównej. Beznamiętnie odnosili się do inscenizacji mitologicznego armagedonu, dokonanego za przyzwoleniem teutońskich bogów, odwracających się od swoich wyznawców. W poczuciu bezsiły przyglądali się implementacji przepowiedni o zbiorowej zagładzie, pochodzącej z wszystkich wierzeń, jakie zdołała spisać i usystematyzować ludzkość przez cały okres swojego trwania.

Fuhrer rozpoznał niemożliwą do pomylenia z czymkolwiek innym bryłę Bramy Brandenburskiej, jej niegdyś lśniącą powierzchnię znaczyły teraz niezliczone odpryski i zagłębienia, pozostałości po uderzeniach pocisków najrozmaitszego kalibru. Ubytki jasnego piaskowca kontrastowały z czernią osmolonych kolumn i czarnym od sadzy portykiem. Pod tą bramą, w mieście obwołanym nową stolicą świata zamierzałem przyjmować defilady armii podbitych państw. Jakże niewiele pozostało z moich wzniosłych dążeń, z dystrakcją powiedział w duchu.

Szybkim ślizgowym lotem przelecieli nad wypaloną kopułą berlińskiej katedry, sterczące kikuty dachowej konstrukcji niemal oślizgnęły się o podwozie samolotu. Doświadczona pilotka płynnym ruchem dłoni, przyciągała do siebie drążek sterowy, w odpowiedzi, lekki łącznikowy samolot niezwykle podatny na wszelkie komendy, gwałtownie nabierał wysokości. Hanna Raitsh na widok rosyjskiej baterii przeciwlotniczej i rozrywających się ponad nimi pocisków, wprawiających samolot w odczuwalne turbulencje, dokonała gwałtownego zwrotu i ostrym łukiem skierowała się nad Alexanderplatz. Adolf Hitler beznamiętnym spojrzeniem pospiesznie obwiódł niegdysiejszy plac defilad. Wspomnienia jego zatrzymały się na scenach, gdy czerwono - czarno - białe proporce furkotały podczas nazistowskich świąt, rocznic i jubileuszów, upamiętniających monachijski pucz czy też przejęcie władzy. Cały plac rozbrzmiewał defiladowym, miarowym krokiem na cześć kolejnych podbojów, dowodzonej przez niego, niezwyciężonej armii. Minione bezpowrotnie lata największych triumfów wyzwoliły w nim przypływ wzruszenia, najmniej pożądany w okolicznościach w jakich się znalazł. Nie zamierzał dłużej powracać wspomnieniami do czasów minionej świetności, z najwyższym trudem godził się na przekazanie zdarzeń tych w nadzór wyższemu zwierzchnictwu praw przemijania. Zanim jednakże miałoby to nastąpić, ostatnim wysiłkiem woli pragnął zatrzymać tamte zdarzenia, zabezpieczyć je na wzór archeologicznych odkryć, nadać im znamię nieśmiertelności.

Wiedział już że wbrew jego woli wszystkie te starania muszą obrócić się wniwecz, ich byt ograniczyć się musi do wypełnienia kart odległej już przeszłości. Mogą co najwyżej stanowić treść kronik filmowych, które po przedostaniu się w ręce barbarzyńskich aliantów będą wyświetlane jako świadectwo świadczące przeciw niemu i przestroga dla wszelkich prób ustanowienia podobnej dyktatury. Odwrócił głowę, okrywający szyje kołnierz ciężkiego, wojskowego płaszcza nie ułatwiał mu tej czynności. Rozproszony wzrok fuhrera nad panoramą berlińskich zgliszcz, zogniskował się nad zespołem architektonicznym przy Geudarmenmarkt, a raczej tym co z niego pozostało. Zdobne w rzeźby attyki kamienic, porte fenetr wraz z portykami wyszłe spod dłuta barokowych snycerzy, świadectwo artystycznego kunsztu minionych epok, poniewierały się w nieładzie na trotuarach, liczne z nich posłużyły jako budulec barykad. Wraz z tramwajowymi wagonami, szynami kolejowymi, chodnikowymi płytami wtapiały się w strukturę naprędce usypywanych wzniesień, mających powstrzymać rosyjskie natarcie. Wydawać by się mogło że artystyczny zmysł Hitlera, emocjonalna więź, mentalny pomost przerzucony ponad trzema setkami lat dzielącymi go od powstania tych dzieł, powinien nakazywać jego wyczulonej na estetykę umysłowości - doznanie uczucia niepowetowanej straty, nieodwracalnego uszczerbku kulturowego dziedzictwa Niemiec. Nic takiego jednak nie miało miejsca, wszystkie te straty bez drżenia ręki wpisywał w osobisty poczet należnych narodowi krzywd, narodowi niestosującemu się w należyty sposób do wydawanych przez niego rozkazów.

W ucieczce przed pociskami, podążającymi tuż za ogonem samolotu, Hanna Reitsh zmuszona była zatoczyć jeszcze jeden krąg nad centralnymi dzielnicami Berlina. Adolf Hitler przywarł wzrokiem do ruin Raichstagu, wciąż doskonała pamięć podsunęła mu obrazy kiedy to zdobył się na podpalenie siedziby niemieckiego parlamentu pod koniec lutego 1933 roku, w celu przejęcia władzy przez partię NSDAP. Przypomniał sobie w jak niewzbudzający podejrzeń sposób oddalił od siebie wszelkie podejrzenia i skierował je na międzynarodową grupę komunistów, z jak niewiarygodną łatwością opinia publiczna wspomagana przez goebelsowską propagandą uwierzyła w tę wersje zdarzeń. W zestawieniu z ówczesnymi szkodami, dzisiejsze zgliszcza mogą odpowiadać skali zniszczeń dokonanych przez erupcję wulkanu, obracającą w pył Pompeje i Herkulanum. Z niezliczonych oczodołów okien wyzierała czarna czeluść, wydawać by się mogło pochłaniająca całe światło dostarczane przez słońce, będące jeszcze wysoko ponad ziemią. Nie mógł oprzeć się złudzeniu, że w skutek wyzierającego stamtąd mroku wkrótce zapadnie nagły zmierzch, by skryć przed ludzkim wzrokiem, przerażający obraz zrujnowanego miasta. Skrywać go będzie do czasu, gdy tytaniczna siła kolejnego pokolenia nadludzi nie odbuduje miasta do podstaw, a nowy dzień nie narodzi się do czasu gdy Bóg nie wypowie po raz kolejny słów „ a teraz niech stanie się jasność”, dających początek nowym biblijnym zapisom i nowej karcie historii narodu któremu do dzisiaj przewodził. Bez wątpienia zakończyła się pewna era, szczególnie w dziejach Niemiec - dokonał ostatecznych wniosków przysłaniając oczy dłońmi.

Hitler pozostawiał zgliszcza dziedzictwa Hohenzolernów, budowlane dokonania Fryderyka II, Bismarka, cesarza Wilhelma II. Wszyscy oni przydali miastu nad Sprewą osobisty wkład, pomnożyli rejestry zabytków, nieustannie rozbudowywali i poszerzali zasięg terytorialny, on wszystkie te wysiłki zaprzepaścił. Zburzył międzypokoleniowe pomosty, obrócił w stertę gruzów niepowtarzalne dziedzictwo kultury i sztuki europejskiej. Ostatni raz rzucił za siebie ukradkowe spojrzenie, sam nie dowierzał skali zniszczeń. Próbował uzyskać całościowy ogląd hekatomby sprowadzonej przez siebie na jedną z najurokliwszych europejskich, stolic. Osłabiony wzrok, zbyt niska wysokość lotu, spowodowały że dostrzegał tylko majaczące w oddali szczyty kamienic. Naród który tak bardzo zawiódł swojego wodza, okazał się niegodny mnie, idei narodowego socjalizmu, niemieckiego państwa, nie zasługuje na posiadanie swojej stolicy – skonkludował ostatnie wrażenia. Obojętny wzrok skierował przed siebie, a później nieco w górę, niebo nad Berlinem tego dnia było nad wyraz błękitne, gdzieniegdzie tylko promienie słońca, spadające pionowo na ruiny, podwieszały zasłonę białych obłoków.

 

II

 

Hanna Reitsh zatoczyła ostatni półokrąg, ustabilizowała lot. Nieznaczne odepchnięcie drążka sterowego spowodowało że lekki samolot zawisł na jednolitym pułapie i podążał ruchem jednostajnie prostym. Wskazówka pokładowego kompasu zatrzymała się w połowie odległości pomiędzy symbolami północny i zachódu. Nabierający wciąż wysokości samolot pozostawiał za sobą dopalające się miejskie pogorzelisko, obszar ruin, coraz bardziej niknący z pola widzenia. Obszar ten odgradzał się wyrazistym kordonem od podmiejskich, zadrzewionych plenerów. Opasywał czarno wstęgami jasnozielonych łąk - brunatny obszar zgliszcz . W oddali zamigotało słoneczne światło odbite od wód znikającej z wolna Sprewy. Dostrzegalne stawały się jeszcze rozbłyski wystrzałów rosyjskiej artylerii, rozlokowanej w długich tyralierach wokół miasta, jednakże echo ich kanonad zanikać musiało dużo niżej, gdyż żaden z obcych dźwięków nie zakłócał odgłosów pracy silnika. Krajobraz widziany z okien samolotu, z wysokości kilku tysięcy metrów, nie przywodził na myśl niczego co mogłoby nawiązywać do widzianych przed kilkunastoma minutami, scen apokaliptycznej zagłady. Dostrzegalne stawały się długie, sowieckie kolumny wojskowe, torujące sobie przejazd pośród gruzowisk zbombardowanych dróg. Na widok przelatującego ponad nimi samolotu, nie starając się rozpoznać jego rodzaju i przeznaczenia, biorąc go zapewne za nieznany sobie typ myśliwca, starali się uprzedzić jego zamiary ostrzeliwując górnopłatowiec z ciężkich karabinów maszynowych. Ich zasięg szczęśliwie dla załogi okazał się zbyt mały, pociski kończyły swój lot , pozostawiając ciemne smugi daleko pod pokładem. Czarne nitki dróg przecinały się z liniami trakcji kolejowej, na wielu odcinkach wysadzonych w powietrze przez wycofujące się niemieckie wojsko. Nakładające się poprzecznie na siebie długie fragmenty szyn, z tej wysokości sprawiały wrażenie pajęczej sieci oplatającej Berlin od północy. Z każdą kolejną minutą lotu krajobraz ujednolicał się, brunatne obszary zaoranej ziemi stanowiły niewielki procent nieużytków, pozostawionych ugorem za przyczyną wyższej, wojennej konieczności. Typowa dla tej pory roku, wzorzystość polnych połaci, ich rozczłonkowanie na liczne kwadraty i prostopadłościany, zlewały się teraz w jednobarwny obszar ziemi, powracającej we władanie praw przyrody. Soczysta zwykle w pierwszych dniach mają - zieleń ozimych zasiewów - rozdzielona miedzami na mniejsze areały, została tej wiosny zupełnie wyrugowana z wiejskiego pejzażu, zastąpiona słomkowym kolorem zeszłorocznych traw. Na plan pierwszy mijanego pejzażu niemieckiej prowincji przenikała niebieska serpentyna rzeki Łaby. Jej meandrujące koryto przecinało Brandenburgię z południa na północny zachód i torowało sobie drogę w kierunku w jakim zmierzał lekki, łącznikowy samolot.

- Jak pani sadzi, panno Raitsh, jak długi czas zajmie nam podróż, zapytał głośno Adolf Hitler, starając się przekrzyczeć odgłosy pracy silnika.

- Jeżeli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, w Hamburgu powinniśmy być za około godzinę.

- Możemy zatem założyć że w okolicach godziny osiemnastej, stwierdził pytajnym tonie fuerher, spoglądając na zegarek.

- Wszystko zgodnie z planem mein fuhrer. Lecimy najkrótszą drogą wzdłuż koryta Łaby, gdyby nawet na skutek ostrzału, zawiodły przyrządy nawigacji pokładowej, rzeka wyznaczy nam dokładny kierunek lotu.

Adolf Hitler pochłonięty był obserwacją rozpościerających się w dole krajobrazów, przykuwał wzrok do rozległych obszarów leśnych, zaznaczających swoją obecność połaciami zieleniących się enklaw, pomiędzy ziemistymi barwami otoczenia. Spośród monotonnej faktury ugorów i nieużytków wyzierały przydomowe ogrody i rozległe sady obsypane białym kwieciem. Wsie i miasteczka rozpraszały jednolity koloryt, ceglaną czerwienią dachów, spośród nich wyrastały, górujące nad otoczeniem wierze kościołów.

Fuhrer przelatywał nad terytorium Niemiec wielokrotnie, we wszystkich możliwych kierunkach o każdej porze dnia i nocy, z pewnością też ponad mijanym właśnie krajobrazem. Nigdy jednak nie towarzyszyła temu świadomość wykonywania jeśli nie ostatniego lotu, to z pewnością lotu który nie doczeka się kontynuacji w długim, być może bardzo długim okresie czasu. Świadomość nieuchronności tego faktu wyostrzyła zmysł obserwacyjny. Podczas poprzednich lotów zwykle obojętniał na wszystko, co dzieje się poza pokładem. Zaczytany w raporty i meldunki, zapoznający się z aktualnymi zdarzeniami, streszczanymi na szpaltach gazet, nie zwracał uwagi na różnorodność roztaczających się w dole pejzaży, starał się teraz zapamiętać jak najwięcej elementów niemieckiego krajobrazu, cech niemieckiej ziemi, jedynie ona nie opuściła go w sądnej godzinie, pozostała mu wierna jak jego owczarek, podczas gdy niemiecki naród, niemiecka armia, wymówiły mu posłuszeństwo. Z największą dbałością wspomnienia te musi przechować w pamięci i ponieś ze sobą, dokądkolwiek zaprowadzą go drogi nieprzewidywalnego, ludzkiego losu – powziął postanowienie.

- Pod sobą mamy miasto Wittenberge, w przybliżeniu jesteśmy w połowie drogi pomiędzy Berlinem a Hamburgiem.

Fuhrer przywarł twarzą do szkła kabiny, spojrzał pionowo w dół, w oddali, pośród lasów zamajaczył obraz miniaturowych budynków, tuż obok, krętymi zakolami toczyła swoje wody Łaba. Nazwę miasta jednoznacznie kojarzył z tezami Martina Lutra, przybitymi do wrót katedry, wiedział też o istnieniu dwóch Wittenberg, być może nieznacznie tylko różniących się zapisem, obu nad Łabą. Któraś z nich położona była bliżej Lipska, w której z nich Luter przybił tezy? Nie był w stanie określić, nie wiedział też w którym mogło nastąpić to roku. Od dawna zarzucał sobie nie wystarczające poświęcenie z jakim zapoznawał się z historią kraju, którego stał się synem na prawie trzydzieści lat, a któremu przewodził przez ponad dwanaście. Bezsprzecznie wiedział bardzo dużo o Fryderyku II – gim, za wcielenie którego się uważał, interesował się życiem Fryderyka I - go Barbarossy, Henryka I – go Ptasznika, zgłębiał tajniki prapoczątków plemion germańskich, niemniej jego wiedza o historii najwspanialszego z narodów, który teraz zawodził go jakże sromotnie, pełna była luk. Za wszystkim stało bezgraniczne oddanie się bieżącym zdarzeniom, konieczność ich całościowego oglądu, przeniknięcie ich istoty na wskroś, ażeby zapanować nad nimi i w całości je ujarzmić. Stawał przecież w obliczu bezprecedensowych wyzwań, wobec których nie stawał jeszcze żaden z wodzów i przywódców w dziejach. Być może za wyjątkiem Aleksandra Wielkiego, Czyngis chana......- pojawiła się wątpliwość, od podstaw rozpoczynających podboje, podobnie jak ja, na tak niewyobrażoną skalę. Przeciwnicy jakim rzucał rękawicę, wyzywając ich na śmiertelny pojedynek, jakże bardzo przecież różnili się od siebie. Przewidywać musiał ich reakcje, przeniknąć intencje, określić granice do jakich mogą się posunąć akceptując jego politykę, przed czym się nie ugną, a co wywołać może nieuniknioną wojnę. Wcielić się musiał w umysłowość Polaków, przeniknąć w stan świadomości Francuzów, walecznych w Wielkiej Wojnie lecz w przededniu kolejnej, przepojonych duchem pacyfizmu. Poznać odmienną mentalność zachowawczych Brytyjczyków, chwytających za broń w obliczu ostateczności, starających się przy tym zaangażować jak najmniejszą ilość sił własnych. Możliwości wiążących się z zaprzepaszczonym sojuszem z Anglią żałował najbardziej. Gdyby tylko nie zrzucili z tronu króla Edwarda VIII moglibyśmy stworzyć skuteczny antyamerykański sojusz , przed którym zadrżałaby reszta świata. Bogactwa naturalne imperium popłynęłyby do niemieckich portów tak szerokim strumieniem, że rampy rozładunkowe w Bremie, Hamburgu, Kilonii nie nadążałyby z rozładunkiem. Gdyby udało się podtrzymać romans żony Edwarda VIII-go, Wallis Simpson z Ribbentropem moglibyśmy trzymać w garści wszystkich amerykańskich urzędników, wraz z połową Białego Domu – rozpływał się w swoich niespełnionych wizjach. W następnej kolejności zmuszony był zapoznać się z tradycjami rosyjskiego militaryzmu, jego sowieckiej wersji zdeprawowanej czystkami w armii, egzekucjami oficerów i milionami niewinnych ofiar, których nawet on sam w owym czasie, nie byłby w stanie sobie wyobrazić, mógł co najwyżej pobierać naukę na przyszłość. W kolejce czekali już Amerykanie, którym wojnę wypowiedział w najmniej przemyślany sposób, najzupełniej spontanicznie, pod wpływem uderzenia wiernego sojusznika - cesarza Hirohito na Pearl Harbor, by wesprzeć go moralnie w czekających go starciach na Pacyfiku. Teraz dopiero jest w stanie sobie uświadomić jakże wówczas musiało to brzmieć absurdalnie i niedorzecznie. On kapral z okopów Pierwszej Wojny, nieudaczny malarz pocztówek, bywalec monachijskich przytułków dla młodzieży, korzystnym zrzeczeniem opatrzności wyniesiony na wyżyny światowej polityki, stawiany w jednym rzędzie z dziedzicznym cesarzem Cesarstwa Japonii, potomkiem rodziny od wieków namaszczanych na dożywotnią funkcję, równym Bogom i jak Bóg czczony przez swój waleczny naród. Na myśl tę ukradkowo zaśmiał się, obnażając mostek protetyczny w całej jego okazałości. Spojrzał na pilotkę czy przypadkiem nie spogląda w jego kierunku i nie próbuje odczytać toku jego kompromitujących rozważań, Hanna Retish szczęśliwie pochłonięta była pilotażem samolotu. Gdyby tylko Niemcy mogły okazać się tak waleczną nacją – kontynuował swoje nieme dywagacje. Musi jak najszybciej skończyć z podobnymi refleksjami - uznał, kolejny raz nadmiernie się rozrzewnił, powinien nadal zachowywać trzeźwy ogląd sytuacji, przed nim kolejne, nie mniejsze wyzwania losu. Wspomniał przelotnie minione przeciwności gdy sprostać musiał wszelkim wymogom prowadzenia działań wojennych w warunkach tak rozbieżnych od siebie, jak pustynne, saharyjskie upały i zmrożone pięćdziesięcio stopniowymi mrozami, pustkowia Rosji. Wytrącił umysł z zamyślenia, być może na skutek wspomnień związanych z ponoszonymi tam, niebawem klęskami. Rozbiegany wzrok skierował na prawy z boków, miał wrażenie że samolot zawisł w bezruchu nad ciągnącymi się po horyzont połaciami jednolitej w tonie, jasnej zieleni. Wytężył wzrok aby rozpoznać wyłaniające się zza rozłożystych drzew nieregularne kształty. Nadlecieli bliżej, były to ruiny miasta, zburzonego w znacznej części, pośród gruzowisk czerwieniły się nienaruszone pokrycia dachów, ulicami podążały konwoje ciężarówek.

- Brytyjczycy zajmują miasto Schwarzenbek, a raczej to co z niego pozostało, oznajmiła Hanna Reitsh kierując wzrok na prawo.

- Jedyna pociecha że to oni, a nie Rosjanie.

- Latając tą trasą traktuję je jako punkt odniesienia, po prawej wkrótce musi ukazać się Luneburg, oznacza to że za kilkanaście minut będziemy w Hamburgu, podzieliła się swoimi doświadczeniami pilotka.

Oddalający się od lecącego samolotu widnokrąg, wydobywał z wolna zza pozornej linii łączącej niebo z ziemią, zarysy Luneburga, przy bliższym oglądzie okazało się być nie mniej dotknięte skutkami działań wojennych, od znanych fehrerowi ruin Berlina, Monachium, Norymbergi. Unieruchomione lokomotywy zalegały na zdewastowanych kolejowych trakcjach. Miejski krajobraz naznaczony był poszarpanymi drutami kolczastymi i pozostałościami zbudowanych naprędce, fortyfikacji. Z tej wysokości rozpoznawalne stawały się przełamane pnie drzew, poniewierające się wraki czołgów, niektóre z nich spoglądały w górę cyklopim okiem odstrzelonych wieżyczek, na ulicach przedmieść poniewierały się porzucone, przeciwlotnicze działa Flak kanone 88. Panoramę tę pilot i pasażer obserwowali w milczeniu, oboje najpewniej wyciągając z obserwacji, nieprzystające do siebie wnioski. Hannę Reitsch ogarniały fale smutku i przerażenia na widok skali poniesionych zniszczeń, Adolfem Hitlerem targał niedosyt na widok niewystarczającej jeszcze ilości zniszczeń, mierziło niedostateczne wykonanie rozkazu o zniszczeniu wszystkiego co pozostawić musi za sobą wycofująca się armia niemiecka. Dlatego też nikt z nich nie zamierzał wymieniać się dokonanymi spostrzeżeniami. Pogrążeni w milczących obserwacjach, zauważyli jak niepostrzeżenie poczęły ukazywać się zza nawisu chmur, ruiny przedmieść Hamburga.

Roztaczający się przed ich oczyma widok przerósł najśmielsze oczekiwania. Fuhrer w prawdzie zapoznał się z protokołem zniszczeń drugiego co do wielkości miasta Rzeszy, podczas alianckiej operacji lotniczej „Gomora” z lata 1943 – go roku, widział zdjęcia płonącego przez kilka tygodni pogorzeliska, wiedział o czasowym wstrzymaniu produkcji U – botów w kilku zbombardowanych stoczniach, o przerwaniu produkcji ponad pięciuset zakładów. Słyszał relacje naocznych świadków wspominających o burzy ogniowej przetaczającej się przez miasto z szybkością kilkuset kilometrów na godzinę, uchodźstwie dwóch trzecich z ogólnej liczby mieszkańców, ludziach przywierających do rozgrzanego, ciekłego asfaltu, o zastyganiu w nim bez ruchu, podczas gdy czarna rozlewająca się ciecz pochłaniała w całości ich ciała i niszczyła wszystko co znajdowało się na jej drodze. Wszystko to jednak, nie przemawiało wówczas do jego wyobraźni w najmniejszym nawet procencie tego, co sugestywność i namacalność obrazów, obserwowanych teraz z lotu ptaka. Pośród wyjałowionych pustkowi pustynnego krajobrazu, pofałdowanego nasypami pyłów i popiołów, poprzetykanych większymi pozostałości szalejących pożarów, nieśmiało wyrastały szkielety pojedynczych budynków, pozbawione wszystkiego co mogłoby zaświadczać o ich przeznaczeniu i użytkowości. Stanowiły poglądowe modele zastosowanych przy ich wznoszeniu budowlanych konstrukcji. Wypalone gmachy ukazywały filary, podtrzymujące całość inżynieryjnego założenia i poziomy kolejnych kondygnacji, spomiędzy nich wyzierała pustka. Obdarzony zmysłem architektonicznym fuhrer śledził wzrokiem każdy element konstrukcji i próbował odnieść go do znanych sobie technologi. Pomimo starań nie był w stanie odnaleźć skali porównawczej dla zastanych zniszczeń, bo z pewnością Berlin nie odpowiadał jej w wystarczający sposób. Nie widział wprawdzie zrujnowanego zagłębia Ruhry, zbombardowanej starówki w Dreźnie, jednakże roztaczający się przed jego oczyma widok przeszedł najśmielsze oczekiwania. Nie był w stanie uzmysłowić sobie w jaki sposób to obrócone w morze popiołów miasto, mogło po upływie czterech tygodni wznowić produkcję zbrojeniową, a po roku powrócić do stu procent produkcji przemysłowej sprzed dywanowych nalotów. Momentami miał złudzenie że nietrafnie ocenił ofiarność swojego narodu, jego wysiłek i poświęcenie.

- Takich zniszczeń nie doświadczył nawet Berlin, wyraziła swoje spostrzeżenia pilotka.

- Alianckie barbarzyństwo przekroczyło wszelkie bariery stawiane przez zachodnią cywilizację,o ile po Rosjanach mógłbym się tego spodziewać, to Brytyjczyków i Amerykanów nigdy bym o sprawstwo podobnych zbrodni nie posądził.

Hanna Reitsch przelatując nad zgliszczami Hamburga, wprowadziła samolot w okrężny lot, zatoczyła dwa okręgi po czym długim ślizgiem obniżyła wysokość, obierając za miejsce lądowania nabrzeże ujścia Łaby do Morza Północnego. Z wysokości pikującego samolotu dostrzegalne stawało się rozszerzanie koryta rzeki w miarę zbliżania się do morskiego nabrzeża.

- Czy na pewno byliśmy umówieni w tym rejonie portu, nie widzę nigdzie nabrzeżnych doków?

- Charakterystycznego rysunku linii brzegowej ujścia Łaby nie sposób pomylić z niczym innym, po dokach na skutek bombardowań, na powierzchni morza nie pozostał nawet ślad.

Mówiąc to oblatywaczka przystąpiła do wykonania dwu płytkich kręgów nad tą częścią portu w poszukiwaniu dogodnego miejsca do lądowania, dostrzegłszy kilkudziesięcio metrowej długości, dobrze zachowany odcinek asfaltowego bulwaru, odciągnęła od siebie drążek sterowniczy. Łącznikowy samolot gwałtownie zniżył lot, z piskiem kuł przywarł do porowatej powierzchni asfaltu, spod ogumienia uniósł się obłok gęstego, szarego dymu. Samolot wykonał jeszcze kilka niskich podskoków, po czym zatrzymał się tuż przed zwałowiskiem metalowych prętów, oblepionych grudami betonu.

-Więcej już podczas tej wojny dla fuhrera zrobić nie mogę, w żartobliwym tonie oznajmiła pilotka, odpinając pasy bezpieczeństwa.

- Zasłużyła pani, panno Raitsh jako jedyny cywil w historii Prus, a później Rzeszy na kolejny krzyż żelazny, tym razem pierwszej klasy z liśćmi dębu i gdy tylko nadarzy się sposobność z pewnością go pani otrzyma, zapewniał ją fuhrer, usiłując prawą ręka odpiąć sprzączki pasa bezpieczeństwa.

- Fuhrer pozwoli że pomogę, dostrzegłam kontuzję waszej lewej dłoni.

- To raczej następstwo nieuregulowanego trybu życia jak przepracowanie, nadmierny stres, fizyczne świadectwo wysiłków ponoszonych na rzecz Niemiec, osobista pamiątka po stoczonej wojnie. Frontowcy mogą poszczycić się blizną i szramą jako indywidualnym wkładem w wysiłek wojenny, ja muszę zadowolić się drżeniem lewej dłoni, zadziwiająca ironia losu, nieprawdaż? Wiem panno Raitsh że historia z pewnością chciałaby widzieć to inaczej.

- Zasługi fuhrera i tak pozostają nieocenione, dodała pilotka uchylając Adolfowi Hitlerowi drzwi kabiny.

- Gdyby jeszcze pani pomogła wydostać się z pokładu mojej żonie.

- Ależ oczywiście, mein fuhrer.

Hanna Raitsh uchyliła drzwi pasażera, Ewa Hitler bez trudu opuściła wnętrze samolotu. Pilot i dwójka pasażerów stanęli na nabrzeżu portu.

- To był mój ostatni wojenny lot, nie będzie miał fuhrer nic przeciwko że poddam się Brytyjczykom, więcej już dla Niemiec zrobić nie mogę.

- Zawsze to lepsze rozwiązanie niż dostanie się w ręce Rosjan. Jeszcze raz najserdeczniejsze podziękowania za ofiarność, pani zasługi nie będą zapomniane. Mogę chyba liczyć na pani dyskrecję w wiadomej sprawie?

- Ależ mein fuhrer, to najzupełniej zbędne pytanie.

- Gdy będą panią wypytywać o cel tak dalekiego lotu, musi się trzymać pani uparcie wersji o próbach uniknięcia zestrzelenia przez Rosjan nad Berlinem, podjętej ucieczce przed nimi poza granice miasta, poszukiwaniu możliwości lądowania gdzieś na prowincji. W efekcie braku takiej możliwości, na skutek uszkodzonych drug, zmuszona została pani do nieprzerwanego lotu, osiągając nabrzeże Morza Północnego, pozbawiona natomiast możliwości kontynuowania go, musiała pani wylądować tutaj. Teraz będę już musiał panią pożegnać. Panno Reitsh, jak pani pamięta, z poczynionych ustaleń wynika, że nie może pani wiedzieć o kolejnym etapie mojej ewakuacji, to dla dobra nas wszystkich. W pobliżu z pewnością napotka pani brytyjski posterunek, jeszcze raz najmocniej dziękuję, do zobaczenia może już wkrótce.

- Tak jest mein fuhrer, mówiąc te słowa pilotka uniosła prawą dłoń w nazistowskim pozdrowieniu. Adolf Hitler odpowiedział tym samym.

- Do zobaczenia pani Ewo.

- Ja również ze swej strony chciałabym wyrazić słowa podziękowania, do widzenia panno Raitsh.

Kobiety podały sobie dłoni na pożegnanie, po czym Hanna Reitsh pewnym krokiem udała się w kierunku zrujnowanych zabudowań portu. Małżeństwa Hitlerów odprowadziło wzrokiem oblatywaczkę, znikającą pośród budynków nabrzeża. Przez kilka minut stali na betonowym chodniku, ze wzrokiem utkwionym w wzburzone fale, rozpływające się łagodnymi okręgami w nadbrzeżnych dokach. Malejącą w oddali sylwetkę kobiety, zastąpiła ogromniejąca postać mężczyzny w średnim wieku, zbliżającego się w ich kierunku pospiesznym krokiem. Miał na sobie granatowy, szamerowany złotem mundur kapitanleutnanta Kriegsmarine.

- Stawił się pan z niemiecką punktualnością kapitanleutnant.

- Heil Hitler. Miło mi także powitać towarzyszącą osobę.

- Żonę Ewę Hitler, kapitanleutnant, oznajmiając ten fakt, fuhrer odwzajemnił pozdrowienie.

- Najmocniej przepraszam za popełniony nietakt, wieść o ślubie fuhrera jeszcze nie dotarła do Hamburga. Na wyznaczonym miejscu byłem jeszcze przed czasem, main fuhrer, musiałem upewnić że pilot oddalił się na wystarczającą odległość. Zgodnie z rozkazem otrzymanym z Berlina, zleciłem wyemitowanie radiu Hamburg komunikatu o następującej treści „Adolf Hitler zginął za Niemcy na swoim posterunku w kancelarii Rzeszy, walcząc do ostatniego tchu przeciwko bolszewikom” w tle pojawi się żałobna muzyka Brucknera i Wagnera, komunikat zostanie wyemitowany jutrzejszego wieczoru. Wszystko chyba pozostaje w zgodzie z telefoniczną instrukcją?

- W każdym szczególe kapitanleutnant....., fuhrer na moment zawiesił głos.

- Von Bylov, dopowiedział stremowany marynarz. Musimy się spieszyć mein fuhrer, łódź podwodna na zapuszczonych silnikach czeka w gotowości do wynurzenia, za piętnaście minut pojawi się tutaj brytyjski patrol. Proszę za mną.

Przeszli kilkadziesiąt metrów wzdłuż nabrzeża, wymijając płytkie rozpadliny i ubytki w ścianach doków. Nieopodal ruin przystani dla łodzi podwodnych, morska woda wzburzyła się i zakotłowała w nienaturalny sposób, na powierzchnię wydostały się nabrzmiałe pęcherze powietrza. Sponad spienionych wód, na powierzchnię morza poczęły wydobywać się spiczaste krawędzie anteny radionamiernika, tuleja peryskopu, lufa działa pokładowego, lufy baterii przeciwlotniczej, kolejno spod wody wyłonił się kiosk, piła do cięcia sieci rybackich na przedniej rufie, aż uwidoczniły się płaskie elementy pokładu łodzi podwodnej.

- Typ VII o napędzie spalinowo akumulatorowym, niewielki zasięg pod powierzchnią morza 80 Mil, na powierzchni już 8850, duża szybkość w wynurzeniu 17,7 Mil, uzbrojenie armata 88 milimetrów, 14 torped - admirał von Bylov zaznajamiał fuhrera z możliwościami U – bota, na pokładzie którego mieli już wkrótce zagościć.

Nim jeszcze morska woda zdążyła ścieknąć po obu burtach, jeden z włazów uchylił się i z wnętrza statku wynurzył głowę jeden z członków załogi.

- Rzućcie nam trap, tylko się pospieszcie zanim zrobią to za was Brytyjczycy, zakomenderował von Bylov. Głowa marynarza zniknęła pod powierzchnią kadłuba, zapewne zanim zdążył rozpoznać jeszcze rysy naczelnego wodza. Po chwili przerzucony trap wsparł się o betonową krawędź nabrzeża, Hitler wraz z żoną stawiali rozchwiane stopy na stabilnym, choć wąskim pomoście. Idący za nimi von Bylov, zachęcał do bardziej stanowczego kroku. Wszyscy trzej zniknęli pod pokładem, oficer dyżurny upewnił się czy właz jest prawidłowo zamknięty.

Pierwszym wrażeniem jakiego doznało małżeństwo Hitlerów były nigdy wcześniej nie doświadczone, doznania zapachowe, ich nozdrzy dobiegł ciężki zbutwiały zaduch, wydawać by się mogło na stałe zalegający w płucach. Składały się na niego wyziewy z okrętowej kuchni przemieszane z zapachem oleju, uryny, toksyczna woń farby, opary ropy napędzającej silniki Diesla, na wszystko to nakładały się swąd spalin i ostra woń pleśni. Kolejnym wrażeniem było doznanie zacieśniania się dostępnej wokół przestrzeni. Niski pułap sufitów, wąskie przejścia mieszczące jedną osobę mogły u zdrowych nawet osób, wywołać objawy klaustrofobii. Pierwsze minuty pobytu we wnętrzu łodzi podwodnej zrobiły na Adolfie Hitlerze nie korzystne wrażenie, niepewnie stawiał kolejne kroki przechodząc przez stanowiska dowodzenia, z wyraźną niechęcią pokonywał kolejne metry wąskich korytarzy, prowadzących do pomieszczenia, gdzie rozlokowane były marynarskie koje. Mijani marynarze stawali na baczność, a nie mogąc wyprostować prawej dłoni w geście nazistowskiego powitania, bezwiednie wypowiadali znaną każdemu Niemcowi formułę heil Hitler. Idąca za fuhrerm, Ewa Hitler oglądała się nieufnie na boki. Wkroczyli do obszerniejszej części korytarza, mieszczącej miejsca noclegowe. Adolf Hitler przystanął przed swoim portretem, bacznie się mu przyglądając.

- Moja szczęśliwa gwiazda okazała się także sprzyjać waszej fortunie.

- Portret fuhrera wisi na każdym U – bocie i jeśli nawet nie wszystkich uchrania od zatopienia, to dodaje otuchy i niezłomności.

- Słucham pańskich słów z niesłabnącą radością, choć muszę wyznać że nie czuję się najlepiej na chybotliwym pokładzie statku, w przeciwieństwie do samolotu, samochodu, pociągu, oznajmił zdezorientowany fuhrer.

- Szybko fuhrer przywyknie, każdy z marynarzy na początku swojej kariery odnosił podobne wrażenie. Tutaj fuhrer wraz z żoną mogą zająć swoje koje, wybór jest duży, załoga została ograniczona do minimum, co najwyżej kilkunastu marynarzy obsługujących silniki, kontrolujących zanurzenie i wynurzenie, sprawujących dyżury w kuchni i dbających o względy bezpieczeństwa. Było to możliwe, ponieważ podczas wciąż trwającej wojny, nasz U - bot nie będzie dokonywał zatopień wrogich jednostek pływających, co najwyżej podejmować może działania obronne.

- Podziwiam pańskie oddanie dla sprawy narodowego socjalizmu, kapitanleutnant von Bylov, służba w tych warunkach to najwyższa próba własnego charakteru. Zastanawiam się w jaki sposób pan wraz z załogą znosicie ten odrażający fetor? Tak przerażającego smrodu nie pamiętam nawet z okopów Wielkiej Wojny. Zapytał fuhrer z trudem oddychając.

- Dopiero co powróciliśmy z ośmio tygodniowego rejsu. Na ile to było możliwe wnętrze zostało przewietrzone. Muszę oznajmić że aktualny zapach nie należy jeszcze do najbardziej odrażających. Znacznie gorzej bywa podczas uszkodzenia okrętu bombami głębinowymi, gdy ulatniają się trujące opary chloru z akumulatorów napędu elektrycznego - oznajmił monotonnym, służbowym tonem, kapitanleutnant von Bylov w sposób jak gdyby składał służbowe sprawozdanie. Chciałbym też nadmienić że stosunkowo łatwo można do niego przywyknąć, dopiero zaczerpnięcie świeżego powietrza przy okazji wynurzenia uzmysłowić może adaptacyjne możliwości ludzkiego organizmu. Nie zamierzam też przytaczać bliższych szczegółów ze zdarzeń dziejących się podczas alarmu, wszystkie sprzęty i ładunki wirują w powietrzu, zapasy żywności lądują pod łóżkami.

- Ponadto ta ograniczająca ruchy ciasnota, zauważył Adolf Hitler.

- Jak już wspomniałem zrobiliśmy wszystko aby fuhrer wraz z żoną zapewnione mieli maksimum przestrzeni, nigdy jeszcze na pokładzie nie gościliśmy tak dostojnych gości. Kilkunastu marynarzy to znacznie mniej niż czterdziestu czy nawet pięćdziesięciu kilku stałej załogi. Zaprowadzony też został wzorowy porządek, usunięto wszystkie pozostałości ostatniego rejsu, o których nie chciałbym wspominać, a państwo usłyszeć. W tej sytuacji obawiam się nadmienić o warunkach sanitarnych do jakich również będą musieli państwo przywyknąć. Zaznaczyć muszę że do dyspozycji są dwie toalety, zwykle druga służy jako spiżarnia.

- Czego się nie robi dla ratowania idei nieśmiertelnej Rzeszy, przywykniemy, z pewnością przywykniemy, kapitanleutnant von Bylov, oświadczył Adolf Hitler rzucając nieśmiałe spojrzenia w kierunku żony.

- Zapomniałem dodać że dla uzupełnienia zapasów żywności i paliwa, zawiniemy w drodze do Ruez do duńskiego Tonder, ocalałego od barbarzyńskich zniszczeń dokonywanych przez aliantów na naszej rdzennej, niemieckiej ziemi. Tam nie dotarli jeszcze nasi wrogowie.

- Jeżeli to konieczne.

- Wręcz nieodzowne, szczęśliwie się składa że port ten znajduje się niemal po drodze. Proszę zatem rozlokować swoje rzeczy, w późniejszej kolejności nadmienię jeszcze, których miejsc na okręcie należy unikać, zaprowadzę państwa do sanitariatów, jeśli państwo sobie życzą, zapoznam z historią naszej jednostki, wojennymi dokonaniami, osiągami, zasadami działania.

- Bardzo chętnie kapitanleutnant von Bylov. Pozwoli pan że zanim to nastąpi wraz z żoną ochłoniemy nieco z oszołomienia, jakie wywołało znalezienie się w nieznanym nam otoczeniu, zaaklimatyzujemy się wstępnie w nowych warunkach bytu, oznajmił fuerher przerywanym głosem, z trudem wydychając powietrze.

- Naturalnie, gdyby zaszła taka potrzeba jestem do dyspozycji, meni fuhrer. Znajdzie mnie pan na stanowisku dowodzenia. Hail Hitler, rzucił na odchodne kapitanleutnant von Bylov, zastukawszy obcasami, po czym zniknął w wąskich korytarzach okrętu.

- Wiele, może nawet bardzo wiele rzeczy i sytuacji byłem i jestem sobie w stanie wyobrazić, nie wyobrażam sobie natomiast w jaki sposób przetrwać w tych warunkach tak długą podróż. Podróżowałem już samochodami, samolotami, pociągami na ogromne dystanse, nie odczuwając w najmniejszym stopniu tego dyskomfortu, morze i statek to stanowczo nie mój żywioł, wyrażał swoje wątpliwości Adolf Hitler chodząc tam i z powrotem wzdłuż marynarskich koi.

- Przetrwałeś Adolf trzy miesiące w berlińskim bunkrze, w chłodzie i wilgoci przetrwasz także rejs łodzią podwodną.

- Tam przynajmniej dało się normalnie oddychać, tutaj ten przeklęty fetor więźnie w gardle.

- Przywykniemy do wszystkich niewygód.

- Tam przynajmniej trzęsło tylko podczas ostrzału, tutaj bezustannie.

- Pomyśl o swoich marynarzach Adi, o ich trudach i świadomości utraty życia podczas ostrzału bombami głębinowymi, co oni musieli czuć idąc żywcem na dno, służąc twoim ideom.

- Nie są to moje idee, a nasze wspólne i przestań czynić mi zarzuty że cokolwiek stanowi moją prywatną własność.

- Oboje dobrze wiemy że rzeczywistość znacząco różni się od tej, jaką chciałbyś widzieć i jaką od dwunastu lat kreujesz, wizją której karmiłeś swoich poddanych.

- Nie wiem do czego zmierzasz Ewo.

- Dobrze wiesz Adi.

- Wyrzekłem się całej swojej osoby na rzecz Niemiec i wszystkich Niemców, po wszystkich latach trudów i wyrzeczeń pozostałem tak jak przed tobą stoję.

- Pomyślałam że teraz gdy już wyzwoliłeś się z wszelkich zobowiązań wobec Rzeszy, wyzwolisz się także ze swojej hipokryzji Adi.

- O jakim wyzwoleniu mówisz?

- Oficjalnie już przecież nie żyjesz, tym samym przestałeś pełnić funkcję kanclerza i naczelnego wodza III – ej Rzeszy.

- Kategorycznie zabraniam ci mówić w ten sposób. III – cia Rzesza trwa nadal, a jeśli nie przetrwa zastąpi ją IV – ta , jeszcze potężniejsza, a ja stanę na jej czele i nie mów do mnie Adi! Mówiąc to fuhrer przyspieszył kroku, lewa ręka bardziej jeszcze poczęła się trząść, prawą gestykulował i odsłaniał włosy opadające na czoło.

- Znów zaczyna cię rozpierać negatywna energia, twoje zachowanie niczym nie różni się od wszystkich poprzednich ataków furii.

- Nie doprowadzaj mnie do stanu, w jakim będziesz mogła się przekonać, co znaczy prawdziwy atak agresji, powiedział podniesionym głosem Adolf Hitler, chowając za siebie roztrzęsioną, lewą dłoń.

- Metaanfetamina, efedryna i inne zaaplikowane ci narkotyki przestały działać, jakimi od lat faszerował cię ten szarlatan doktor Morel, stąd twój niepoczytalny stan. Wtedy, w otoczeniu twoich paladynów nie ośmieliłabym się o tym wspomnieć, zresztą nikt by się nie ośmielił, teraz gdy nie jesteś już fuhrerem mogę to powiedzieć otwarcie, twoje zachowanie nie różni się niczym od zachowań najzwyklejszego narkomana.

- Nie doprowadzaj mnie do szału, wyrzekł Adolf Hitler stojąc w miejscy, wymachując prawą dłonią, wykonując głową nieskoordynowane ruchy.

- Nie pozwolę ażebyś nadal wmawiał mi istnienie niestworzonych rzeczy. Może zaprzeczysz faktowi, regularnego od lat, narkotyzowania się? Okaże się teraz, gdy nie ma w pobliżu Morela, czy zwariujesz, czy też odzwyczaisz się i wyleczysz ze zgubnego nałogu.

- Ewo, przywołuję cię do poczytalności.

- Powinieneś raczej zastanowić się nad swoją poczytalnością, zanim obwołasz się dyktatorem IV - ej Rzeszy.

- Nigdy nie byłem dyktatorem, wysłuchiwałem głosu opozycji i przeciwników politycznych.

- Gdy głos ten różnił się od twojego, wypowiadający go lądowali w obozach resocjalizacji. Swoją drogą chciałabym zorientować się jakie naprawdę panowały tam warunki, wbrew wygłaszanym propagandowym sloganom, bo oczywiście od ciebie niczego nie mogłam się dowiedzieć i już zapewne się nie dowiem.

- Czym możesz mi grozić, wyrzucisz mnie za burtę, zastrzelisz mnie pożyczonym od któregoś z marynarzy pistoletem, udusisz mnie jedyną sprawną, prawą ręką na oczach załogi, ażeby w świat poszła wiadomość że Adolf Hitler jednak żyje, zamordowawszy podczas ucieczki swoją żonę.

- Ewo, oboje opanować musimy negatywne emocje.

- Mówisz tak bo wiesz że stałeś się bezsilny, nie możesz już oddawać się ulubionemu zajęciu, wywierania na otoczeniu śmiertelnej presji.

- Ewo, dopiero co zawarliśmy związek małżeński, jesteśmy mężem i żoną. Fuhrer stał nieruchomo przed Ewą Hitler i patrzył jej prosto w oczy.

Ewa Hitler spojrzała ze współczuciem na przygarbioną postać męża, na skrywaną za plecami trzęsącą się lewą dłoń, na czoło i oczy przysłonięte zmierzwiona czupryną. Najwyraźniej uległa jego hipnotycznym właściwościom. Mąż wydał się jej teraz dobrotliwym, starszym panem, doświadczonym przez trudy publicznego i wojskowego życia, uginającym się pod ciężarem podejmowanego ryzyka i ważkich decyzji, niedomagającym zdrowotnie, kaleką. Przywołała w pamięci zdarzenia, gdy rzeczywiście czuła się z nim szczęśliwa, jeszcze przed wojną lub na jej początku, gdy nic nie zwiastowało kataklizmu, jaki spadł na jej życie i życie wszystkich Niemców. Dostrzegła siebie na tarasie alpejskiej rezydencji fuhrera w Berchtesgaden, gdy ubrana w tradycyjny, bawarski strój, obchodziła wraz z najbliższymi współpracownikami kanclerza jego czterdzieste ósme urodziny. Wznoszonym na jego cześć toastom nie było końca, zza uchylonych okien salonu przenikały dźwięki którejś z oper Wagnera. Pomiędzy gośćmi biegał owczarek Blondi, łasząc się do każdego z nich, a ona tańczyła najpierw z Adolfem, później do tańca poprosił ją wysoki i zabójczo przystojny Reinhard Heydrich, tego wieczoru zatańczyła jeszcze z Martinem Bormannem i Heinrichem Himmlerem. Roznoszony na pozłacanych tacach szampan, z przepełnionych kieliszków, kaskadami srebrzystej piany ,spływał na kamienny trotuar tarasu. Nie potrafiła odmówić kolejnych toastów, aż zieleniące się łąki pełne krokusów i szarotek, ośnieżone szczyty najwyższych alpejskich łańcuchów, zawirowały wokół niej i osunęły się w otchłań. Kolejne wspomnienia przeniosły ją w scenerię którejś z letnich kąpieli w którymś z alpejskich jezior, gdzie w odosobnieniu, we dwoje pławili się krystalicznie czystej wodzie. Wygładzona tafla jeziora ukazywała wizerunki górskich grani, w pobliżu szemrał niewielki wodospad, później opalali się leżąc na wielkich, płaskich głazach, odniosła wówczas ważenie że mogłaby pozostać tam z nim na wieczność. Żałowała że nie wzięła z sobą kamery, by utrwalić na celuloidzie niepowtarzalny nastrój tamtego dnia i powracać do niego przy każdej sposobności. Jakże bardzo chciała teraz, by tamte dni powróciły i przyniosły z sobą dawne poczucie szczęścia, niezachwianej pewności, że postąpiła właściwie wiążąc swoje życie z tak niepowtarzalnym i ekscentrycznym człowiekiem, pełnym wewnętrznych sprzeczności, ubóstwianym i nienawidzonym za razem, o ogromnej władzy i głęboko skrywanych, panicznych lękach przed jej utratą. Człowiekiem o zimnym spojrzeniu i lodowatym sercu, potrafiącym wzniecić najgorętsze uczucia wśród tłumów i rozpalić płomień wiernopoddańczej euforii, sprawiającym wrażenie siły i pewności siebie i bojaźliwym zarazem , człowiekiem którego duszy jak dotąd nie przeniknęła i nigdy już nie zdoła chyba tego dokonać.

- Adolf wybacz moje zachowanie, musiałam odreagować stres i nerwowe napięcie związane z ostatnimi wydarzeniami.

- Jestem w stanie to zrozumieć, niech będzie to nasza ostatnia małżeńska kłótnia.

- Niech taką pozostanie, lecz musisz zmienić swoje nawyki.

- Będę się starał.

- Nie potrzebują państwo przypadkiem pomocy? Zaniepokoiły mnie hałasy dobywające się z państwa przedziału, pomyślałem że woda wdarła się na pokład, zatroskany kapitanleutnant von Bylov skaładał ofertę pomocy.

- Wszystko znajduje się w należytym porządku, jakby to powiedzieć, nastąpiła pomiędzy mną a małżonką głośniejsza wymiana zdań. Rozumie pan, von Bylow, stres związany z przelotem nad liniami wroga, zmęczenie, miesiące spędzone w berlińskim bunkrze, dały znać o sobie.

- Najmocniej przepraszam zatem za nieuzasadnione wtargnięcie. Chciałbym zauważyć że kolację serwujemy o dwudziestej, to już wkrótce. Nie posiadamy niestety stołówki, ani też kantyny z prawdziwego zdarzenia, posiłki będziemy spożywać w moim punkcie dowodzenia, to najbardziej komfortowe miejsce pośród mało komfortowych wnętrz łodzi podwodnej. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie w Tonder będziemy jutrzejszego poranka.

- Będziemy o wyznaczonej godzinie w punkcie dowodzenia kapitanleutnant von Bylov, pozostajemy bardzo wdzięczni.

Kapitanleutnant zasalutował i zniknął w wąskim korytarzu. Adolf Hitler skierował wzrok na żonę.

- Pod żadnym pozorem nie możemy powracać przy kolacji do treści naszej małżeńskiej scysji. Bez względu na zdarzenia jakie zaszły w bunkrze, wciąż jestem dla wszystkich moich podwładnych fuhrerem. Muszę zachować pełnię autorytetu.

- Obiecaliśmy sobie nie powracać do tego tematu, więc o dotrzymanie danego słowa z mojej strony nie musisz się martwić. Pomyślmy lepiej w jaki sposób odświeżyć się po trudach dotychczasowej podróży, obawiam się że mój wygląd nie wiele ma już wspólnego z wizerunkiem dbającej o siebie kobiety, zaopiniowała Ewa Hitler.

- Nie mamy zbyt dużego wyboru, z wyższej konieczności nie mogliśmy przecież zabrać ubrań na zmianę, a tutejsze warunki sanitarne, w mojej ocenie przedstawiają się jeszcze mniej korzystnie od tych w bunkrze. Musimy potraktować te wyjątkowe okoliczności w sposób tymczasowy, nikt też na tę stronę naszego wizerunku nie będzie zwracał uwagi. Będą też musiały ci wystarczyć najbardziej podstawowe przybory do pielęgnacji kobiecej urody, nie jest to chyba wygórowana cena za ratowanie swojego życia?

- Nie posiadam przy sobie żadnych przyborów, pozostały w podręcznej torebce w bunkrze, ażeby bardziej uwiarygodnić moją śmierć.

- Wszystko to wcześniej uzgodniliśmy, powiedział fuhrer w pretensjonalnym tonie.

- Przecież na nic się nie skarżę. Poprawię nieco fryzurę i możemy iść na kolację, odpowiedziała obojętnie Ewa Hitler.

Minęli dziobowy przedział wodoszczelny i zbiornik pokładowy, przeszli przez wąski i niski właz, na moment przystanęli przy rezerwowej torpedzie, przechowywanej wprost na uczęszczanym korytarzu, zaintrygowani jej wielkością. Fuhrer przez moment zastanawiał się w jaki sposób marynarze transportują ją do luków torpedowych. Choćbym nie wiem jak chciał, nie mogę wiedzieć wszystkiego na temat broni, używanych przez dowodzone przeze mnie siły zbrojne - utwierdzał się we wniosku jaki osiągnął już kilka lat temu, gdy następował bezprecedensowy skok technologiczny w niemieckim uzbrojeniu. Wprawdzie pamięta gdy szczegółowo zapoznawano go z licznymi udoskonaleniami łodzi podwodnych typu VII, ponadto z zupełnie przełomową konstrukcją, typem XXI lecz gdyby nawet cały swój czas poświęcić miałby na prześledzenie wszystkich nowinek technicznych, chociażby w tej jednej dziedzinie, nie zdołałby wszystkich ich przyswoić przed zakończeniem wojny. Musiał też szczegółowo zapoznawać się z innymi rozwojowymi wariantami znanych typów uzbrojenia, jak czołgi Tygrys i Tygrys królewski, karabin maszynowy MG – 42, nazwany nawet później przez aliantów zachodnich ,piłą tarczową Hitlera. Zaznajomić się z zupełnie nowymi typami broni, jak broń wobec której wszystkie inne bronie stosowane przez człowieka, okazałyby się bezużyteczne niczym pięściak w rękach pierwotnych myśliwych w starciu z ciosami mamuta. W szczególności z cudowną bronią wykorzystującą rozszczepialność atomu, w produkcji której jakże bardzo zawodzili, podlegli mu naukowcy. Z prototypami myśliwców odrzutowych Messerchmitt Me – 262 Schwalbe, Me 163 Komet, bombowcem suborbitalnym, rakietami V1 i V2, helikopterów, niewykrywalnego dla radarów bombowca w kształcie latającego skrzydła braci Horten. Z planami aparatów pionowego startu, wykorzystujących siły antygrawitacyjne, samopowtarzalnych karabinków szturmowych na amunicję pośrednią i wielu innych, których już nie zdoła sobie przypomnieć. Zapoznawał się z zasadami ich działania, starał się znaleźć sposoby na ich zastosowanie w konkretnych okolicznościach, aby podjąć właściwą decyzję włączającą je, bądź też nie, do produkcji. Nie zawsze też decyzje te podejmował właściwe, choćby odrzucił projekt doskonałego karabinka szturmowego, przełomowego rozwiązania w broni osobistej każdego żołnierza. Jak się później dowiedział produkcję rozpoczęto wbrew jego decyzji, pod nazwą która miała nie wzbudzać jego wątpliwości MP 43, dopiero później zmienioną, w miarę potwierdzania się przełomowości tej konstrukcji, na Sturmgewer 43. Nie przyznał wystarczających środków na budowę niewykrywalnego bombowca. Nikt tak naprawdę nie jest doskonały nawet ja, - snuł rozważania pokonując kolejne metry metalowego pokładu - szczególnie że zakres kompetencji i obowiązków w jakich nie byłby mnie w stanie nikt wyręczyć, był tak rozległy, że żaden z przywódców równorzędnych mocarstw, nie podołałby im chociażby przez miesiąc. Nawet takim militarnym geniuszom jak Fryderyk Wielki zdarzały się błędy, to jednak szczęście dopisywało mu znacznie częściej, skutecznie błędy te je niwelując. Obiektywnie patrząc, także ja nie byłem pozbawiony szczęścia w zupełności, jednakże on nie musiał pozorować swojego samobójstwa, ja byłem zmuszony – kontynuował wynurzenia. Wbrew temu i tak osiągnąłem niebywale dużo, cały świat musiał się zjednoczyć by mnie pokonać, zupełnie jakby planetę najechała jakaś nie znana nikomu, wroga, pozaziemska cywilizacja. Z zamyślenia wytrącił fuhrera widok siedzących przy małym, kwadratowym stole grupki oficerów, ich powitalne sieg hail i głos kapitanleutnanta.

- Proszę zająć miejsca, oto przygotowane dla państwa krzesła – oznajmił kapitanleutnant wskazując dłonią na dwa metalowe taborety – nasze menu nie jest wprawdzie ani rozległe ani też szczególnie smaczne, w zamian sycące i pożywne. Co jednak najistotniejsze regulowane niemieckimi normami żywieniowymi dla marynarzy, tak więc nikt nie pozostanie głodny. Proszę się częstować.

W metalowych miskach przygotowany stygł wieprzowo – wołowy gulasz fasolowy z wędzonym boczkiem. Małżeństwo Hitlerów w kilku nieporadnych gestach ujęło w dłonie zestaw marynarskich sztućców. Wkrótce też z dostrzegalną nieufnością przystąpiło do spożywania kolacji, najpierw długo smakując małe kęsy, później z wolna je przeżuwając, by pod koniec posiłku odważniej już przystąpić do opróżniania talerzy.

- W naszej marynarskim menu posiadamy ponadto suszone kiełbasy, cebulę, ziemniaki, wieprzowo – wołowe konserwy.

- Niestety na co dzień nie jadam mięsa, w przypadku gulaszu zrobiłem wyjątek ze względu na niecodzienną sytuację, oznajmił nieśmiało fuhrer.

- Posiadamy także owoce w tym cytryny, bilansujące niedobór witamin w innych produktach. Niestety na skutek zakończonego właśnie rejsu zapasy się wyczerpały. Między innymi, w celu ich uzupełnienia zawiniemy jutro do Tonder. Specjalnie dla fuhrera zaaprowidujemy się w większy zapas warzyw, a wówczas z pełną już spiżarnia nastroje się poprawią, wiem to z długoletniego doświadczenia. Do kolacji też jak i do śniadania pijemy angielską, zdobyczną herbatę. Proszę sobie nalewać, oznajmił admirał wskazując na pękaty, aluminiowy dzbanek.

- Doskonała, powiedział Adolf Hitler zaczerpnąwszy obfity łyk. Jedyne co udało się tym bladym wyspiarzom pożytecznego ofiarować światu, to herbata. Ich whisky dla przykładu, gdybym nawet spożywał alkohol, nigdy nie odważyłbym się spróbować.

- Wszyscy wiemy że fuhrer nie spożywa alkoholu nawet w najmniejszych ilościach, dopowiedział kapitanleutnant pomiędzy przełykaniem dwu kolejnych haustów .

- Z zupełnie innych powodów, za wyjątkiem herbaty czuję wstręt do wszystkiego co angielskie. Gdybym tylko zdołał wyprodukować więcej rakiet V2 zrównałbym ten ich Londyn raz na zawsze z powierzchnią ziemi. Pomimo pokładanych nadziei na współpracę srodze mnie zawiedli, razem z pewnością zdołalibyśmy podbić świat. Na skutek ich krnąbrności tak oni jak i my zostaliśmy z niczym, bo utrata ich imperium to sprawa najbliższych lat, ale nasza sytuacja w nieodległej przyszłości ulegnie zmianie. IV - ta Rzesza osiągnie wszystkie cele trzeciej, weźmiemy odwet na naszych wrogach – ton wypowiedzi fuhrera przybierał na sile – z nawiązką odzyskamy utracone terytoria i z pewnością powiększymy je o byłe brytyjskie kolonie. Nasze U – booty stacjonować będą w bazach wojennych Malty, Sydney, Melbourne, Aleksandrii, Kapsztadu, Singapuru, Hong – Kongu – fuhrer w trakcie porywających go emocji powstał z żelaznego taboretu i począł gestykulować prawą dłonią – najnowsze typy XXI patrolować będą akweny Oceanu Indyjskiego, Pacyfiku, wraz z cesarską marynarka wojenną raz jeszcze obrócą w stertę żelastwa Pearl Harbor i triumfalnie wpłyną do bazy flotylli U – bootów w Tokyo, Yokohamie, .... - Marynarze w osłupieni, z wyraźnym współczuciem śledzili każdy jego gest - Storpedują doki kalifornijskich portów, eskortowane przez nie lotniskowce oflankują całe zachodnie i wschodnie wybrzeże i weźmiemy w stalowe kleszcze całe Stany Zjednoczone. Tysięcy bombowców w skoordynowanych atakach obrócą w perzynę Los Angeles, Seattle, Nowy York, Washington, kolejno wszystkie środkowe Stany, będziemy postępować metodycznie i systematycznie, dokonamy wszystkiego tego,czego oni dokonali z naszymi pięknymi, niemieckimi miastami. Tam gdzie nie zdołają dolecieć nasze bombowce, dzieła zniszczenia dokończy suborbitalny bombowiec, prace na którym przywrócimy, gdy tylko zdołamy odbudować nasze laboratoria.

Fuhrer na skutek odczuwanej zadyszki zwolnił tempo wypowiadanych słów, a jego twarz zdradzała malejące napięcie emocjonalne. Marynarze spojrzeli po sobie z wymownym grymasem twarzy, wyrażającym wszystko to, czego obawiali się powiedzieć. Ewa Hitler utkwiła nieruchomy wzrok w metalowym talerzu.

- Najpierw musimy mein fuhrer dopłynąć do Tonder, później do Ruez, a na myśl o dalszej podróży doznaję objawów choroby morskiej, choć od dawna na nią nie chorowałem.

- Choroby morskiej mogę nabawić się ja, który nigdy nie znalazłem się na pełnym morzu. Nie takich czynów pan dokonywał na chwałę Niemiec i ich fuhrera, pamiętam pańską nominację na odznaczenie Krzyżem Rycerskim Krzyża Żelaznego, to zobowiązuje kapitanleutnant von Bylov, oznajmił Adolf Hitler w sposób nieznoszący sprzeciwu.

- Wykorzystam całe swoje doświadczenie ażeby nie zawieść fuhrera. - Z dostrzegalnym przestrachem, łamiącym się głosem zapewnił von Bylov. - Odkąd tylko ojczyzna udzieliła mi tej szansy, starałem się wiernie wykonywać przekazane mi rozkazy, nigdy nie opuściłem zajmowanego posterunku w centrum dowodzenia. Dowodzone przeze mnie okręty wychodziły z największych opresji, gdzie wielu dowódców poddałoby swoje jednostki. Brałem udział w największych obławach na angielskie i amerykańskie konwoje, zatopiłem dziewiętnaście jednostek pływających wroga, nie ponosząc żadnej straty, w jaki inny jeszcze sposób mógłbym przysłużyć się naszej ojczyźnie?

- Już dobrze kapitanleutnant von Bylov, doskonale zdaję sobie sprawę z pańskiej odwagi i kompetencji, w przeciwnym razie nie wyznaczyłbym pana na dowodzącego tak niecodzienną misją. Być może zbyt daleko dałem się ponieść niekontrolowanym emocjom. Ależ proszę, niech pan opowiada o swoich osiągnięciach. Pozostali oficerowie dopijali resztki herbaty.

- Nasze największe triumfy rozpoczęły się wraz z zajęciem francuskich portów, dogodnie położonych nad Zatoką Biskajską po kapitulacji w czerwcu '40 – go roku. Uzyskaliśmy dostęp do Brestu, Bordeaux, St. Nazaire, mogliśmy wówczas szybciej niżeli z niemieckich portów wypływać na Atlantyk, a także dłużej przebywać w swoich rejonach operacyjnych. Dane o zatopieniach, napływające od dowódców wypełniały statystyki niewiarygodnymi liczbami, o ile mnie pamięć nie zawodzi od mają do października zatopiliśmy 287 statków, z czego w pamiętnym październiku '40 – go roku 63 wrogie jednostki. Muszę nadmienić że dowodzona przeze mnie łódź posłała na dno w tym miesiącu pięć jednostek, dwa frachtowce, jeden tankowiec i jeden krążownik eskorty. Domyśla się fuhrer co znaczy wytropić, rozpoznać, ocenić zagrożenie, namierzyć cel z uwzględnieniem wszystkich parametrów, oddalić się na bezpieczną odległość, celnie odpalić torpedy i zniknąć jak rekin w morskich głębinach, zanim zostanie się namierzonym przez system radiolokacyjny wroga.

- Jestem pełen uznania, oznajmił Adolf Hitler siedząc spokojnie na żelaznym taborecie.

- Nigdy nie zapomnę tego uczucia – kontynuował podekscytowany von Bylov, gdy patrząc w wizjer peryskopu dostrzega się ten niezapomniany do końca życia moment, unoszenia się w górę dziobu wrogiego statku, znikania pod wodą jego rufy wraz z dziesiątkami ton ładunku, mającego przyczynić się do osłabienia naszej germańskiej ojczyzny, krainy ojców wykuwających mieczem jego rozległe granice. Ten krótkotrwały obraz, nie można wynurzać peryskopu zbyt długo w obawie o namierzenie, wynagradza wszystkie trudy dwumiesięcznego rejsu, motywuje do dalszych wyrzeczeń.

- A załoga, niewinni często cywilni marynarze, umierający w nieludzkich męczarniach , dławiący się wodą w morskich odmętach, wtrąciła się Ewa Hitler po dłuższym milczeniu.

- Ten problem, pani Hitler pozostawiamy do osądu etykom III - ej Rzeszy, naszym obowiązkiem jest ścisłe wypełnienie przydzielonych rozkazów, gdybyśmy mieli w sumieniach ważyć zasadność naszych czynów, trzeciej Rzeszy nie byłoby stać na przydzielenie nam wystarczającej ilości psychologów i psychoanalityków. Zadawanie zbiorowej śmierci traktujemy jako żołnierską powinność eliminowania wroga, pani Hitler, jak nauczył nas nazistowski kodeks postępowania, z zimną krwią i gorącym sercem, wzniesionym ku naszym przywódcom.

- Co działo się z tymi którzy od razu nie poszli na dno, jak długo dryfowali? Nieustępliwie dopytywała się Ewa Hitler.

- Było to uzależnione od pory roku, zimą na ogół kilkanaście minut, dokąd nie doznali hipotermi, w lecie dokąd nie zaatakowały ich stada rekinów, chyba że w porę przejął ich przepływający statek. Na łódź podwodną nie sposób zabrać jeńców.

- Kapitanleutnant von Bylov zasługuje pan na uznanie naczelnego sztabu, po powodzeniu całej akcji zostanie pan odznaczony Krzyżem żelaznym Krzyża Żelaznego z Liśćmi Dębu, raz jeszcze proszę wybaczyć moje aroganckie zachowanie sprzed kilkunastu minut.

- Podczas długoletniej służby zdążyłem przywyknąć do najrozmaitszych zachowań swoich przełożonych, nigdy jednak nie sabotowałem ich rozkazów, wydawanych nawet w najbardziej skrajnych stanach emocjonalnych. Zawsze potrafiłem zdać sobie sprawę z odpowiedzialności jaka ciąży na ich barkach, zdolna najbardziej nawet zrównoważone charaktery doprowadzić do pasji, cóż dopiero mówić o fuhrerze, obarczonym odpowiedzialnością za cały naród, zmuszonym podejmować decyzje o znaczeniu i zasięgu światowym. Jak atlant podtrzymującym na plecach wspólny gmach bytu wszystkich nordyckich narodów. Ja wychowany w duchu nauk fuhrera, podczas długotrwałych rejsów czytający wielokrotnie „Mein Kampf', od deski do deski, miałbym czuć się urażony nieznacznym podniesieniem głosu przez wybrańca starogermańskich Bogów? Proponuję by wszyscy oficerowie powstali i uczcili obecność na naszym pokładzie tak dostojnego gościa wraz z małżonką. Na moją komendę potrójne sieg halt. Oficerowie powstali i zakrzyknęli z nazistowskim zadęciem trzy razy sieg hail, po czym powrócili na zajmowane miejsca.

- Wraz z małżonką czujemy się zaszczyceni tak serdeczną gościną. Nieopacznie przerwałem panu kapitanleutnant, opowieść o morskich wyczynach.

- Tak więc rok 1940 – ty był złotym okresem w historii naszych operacji morskich, zatapialiśmy nie będąc zatapianymi, rozgramialiśmy kilkudziesięcio jednostkowe konwoje. Wprowadziliśmy do użytku i doprowadziliśmy do perfekcji, opracowaną i przećwiczoną jeszcze przed wybuchem wojny taktykę zespołowego, nocnego ataku nawodnego. Nocne niebo nad oceanem rozbłyskiwało eksplozjami tankowców. Wokół rozlegał się metaliczny pogłos rozdzieranych poszyć kadłubów, wybuchami amunicji transportowanej w ładowniach. Oceaniczne fale niosły go daleko poza obszar działań, a tonące statki zabierały go ze sobą na dno oceanu. Gdybyście mogli państwo usłyszeć ten pomruk i zgrzyt napierających na siebie przełamanych grodzi, zobaczyć moment przepoławiania się kadłuba na pół i równomierne pogrążanie się w toni obu połówek. Bardziej jeszcze ekscytującym widokiem jest zachowanie się statku trafionego w tylną część kadłuba, nabierając wody w tylne grodzie, powoli unosi się ponad powierzchnię wody, ustawia się pionowo, po czym szybko zanurza się, by po chwili zniknąć zupełnie, jak gdyby był wędkarskim spławikiem oznajmiającym powolne branie. Nieprzerwane pasmo triumfów naszych „szarych wilków” trwało do wiosny '41- go, a skończyło się wraz z zatopieniem trójki naszych największych asów. Wkrótce już mieliśmy wziąć odwet za te straty, udanie rozpoczętą operacją Paukenschlag, rozpoczęliśmy operację na wodach przybrzeżnych obu Ameryk. W tamtym czasie w pierwszej połowie '42 – go był tam istny raj na ziemi, ziścić się mógł przysłowiowy amerykański sen. Niepatrolowane akweny wprost zachęcały do brawurowych wyczynów, niczego nie spodziewający się Amerykanie na swoich wodach terytorialnych spławiali konwoje bez eskorty, wypatrzona ofiara pozostawała bez szans. Pamiętam jak na tle widzianych w oddali świateł nowojorskich wysokościowców, w gwiaździstą noc, we współpracy z trzema innymi okrętami posłaliśmy na dno połowę konwoju kilkunastu statków, kałuże ropy naftowej dopalały się jeszcze rano, a łuna nad Atlantykiem zapewne nie dawała zasnąć wielu nowojorczykom. Operacyjne eldorado na zachodniej półkuli już wkrótce miało zamknąć przed nami swoje wrota, Jankesi wkrótce też się opamiętali, zadbali o coraz liczniejszą eskortę, nie mogliśmy już czuć się zupełnie bezkarni. My też nie pozostawaliśmy dłużni, z wielu opresji ratował nas unowocześniony model maszyny szyfrującej, zanim po kilku miesiącach Amerykanie zdołali na powrót odczytywać naszą korespondencję radiową, zdołaliśmy zastraszyć wszystkie amerykańskie łajby zaraz po tym jak tylko wytknęły dziób z portu. Ścigaliśmy je w Zatoce Meksykańskiej, wokół Wysp Bahama. Jak korsarze i piraci łupiliśmy wszystko co nadpłynęło nam pod wyrzutnie torped na Karaibach.

Pamiętam jedną z akcji gdzieś pomiędzy Kubą a Jamajką, jak wyszedł wprost na nas, na odległość strzału amerykański frachtowiec w towarzystwie dwóch tankowców. Tam jeszcze się nas nie spodziewano, toteż statki leniwie posuwały się, pozbawione wszelkiej eskorty. Wystawiłem peryskop, tropikalne, zachodzące słońce odbijało się od roziskrzonych fal czerwoną poświatą, skutecznie mnie oślepiając, zmrużyłem powieki. Statki zbliżały się jak zwierzyna łowna wystawiona przez nagonkę wprost pod lufę myśliwego. Jeden z nich nakrył tarczę chylącego się za horyzont słońca, miałem wrażenie jak gdybym trzymał jego miniaturowy model na wyciągniętej przed siebie dłoni. Wydałem rozkaz do odpalenia torpedy, rozbłysnął płomieniami czerwieńszymi niż zachodzące słońce, a wkrótce wraz z nim skrył się w falach gdzieś na skraju nieba i morza.

Zanim Jankesi na dobre się opamiętali, posłaliśmy na amerykańskich wodach na dno ponad 460 jednostek żeglugi sprzymierzonych, ja sam namierzyłem i zatopiłem tam sześć wrogich statków, podczas tylko jednej akcji. Niezauważony podpłynąłem - kapitanleutnant wykonał płynny ruch prawą dłonią sugerujący przemieszczanie się statku pod powierzchnią wody – na bliską odległość, niespodziewanie wyszedłem na powierzchnię, płynąc w wynurzeniu brawurowo wdarłem się w sam środek konwoju i odpaliłem siedem ostatnich torped, dwie chybiły, pięć ugodziło pięć różnych statków w tym trzy zbiornikowce, zapłonęły jak szyby naftowe. Nie zdążyli nawet opuścić szalup. Wtedy po raz pierwszy współczułem załodze, wtedy też po raz pierwszy dostrzegłem w niej nie wroga, lecz takich samych marynarzy jak my, po chwili refleksji przyszło opamiętanie i z satysfakcją stwierdziłem że pozostałem wierny mottu naszej formacji „jedna torpeda jeden statek”. W tym czasie inni podwodniacy dopływali do brzegów Gujany, jeden z naszych statków wpłynął nawet do delty Orinoko, inny do ujścia Missisipi.

- Doniesiono mi o tym wyczynie, o ile pamiętam U – 166.

- Posiada fuhrer doskonałą pamięć.

- Gdyby nie ona nie osiągnął bym tak wiele w swoich podbojach.

- Wkrótce też mieliśmy zakończyć swój amerykański sen, nowe rodzaje broni do walki z nami, wyrzutnie min, nazywane przez nich jeżami, wodnosamoloty Catalina, system radiolokacyjny Asdak, wzmocnione konwoje posyłały na dno coraz liczniej naszych chłopców, aż nadszedł rozkaz grossadmirała Doenitza o zakończeniu operacji na amerykańskich wodach i przesunięto mnie na północnoatlantycki szlak konwojowy. Jeszcze w marcu '43 - go zatopiliśmy na Atlantyku mniej więcej 50 wrogich łajb, lecz był to niestety zwrotny punkt w naszych zmaganiach z flotą sprzymierzonych. Do walki z nami wprowadzono lotniskowce, samoloty patrolowały każdy fragment oceanu, ich stacje echolokacyjne mogły namierzyć każdą większą rybę, cóż dopiero mówiąc o U – bootach. Niczego nie zmieniły także, mein fuhrer, wynalazki typu okręty wyposażone w chrapy, wabiki, zagłuszacze, wszystkie nadzieje pokładane w typie XXI. Od tego czasu nie zatopiłem już żadnego statku ani okrętu.

- Nie ma się czemu dziwić, cała nasza flota przez resztę wojny zatopiła z górą kilkanaście wrogich jednostek, zauważył jeden z oficerów.

- Typ XXI jeszcze zdąży udowodnić wszystkim naszym wrogom swoje możliwości, stwierdził w jednoznaczny sposób fuhrer.

- Nasza rola z wolna zaczęła się sprowadzać do sił wiążących alianckie lotnictwo, niż wykonywania zadań operacyjnych, oznajmił von Bylov.

- Pamiętam rozkaz Doenitza z lutego tego roku o wysłaniu na zachodni Atlantyk dziewięciu U - bootów, miały storpedować doki amerykańskich portów, będąc już w berlińskim bunkrze nie zdążyłem nawet zapoznać się z raportem o ich sukcesach.

- To była mein fuhrer samobójcza misja. Niedoświadczeni kilkunastoletni marynarze już wychodząc z norweskich portów byli monitorowani przez przygotowaną przeciw nim armadę. Zanim zdążyły wpłynąć do zatoki nowojorskiej, kilka z nich posłano na dno. Dwa poddały się chcąc uniknąć niechybnej śmierci. Oprócz tego że marynarze odznaczyli się bezprzykładnym bohaterstwem, operacja Wilk Morski nie osiągnęła żadnego z zamierzonych celów.

- Wcale się nie dziwię, tacy są najwierniejsi i najodważniejsi, ci przynajmniej nigdy mnie nie zawiedli, wtrącił się Adolf Hitler.

- Niczego to jednak nie mogło już zmienić, przed kilkoma dniami otrzymałem wiadomość o zatopieniu sześciu z nich przez US Navy, a los pozostałych trzech nikomu nie jest znany.

- Gdybym tylko mógł wyszkolić wystarczająco wielu chłopców z Hitlerjugend na podwodnych marynarzy, z pewnością losy wojny o Atlantyk odwróciłyby się. Gdyby nawet zabrakło torped zastąpili by je swoimi pancerfaustami. Znając ich odwagę, w pełnym wynurzeniu, podpływaliby na niewielką odległość, wychodzili na mostek kapitański i obracali wrogie statki w stertę złomu jak rosyjskie czołgi na ulicach Berlina.

Kapitanleutnant von Bylov wraz z pozostałymi oficerami spojrzeli wymownie po sobie, wkrótce też Ewa Hitler dołączyła do ich grona.

- Tośmy się zagadali, stwierdził śmiało kapitanleutnant von Bylov, chcąc jak najszybciej przerwać krępujące milczenie i niezręczną sytuację. W tak nobilitującym towarzystwie moglibyśmy przesiedzieć całą noc, wszakże nie jesteśmy w stanie określić kiedy zapada. Czuję się w obowiązku pokazać naszym gościom łazienkę z prysznicami, muszę przy tym zaznaczyć że niewiele one mają wspólnego z tradycyjnym o nich wyobrażeniem. Szczególnie uwrażliwić muszę panią Hitler, ich funkcjonalność sprowadza się do morskiej wody spływającej do metalowego kubła, szczęśliwie ciepłej. Z kranów również leci morska woda, ale to już zasługa naszych konstruktorów, za nic mających komfort załogi, w zamian kładąc nacisk na uzbrojenie, zasięg, szybkość zanurzenia, głębokość na jaką można zejść okręt. Do mycia zębów oczywiście dysponujemy zapasem słodkiej wody. Co znamienne na okręcie obowiązuje zakaz golenia się, jednakże w gestii fuhrera leży, czy się do niego zastosować czy też nie.

- Zastosuję się, oczywiście że zastosuje się jak każdy członek załogi, oświadczył Adolf Hitler z dojmującą szczerością, powstając z taboretu. Jeszcze kilka opowieści kapitanleutnanta von Bylova a zastałby nas tutaj poranek, apropos mógłby pan pokazać nam wspomniane prysznice i toalety?

- Naturalnie mein fuerher, proszę za mną. Przeszli do pomieszczeń mieszkalnych minęli panele kontrolne instalacji elektrycznej, właz kiosku, skręcili w stronę magazynów amunicji. Kapitanleuntnad von Bylov uchylił metalowe drzwi, ciasne pomieszczenie skrywało metalowy, klozet w kształcie głębokiej misy, otoczony kilkoma długimi dźwigniami, licznymi zaworami, do prawej ściany przytwierdzony był prostokątny zlew, naprzeciw niego wisiała instrukcja jak korzystać z nietypowo wyglądającego urządzenia.

- Proszę się nie dziwić gdy mydło nie będzie się pienić w wystarczających ilościach, zwykłe mydło w słonej wodzie nie pieniłoby się zupełnie, to opracowane zostało specjalnie na potrzeby łodzi podwodnych i spełnia swoje podstawowe funkcje. Proszę również przeczytać uważnie instrukcję obsługi klozetu, pomyłka w kolejności zwalniania dźwigni grozić może przedostaniem się na okręt morskiej wody, na głębokości poniżej dwudziestu pięciu metrów nie można z niego korzystać w ogóle.

- Najmocniej dziękujemy za cenne wskazówki, oznajmił Adolf Hitler, spoglądając na zamykającego drzwi do toalety kapitanleuntnanta. Konstrukcji kolejnych wersji rozwojowych U – bootów będę dozorował osobiście i mogę pana zapewnić że znajdzie się w nich miejsce na urządzenia sanitarne w niczym nie różniące się od tych spotykanych na lądzie. Osobiście dopilnuję by przysługiwało panu prawo skorzystania z nowych wygód, jako pierwszemu oficerowi Kriegsmarine.

- Doceniam dobre intencje, mein fuhrer, gdyby natomiast zechcieli państwo wziąć prysznic, należało będzie również wziąć poprawkę na podwodne uwarunkowania. Ciepła lecz słona woda spływa z samodzielnie napełnianego wiadra.

- Obiecuję solennie nie pozostawić problemu w tej postaci, sam zasiądę do deski kreślarskiej i wprowadzę niezbędne innowacje, to skandal by tak zasłużeni dla ojczyzny ludzie pełnili służbę w warunkach urągających człowieczeństwu, oznajmił w porywczym tonie, Adolf Hitler.

- Tak pokrótce przedstawiają się zasady zakwaterowania na niemieckiej łodzi podwodnej, nie poinformowałem państwa o wszystkim dla oszczędzenia przykrych, estetycznych doznań, ale też zważywszy na czas i długość naszego rejsu nie, będzie to konieczne. Mogę już chyba życzyć państwu spokojnej nocy?

- Ależ oczywiście, pora jak najbardziej skłania ku temu.

- Gdyby obudziły państwa dochodzące z zewnątrz hałasy, oznaczać to będzie uzupełnianie paliwa i zapasów żywności w duńskim Tonder. Żegnam państwa. Muszę jeszcze nadać komunikat do najbliższej stacji radiolokacyjnej o naszym aktualnym położeniu.

- Pod żadnym pozorem proszę nie wspominać o naszej obecności na pokładzie, zaznaczył fuhrer.

- Nic podobnego nie przyszłoby mi do głowy.

- Nie pamiętam czy zdążyłem pana poinformować, najpewniej umknęło mi w ogólnym zamieszaniu, oficjalnym powodem rejsu do Ruez, dowodzonego przez pana okrętu, jest wizytacja hiszpańskiej bazy wojennej Francesko Franko, i ewentualnego wpłynięcia do tamtejszego portu, na wypadek kapitulacji naszych wojsk.

- Tak jest, mein fuhrer. Teraz już podyktować muszę tekst depeszy, zbliża się stała godzina przekazywania meldunków.

Kapitanleutnant skierował kroki do centrali radiowej i hydrolokacyjnej, fuhrer wraz z żona podążyli w ślad za nim. Siedzący za pulpitem radiooperator nadawał właśnie komunikat.

- Tak jest panie kapitanleutnant.

- Stabsoberbootsmann nadacie informacje że zgodnie z rozkazem naczelnego dowództwa po wyjściu z Tonder obieramy kurs na południe, najbliższe miejsce postoju Ruez – Hiszpania. Nie mamy zniszczeń, uzupełniliśmy paliwo i zapasy żywności.

- Tak jest panie kapitanleutnant, zasalutował stabsoberbootsmann.

- Może fuhrer spać spokojnie, głową ręczę że nikt w Kriegsmarine nie dowie się o państwa pobycie na pokładzie dowodzonej przeze mnie jednostki.

- Jestem zaszczycony że mogłem trafić na pokład tak znamienitego oficera, całym sercem oddanego naszym ideałom.

- To mnie nie mógł spotkać większy zaszczyt, niż goszczenie na pokładzie tak dostojnych gości.

- Kapitanleuntnant zasalutował, stuknął obcasami i wyprostował, na ile było to możliwe, prawe ramie w nazistowskim pozdrowieniu. Fuhrer odpowiedział tym samym gestem, po chwili von Bylov oddalił się i zniknął z pola widzenia małżeństwa Hitlerów, gdzieś w załomach korytarza. Ci kierując się zapamiętanym rozkładem okrętowych pomieszczeń, oddalili się do przydzielonych im miejsc noclegowych. Zrażeni do nigdy nie doświadczonych, sanitarnych warunków, znużeni nadmiarem emocji i trudami podróży, niepokojem towarzyszącym przebywaniu pod powierzchnią wody, pogrążyli się w głębokim śnie. Ze snu wytrącił ich warkot pompy tłoczącej paliwo do zbiorników okrętu, a także niosący się podłogami tupot nóg marynarzy, przemierzających schody z góry na dół i z dołu na górę, tam i z powrotem korytarze okrętu, wnoszących kolejne zasobniki z zaaprowidowaniem. Adolf Hitler odwrócił się na drugi z boków na twardym sienniku, spoczywającym na jeszcze twardszym łóżku. Zapadł w kolejną, tym razem najgłębszą fazę snu.

- Obiad podajemy w kambuzie o trzynastej, kolacja serwowana będzie jak zwykle o dwudziestej, proszę pamiętać o umiejętnym korzystaniu z toalety i uważać na głowę podczas przechodzenia przez niskie drzwi, śniadanie przewidziane jest na ósmą godzinę – przebudzonego fuhrera dobiegły kolejne dyspozycje.

Adolfowi Hitlerowi wydawało się że komunikaty von Bylova następują coraz szybciej po sobie, doskonale poznał ich kolejność i barwę głosu jakimi zostały wypowiadane. Postępujące po sobie cykle codziennych czynności, dokonywane z rytualną powtarzalnością, w świadomości fuhrera nałożyły się na siebie, zasupłując się w marynarski węzeł, trudny do rozdzielenia na poszczególne włókna splotów. Monotonia okrętowego życia, widywanie tych samych osób na tak małej powierzchni, życiowa przestrzeń zawężona do kilkudziesięciu metrów kwadratowych, przebywanie w której narażało na pojawienie się pierwszych objawów schizofrenii. Światło sączące się przez całą dobę ze zmiennego źródła pochodzenia, nieustannie przechodzący obok łóżek marynarze, zmieniający się na wachtach i dyżurach spowodowały że spoglądanie na zegarek określało konkretną godzinę, lecz nie było jednoznaczne z określeniem jej przynależności do którejś z pór dnia lub nocy. Ustalona chronologia następujących po sobie dziennych czynności, kształtujących zborną, całościową wizję codzienności, z jaką psychika każdego człowieka zaznajamia się z biegiem lat, poszerza o niej wyobrażenie w miarę narastania życiowych doświadczeń, na okręcie podwodnym traciła swoje zastosowanie. Kształtujący się w ten nowy, nigdy poprzednio nie doświadczony sposób, tryb życiowych funkcji, wystawiał na poważną próbę zawarte przed kilkoma dniami, małżeństwo Hitlerów. Trwało ono wbrew niesprzyjającym tej instytucji kolejom losu, na przekór trudom życia w bunkrze pod kancelarią Rzeszy, wbrew następującym tuż po nich, trudniejszym jeszcze wyzwaniom wiążącym się z rejsem łodzią podwodną. Czas i okoliczności w jakich zostało zawarte, wzajemny, bez emocjonalny stosunek obojga małżonków, wydawać by się mogło że świadczą dobitnie o wpisaniu go w rejestr zabiegów czysto formalnych, konfirmujących lata spędzone wprawdzie wspólnie, w pobliżu siebie, w tych samych miejscach, lecz tak naprawdę w oddaleniu gwarantującym niezależność i autonomię. Niemożność spędzenia nocy poślubnej, ze względu na bytowe uwarunkowania berlińskiego bunkra, osobne łóżka w łodzi podwodnej, miast działać na małżeństwo to osłabiająco, najwyraźniej wzmacniało jego podstawy.

Początkowo organizm Adolf Hitler starał się podążać rytmem ustalonym ostatnimi latami prowadzonej wojny. Fuhrer nie mógł zasnąć do późnych godzin nocnych, zasypiał w okolicach trzeciej, czwartej nad ranem, w miarę upływu czasu system ten uległ zachwianiu, ustępujące napięcie nerwowe i zrzucenie z siebie odpowiedzialności za dowodzenie kilkoma armiami i stu kilkudziesięcioma dywizjami, kilkoma rodzajami wojsk, powodowało dostrzegalne, nerwowe odprężenie. Małżeństwo Hitlerów budziło się zgodnie z nakazami biorytmów każdego z małżonków i rozregulowanym trybem życia, o dowolnej porze dnia i nocy. W przypadku gdy zdarzyło się zbudzić im w zbliżonym do siebie czasie, witali się tradycyjnymi, nazistowskimi pozdrowieniami, razem spożywali odgrzewane posiłki, nie odnosząc ich treści do konkretnej części doby. W niczym nie urozmaicony sposób pokonywali te same odległości pomiędzy przedziałami okrętu, napotykając tych samych ludzi, wymieniając te same gesty, słowa, uśmiechy. Znacznie częściej bywało że budzili się i udawali na spoczynek o nieprzystających do siebie godzinach, wówczas spożywali posiłki samotnie lub w towarzystwie któregoś z marynarzy. Z przyczyn czysto kurtuazyjnych, kompani dotrzymywał im kapitanleutnant von Bylov. Często zdarzało się że ich pogrążone jeszcze w onirycznym rozmarzeniu umysły, przy którymś z posiłków von Bylov sprowadzał do ziemskiego wymiaru, wspomnieniami swojej wojennej przeszłości. On też miał oznajmić małżeństwu Hitlerów, jedną z bardziej przełomowych w dziejach świata wiadomość.

- Mein fuhrer, dzisiejszego wieczora zanim przystąpimy do kolacji pragnę pana powiadomić że dowództwo Wehrmachtu w składzie Wilhelm Keitel – reprezentant sił lądowych, Friedeburg – reprezentujący marynarkę wojenną i Stumpr - lotnictwo, podpisało po raz drugi, tym razem w Berlinie bezwarunkową kapitulację przed Rosjanami. Chciałem powiadomić o tym fakcie fuhrera z samego rana, gdy tylko dotarła do nas depesza, nie chciałem jednak przerywać snu, postanowiłem poczekać gdy fuhrer się zbudzi.

- Przeklęci tchórze, wystarczyło pozostawić ich na kilka dni, a pokazali swoje prawdziwe, od dawna skrywane oblicze. Gdyby nie moje dowództwo, pozostawieni sami sobie poddaliby się Rosjanom tuż po klęsce pod Kurskiem, a zachodnim aliantom zaraz po zdobyciu przyczółków w Normandii, być może nawet we Włoszech. Pruscy generałowie, spadkobiercy najchlubniejszych tradycji pruskiego militaryzmu, poddali się jak Włosi w Afryce północnej, nie sprostali wytyczonej im przez historię powinności. Można by ich wszystkich postawić w jednym rzędzie pod względem waleczności z Włochami, Francuzami z kampanii 40 – go roku i najodważniejszymi z odważnych, Czechami. Przecież wydałem rozkaz walki do ostatniego żołnierza i ostatniego pocisku. Należałoby ich wszystkich postawić pod ścianą lub powywieszać na fortepianowej strunie. Ja posłaniec starogermańskich duchów, przybyły na skrzydłach opatrzności, zdawałem się na ich opinie przez długie pięć i pół roku. - Głos Adolfa Hitlera przybierał zawodzący ton, jego lewa ręka zaczęła się trząść coraz bardziej, na czoło wystąpiły duże krople potu, obserwujący go marynarze zwiesili wzrok. - Komu się poddali ci zdrajcy kapitanleutnant von Bylov?

- O ile mi wiadomo Rosjanom, mein fuhrer, odrzekł kryjąc skonsternowanie kapitanluetnant. -Mogłem się tego po nich spodziewać. Przykro mi bardzo ale dzisiaj nie będę spożywał kolacji, proszę odgrzać ją na jutrzejsze śniadanie, dla mnie to już bez różnicy, zdążyłem już zatracić zdolność odróżniania poranków od wieczorów.

- Tak jest mein fuhrer, zasalutował von Bylov. Proszę się faktem tym nie zrażać, na łodzi podwodnej to norma.

Adolf Hitler odwrócił się, ukazując trzęsącą się nadal lewą dłoń, bezwładnie opadająca w okolice pasa. Z wolna oddalał się w kierunku żelaznego łóżka, podczas gdy marynarze w milczeniu, odprowadzali go wzrokiem. Zasypianiu towarzyszyły uporczywe myśli, długo niezezwalające na pogrążenie się w zbawiennym śnie. Oto po raz drugi w przeciągu dwudziestu siedmiu lat, niemiecka armia zmuszona jest kapitulować. Zastanawiał się z jakich przyczyn ów militarny duch pruskiego oręża, emanacja sił wyzwolona przez obu Fryderyków, zdolne pospołu przezwyciężyć wszelkie przeciwności i ograniczenia, skutki wojny siedmioletniej, klęski wojen napoleońskich, pozbawiające Prusy miejsca na mapach Europy – utraciły swoje moce. Czemu duch dławiący nikczemne postanowienia traktatu wersalskiego, wzlatujący ponad narodowe podziały, ujarzmiający siły całego narodu, potrafiący wyzwolić nie ujarzmione siły wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni, po raz wtóry zmuszony został do obniżenia lotów i opadł jak orzeł z przestrzelonym skrzydłem. To wprost niewiarygodne, on Adolf Hitler wskrzesiciel najszlachetniejszych przymiotów niemieckiego charakteru i nieodrodnie przypisanych im cech, apologeta jego umiejętności przywódczych nad niższymi rasami, orędownik sprawy Niemiec na międzynarodowym forum, zawierający sojusze z jednymi z najpotężniejszych władców w historii świata i równie szybko je łamiący, musi teraz łkać w upokorzeniu jak wydziedziczony monarcha. On protagonista pruskiego drylu, ojciec chrzestny odrodzonego militaryzmu, powstającego z niebytu jak Wenus z morskiej piany , musi stać się grabarzem stworzonego przez siebie imperium. Sypnąć nad jego grobem symboliczną grudę ziemi i po raz drugi w swoim życiu zmówić modlitwę o spokój duszy pogrzebanych idei, idei powrotu do należnego Niemcom miejsca na mapie świata. Osiągał przekonanie że udział w zdarzeniach tych musiały mieć słowa przepowiednie Erika Hanussena – wiernego mu jasnowidza, przepowiadającego mu dojście do władzy na trzydzieści dni przed objęciem urzędu kanclerza. Przypomniał sobie teraz dzień w którym otrzymał od jasnowidza amulet z korzenia mandragory, wykopanego w swoim miejscu urodzenia i słowa profety „ Będziesz miał siłę dopóki będziesz wierny Hanussenowi, korzeniowi mandragory i sobie, jeżeli nie dochowasz wierności wszystko pochłoną płomienie najpóźniej za dwanaście lat” , Hanussena bez jego wiedzy zabili podwładni, a jego III Rzesza przetrwała dokładnie dwanaście lat. Myśli te nie dawały mu zasnąć i postanowił że to jeszcze nie koniec, nie po to umknął Rosjanom, Amerykanom, Brytyjczykom. Wolnych Francuzów, pozostałych ruchów oporu, może za wyjątkiem polskiego, ani też innych aliantów nigdy nie traktował poważnie. Nie po to przechytrzył aliancki wymiar sprawiedliwości i międzynarodowe trybunały z niezliczonymi sędziami i prokuratorami, wszystkich innych żołnierzy wrogich armii, którzy bez cienia wątpliwości odprowadziliby go do najbliższego posterunku żandarmerii wojskowej, by potwierdzić jego personalia. Nie po to wymknął się z Berlina, przeleciał nad jedną trzecią powierzchni Niemiec, by teraz podzielić tchórzliwą postawę generałów Wehrmachtu i poddać swoje ideały. Kolejne wcielenie nieśmiertelnej Rzeszy, wsparte ukrytymi precjozami, trudnymi do oszacowania aktywami, zdeponowanymi w szwajcarskich i południowoamerykańskich bankach, muszą stanowić fundusz założycielski IV – ej, niepomiernie potężniejszej Rzeszy, tym razem jednak rozszerzającej swoje wpływy i zdobycze w sposób pokojowy. Nie wzbudzający podejrzeń dawnych wrogów i przyszłych sojuszników, budującej swoją potęgę na umiejętnej propagandzie, promowaniu wartości demokracji i dobrobytu, nie nawiązującej w najmniejszym przejawie do krzykliwych frazesów spod znaku Goebelsa. Rzeszy utwierdzającej swoją pozycję dyktatem praw, podtrzymujących ekonomiczny byt narodów dotąd politycznie i militarnie uciskanych. Lansującej wzorzec ostoi demokracji i wyrzeczenia się dawnych pryncypiów, Rzeszy jako forpoczty na granicy komunistycznego imperium szatana. Potwierdzającej swoją role jako przedmurza anglosaskich ideałów, w każdej chwili gotowej udostępnić swoje terytorium dla baz i koszar, a w międzyczasie na wzór dawnej współpracy z Rosja Sowiecką i łamania traktatu wersalskiego, budować swoja militarną i gospodarczą potęgę. Nowa Rzesza musi przyjąć na siebie okupację lecz wykorzystać od dawna głoszone przeświadczenie, że sojusz Rosjan z zachodnimi aliantami z przyczyn ideowych, kulturowych, mentalnych nie przetrwa długo, a raczej nadzwyczaj krótko. Wówczas on dozorujący prace wybitnych konstruktorów najnowocześniejszych typów broni, znający tajniki ukrytych technologi, będzie w stanie zaoferować Amerykanom i Brytyjczykom niewyczerpane źródło prototypów w walce z komunistyczna hydrą. Będzie miał asa w rękawie, argument przetargowy, wobec którego ci pozbawieni intuicji i wyobraźni Anglosasi nie pozostaną obojętni. Należy tylko umiejętnie rozegrać z nimi kolejną partię pokera, ukryć asa w rękawie, podmienić jedną z kart, w odpowiednim momencie uniemożliwić im powiedzenie sprawdzam, a kolejna partia będzie wygrana. Niemcy znowu rozdawać będą karty na stole wokół którego rozsiądą się wygodnie, tym razem w poczuciu bezpieczeństwa, wszyscy sąsiedzi. Należało będzie tylko w sposób umiejętny dozorować całą tę pokerową partię, wykorzystać w swojej strategii wiernych sobie graczy, pozostałych przy życiu i umożliwić im zajęcie wpływowych stanowisk. Nie będzie to łatwe, niemniej jest to możliwe, jak najbardziej możliwe – utwierdzał się w swoich postanowieniach. Należało będzie co wydaje się rzeczą najtrudniejszą odzyskać dawną moralna pozycję w Europie. W ramach transakcji wiązanej odkupić winy, płacąc za nie twardą walutą. Zrzucić z siebie brzemię dokonanych zbrodni, jednocześnie nie w pełni się do nich przyznając, a cedując je na państwa kolaborujące i państwa na terytoriach których zbrodnie te zostały dokonane. Z narodu agresywnego przedzierzgnąć się w naród łagodny i przyjazny. Nacjonalizm i faszyzm zastąpić liberalnym kosmopolityzmem, ducha wojowniczego militaryzmu dobrodusznym pacyfizmem. Należało będzie w zamian za pozbywanie się mniejszości, czerpać je z zewnątrz, ażeby uzupełnić ubytek substancji narodowej. Czystość rasową i wyższość rasy nordyckiej przewekslować na wieloetniczność i multikulturowość i co przyjdzie z najwyższym trudem zamienić antysemityzm na filosemityzm, gdyż bez zabiegu tego nie uda się zbudować wiarygodnej pozycji w powojennym świecie. Nim zasnął stworzył w wyobraźni nowe ideowe kredo, jakim kierować się powinien w nakreślaniu ram funkcjonowania nowych Niemiec. Wystarczy poprzez organizacje utworzone i finansowane z niewyczerpanych zasobów złota i dewiz, umiejętnie wspierać budowę nowego, europejskiego ładu pokojowego z przewodnią rolą nowych Niemiec i bez znaczenia pozostaje fakt że on, jego nadzorca, jego podwładni będą daleko stąd. Przypomniał sobie teraz, ukrywaną przed nim naradę z hotelu Maison Rouge w Strasburgu odbywającą się 10 VIII 1944 – go roku, pod przewodnictwem wysokich władz Rzeszy za aprobatą Himmlera z udziałem największych niemieckich, przemysłowych potentatów . Właśnie oni mieli stać się zalążkiem powstania nowego niemieckiego imperium, zbudowanego metodami pokojowymi. Zlecono im nawiązanie kontaktów z zagranicznymi firmami i częściowe przeniesienie tam działalności, by po finansowym okrzepnięciu, inwestować zyski w powojennych Niemczech. Kolejnym etapem miał być bezpieczny transfer miliardowych rezerw walutowych i ton złota do szwajcarskich i południowoamerykańskich banków, dokonanych pod pretekstem rozliczeń pomiędzy firmami, mający stanowić kapitał założycielski IV – ej Rzeszy. Umieszczenie we wpływowych państwach uśpionych agentów, zobowiązanych do wywarcia wpływu na ich rządy, akceptujących powrót faszystów do władzy. Ostatnim postanowieniem miało być wykorzystanie powiązań przedsiębiorstw tych z bankami i zapewnienie olbrzymich kredytów na odbudowę i rozwój nowego, niemieckiego państwa. Wówczas nie godził się z treścią narady, nie mógł też skutecznie się jej przeciwstawić, chcąc to uczynić musiałby najwyższe władze, wraz z Himmlerem wysłać do obozów koncentracyjnych. Teraz dopiero może docenić przemyślność tamtych decyzji, w pełni je zaaprobować, podpisać się pod nimi oboma rękami. Zasnął, a płynąca w niewielkim zanurzeniu łódź podwodna ochoczo pruła zimne wody Morza Północnego. Zbudziły go czyjeś kroki, pogłos których roznosił się echem, na długich podłogach U – boota.

- A to pan kapitanleutnant von Bylov, która może być godzina?

- Jest dziewiętnasta czterdzieści pięć mein fuhrer, za moment będziemy serwować kolację.

- Czy na pewno nie jest to za piętnaście ósma rano?

- Z całą pewnością nie, meni fuhrer. Mnie też się wydaje że czas biegnie szybciej. Odkąd ogłoszono bezwarunkową kapitulację, możemy płynąć w częściowym wynurzeniu, w przybliżeniu trzy razy szybciej niż dotychczas. Jeżeli nic nie zakłóci naszej podróży pojutrze będziemy w Ruez, mein fuhrer.

- A gdzie jest moja żona.

- Ośmielam się zauważyć że śpi na łóżku obok.

- Ach racja, najwidoczniej nie zdążyłem jeszcze dostatecznie się wybudzić z długiego snu.

- Najpewniej tak właśnie się stało mein fuhrer. Zapraszam na kolację ze świeżych produktów.

- Dziękuję za propozycje, ale dzisiaj nie będę jadł kolacji. Proszę mnie obudzić gdy będziemy w Rues. Zamierzam nie żałować sobie snu i odespać wszystkie nieprzespane wojenne noce.

- Tak jest mein fuhrer. Kapitanleuntnant von Bylov wyprostował prawą dłoń w nazistowskim pozdrowieniu, zasalutował i odwrócił się w kierunku centrum dowodzenia.

Adolfa Hitlera z głębokiego snu wytrąciły wysokie, metaliczne dźwięki dobywające się z zewnętrznych poszyć kadłuba U – boota. Przenikając do wnętrza, przenosiły się na drgania wszelkich metalowych przedmiotów, od rur i zaworów począwszy aż po emaliowane kubki. Pogłos ów z minuty na minutę stawał się nieznośniejszy, sięgał granicy pasm najwyższych dźwięków, jakie zdolne jest odebrać ludzkie ucho. Adolf Hitler odczuł ciarki biegnące po plecach i odnosił wrażenie, że dźwięk ten przenika ciało i powoduje drżenie kości. W miarę narastania hałasu wrażenie ustępowało miejsca przekonaniu że drgające kości oddzielają się z wolna od tkanki miękkiej, ta z kolei dzieli się na mięśnie, żyły i ścięgna, a wszytko to z osobna podąża wraz z przesuwającymi się po podłodze śrubokrętami, śrubami, pustymi puszkami po konserwach, zapleśniałymi cytrynami i kromkami niedojedzonego, zieleniejącego chleba. Dźwięk ten wydawał się odgłosem wydawanym przez monstrualnych rozmiarów bestię, zamieszkującą pierwotne, oceaniczne głębiny, w kształtach nawiązującą do Ichtiozaurów bądź też Plezjozaurów. Z całych sił zatkał uszy obojgiem dłoni, lecz wówczas epicentrum nieznośnego hałasu przeniknęło do kanałów słuchowych i stało się jeszcze bardziej napastliwe.

- Co tu się dzieje kapitanleutnant von Bylov, zstąpiliśmy do piekieł, bo koncert Wagnera z pewnością to nie jest.

- Napór ciśnienia wody na ściany okrętu, mein fuhrer, dzieję się tak zwykle przy zanurzeniu poniżej dwustu pięćdziesięciu metrów, zmuszeni zostaliśmy zejść na taką głębokość, by bezpiecznie przepłynąć cieśninę Gibraltarską, pomimo końca wojny wciąż patrolowaną przez brytyjskie niszczyciele.

- Dopłynęliśmy już do Gibraltaru?

- Tak jest mein fuhrer, zgodnie z pańskim życzeniem nie budziliśmy pana.

- Gdy w końcu miniemy tę przeklętą brytyjską ziemię i uda mi się zasnąć, zgodnie z moim życzeniem obudźcie mnie dopiero w Reus.

-Tak jest mein fuhrer.

Ośmiokilometrowy przesmyk gibraltarski, nawet przy niewielkiej, zwanej przez marynarzy cichej prędkości, niewykrywalnej dla systemów akustycznego namiaru, nie okazał się przeszkodą trudną do pokonania w warunkach pokojowych. Wraz z komendą szasowania i usunięciem wody ze zbiorników balastowych i szybkim podnoszeniem się okrętu, uporczywy hałas począł tracić na intensywności, jeszcze prze kilka minut morską wodę przenikały jego echa, aż w końcu przestał być zupełnie słyszalny. U- 476 znajdował się już na hiszpańskich wodach terytorialnych, radiooperator i nasłuch informował o przepływaniu nad okrętem niewielkich jednostek, najpewniej kutrów patrolowych hiszpańskiej straży przybrzeżnej. Pojawiały się one nagle, a wkrótce potem emitowane przez nie dźwięki rozpływały się wraz z rozbijającymi się o siebie falami. Statków przepływających ponad pokładem, załoga U – boota po raz pierwszy nie musiała traktować jako zapowiedzi ostrzału bombami głębinowymi czy też pociskami rakietowymi typu „Jeż”, lecz w razie potrzeby mogła liczyć na pomoc, nieformalnie sojuszniczej hiszpańskiej marynarki wojennej. Podążając na północ wybrzeża okręt wypłynął na powierzchnię, otworzone włazy zassały do wnętrza kłęby podzwrotnikowego powietrza, wyparło ono na zewnątrz zalegające w maszynowniach, pomieszczeniach mieszkalnych, toaletach, kambuzie - złogi ciężkiej, zbutwiałej zawiesiny. Kilkadziesiąt godzin wystarczyło by zaczerpnięta nad Atlantykiem bryza, przemieniła się w zatęchły odór. Członkowie załogi zachłannie wdychali i wydychali świeży wiew, delektowali się nim jak amatorzy fajek aromatem najprzedniejszego tytoniu. Bez trudu uruchomione silniki Diesla zagrały przyjaznym warkotem, teraz mogli już w poczuciu bezpieczeństwa, wyszedłszy na mostek kapitański w blaskach słońca wysuszyć zawilgocone mundury i w niczym nie ograniczony sposób, napełniać płuca śródziemnomorską bryzą. Po lewej burcie, wraz z nastaniem godzin popołudniowych na odległym, ledwie rysującym się pograniczu lądu i morza, stawały się dostrzegalne wątłe aureole świateł. Wyznaczały wyraźne obrysy większych miast i mniejszych kurortów, występujących jedne obok drugich w niewielkich odległościach. Mijana właśnie Costa del Sol z każdym kwadransem nabierała wyrazistości. Pagórki, wzgórza i wypełniające je równiny, połyskiwały elektryczną iluminacją. Zmierzali w pełnym wynurzeniu, całą na przód północnym kursem. Dieslowskie zawory rytmicznym klekotem napawały radością najpierw obsługę maszynowni, później roznosząc się otwartymi włazami na cały pokład, przebywających tam marynarzy, wydobywając się na mostek zaś, stojących tam oficerów. Wytrącona z długiego snu, powiewem świeżego powietrza Ewa Hitler, powstała z metalowego łóżka, obrzuciła najbliższe otoczenie sennym jeszcze i zamglonym spojrzeniem.

- Adolf, Adolf zbudź się, teraz już nie musisz wdychać stęchłego zaduchu. Usiłowała zbudzić męża, dotykając go nieśmiało prawą dłonią.

- Fuhrer polecił zbudzić się dopiero w Reus, oznajmił wyłaniający się z włazu kapitanleutnant von Bylov.

- Mógłby chociaż zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Obawiam się że zbudzony przedwcześnie mógłby popaść w niekontrolowany wybuch złości.

- Ma pan rację, panie von Bylov, a czy ja mogłabym wydostać się na zewnątrz, chociażby na kilka minut ?

- Ależ naturalnie pani Hitler, zapraszam tędy, powiedział wskazując dłonią okrągły właz, dalej proszę za mną. Ewa Hitler wykonała pierwszy krok na drabinie prowadzącej na mostek kapitański, pokonanie kilku kolejnych pozwoliło jej wystawić głowę ponad pokład statku, po raz pierwszy od ośmiu dni.

- Czuję się jak nowo narodzona, powiedziała do spostrzeżonych właśnie oficerów.

- Zapraszamy, pani Hitler, czy może w czymś pomóc, zaproponował jeden z oficerów.

- Najmocniej dziękuję, gdyby tylko któryś z panów podał mi dłoń, buty na obcasie nie są najwłaściwszym obuwiem do chodzenia po drabinach. Jeden z marynarzy podciągnął Ewę Hitler na wyciągniętej, prawej dłoni.

- Jakie wrażenie zrobiło na pani Morze Śródziemne? Zapytał wyłaniając się z włazu kapitanleuntnant von Bylov.

- Niezapomniane, podoba mi się niezmiennie odkąd po raz pierwszy widziałem je we Włoszech. Ma nawet ten sam zapach co wtedy. Kapitanleuntnant von Bylov czy mogłabym, tutaj na zewnątrz, zapalić papierosa?

- Zgodnie z regulaminem zakaz palenia obowiązuje na terenie całego okrętu, włączając w to również mostek kapitański, lecz dla tak pięknego gościa mogę zrobić wyjątek, proszę tylko uważać by niedopałek nie wpadł na pokład, pobłażliwym tonem zaznaczył kapitanleuntnant.

- Może się pan nie obawiać, najmocniej dziękuję, kapitanleutnant, ostatniego papierosa wypaliłam z sekretarkami i stenotypistkami fuerhera w ogrodzie kancelarii Rzeszy, mówiąc to wydobyła z białej paczki, długiego i wąskiego papierosa. Jak pan sądzi, dzisiaj jeszcze zdążymy dopłynąć do Reus?

- Jeżeli tylko nic nie stanie na przeszkodzie, bez wątpienia, zapewne jeszcze przed północą. Doskonale się składa, nie będziemy musieli czekać do rana na przeokrętowanie . Domyśla się pani, w czasie dnia taka operacja byłaby zbyt ryzykowna, biorąc wzgląd na charakterystyczny wygląd pani męża. Wystarczyłoby jedna, niepozorna wizyta postronnego przechodnia, wiadomość przekazana zostałaby z ust do ust, a następnego dnia we wszystkich katalońskich gazetach zaroiłoby się od artykułów na wiadomy temat.

- Ma pan rację, kapitanleuntnant von Bylov.

- Musi pani przyznać że wobec uroku U-boota płynącego w pełnym wynurzeniu nie można pozostać obojętnym.

- Jestem pełna zachwytu.

- Powiedzenie o trzech najpiękniejszych rzeczach na świecie, statku pod pełnym żaglami, koni na nieboskłonie, pięknej kobiety z rozwianymi włosami, poszerzył bym jeszcze o idący w pełnym wynurzeniu U – boot.

- Byłoby to w pełni uzasadnione, dodała Ewa Hitler.

- Wiatr zmienia się na porywisty, niesie z sobą krople wody. Proponuję udać się na pokład, w przeciwnym razem przemokniemy do suchej nitki.

- Pozwolą panowie że zejdę jako ostatnia, dopalę jeszcze papierosa.

- Jak pani sobie życzy, pani Hitler.

Ewa Hitler jeszcze przez moment pozostawała na mostku kapitańskim. Zapadający zmierzch wyostrzył jeszcze bardziej światła nadmorskich kurortów. Ich połyskliwość rozlewała się teraz na rozleglejsze obszary przybrzeżnych wód. Po przeciwnej stronie burty, gdzieś spomiędzy wzburzonych fal, a czerwonej poświaty rozciąganej na cały horyzont przez zachodzące słońce, dobiegał klangor ptaków przemierzających nadmorskie przestrzenie w nieznanym kierunku. Ewa Hitler uniosła do góry głowę w poszukiwaniu szybujących ptasich skrzydeł. Nie dostrzegłszy żadnego z nich, wrzuciła do morza niedopałek papierosa po czym kurczowo trzymając się poręczy, zeszła na pokład okrętu. Ujął ją, niezauważalny dotąd, odrażający zapach przenikający każdy sprzęt i urządzenie, snuł się po podłogach, wypełniając szczelnie przestrzeń pokładu. Spojrzała na nieruchomo spoczywającego męża, nadal spał, zgodnie z jego zaleceniem postanowiła go obudzić dopiero u kresu pierwszego etapu podróży.

- Mein fuhrer, mein fuhrer, powtórzył donośniejszym głosem kapitnleuntnant von Bylov, jesteśmy już w Reus, proszę się zbudzić, dopłynęliśmy do portu przesiadkowego.

Z rozbieganych i przymrużonych oczu, podnoszącego się z koi Adolfa Hitlera przenikało zdziwienie i zobojętnienie. Dopiero z każdą sekundą wyostrzający się wzrok, nabierał właściwej sobie drapieżności i przenikliwości, na działanie której wystawiona została tym razem postać von Bylova. Przemierzał nim jego sylwetkę od stóp do głów. Błędny wzrok fuhrera utknął na twarzy mężczyzny, chcąc najwyraźniej skojarzyć ją z kimś sobie znanym, doszukując się podobieństwa z dowódcą U – 456, poznanym przed kilkoma dniami na redzie w Hamburgu. Po ciele von Bylova przebiegł przenikliwy dreszcz, jak gdyby spaść miał na niego nieuchronny wyrok, ferowany za wybudzenie kanclerza Niemiec z najgłębszej fazy snu.

- Tak, mówi pan że jesteśmy w ..., dokąd dopłynęliśmy?

- Dopłynęliśmy już do Reus, mein fuhrer.

- Teraz rozumiem, kapitanleutnant von Bylov - powracająca świadomość podsunęła mu logiczną odpowiedź - musimy już opuścić statek?

- Niczego nie musimy dokonywać w pospiechu, U – 996 oczekuje na sąsiedniej redzie, jest w trakcie uzupełniania prowiantu, sprzątania pokładu, tankowania i przeglądu silników.

- Chciałbym w międzyczasie zaczerpnąć świeżego powietrza, czy jest taka możliwość kapitanleutnant?

- Ależ naturalnie, mein fuhrer.

- Droga na mostek kapitański wiedzie tedy, wskazał dłonią prawą stronę. Wskazanym byłoby założenie chociażby marynarskiej czapki dla prowizorycznego kamuflażu.

- Trafna myśl, kapitanleutnant.

Von Bylov podał fuhrerowi granatową, marynarską czapkę, znajdującą się w którejś z przegród drewnianej szafki.

Adolf Hitler spojrzał na dystynkcje.

- Zdegradował mnie pan, kapitanleutnant von Bylov z funkcji zwierzchnika sił zbrojnych do stopnia marynarza - oznajmił żartobliwie - czym sobie na to zasłużyłem?

- Nie miałem takiego zamiaru, mein fuhrer, kapitanleutnant von Bylov nie zdobył się na podzielenie żartobliwego nastroju fuhrera.

- Niech się pan niczego nie obawia, to był tylko żart.

- Adolf Hitler chwiejnym krokiem pokonywał kolejne metry pokładu zasłanego przedmiotami nieznanego mu pochodzenia i nieokreślonego przeznaczenia. Starając wspomóc się lewą dłonią, wspierał się na niej, pokonując kolejne włazy. Przy nieznacznej asekuracji niesprawną dłonią wspiął się na drabinę, prowadzącą na mostek kapitański, z trudem postawił najpierw lewą, silniejszą nogę, wsparł na niej ciężar ciała, podciągnął się na prawym przedramieniu, podciągnął prawą nogę i odzyskując utraconą równowagę stanął na obu już nogach na wąskim, poziomym podłożu mostka. Aromatyczna woń morza śródziemnego przeniknęła jego nozdrza, wtargnęła ożywczym wiewem do receptorów węchu, a stamtąd przekazała nerwowy impuls do odpowiedzialnych za zmysł ten, ośrodków mózgu. Wywołało to natychmiastowe skojarzenia z częstymi wizytami u wiernego towarzysza broni Mussoliniego, ich wspólne eskapady nad śródziemnomorskie wybrzeże, w okolice Fiumicino, przybrzeżne rejsy jachtem Duce. Kolacje na tarasie rezydencji obsadzonej kilkoma gatunkami palm, drzewami mirtowymi, cyprysami, późniejszy powrót opancerzonym Mercedesem do Rzymu i mniej już komfortowe realia negocjacji militarnych. Z towarzysza wypraw musiał zmieniać się wówczas w stanowczego negocjatora, wszelkimi znanymi sobie sposobami wpływać na rozmówcę, zmuszony był przekonywać go do konieczności wystawienia liczniejszych i lepiej wyposażonych sił w Afryce Północnej. Nakazywał Mussoliniemu wywrzeć presję na dowódców armii, by zbyt pochopnie nie poddawali całych dywizji, stosowali się do wzorców waleczności żołnierzy niemieckich. Dokładnie pamięta jak niepohamowany atak furii wywołała w nim propozycja Duce, o zamknięciu frontu wschodniego i przerzuceniu stamtąd wszystkich niemieckich sił do Afryki Północnej. Jak usilnie i długotrwale perswadować musiał bezwzględny brak takiej możliwości. Pomimo że sojusz z Duce kosztował go niebywałą ilość utraconej cierpliwości, do końca jego dni zachował w stosunku do niego, niesłabnący sentyment. Zdobył się nawet na ryzykowne przedsięwzięcie uprowadzenia kompana z alianckiej niewoli, przetrzymywanego w hotelu Campo Imperatore na górskim zboczu Apeninów w brawurowej akcji pod kryptonimem Eiche, dowodzonej przez Otta Skorzenyego. Duce cały i zdrowy odleciał samolotem do Wiednia, a stamtąd wyruszył w odwiedziny do Wilczego Szańca. Śledząc treść swoich rozmyślań na ustach Hitlera ukazał się dyskretny uśmiech, najpewniej wywołany świadomością powodzenia kolejnej próby przechytrzenia wrogów. Choć od czasu tego mięło niespełna dwa lata, czas ten wydał mu się niezwykle już odległy. Zapewne nie na skutek przyspieszenia swojego biegu, lecz przez wzgląd na niedoświadczone dotąd zagęszczenie faktów i zdarzeń, o nieprzewidzianych skutkach, wraz z najbardziej przygnębiającą i paraliżującą koniecznością pogodzenia się z przegraną wojną. Stał nieruchomo zapatrzony w korony wysokich palm, porastających w równomiernych odległościach, nadmorski bulwar. Pozostawał w niesłabnącym zachwycie nad urokiem nocnego krajobrazu śródziemnomorskiego miasta, lecz mogłoby być to inne dowolne miejsce na świecie, a jego zachwyt, rozbudzony tygodniowym pobytem w morskich głębinach, w niczym by nie ustąpił wrażeniom doznanym na kapitańskim mostku. Przeszedł go zimny dreszcz na myśl że mógłby podobne krajobrazy stracić nieodwołalnie z oczu, gdyby dojść miały do skutku pierwotne zamierzenia o popełnieniu samobójstwa. Ponad trzy i półmiesięczny pobyt pod powierzchnią ziemi i morza wyostrzył zmysł dostrzegania niepowtarzalności i unikalności wszystkiego co unosi ziemska powłoka, wraz z unikatowością istnienia jej samej. Stał zapatrzony w światło portowych latarń, przechadzających się w jego blasku hiszpańskich marynarzy. Dostrzegł cywilnych przechodniów rozmawiających i gestykulujących, siedzących na ławkach w cieniu drzewiastych juk, rozłożystych agaw i kolczastych opuncji. Ludzi żyjących zgodnie z rytmem cywilizacyjnych zasad pokojowego współistnienia, poszanowania praw swoich i praw bliźnich. Podziwiał teraz spójność i harmonię wszystkich tych części ziemskiego porządku, lecz ani przez chwilę nie przemknęła myśl że wszystko co czynił przez ostatnie sześć, siedem lat czynił by porządek ten zburzyć. W zamian pojawiły się myśli dotyczące tego co czynił przed ośmioma , dwunastoma laty, gdy zamierzał porządek ten udoskonalić i bardziej jeszcze wyidealizować. Kolejne myśli biegły wokół zamysłów, zamierzeń i planów, sięgających swoją historia dwudziestu, a może nawet dwudziestu dwu lat, gdy w imię tworzenia nowego porządku, podjął się przeprowadzenia nieudanego, monachijskiego puczu. Wszystko to jednak; zamysły, plany, czyny, wydawać się mogło trwałe dokonania, na przestrzeni ostatniego roku ulotniły się jak gaz z zapalnika, niepowodującego zamierzonej eksplozji. Dlaczego to nastąpiło? Z powodu odwrócenia się od niego wszystkich, dotąd sprzyjających mu starogermańskich Bogów, odwróciła się od niego także większość wiernych mu dotąd ludzi. Do kalejdoskopu nieszczęśliwych wypadków dołączył nieprzewidziany wzrost potęgi wrogów, szczególnie Amerykanów, z którymi teraz historyczna konieczność zmusza go do współpracy. Bez wątpienia też dwie kolejne przyczyny, niekorzystna koniunkcja planet i spełnienie się przepowiedni jego nadwornego profety o upadku III - ej Rzeszy po dwunastu latach istnienia.

Stał oparty przedramionami o reling mostka kapitańskiego i obserwował nocne życie śródziemnomorskiego, wojennego portu. Silniejsze porywy wiatru podwiewały marynarską czapkę, unosiły do góry czarny daszek i dostawały się pod kurtkę munduru, powodując doznanie ożywczej świeżości. Przedłużający się stan melancholii przerwał głos kapitanleutnanta von Bylova.

- Mein fuhrer za kilka minut będziemy przeokrętowywać się na U - 996. Jeśli fuhrer wyraża takie życzenie może fuhrer tam pozostać, łatwiej będzie panu zejść na trap.

- Oczywiście że pozostanę, nie posiadam przecież żadnych osobistych rzeczy, jak na prawdziwego bezinteresownego ojca narodu przystało. Jedyne co posiadam to szczoteczka do zębów i grzebień, te zabierze ze sobą moja żona.

Chciał chociażby przez kilka kolejnych minut nasycić wzrok ziemskim krajobrazem, zanim ponownie na długie tygodnie skryć się będzie musiał pod powierzchnią morza. Zachłannie rozglądał się wokół, starał się zarejestrować w pamięci każdy kadr widzianego wycinka ziemi, by później długo sycić się nim, gdy zabraknie już stabilnego gruntu pod nogami. Całą objętością płuc chłonął rozrzedzone wiatrem, morskie powietrze. Zmrużywszy oczy docierał do najodleglejszych zakątków oświetlonego lądu, starał się wyobrazić co skrywają pagórki lub może góry, obsypane jaskrawymi punktami świateł, podążającymi łańcuchem iluminacji za ich pofałdowaną linią dolin i szczytów. Rozbiegany wzrok zatrzymywał się w bliższej perspektywie na rozłożystych jubeach, rozrosłych agawach, wybujałych palmach kanaryjskich, w odleglejszej koncentrował się na światłach kasyn, koszarów, magazynów broni. Baza wojenna serdecznego przyjaciela Francesco Franco. Po raz kolejny uchylił mu swoich podwoi, odwołał też przyjazd z Madrytu na spotkanie z gościem incognito, najpewniej z powodów czysto asekuracyjnych, ujawnienie przyczyn nieplanowanej wizyty w Reus. grozić mogłoby rozpętaniem kampanii medialnej, o europejskim, a być może światowym zasięgu. Ten szczwany, faszystowski lis wie co robi, nie ryzykując wizyty w wojennej bazie. Będę miał jeszcze niejedną okazję do spotkania się z nim na płaszczyźnie czysto przyjacielskiej. Nie wykluczone że też ideologicznej, jako jednym z nielicznych epigonów i pogrobowców faszyzmu w najczystszej postaci. Tak.... niewielu nas pozostało Duce nie żyje, oddany do końca Antonescu pojmany przez Rosjan, przetrzymywany jest w Moskwie. Wierny Chorwat Ante Pavelić nie ma przed sobą szerokich perspektyw, lecz znając jego spryt i bliskość Watykanu zapewne wymknie się wymiarowi sprawiedliwości. Jaki los czeka norweskiego sojusznika Vidkuna Quislinga – nikt nie jest tego w stanie przewidzieć, zdrajcy Miklosa Hortyiego nie brałem w rachubę, odkąd w 43 – im negocjował zawieszenie broni z aliantami. Jedynie ja Franco, Peron i już nikt ponadto. Smutny bilans górnolotnych ideałów triumfu faszyzmu nad zachodnimi demokracjami, komunizmem, monarchiami parlamentarnymi i wszystkimi pomniejszymi i podlejszymi systemami sprawowania władzy. Nadejdzie jednak dzień że role się odwrócą, to oni znowu polerować będą mi buty, kalać się u moich stóp bym zaniechał wysyłania wojsk, zatrzymał w koszarach kolejne dziesiątki, a może setki dywizji, fanatycznie poddanych mi żołnierzy. Nie wyruszał na walną rozprawę z nimi wszystkimi, jego myśli zawisły gdzieś pomiędzy refleksją, a hamowaną złością. Pozostawał w nieruchomej pozycji, gładząc się prawą dłonią po odrastającej brodzie, obficie pokrywającej już owal twarzy. Spod marynarskiej czapki wydobywała się rozwichrzona śródziemnomorskim wiatrem, gęsta, czarna czupryna, co jakiś czas zarzucał ją nieporadnie w kierunku lewego ucha.

- Mein fuhrer na mostek wchodzi właśnie pańska małżonka, czy nie zechciałby fuhrer podać jej swojej dłoni?

- Pytanie tylko której?

- Prawej, oczywiście prawej, mein fuhrer.

Do diaska, ci spostrzegawczy marynarze bez wątpienia wiedzą o moim niedomaganiu w lewej ręce – pojawiła się nagła, głośno niewypowiedziana konkluzja. Nic to, nie takie przeciwności losu zdołałem pokonać, pokonam z czasem i niedowład lewej dłoni. Szczwane lisy, pomimo wszystko lepiej że Kriegsmarine posiada takich oficerów aniżeli miałaby być obsadzona zniewieściałymi marynarzykami Royal Navy, w odpowiednim momencie także oni okażą się przydatni, a może nawet niezbędni.

- Pańska małżonka mein fuhrer, nie wiem w jaki sposób to wyrazić......., chciałaby porozmawiać z fuhrerm po kilkudniowym niewidzeniu się z panem. Nie wiem czy wyraziłem się w sposób adekwatny do okoliczności? Chciałbym też zapytać czy wywiązałem się z powierzonej mi powinności dowodzenia tak odpowiedzialną misją, obawiałem się że nie będę w stanie jej sprostać.

- Niech się pan nie sumituje, kapitanleutnant von Bylov, sprostał pan, wyznaczonej panu przez historię Niemiec misji w stopniu bardziej niż zadowalającym. Mógłbym nawet targnąć się na stwierdzenie że wręcz wzorcowym. Gdyby wszyscy synowie naszego narodu byli tak sumienni i oddani jak pan, sytuacja Niemiec nie przedstawiałaby się tak tragicznie. Pańskie zasługi nie zostaną zapomniane, kapitanleutnant von Bylov. Zostanie pan udekorowany którymś z tradycyjnych odznaczeń lub może którymś z nowych, opracowanych na potrzeby IV - ej Rzeszy.

- Wdzięczny jestem za docenienie moich starań na rzecz przetrwania naszych nieśmiertelnych idei. Nieprzemijających wyzwań stawianych przez germańską cywilizację.

- Oby więcej takich oficerów w służbie naszego kraju, jak pan kapitanleutnant von Bylov. Ostatnią prośbą jaką mógłbym do pana skierować byłoby wskazanie nam drogi na pokład U – 996, nieśmiało zapytał Adolf Hitler obejmując żonę prawym ramieniem.

- Ależ mein fuhrer pańska prośba jest dla mnie rozkazem, proszę tedy.

Adolf Hitler wraz z żoną postąpili kilka kroków na przód, weszli na trap, a po nim bezpiecznie zstąpili na nabrzeże hiszpańskiego portu. We wskazanym przez von Bylova kierunku wykonali kilkadziesiąt kroków. Porywisty wiatr podwiewał czarny daszek marynarskiej czapki Krigsmarine. Krok fuhrera z każdym metrem nabierał większej pewności, postępował już bez zachwiania na przód w kierunku zacumowanego U – 996, wraz z nim, nie mniej zdecydowanym krokiem podążała Ewa Hitler. Minęli walcowaty kształt kei zbliżając się do trapu prowadzącego wprost na pokład U – 996.

- Są to ostatnie chwile wspólnie spędzonego czasu, mein fuhrer – oznajmił łzawym tonem kapitanleutnant von Bylov. Odtąd pieczę nad pańskim bezpieczeństwem i bezpieczeństwem pańskiej małżonki przejmuje korvettenkapitan Georg Olbricht dowodzący U- 996 typu XXI, nie mniej doświadczony oficer Krigsmarine. O, właśnie, ten mężczyzna podążający w państwa kierunku.

Kapitanleutnant von Bylov wskazywał wyciągniętą, prawą dłonią wysmukłą sylwetkę wyłaniającą się zza trapu. Wysoki mężczyzna, spełniający wszelkie kryteria nordyckiej rasy, w granatowym mundurze Krigsmarine, nienagannie wyprasowanym i dopasowanym, sprawiał wrażenie nie ulegania traumie ostatecznej kapitulacji, wyprostowany kroczył pewnie na przód. Wypastowane, marynarskie buty odbijały blask portowych latarń. Na widok Adolfa Hitlera, rozpoznanego pomimo naciągniętej na głowę marynarskiej czapki, zasalutował.

- Do usług, mein fuhrer.

- Zanim wymienimy honory, chciałbym ostatni raz podziękować kapitanleutnat von Bylov za bezpieczną podróż.

Adolf Hitler, co nie zdarzało się mu zbyt często odwrócił się w kierunku Von Bylova i zasalutował.

- Moje słowa wciąż pozostają w mocy, w obecności mojej małżonki zobowiązuję się dotrzymać wszelkich zobowiązań i zapewnić pana, że zasługi poczynione na rzecz naszej narodowosocjalistycznej sprawy zostaną wynagrodzone z nawiązką.

- Cały zaszczyt po mojej stronie, mein fuhrer. Zapewnił salutując von Bylov. Pozostaje mi żywić nadzieje że starania korvettenkapitana Olbrichta nie okażą się mniej żarliwe i fuhrer wraz z małżonką szczęśliwie osiągnie cel swoje podróży, sieg heil

- Sieg heil. Zasalutował Adolf Hitler.

Podtrzymując pod ramię żonę oboje zstąpili z redy na wąski trap prowadzący na pokład U – 996.

Korvettenkapitan Georg Olbricht był doświadczonym podwodniakiem, znającym doskonale atlantyckie wody oblewające Amerykę Południową, dokąd wraz z załogą wypływał na wojenne patrole. Jeżeli miałby określić ścisłe, czasowe ramy owych oceanicznych awantur, to był to okres od mają '42 - go roku poczynając, na lutym roku '45 - go kończąc. Z równie celującym skutkiem znał budowę i zasady działania U- boota typ XXI, zważywszy że wyprodukowano ich zaledwie 118 sztuk. Były to umiejętności unikatowe, które w połączeniu ze szczęśliwą passą jaka towarzyszyła mu podczas oceanicznych rejsów - co warte zaznaczenia, nigdy nie powrócił z najmniejszym choćby uszkodzeniem - zadecydowały że wytypowano go jako dowódcę, niespotykanej dotąd na tym kursie, podwodnej misji.

- Jestem korvettenkapitan Georg Olbricht i przypadł mi zaszczyt eskortować fuhrera na odległym oceanicznym kursie. Załogę stanowią najbardziej sprawdzeni i wiarygodni marynarze, o nieskalanej przeszłości i sprawdzonej w wielu akcjach psychice. Przysięgali na nazistowski sztandar, wizerunek fuhrera i pozostałe relikwie narodowego socjalizmu. Gdyby nawet poddawano ich najwymyślniejszym torturom, więziono do końca życia, gwarantuję za ich milczenie. Żywię też nadzieje że dowodzony przeze mnie okręt okaże się, jako nowa konstrukcja, bardziej komfortowy od wysłużonej „siódemki”.

Małżeństwo Hitlerów w asyście korvettenkapitana i kilku niższych stopniem oficerów przechodziło korytarzami U – 996. Fuhrer, idąc jako pierwszy, trzęsącą się lewą dłoń, podtrzymywał dłonią prawą, przed sobą, Znalazłszy się natomiast z jakiegoś powodu na tyłach grupy, wypróbowanym zwyczajem chował ją za siebie. Pierwszym wrażeniem jakie się narzucało był zupełnie niewyczuwalny fetor, tak dojmujący w przypadku U – 456. Najwyraźniej tamtejsze przepocone koje i materace, butwiejąca żywość poniewierająca się w szczelinach i zakamarkach pokładu, zastygłe na podłogach maszynowni plamy oleju, tutaj jeszcze nie dały znać o sobie. Przestronniej też prezentowało się samo wnętrze.

- Korvettenkapitan Olbricht pański okręt zestawiony z U – 456, wygląda jak sala konferencyjna berlińskiej kancelarii w porównaniu z jej podziemnym bunkrem. Warunki sanitarne także bez zarzutu.

- Nie tylko wygląd ma tutaj znaczenie mein fuhrer, osiągi i możliwości są najistotniejsze. Zdolny jest zejść na ponad 300 metrów, prędkość w wynurzeniu 15 i pół węzła,w zanurzeniu 17 węzłów, uzbrojenie 23 torpedy, dwa podwójne działa. Najistotniejszą jego właściwością jest wyposażeniu w chrapy, dzięki nim nie musi się wynurzać, by płynąć na napędzie spalinowym, do dwudziestu metrów pod powierzchnią wody, ładując przy tym akumulatory o niezwykłej mocy.

- Wiem, wiem korvettenkapitan Olbricht, osobiście zatwierdzałem do produkcji prototyp przedstawiony przez admirała Doenitza, okręt ten miał odmienić bieg zdarzeń na Atlantyku.

- Niechybnie tak by się stało mein fuhrer, gdyby wyprodukowano ich chociażby setkę więcej, a wojna potrwałaby dłużej.

- Proszę się nie obawiać korvettenkapitan Olbricht zdążymy jeszcze wykorzystać ich osiągi. Mógłby pan wskazać gdzie znajdują się nasze miejsca noclegowe?

- Oczywiści proszę za mną, znajdujemy się właśnie w ich pobliżu. Olbricht wskazał dłonią na dwie solidne koje przysłonięte zwiewnym parawanem.

- Prezentują się wcale okazale. Chciałbym już teraz zaznaczyć że będzie to najczęściej uczęszczane przeze mnie miejsce na całym okręcie. Mój organizm po wojennym wyczerpaniu domaga się niewyobrażalnych ilości snu. Niech więc pana nie dziwi gdy nie będę uczestniczył we wszystkich posiłkach, a tylko w wybranych, zadowalają mnie także w zupełności odgrzewane potrawy. Dzisiejszej kolacji również nie zamierzam spożywać.

- Wszyscy wiemy o wegetariańskich nawykach fuhrera.

- Ze względu na wyjątkowe okoliczności, na okręcie postanowiłem nie przestrzegać mojej diety. Zamierzam też wkrótce udać się na spoczynek, choć wiem że zbudzą mnie przenikliwe dźwięki , schodzącego na dużą głębokość okrętu, w cieśninie gibraltarskiej

- Pragnę zapewnić, mein fuhrer, że nic podobnego nie będzie miało miejsca. U – 996 zanurza się do 300 metrów bez wyczuwalnych drgań, zgrzytów i wstrząsów, niemniej będzie to najniebezpieczniejsze miejsce na mapie całej wyprawy. Gdybym spał, a zaszłyby jakiekolwiek nieprzewidziane zdarzenia, proszę mnie oczywiście zbudzić.

- Zapewniam fuhrera że nie będzie takiej potrzeby

- Tak więc do zobaczenia gdy tylko ustąpi pierwsza fala senności, moja żona również chętnie mi potowarzyszy, prawda Ewo?

- Naturalnie Adolf, moje miejsce jest u twojego boku.

- Gdy tylko zajdzie potrzeba znajdą mnie państwo w centrum dowodzenia. Heil Hitler zasalutował Olbricht.

- Heil Hitler, oddał pozdrowienie fuhrer, niedbałym gestem prawej dłoni, przerywając czynność zdejmowania kurtki munduru.

Adolf Hitler powiesił mundur na wieszaku zamontowanym na bocznej ścianie szerokiej koi, ułożył się na wygodnym materacu, zanim zapadł w sen zdążył jeszcze powiedzieć żonie dobranoc.

- Dobranoc, Adi.

Sen w jaki zapadł fuhrer był głęboki i przepastny, skutecznie spowalniał procesy życiowe jego wycieńczonego organizmu. Rozregulowany tryb życia swymi początkami sięgał jeszcze pierwszych niepowodzeń na froncie wschodnim, datującymi się na grudzień '41 – go roku, jakie pojawiły się podczas nieudanego oblężenia Moskwy. Późniejsze jego pogłębienie na skutek częstej zmiany kwater, nocnych wizytacji, nieprzewidzianych godzin lotu, zwieńczenie którego stanowił trzymiesięczny pobyt w berlińskim bunkrze, gdzie przestał odróżniać dzień od nocy, spowodowały że bez trudu potrafił odwrócić cykl dobowych czynności. Umiejętność ta miała swoje pożądane znaczenie, doskonale wpasowywała się w tryb życia na okręcie podwodnym. Nieregulowany podziałami na pory doby, nie ograniczany przyzwyczajeniami – sen - sprawiał, że złudzenie szybciej mijającego czasu, połączone z dużą prędkością idącego w wynurzeniu U – 996 nakładały się na siebie i powodowały, że odległość dzieląca Reus od Wysp Kanaryjskich, mijała byłemu kanclerzowi Rzeszy niepostrzeżenie. Do poczucia tego przyczynił się także fakt bezpiecznego opuszczenia cieśniny gibraltarskiej, patrolowanej tylko, jak wykazały nasłuchy, przez brytyjskie samoloty. U – 996 bez korekt kursu, pokonujący atlantycką toń z niezłomną wytrwałością i maksymalną prędkością siedemnastu węzłów, przybijał właśnie do brzegów kanaryjskiej wyspy Fuerteventura. Rozpędzony okręt, zbliżając się na odległość kilku kilometrów, wytracał prędkość. Będąc już u nabrzeży skalistej wyspy, na pobliskim płaskowyżu ,oczom nawigatora ukazały się najpierw zarysy czerwonego dachu, a wkrótce okazały budynek. Był to punkt orientacyjny, wskazujący na pobliską obecność podwodnego korytarza, prowadzącego wprost do podnóża willi, mogącego pomieścić kilka okrętów podwodnych. W tym celu też zaadaptowana została podwodna jaskinia, wybudowano w niej przystań dla pięciu U - bootów.

U – 996 zszedł na głębokość kilku metrów i wpłynął pod nawis skalny, zamykający od góry łagodny szelf. Wynurzył się pośrodku rozległej, podwodnej jaskini na wprost pięciu pustych przystani. Nie ograniczony wyborem, zajął miejsce w doku znajdującym się na wprost dziobu, nieznacznie odchylił się na prawy bok, ażeby symetrycznie ulokować się w przestronnym basenie. Zacumował.

- Mein fuhrer, może się pan zbudzić, dopłynęliśmy już na Fuerteventurę. Mein fuhrer, korvettenkapitan kilkakrotnie potrząsnął dłonią ramię Adolfa Hitlera.

- Tak, gdzie, dokąd,? Rozbudzony Hitler z wolna odzyskiwał pełnię świadomości.

- Na Fuerteventurę, Wyspy Kanaryjskie mein fuhrer. Życzeniem fuhrera było zobaczenie tutejszej bazy wojennej. Ściślej rzecz ujmując jesteśmy na półwyspie Jandia, w pobliżu miasteczka Moro Jable.

- Ach tak, przypominam sobie. Co aktualnie robi moja żona?

- Oczekuje na zejście na ląd, mein fuhrer.

- Za pięć minut również będę gotowy, korvettenkapitan Olbricht.

- Poczekamy wszyscy by fuhrer mógł honorowo zejść jako pierwszy.

Wkrótce Adolf Hitler postawił pierwsze kroki na mostku kapitańskim, tuż obok niego stanęła Ewa Hitler, za nimi ustawiła się pozostała część dwunastoosobowej załogi. Jeden z marynarzy przerzucił trap na płaski, skalny chodnik. Fuerher wykonał kilka niepewnych kroków, trzymając obie dłonie splecione z przodu tułowia. Za nim postąpiła żona bez trudu utrzymując równowagę, w następnej kolejności podążał korvettenkapitan Olbricht i pozostała część załogi. Wszyscy stanęli na dwu metrowej szerokości chodniku, wykutym w litej skale, u podnóża łagodnie opadającej grani. Wokół nich roztaczał się krajobraz typowy dla podwodnej groty, dużych rozmiarów. Zacumowanego U – boota oblewały turkusowe wody, o przejrzystości sięgającej kilku metrów. Światło dzienne dostające się do wnętrza groty poprzez opływające je płytkie wody, pulsowało na jej powierzchni, rozrzucając na skalnych ścianach błądzące refleksy. Padały one wprost na białe stalaktyty, ociekające kroplami słonej wody. Światło rozpraszało się na pofałdowanych sklepieniach jaskini i długimi smugami opadało na jej ściany. Załoganci zanim udali się we wskazanym przez Georga Olbrichta kierunku, przez kilka minut obserwowali świetlny spektakl z niesłabnącym zainteresowaniem. Zataczali coraz szersze spojrzenia woków nieregularnych kształtów podmorskiej groty.

- Możemy już chyba powoli wydostawać się na powierzchnię, w tej temperaturze nie wytrwamy zbyt długo, słowa Olbrichta nabrały donośności, jak gdyby spotęgowane były przez tubę megafonu.

Załoga podążając za idącym na przedzie Olbrichtem wykonała kilkadziesiąt kroków, po czym skręciła w lewo, wchodząc do skalnego szybu, wysokiego na kilkanaście metrów, o precyzyjnie ociosanych ścianach. Dowódca U - boota, nacisnął przycisk, zamontowany na niewielkiej żeliwnej tablicy, doskonale wpasowanej w wykutą w skale wnękę. Po upływie kilkunastu sekund u stóp załogi otwarły się drzwi obszernej, wykonanej z kwasoodpornego metalu windy.

- Zapraszam do środka, zwrócił się do małżeństwa Hitlerów dowódca, wskazując prawą dłonią wnętrze windy. Ta winda niestety nie należy do najszybszych, w zamian posiada ogromny udźwig, wykorzystywany do celów przeładunkowych. Musimy wjechać na czwartą, ostatnią kondygnację, prosiłbym więc o cierpliwość.

- Nie mamy zamiaru jej tracić, wręcz przeciwnie, im dłużej będziemy jechać tym lepiej. Przejazd nią wywołuje miłe skojarzenia z windą w alpejskiej rezydencji Kelgstein. Znajduje się tam identyczny tunel wydrążony pośród litej skały, oznajmił fuhrer obserwując miernik wysokości.

- O ile mi wiadomo tutaj częściowo wykorzystano naturalny tunel lawowy. Zdaje się że jesteśmy na górze, na wyświetlaczu ukazała się cyfra 4, zauważył korvettenkapitan.

Załoganci opuścili obszerną windę, tuż za nimi zatrzasnęły się automatyczne drzwi. Stanęli na skalistym gruncie, zza ich pleców, z podnóża nabrzeżnych skał dobiegał łoskot fal, rozbijających się o skalisty klif. Szyje i głowy wtulili w kołnierze kurtek, marynarek i płaszczy, wokół nich przeciągały fale porywistego wiatru, niosące z sobą pisk przelatujących wokół albatrosów. W miarę przemieszczania się wytyczoną drogą, skaliste nabrzeże poczęło ustępować miejsca urodzajnemu krajobrazowi tropikalnej wyspy. Pobocza dróg porastały palmy daktylowe, zza nich wyłaniały się rozłożyste bananowce, dalszą perspektywę porastały rozkrzewione opuncje, drzewa mandarynkowe i cytrynowce. Wspięli się na kolejne wzniesienie, zza bujnych figowców poczęły wyłaniać się czerwone połacie okazałego, willowego budynku. W odleglejszej perspektywie, na płaskowyżu, w otoczeniu pni strzelistych palm uwidoczniały się jednolite zabudowania, równomiernie rozlokowane na rozległej przestrzeni. Wprawniejszy ogląd mógł obraz ten, rozczłonkować na mury koszar, dachy pokryte czerwoną ceramiczną dachówką, słupy ogrodzeniowe, druty kolczaste składające się na całokształt wojskowej bazy.

- Dużo się tutaj zmieniło, nieprawdaż Ewo, od czasu naszego ostatniego pobytu? Zagadnął fuhrer trzymając żonę pod ramię.

- Pamiętam gdy w towarzystwie Francesco Franco siedzieliśmy na tarasie willi, ja nazywałam się jeszcze Ewa Braun, wokół roztaczał się dziewiczy widok, nietknięty dłonią człowieka, dzisiaj to niedokończony plac budowy. Pamiętam też zdjęcia z tamtej wizyty, opublikowane przez Allgemeine Zeitung, dopowiedziała wchodząc na pierwsze stopnie budynku Ewa Hitler .

Okazała budowla, od nazwiska jej niemieckiego architekta nazywana willą Wintera, w opinii małżeństwa Hitlerów pozostała w niezmienionej postaci. W dominującej części jednopiętrowa, rozłożysta budowla opatrzona dwuspadowym dachem, wspierała się na trójkondygnacyjnej wierzy. Niewielkie okna zdobiły piaskowcowe biforia, stylizowane na romańskich. Załoganci obeszli od południowej strony willowy, rozległy dziedziniec, otoczony niskim krużgankiem.

- Dla utrzymania statusu incognito obecności fuhrera na wyspie, prosiłbym o niezdejmowanie marynarskiej czapki. Wybaczy fuhrer że ośmielam się cokolwiek sugerować, ale wskazanym byłoby także ukrycie opadającej na czoło grzywki, i opuszczenie daszka nieco niżej, wszystko to dla powodzenia całego przedsięwzięcia. W prawdzie służba zatrudniona w willi jest pochodzenia hiszpańskiego i najpewniej nie kojarzy fuhrera z konkretnym wyglądem, nie mniej dla zachowania względów bezpieczeństwa należy unikać wszelkiego ryzyka, oznajmił przybliżywszy się do Adolfa Hitlera korvettenkapitan Olbricht.

- Rozumiem dobre intencje, nie zamierzam też oponować, zareagował fuhrer, wykonując sugestie korvettenkapitana.

- Buenos dias, senor Valques, korvettekapitan powitał wychodzącego z pomieszczenia na wprost, starszego mężczyznę, kłaniającego się nisko na widok grupy niemieckich oficerów.

- Buenos dias herr Olbricht, odpowiedział starszy mężczyzna, podając prawą dłoń.

- Wykonujemy właśnie próbny rejs nowym typem łodzi podwodnej, chcielibyśmy spędzić jedną noc w willi, jutro wracamy do Hiszpanii, oznajmił korvettenkapitan, nie zastanawiając się długo nad podaniem zastępczego powodu wizyty.

- Do usług herr Olbricht. Dla ilu osób mam posłać łóżka.

- Dla dwudziestu senor Valques. Kolację również proszę przygotować dla dwudziestu osób.

- Si, senor. Wszystko według rozkazu, zapewnił starszy, korpulentny mężczyzna o oliwkowej opaleniźnie, znikający za półkoliście zwieńczonymi drzwiami.

- Miałbym jeszcze ostatnie życzenie, prosiłbym o nadmierne nieoddalanie się od willi, a w szczególności o niezapędzanie się w pobliże bazy wojennej. Nasz garnizon, znajdując się na terytorium neutralnego i zaprzyjaźnionego państwa, nie musiał oficjalnie poddawać się, ani też opuszczać jego terytorium. Któryś z przechadzających się niemieckich żołnierzy mógłby bez trudu rozpoznać fuerhera, oznajmił Olbricht łagodnym tonem.

- Wszystkie pańskie sugestie korvettenkapitan Olbricht są jak najbardziej trafne i niezwykle przez nas doceniane. Wysłuchuję pańskich słów z najwyższym uznaniem, ja ze swojej strony proszę o nietytułowanie mnie podczas pobytu na wyspie formułą mein fuhrer, słowa te mogłoby dobiec niepożądanych uszu, odpowiedział Adolf Hitler.

- Tak jest, zasalutowali wszyscy marynarze.

Wieczór spędzony na Fuertewenurze, rozpoczął się obfitą kolacją, przyrządzoną w zgodzie z hiszpańską tradycja kulinarną, gdzie dominowały owoce morza, w tym krewetki i langusty, lekkie pszenne pieczywo i białe, wytrawne wino. Całości wykwintnej kolacji dopełnił szeroki wachlarz barwnych owoców. Stanowiło to znaczące urozmaicenie monotonnej, marynarskiej diety. Fuhrer wraz z żoną zasiedli na tarasie willi, w tym samym miejscu gdzie wraz z niedawnym zwycięzcą hiszpańskiej wojny domowej, oddawali się roztaczaniu wizji o nieograniczonych perspektywach faszystowskich podbojów. Typowali na mapie świata państwa jakie stać się mogą ostatnimi redutami stawiającymi opór brunatnej ekspansji. Wskazywali państwa mogące wiązać najdłużej ekspedycyjne siły, zdolne stawić czoła wrogowi pod każdą szerokością geograficzną. Analizowali strategiczne położenie kontynentu azjatyckiego ze względu na bezcenne obszary roponośne, bogate złoża metali szlachetnych, potencjał prędzej czy później ujarzmionych Chin, przy udziale imperialnej armii japońskiej. Azja wraz Rosją sowiecką ujęta w niezłomne kleszcze wraz z cesarzem Hirohito, nie mogłaby długo stawiać skutecznego oporu. Indie po klęsce Wielkiej Brytanii w wojnie powietrznej, przeprowadzonej kilkoma uderzeniami sił Luftwaffe, pod dowództwem wiernego kompana dawnej niedoli Goeringa, szybko wypowiedziałyby posłuszeństwo królowi i dobrowolnie przeszły na stronę osi. Być może zostałoby tam utworzone kadłubowe państwa na wzór zamorskiej guberni - problem ten pozostawał wciąż otwarty. Wkrótce potem podporządkowane azjatyckie ludy, wprzęgnięte w aparat służby na rzecz wzrostu potencjału Japonii i Niemiec, Włoch i Hiszpanii, wypracowałyby bajeczne bogactwo i militarną potęgę, której w żaden sposób nie mogłyby zagrozić wszystkie pozostałe państwa razem wzięte. Kolejnym etapem podbojów byłaby Afryka. Armia niemiecka wraz z włoską uchwyciwszy przyczółki w Egipcie, Libii, Algierii, Tunezji, Maroku posuwałyby się na południe. Przekroczyłyby subsaharyjskie obszary, wdzierając się na terytoria zamieszkane przez czarnoskórą ludność. Ciężkie uzbrojenie byłoby tam najzupełniej zbędne, czołgi i artyleria mogłaby pozostać w Libii i Egipcie. Wystarczyłoby kilkadziesiąt samolotów zwiadowczych i nie więcej niż kilkaset ciężkich karabinów maszynowych MG – 34, w starciach z tubylcami osobista broń żołnierzy w zupełności by wystarczyła. W zamian niezbędna mogłaby się okazać praktyka wyniesiona z afrykańskiego teatru działań I - ej wojny światowej, wypróbowane metody zapobiegania chorobom tropikalnym, insektom, nadmiernej wilgotności, wysokiej temperaturze. Nie musieliby też podbijać wszystkich napotykanych na swojej drodze państw. Włochy już wcześniej najechały Abisynię. Byłe niemieckie kolonie w Afryce wschodniej i południowo – zachodniej, z pewnością przyłączyłyby się do faszystowskiej krucjaty, pomne niegdysiejszego ładu i dobrobytu, jaki zaprowadziła tam niemiecka kultura. Australia poddałaby się wraz z kapitulacją Wielkiej Brytanii, wraz z nią Nowa Zelandia. Poważny problem stanowiłaby natomiast Ameryka Północna. Kanada, wiedząc o parasolu ochronnym jaki roztoczyć może nad nią USA, z pewnością nie podda się wraz z pozostałymi dominiami brytyjskimi – tego już wówczas był pewien i pewnością tą dzielił się z zasłuchanym w roztaczane wizje, Franco. USA nigdy jeszcze niedoświadczone inwazją, oblanaewodami dwóch oceanów, choć militarnie słabe, dysponowały nieograniczonym potencjałem, i gdyby tylko zdały sobie z niego sprawę – jak już wówczas twierdził – najdoskonalsza nawet flota i lotnictwo nie zdołałyby ich pokonać. Uznał wtedy że zdobyte doświadczenia nadchodzących kampanii, podsuną gotowe rozwiązania i nawet to, z pozoru niewykonalne przedsięwzięcie dojdzie kiedyś do skutku. Być może też stworzy cudowną broń w oparci o ostatnie dokonania Nielsa Bohra w badaniach nad właściwościami rozszczepienia atomu, a wówczas żaden wróg nie będzie mógł czuć się bezpieczny. Dostrzegał wówczas błysk w oczach Franco, wyobrażającego sobie już podział łupów, ostatecznie jednak ociągał się on z formalnym przystąpieniem do osi, a z czasem okazało się że zdecydował się tylko na moralne i materiałowe wsparcie. Ewa wówczas jeszcze Braun przysłuchiwała się wywodom kochanka z zapartym tchem. Siedzieli jeszcze długo po zapadnięci zmroku, zapatrzeni to w rozgwieżdżone niebo, to w pofałdowaną strukturę atlantyckich fal, ukazujących spienione grzbiety w księżycowym blasku.

- Jakże to było dawno – powiedział zamyślony fuhrer.

- Tak dawno że nie rozpoznaję się już na wielu fotografiach z tamtego okresu. Zmieniłam fryzurę, styl ubierania się, stosuję odmienny makijaż, odpowiedziała Ewa Hitler.

Wstali zza opustoszałego już stołu, doszli do wniosku że pozostali na tarasie równie długo jak wówczas, przed laty. Obeszli taras dookoła, raz jeszcze obrzucili wzrokiem górzystą okolicę. W oddali jaśniały światła niemieckiej bazy wojennej. Nocną ciszę przerywały raz po raz dochodzące stamtąd wytłumione odległością i trudne do określenia dźwięki. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku.

-Pamiętam gdy zatwierdzałem projekt budowy pobliskiej bazy wojennej. Pamiętam sprawozdanie tego zdrajcy Canarisa z negocjacji z jej projektantem GustawemWinterem, zatwierdzone przez Franco. Zobowiązałem się do dostarczenia niewolniczej siły roboczej z Niemiec, on z Hiszpanii.

- Niewolniczej sił roboczej? Zapytała z pobrzmiewającym w głosie zdziwieniem, Ewa Hitler.

- To znaczy,.....więźniów osadzonych w obozach resocjalizacyjnych, szpiegów, sowieckich kolaborantów, malwersantów mienia publicznego i wszystkich innych przestępców w niebieskich pasiakach, działających na szkodę narodu niemieckiego - starał się zatuszować swoją niedyskrecję Adolf Hitler.

- Ach tak i przywieziono ich aż tutaj? - w swoich dociekliwych pytaniach Ewa Hitler wydawała się być nieustępliwa.

- Ażeby wiedzieli że przed nazistowską sprawiedliwością nie ma ucieczki, że nie ma na ziemi takiego miejsca gdzie nie poniósłszy kary za swoją zbrodniczą działalność, można czuć się bezpiecznym.

- Co się później z nimi stało?

- Po osiągnięciu resocjalizacyjnego celu, powrócili do domów. Nie mówmy już o tym Ewo, podziwiajmy w zamian uroki nocy na środkowym Atlantyku.

- Prawda, tak rozgwieżdżonego nieba w otoczeniu bezkresnej morskiej toni, jeszcze nigdzie indziej nie widziałam.

Ponad dwa kwadranse małżeństwo Hitlerów poruszało się po tarasie willi z zadartymi do góry głowami, wymieniając spostrzeżenia na temat kolejnej z rozpoznanych gwiazd. Wiatr, targający dotąd parasolami przeciwsłonecznymi nagle ustał, a w chwilę po nim odgłosy dobiegające z pobliskiej bazy. Wbrew zmiennym nastrojom otoczenia, nadal przecinali wzdłuż i w szerz kamienną posadzkę rozległego tarasu. Dopiero teraz docenili możliwość swobodnego poruszania się. Przemieszczania się w sposób nieograniczany niskimi stropami okrętu podwodnego, jego wąskimi korytarzami. Możliwość postawienia po raz pierwszy od dziesięciu dni nóg na stabilnym gruncie, była jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem. Powracali do czynności tej z pewną obawą, czy na pewno osiągnięta równowaga okaże się trwała, czy nie zakłóci jej nagłe drżenie i pochył ziemi na któryś z boków, jak miało to miejsce w przypadku rozchwianych burt okrętu.

Adolf Hitler wraz z żoną zapadali w sen wyzbywając się obaw o wystąpienie niespodziewanych bocznych turbulencji, o narastanie ciśnienia we wnętrzu schodzącego w głębiny okrętu, objawiającymi się utratą równowagi, bólami organów słuchowych i uciskiem organów wewnętrznych.

Zbudził ich gong zapraszający na śniadanie, tuż po nim korvettenkapitan Olbricht poinformował załogę siedzącą pod przeciwsłonecznymi parasolami o konieczności rychłego powrotu na okręt, jak twierdził wszystkie prace załadunkowe i konserwacyjne zostały już zakończone, uzupełniono też paliwo.

- Jeżeli mają państwo ochotę możemy w drodze na okręt, tym razem idąc plażą odwiedzić cmentarz więźniów, zmarłych na skutek niewolniczej pracy przy budowie bazy wojennej.

- Jacy więźniowie, jaki cmentarz. Przecież mówiłeś Adolf że szczęśliwie wrócili do domów, zagadnęła zdziwiona Ewa Hitler.

- Najwidoczniej niektórzy z nich zapadli na nieuleczalne, tropikalne choroby.

- Niekiedy odnoszę wrażenie Adolf, że ukrywasz przede mną wiele faktów.

- Niczego nie ukrywam. Korvettenkapitan Olbricht nie widzę żadnego sensu w zwiedzaniu cmentarza resocjalizowanych pracowników. Najlepiej będzie gdy do podwodnej przystani wrócimy poprzednią drogą.

- Tak jest, odpowiedział oficer.

Podobne zachowanie męża nie po raz pierwszy już wzbudziło zainteresowanie Ewy Hitler. Przypominała sobie gdy podczas pobytu w Berchtesgaden Heinricha Himmlera, Reinharda Heydricha, Martina Bormanna, podczas gabinetowych spotkań wymieniali pomiędzy sobą jakieś szacunkowe liczby, opiewające na kilka milionów. Podawali konkretne obszary Europy skąd owe miliony miałyby pochodzić. Przez długi czas kojarzyła je z milionami marek, mających trafić stamtąd do budżetu Niemiec, jednakże jej orientacyjne zaznajomienie z finansami państwa, nie pozwalało uznać szacunków tych za prawdziwe - liczby te były zbyt niskie. Wszelkie próby bliższego przysłuchania się rozmowie czołowych przywódców państwa, kończyły się ich milczeniem lub też podjęciem tematu zastępczego. Pytany o przyczyny podobnego zachowania Adolf zasłaniał się klauzulą tajności, poufnością tajemnic militarnych, wspominał o milionach sztuk rzeźnych zwierząt, niezbędnych do zaaprowidowania dziesięciomilionowej armii. Milionach ton płodów rolnych, milionach baryłek ropy naftowej, niezbędnej do napędzenia rozpędzonej machiny wojennej. W podobnych sytuacjach wpadał w nieuzasadniony amok, stał się porywczy i nieobliczalny. Przypomina sobie gdy podczas rozmów z Adolfem Eichmannem wymieniali również pięcio, sześcio milionowe szacunki. Adolf wówczas dopytywał ile kolejnych set tysięcy może zostać dostarczonych z wypowiadających sojusz, Węgier. Jej ukochany wciąż nie był zadowolony, pokrzykiwał, gestykulował starając się wymusić na Eichmannie większe liczby. Nie zdobyła się wówczas na żadne pytania, stan ukochanego zdradzał wiele niepokojących objawów groźnych chorób, armie sojusznicze zbliżały się już do granic Niemiec, podobne pytania mogłyby wywołać tylko kolejne napady szału. Rozpoczynał się okres w którym kontakt z ukochanym stawał się z każdym dniem bardziej ograniczony, nakładały się na niego kłopoty Adolfa ze słuchem, po zamachu w Wilczym Szańcu, kiedy to pękł bębenek w jego uchu. Wszystkie te przeciwności sprawiły że zachowała milczenie, wbrew wszystkim wątpliwościom i wnioskom. Także podczas pobytu w berlińskim bunkrze, siedzący w gabinecie fuhrera, za politurowanym stołem Adolf, Martin Bormann i Josef Goebels wymieniali kilkumilionowe liczby. Goebels szczekliwym głosem przypisywał sobie zasługi zmylenia opinii publicznej, zapewniał że nawet Niemcy zamieszkali w najbliższym sąsiedztwie miejsc resocjalizacji nie widzą nic o dokonywanych tam praktykach. Na jej widok, wchodzącej do gabinetu Adolfa, praktykowanym zwyczajem wszyscy zamilkli, a później dla odwrócenia uwagi dopytywali, co będzie dzisiaj serwowane na podwieczorek. Wówczas również okoliczności nie sprzyjały podejmowaniu podobnych tematów, a stan ten utrzymał się do teraz.

Załoganci opuścili chodnik prowadzący do willi Wintera i skierowali się ku górzystym nabrzeżom oceanu. Powolna winda sprowadziła ich do podmorskiej groty. Zainteresowanie jej fenomenem, od momentu znalezienia się w niej po raz pierwszy w niczym nie osłabło. Z nieprzemijającym zachwytem podziwiali ten unikatowy twór natury. Później ich uwagę przykuły przelatujące tuż nad głowami nietoperze, zbudzone z dziennego snu , niespodziewanym wtargnięciem nieznanych im istot. Po raz pierwszy też mogli z większą uwagą i wnikliwością przyjrzeć się doskonale opływowym kształtom łodzi podwodnej najnowszego typu, jednemu z ostatnich przełomowych wynalazków pod sztandarem III – ej Rzeszy.

- Jeżeli mamy zgodnie z planem minąć równik musimy już wypływać, oznajmił wojskowym tonem korvettenkapitan Olbricht.

U – 996 nadal posuwał się na przód w pełnym wynurzeniu, pozostawiając za sobą smugę spienionej wody. Kilkugodzinny pobyt na tropikalnym słońcu wywołał u Adolfa Hitlera jeszcze gwałtowniejszy przypływ nagłej senności. Tuż po znalezieniu się w koi, zapadł w kataleptyczny sen, z jakiego nie zdołały go wybudzić usilne starania żony. Na nic się zdały próby oznajmienia faktu. krótkiego postoju w porcie Mindelo, na wyspie Vicente, jednej z kilkuwyspowego archipelagu wysp Zielonego Przylądka. Ewa Hitler za zgodą dowódcy, na mostku kapitańskim wypaliła długiego, wąskiego papierosa, obserwując zza kłębów tytoniowego dymu, górzysty krajobraz, zamykający z trzech stron świata, półkolisty port. Regenerujący siły fuhrer, dał się zbudzić dopiero podczas przekraczania równika, namawiany do wypicia zwyczajowego przy tej okazji, toastu. Powstał z koi tylko po to, by oświadczyć że nie pija mocnych alkoholi, by zjeść odgrzewaną kolację i zapytać o przewidywany czas zacumowania w argentyńskim Mar del Plata. Na wymijającą odpowiedź dowódcy, że tak odległej podróży nie sposób szczegółowo przewidzieć ani też wyliczyć, zareagował z niedowierzaniem. Spojrzał zamglonymi oczyma na korvettenkapitana, pogładził się po okazałym już zaroście na twarzy i oznajmił niewyraźnym głosem że znowu, wzorem generałów w schyłkowym okresie wojny, nikt nie chce powiedzieć mu prawdy na temat aktualnej sytuacji. Na powrót jest zwodzony i omamiany i gdy tylko nadarzy się możliwość, całą załogę odeśle na front wschodni. W chaotycznych groźbach i gestykulacjach rozkazywał by przybić do najbliższego portu, ażeby mógł się wydostać na upragniony ląd i oszczędzić sobie dalszych trudów podróży łodzią podwodną. Na zapewnienie Olbrichta że najbliższym portem jest Stanley na brytyjskich Falklandach Malwiny, gdzie mógłby zostać niepostrzeżenie wysadzony, oburzył się jeszcze bardziej i stanowczo zabronił zawijania tam. Wyznał ma pograniczu jawy i snu że obawia się brytyjskiego internowania i odesłania do Europy, gdzie z pewnością wytoczono by mu sfingowany proces i skazano za niedocenione czyny, dokonane na rzecz dobra ludzkości. Wypytywał korvettenkapitana czy w czarnej, gęstej brodzie skrywającej wąski wąsik, nadal jest podobny do wizerunku znanego światu? Zaczesywał włosy na przeciwną stronę, próbował ułożyć je w dwie równe połowy z wyraźnym przedziałkiem pośrodku, wypytywał też jak wyglądałby ogolony zupełnie na łyso? Georg Olbricht starał się wyperswadować fuhrerowi zamysł zupełnego zgolenia włosów, zapewniał że zapuszczona broda odmieni jego wizerunek w sposób wystarczający, doradzał mu co najwyżej założenie okularów, ażeby mógł wyzbyć się ostatnich, nieuzasadnionych obaw. Uspokojony zapewnieniami Olbrichta, zapadł w kolejny senny letarg, donośnie chrapiąc.

Korvettenkapitana Olbrichta zaintrygowało, wyraźnie zauważalne, polepszenie się kondycji fizycznej fuhrera. Wyblakła, pergaminowa skóra na twarzy nabrała sprężystości i głębokiej cielistej barwy, skórne nawisy pod oczami wchłonęły się, zmarszczki wygładziły, cera nabrała rumieńców. W dalszej kolejności uwagę Olbrichta przykuła lewa dłoń fuhrera, dotąd bezwiednie trzęsąca się, teraz ustabilizowana, podporządkowująca się woli umysłu. Nie musiał już chować jej za siebie, czy też podtrzymywać. Zauważalne stawało się jeszcze nieznaczne drżenie, lecz nie odbiegało już ono znacząco od drgań obserwowanych u większości ludzi, szczególnie na skutek większego wysiłku. Wygląd fuhrera nasuwał teraz Olbrichtowi skojarzenia z pełnymi ekspresji przemówieniami z lat trzydziestych, twarz nabrała równie apodyktycznego wyrazu, a ciało dawnej gibkości i sprężystości. W uznaniu dowódcy długotrwały sen wywierał swój uzdrowicielski wpływ. Wycieńczony organizm fuhrera odzyskiwał dawną witalność. Po długotrwałym okresie narkotyzowania się przebywał naturalną terapię dotoksyzacyjną, antynarkotykową kwarantannę. Krótkotrwałe wybudzenia z kilkudniowego snu, fuhrer przeznaczał na zaspakajanie narosłego głodu. Pochłaniał wielodaniowe posiłki bilansujące porcje kalorii i witamin. Obfitsze porcje od serwowanych marynarzom, poparte zwiększoną ilością warzyw, powodowały że każde z wybudzeń stawiało przed załogantami postać fuhrera pełniejszego wigoru, człowieka o wzrastającej, życiowej ekspresji. Najbardziej zadowolona z poprawy stanu męża Ewa Hitler, po wielokroć dziękowała korvettenkapitanowi za wspaniałe warunki podróży, doskonale zbilansowane pożywienie, przemyślany dobór składników. Spostrzegłszy u męża spadek agresji, żyła nadzieją że nareszcie ich związek nabierze znamion normalności. Tuż po kolejnym, cyklicznym wybudzeniu kiedy to zapewniał że stworzą najszczęśliwszą parę w Ameryce Południowej, mówił o konieczności wychowania następczyni ukochanej Blondi, zapewniał o zakupie i ofiarowaniu żonie oryginalnej, inkaskiej biżuterii wykonanej ze złota i malachitu na powitanie południo amerykańskiej ziemi, Georg Olbricht oznajmił że zbliżają się do nabrzeży argentyńskiego portu Mar del Plata.

- Mein fuhrer za kilka godzin wpłyniemy do doków Mar del Plata, jeśli fuhrer ma życzenie poprzez centrum radiolokacyjne mógłbym zawiadomić o naszym przybyciu kwaterę główną niemieckiego wywiadu na Zachodniej Półkuli w Nazistowskim Instytucie Iberoamerykańskim bądź Iberoamerykański oddział Niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

- Nie zachodzi taka potrzeba, korvettenkapitan Olbricht, nie życzę sobie by o naszym przybyciu stało się głośno w całej Argentynie. Wystarczy że na moje powitanie przybędzie rodzina Eichhornów i w dowód wdzięczności za ofiarowanie im pierwszego Mercedesa w Argentynie, użyczą nam swojej gościny w początkowym okresie naszego pobytu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Zaciekawiony 31.10.2017
    Pierwsze dwa zdania i już widać, że będzie co komentować.
  • Ozar 31.10.2017
    To moje klimaty, a temat znam dobrze, o ile można go dobrze poznać. Już się zabieram za czytanie.
  • Ozar 31.10.2017
    Przeczytałem na razie połowę i muszę przyznać, że czyta się całkiem dobrze. Wersja z panią pilot Hanna Reitsh była jedną z najbardziej forsowanych teorii ucieczki Adolfa. Tu dwie uwagi. Jednym z sobowtórów Hitlera był niejaki Schwartz, którego jeszcze w 1938 roku "znalazł" Reinhard Heydrich. Kazał go zamknąć w wilii i sprowadził tam kilku aktorów którzy mieli go uczyć jak być Hitlerem. Do tego miał do dyspozycji mnóstwo materiałów : wystąpienia Adolfa, gestykulację, ton głosu itd. Po śmierci Heydricha zaopiekował sie nim Brigadefuhrer SS Walter Schellenberg szef wywiadu SS i prawa ręka Hitlera. Dlaczego o tym piszę? Bo ów Schwartz był bardzo, bardzo podobny do Fuhrera. Kiedyś był przez 2 tygodnie ww górach Schwartzu i zastępował Adolfa. Nie kapnął sie nikt, nawet osobista ochrona wodza. Gdyby tego gościa podstawili zamiast fuhrera, nikt by sie w bunkrze nie zorientował. A Ty piszesz że sobowtór nie przypominał z daleka Hitlera. Druga sprawa to rozmowa Ewy Hitler z wodzem. Ewa była takim kurczaczkiem, ślepo zapatrzonym w Adolfa i nigdy nie odważyłaby sie nazwać go narkomanem. Cały ten tekst, cała rozmowa nie ma się nijak do charakteru Ewy.
  • Ozar 31.10.2017
    Sorka. Prawa ręka Himmlera.
  • Adarin 31.10.2017
    Podziękowania i szacun Ozar za tak ochocze zagłębienie się w tekst. Spiesząc z komentarzem odnośnie sobowtóra miałem na myśli Velera, nie nazbyt podobnego do fuhrera (liczne rozbieżności w profilu twarzy zdradzały jego pośmiertne zdjęcia wykonane w ogrodzie Kancelarii Rzeszy). Co zaś się tyczy zachowania Ewy, no cóż pisząc tę powieść poruszałem się w obszarze domniemań i domysłów, nikt z nas nie może mieć pewności jak zachowałaby się w obliczu fuhrera nie będącego już fuhrerem, nie możemy zapominać że przechowywała w pamięci fakt samobójstwa poprzedniej jego kochanki i siostrzenicy za razem Geli, sama też próbowała popełnić samobójstwo po kilkuletniej znajomości z Hitlerem, któż z nas jest w stanie określić rzeczywisty stan jej świadomości i podświadomości.
  • Ozar 01.11.2017
    Hm... być może masz rację. Ewa mogła zareagować całkiem inaczej kiedy obok Adolfa nie było tej całej sfory SS, ani Bormanna, ani Himmlera.
  • Ozar 01.11.2017
    Doczytałem do końca i muszę uczciwie stwierdzić , że zarówno pomysł, jak i sam opis ucieczki jest dobry, nawet bardzo dobry (choć oczywiście oparty na standardowym pomyśle). Wizję Hitlera są przedstawione całkiem realnie i w zasadzie mogą odpowiadać temu co miał na myśli uciekając z Berlina. Na koniec powiem tak : Moim zdaniem tak, albo bardzo podobnie wyglądały ostatnie chwile Hitlera w Berlinie. On nie popełnił samobójstwa , tylko uciekł do Ameryki południowej. I dlatego podoba mi się ten tekst.
  • Adarin 01.11.2017
    Postaram się jeszcze dzisiaj zamieścić rozdział II, jeśli znalazłbyś czas na przeczytanie można by nadal wymieniać konstruktywne opinie i uszczegółowić wiedzę.
  • Ozar 01.11.2017
    Pewnie nie ma sprawy.
  • Zaciekawiony 01.11.2017
    Skoro już autor tu zagląda - w całym tekście źle zapisujesz wypowiedzi. W twojej wersji od myślnika zaczynasz wypowiedź postaci i już dalej jednym ciurkiem wszystko co się z tą wypowiedzią dzieje. Przez to elementy narracji mieszają się z wypowiedziami.

    Jest:
    "- Zapraszam do środka, zwrócił się do małżeństwa Hitlerów dowódca, wskazując prawą dłonią wnętrze windy. Ta winda niestety nie należy do najszybszych, w zamian posiada ogromny udźwig, wykorzystywany do celów przeładunkowych."
    powinno:
    "- Zapraszam do środka - zwrócił się do małżeństwa Hitlerów dowódca, wskazując prawą dłonią wnętrze windy. - Ta winda niestety nie należy do najszybszych, w zamian posiada ogromny udźwig, wykorzystywany do celów przeładunkowych."

    No bo w końcu to, że kwestię tą wypowiedział dowódca, nie zostało przez niego powiedziane, tylko jest wyjaśnieniem w narracji. Błąd ten dotyczy wszystkich dialogów w tym tekście oraz w powieści matematycznej.
  • Ozar 01.11.2017
    Zaciekawiony ma rację. To razi.
  • Zaciekawiony 01.11.2017
    Jeszcze bardziej razi pisanie oficjalnego tytułu Fuhrer od małej litery. Hitler sam sobie ten tytuł nadał i nikt po nim go nie stosował. Nie jest to w tym kontekście wyraz (słowo znaczy dosłownie "wódz") tylko oficjalny tytuł (w sytuacji gdy dotyczył tylko jego nabiera charaktery nazwy własnej), w związku z czym powinien być zapisywany od dużej litery.

    A ponieważ tytuł ten pojawia się w rozdziale wręcz za często (nie można było czasem go wymienić na "Wodza" i "kanclerza"? W narracji nie trzeba używać oficjalnego zwrotu, tymczasem u ciebie istnieją tylko dwa określenia, albo fuhrer albo Adolf Hitler), wygląda na to, że masz do zrobienia poprawki w kilkuset miejscach.
  • Adarin 04.11.2017
    Ozar, ekspercie od nazizmu. Przeczytałeś może trzeci rozdział "Berlińskiej ucieczki" zamierzam właśnie zamieścić czwarty - ostatni, jeśliby nie sprawiło ci to problemu, prosiłbym o "rzucenie" na niego fachowym okiem. Trzecii rozdział zamieściłem przedwczoraj.
  • Ozar 04.11.2017
    Adarin. Nie jestem ekspertem od nazizmu. To tylko taki mój historyczny konik. Postaram się jutro przeczytać.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania