Pokaż listęUkryj listę

Bitwa literacka "kiedy patrzę przez różowe okulary" - Szklanka do połowy pełna

Czy zastanawialiście się kiedyś, ile czasu przyjdzie wam jeszcze spędzić na tym świecie? Jak długo będziecie mogli cieszyć się świeżym powietrzem, zapachem świeżo-skoszonej trawy, słońcem grzejącym przyjemnie w policzki, czy wiatrem delikatnie muskającym waszą twarz? Co zdążycie zrobić przez ten czas dla siebie oraz dla innych. Co osiągnąć? Czego dokonać, nim będzie już za późno? Tak, ja też nie. Byłem beztroski. Beztroska dawała mi szczęście. Teraz wspominam tamte chwile mojego życia z pewną dozą goryczy. Czułem też złość i żal, że nikt nie poinformował mnie o tym wszystkim… że nikt nie przygotował mnie na taką ewentualność. Zamiast tego żyłem sobie w sielance i w słodkiej niewiedzy, niczym się nie przejmując i nie myśląc o przyszłości. Potem okazało się być już za późno… Przyszłość sama mnie dopadła.

Mam na imię Robert tak przy okazji. Robert Kiliński. Cześć wszystkim. Witam w moich skromnych progach. Cieszę się, że wpadliście i chcecie posłuchać co nieco o mnie i o tym, co przeszedłem. Zapytacie pewnie, jaki byłem dawniej. Oto i odpowiedź: zwyczajny. Byłem najnormalniejszym w świecie siedemnastolatkiem, do którego ulubionych zajęć należało granie w piłkę nożną i spotykanie się ze znajomymi po lekcjach. Szkołę też w miarę lubiłem. Była całkiem znośna, chociaż oczywiście tylko wtedy, kiedy nie trzeba było chodzić na lekcje. Tak wiem, straszny ze mnie lewus. Jest jeszcze coś, co musicie o mnie wiedzieć, bo to raczej ważne. Mianowicie, byłem urodzonym optymistą. Na wszystko patrzyłem z charakterystyczną dla siebie pozytywną manierą. Dla mnie szklanka zawsze była do połowy pełna, a nic nigdy nie było sprawą skazaną na stracenie. Ludzie lubili mnie. Chodziłem wesoły, rezolutny, zabawny. Byłem też bardzo towarzyski i rozmowny. Wszystkim udzielała się moja pozytywna energia, z czego byłem szczególnie dumny. Potrafiłem rozbawić kogoś w nawet największym dołku oraz rozruszać do zabawy największego z ponuraków. Moja mama zawsze mówiła, że świetnie działam na ludzi. Coś w tym było. Nie myślałem nad niczym zbyt intensywnie. Zawsze szedłem prosto na żywioł. To była moja największa zaleta. Działałem instynktownie i tak jak podpowiadało mi serce. Nigdy nie udawałem. Nigdy nie kłamałem. Nigdy celowo nie krzywdziłem innych ludzi. Każdego traktowałem tak, jak na to zasługiwał. Nie gorzej, nie lepiej. Tuż przed moimi osiemnastymi urodzinami zmieniło się jednak wszystko. Coś co sprawiło, że zacząłem rozmyślać. O wszystkim. I to tak na poważnie…

„Rodzimy się po to, żeby umierać” – ktoś powiedział kiedyś. Nie mógłbym się bardziej nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Bo to tak jakby upierać się, że jedynym sensem życia jest śmierć… że nie ma nic poza tym. Że pomiędzy momentem, w którym wyłaniamy się z łona matki, a tą ostateczną chwilą, gdy odchodzimy w nieznane rejony rzeczywistości, jest sama pustka. A to przecież stek bzdur. Pozbawione sensu banialuki. Osobiście posiadam dużo lepszą teorię. Kiedyś to mnie będą cytować, więc słuchajcie uważnie: „Żyjemy żeby żyć.” Jest tyle pięknych chwil, emocji, wrażeń, których możemy doświadczyć przez całe lata naszego istnienia. Tyle magicznych, cudownych, niezapomnianych przeżyć, które tylko czekają na to, by je złapać i przytulić do siebie. Możemy tak wiele osiągnąć i poznać ogromną ilość wspaniałych osób, z których większość pozostawi swoje miejsce w naszych sercach przez lata. Śmierć nie jest sensem życie, lecz nadaje mu znaczenie. To dlatego tak bardzo się nim cieszymy. Dlatego chcemy chwycić każdy jego moment i wycisnąć z niego tyle, ile się tylko da. Robimy tak, bo wiemy, iż w każdej chwili może się ono skończyć. Nawet tej najbardziej niespodziewanie. Utkane przez Prządki nici naszego losu zrywają się i PUFF! Nie ma nas. Koniec. Finito. Kropka. Dlatego moi drodzy doceniajmy to, co mamy. Cieszmy się naszym życiem, póki trwa. Nie wszyscy mają to szczęście.

Doskonale pamiętam ostatni dzień, który spędziłem w szkole. Dzień, w którym cały mój świat legł w gruzach. Dzień, w którym skończyło się moje życie. Graliśmy wtedy z chłopakami mecz w nogę – jeden z ważniejszych w naszych międzyszkolnych zawodach. Drużyna przeciwników była dobra. Nawet bardzo dobra. Obserwowaliśmy ich treningi, więc wiedzieliśmy, jak jest. Moi kumple nie wiązali więc z tym meczem zbyt wielkich nadziei i nie liczyli na wiele. Ja to co innego. Nawet w takich sytuacjach pozostawałem optymistą. Nic nie było mnie w stanie przekonać do innego sposobu myślenia.

– Mówię wam ludzie, wygramy to. Czuję, że ich rozniesiemy – w szatni zaraz przed meczem powtórzyłem moim współzawodnikom któryś raz z kolei. Nie tylko chciałem podbudować tym ich morale. Ja sam święcie wierzyłem w to, co mówię. Możecie wytykać mi głupotę oraz brak realizmu, ale ja wciąż uważałem, że jeśli wierzy się w coś wystarczająco mocno, to los zawsze trochę dopomoże, by tak się stało.

– Robert, na łeb upadłeś?! Widziałeś jak oni grają. Nie mamy z nimi szans – zdenerwował się Kuba, który był przy okazji również kapitanem naszej drużyny.

– Nam też dobrze idzie. Ciężko trenowaliśmy – upierałem się, ale nikt już nie miał ochoty mnie słuchać. Nie dzisiaj. Najwyraźniej w obecnej tamtej chwili stałem się dla nich już zbyt „niepoprawnym” optymistą. – Wygramy – mruknąłem jeszcze pod nosem i razem z kolegami wyszedłem na halę sportową.

Oczywiście przegraliśmy. Dołożyli nam pięć do jednego, a ja mimo to ciągle nie traciłem dobrego humoru. Przez cały czas uśmiechałem się szeroko, To zdenerwowało Kubę.

– No i co się tak szczerzysz Robert? Nie masz powodów, bo wyrocznia z ciebie żadna. Przegraliśmy.

– Strzeliliśmy jednego. Mogło być gorzej – odparłem z przekonaniem, nie przestając się uśmiechać. Następnie obróciłem się na pięcie i odszedłem, pogwizdując sobie przy tym cicho. Ostatnie chwile, w których sądziłem, że życie nie ma złych stron… że do wszystkiego można podchodzić pozytywnie i z uśmiechem.

Już popołudniu tego samego dnia usłyszałem diagnozę lekarza. Ostra białaczka szpikowa. Wczesne stadium, ale i tak potrzebny był dawca szpiku. A takiego nigdzie w okolicy ni widu ni słychu…

– Naprawdę nie wiem, kiedy znajdzie się jakiś dawca. Lista oczekujących na przeszczep jest dość długa. Trzeba cierpliwości… Czasu… - wyznał ze smutkiem lekarz. Siedząca obok mnie mama zalała się łzami. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Zawsze była taka radosna i energiczna. Nigdy się nie smuciła ani nie płakała. To po niej odziedziczyłem większość cech swojego charakteru. Teraz jednak znalazła się w totalnej rozsypce. Podobnie zresztą jak ja. Moja twarz zbladła i zesztywniała, a usta rozchyliły się lekko. W głowię miałem pustkę, jak gdyby nagle wszystkie myśli po prostu sobie z niej wyfrunęły. Przez cały czas gdy doktor mówił, ja tylko tępo wpatrywałem się pojedynczy punkt na ścianie gabinetu. Nie byłem w stanie poruszyć żadną częścią mojego ciała. Ogarnął mnie kompletny paraliż. Ta wiadomość zwaliła się na mnie niczym grom z jasnego nieba. A przecież wszystko zaczęło się od zwykłego badania profilaktycznego. Takiego, które robiłem co rok. Wprost nie mogłem uwierzyć w to wszystko. Dlaczego to spotkało właśnie mnie? Czy ja komuś coś kędykolwiek zrobiłem złego? Nie. Więc dlaczego ja? Nic z tego nie rozumiałem. Co teraz? Po krótkiej chwili na moje pytanie nieświadomie odpowiedział starszawy lekarz:

– Natychmiast rozpoczniemy leczenie chemioterapią. Przygotujemy tym samym grunt pod przeszczep, kiedy dawca się już pojawi.

Zarówno ja jak i moja mama nie byliśmy przekonani. W myślach już widziałem siebie po przejściu chemii. Łysego, chudego i osłabionego. Nie chciałem taki być… Wątły, uschły, czekający tylko na śmierć… Nie chciałem taki być…

– Naprawdę trzeba być dobrej myśli – widząc nasze pogrążone w rozpaczy miny, lekarz dodał jeszcze. W tym właśnie momencie niemal usłyszałem w swojej głowie ogłuszający huk mojego życia, przemieniającego się w ruinę z prędkością i gwałtownością wybuchu bomby atomowej. – Dobrze się czujesz Robert? – zwrócił się do mnie niepewnie.

– Ja… – otworzyłem suche jak pieprz usta, ale z mojego ściśniętego gardła nie wydobył się tego dnia już żaden dźwięk.

Wieczorem leżałem już w szpitalu na oddziale onkologicznym. Następnego dnia miały się zacząć moje sesje chemioterapii. Aż drżałem na samą myśl. Poza tym przez resztę czasu byłem dziwnie otępiały i pusty, jakby wszystkie moje emocje ktoś zupełnie niespodziewanie postanowił sobie po prostu wyłączyć. Trwałem w dziwnym letargu. W przeciwieństwie do moich rodziców nie płakałem. Teraz myślę jednak, że powinienem był. Stan marazmu i apatii, w którym się znajdowałem był znacznie gorszy od płaczu. Zewsząd otaczał mnie jednak smutek i przygnębienie. W sali, w której leżałem, unosiła się nieprzyjemna, pełna cierpienia, ponura atmosfera, której nie sposób było nie ulec. Wszędzie wokół poustawiane były posępnie wyglądające sprzęty, które przez cały czas zerkały na mnie złowrogo oraz wydawały budzące niepokój odgłosy. W tę i we tę krążyły wiecznie niecierpliwe i zdenerwowane pielęgniarki, od których nie sposób doświadczyć było uśmiechu pocieszenia, współczucia czy realnej troski. Wykonywały po prostu to, co do nich należało. Taka była ich robota. Nikt nie wymagał od nich, żeby dawały z siebie coś więcej, a po tak długim stażu zawodowym wątpiłem, by miały na to najmniejszą ochotę. Bez przerwy kuły mnie igłami, badały, mierzyły ciśnienie i tym podobne, zupełnie jakby bały się, że zejdę im tu lada dzień. Przez ten cały czas nawet na mnie jednak nie spojrzały, jakbym był jakimś odmieńcem… dziwadłem. To bolało mnie najbardziej. Czy przez chorobę nie byłem już nawet warty, by na mnie spojrzeć?

Przypomniała mi się rozmowa moich rodziców, którą odbili półgłosem, gdy myśleli, że śpię już głęboko na swoim szpitalnym materacu. Tej nocy nie spałem jednak. Wcale… Słyszałem więc każde ich słowo i każde łamało mi serce…

– Co my teraz zrobimy Karolu…? – moja mama wciąż pochlipywała cichutko. Ukradkiem uchyliłem lekko jedno oko. Na twarzy taty pojawił się grymas bezsilności. Schował swoją twarz w dłoniach i wyszeptał:

– Naprawdę nie wiem Aniu… Ja… Po prostu…

– Nie możemy przecież pozwolić mu umrzeć. Musimy coś zrobić – naciskała błagalnie mama. Karol wciąż trzymał dłonie na twarzy, kręcąc powoli głową.

– To przechodzi moje pojęcie kochanie. Dalej nie mogę w to uwierzyć… – jego głos się załamał. – Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co robić… - ciągnął dalej z trudem.

– Co jeśli dawca szpiku się nie znajdzie? – spytała Ania.

– Doktor Adamski mówił, że trzeba być cierpliwym. Ciągle ktoś zgłasza się na dawcę – mój tata odparł niepewnie.

– Ale kolejki do nich są długie, a my nie możemy sobie pozwolić…

– Ludzie wychodzą z białaczki. Robert też wyjdzie. To silny chłopak. Musimy wierzyć, że sobie poradzi…

Minął cały, długi miesiąc. Może nawet dwa. Nie byłem pewien. W pewnym momencie po prostu straciłem poczucie czasu. Przestał mnie on interesować. Za każdym razem kiedy spoglądałem na kalendarz, myślałem o tym, ile czasu mi jeszcze zostało. Przestałem więc to robić. Dawcy jak nie było, tak nie ma. Póki co nie zanosiło się więc na cudowną poprawę stanu rzeczy, w jakim się znalazłem.

Przez cały ten czas spędzony w szpitalu czułem się okropnie. Głównie z winy całej tej chemii, którą pakowali mi w żyły, ale we mnie samym też coś się zmieniło. Miałem wrażenie, jakby coś we mnie pękło. Na wieść o chorobie straciłem część siebie i wiedziałem, że nigdy już tej części nie odzyskam. I bynajmniej nie mam na myśli swoich gęstych, czarnych włosów, które zdążyły mi już wypaść doszczętnie. Mam na myśli swój optymizm, swoją radość… Wszystko to we mnie zgasło, jak za zdmuchnięciem świeczki. Nie czułem już nic pozytywnego w stosunku do życia ani do otaczającego mnie świata. Tamten ja umarł. Byłem teraz zaledwie gnijącymi zwłokami tamtego chłopaka, czekając aż wreszcie zeżrą mnie robaki.

W pierwszych dniach odwiedzali mnie kumple z drużyny i w ogóle ludzie ze szkoły. Przez cały czas widziałem w ich oczach jednak strach. Byłem blady, łysy i chudy. Mizerniałem w oczach, z dnia na dzień. Bali się tego, co sobą reprezentowałem. Bali się przypadkowości mojej choroby oraz nieuchronności mojego końca. Przestali więc przychodzić. W głębi serca cieszyłem się nawet trochę z tego. I tak nie mieliśmy o czym rozmawiać. Przedtem trzymała nas razem nasza wspólna beztroska, wręcz pogarda dla realnej strony życia. Teraz to co nas łączyło, zniknęło jednak. Ja się zmieniłem, a oni nie potrafili tego pojąć. No bo jak mogli? W efekcie staliśmy się dla siebie zupełni obcymi ludźmi, a ludzie beztroscy nie troszczą się o obcych. Bo przecież po co? Zostałem tylko sam z rodzicami, którzy to zresztą również pogrążali się w coraz głębszej depresji. Widząc to, czułem się jeszcze gorzej. Nie dość, że ja sam byłem śmiertelnie chory, to przeze mnie cierpieli jeszcze moi najbliżsi. Nie potrafiłem tego znieść…

Niedługo potem pojawiły się myśli samobójcze. Nie chciałem wyzdrowieć. Wtedy wydawało mi się, że nie mam już na to żadnej szansy. Chciałem po prostu skrócić swoje cierpienie. Darować sobie dalszej męki. Życie przestało mieć dla mnie jakąkolwiek wartość. Nawet moje własne… Skoro było ono tak kruche i tak łatwo można je było komuś odebrać, to jak mogło się w jakikolwiek sposób liczyć. To co ja wiodłem, to nie było życie… Wyglądałem, jakbym już teraz stał jedną nogą w grobie. Byłem cieniem człowieka i tak się zresztą czułem. Dlaczego więc nie skończyć by z tym wszystkim? Oszczędzić sobie cierpienia i innym obowiązku zajmowania się mną. Odebranie sobie życia było proste. Wystarczyło mieć odpowiednią motywację, a dla mnie była to jedyna rzecz, na której zależało mi w przeciągu ostatnich tygodni. Można więc powiedzieć, że motywację miałem w pewnym sensie stuprocentową. Ułożyłem już sobie nawet plan. Wtedy jednak pojawiła się ona…

Pierwszy raz zobaczyłem ją na korytarzu, podczas gdy pielęgniarki prowadziły mnie na jakieś dodatkowe badania. Jej twarz była jedynym radosnym akcentem w całym tym ponurym wnętrzu. Śmiała się i chyba opowiadała dowcipy jakiejś kobiecie, która jednak wcale nie myślała ich słuchać. Była pewnie jej mamą, równie załamaną co moja własna. Tak, dobrze słyszeliście. Ta tajemnicza, wesoła dziewczyna była taka sama jak ja. Miała na sobie szpitalną piżamę. Była wychudzona, zmizerowana, upiornie blada i również pozbawiona włosów na głowie. Mimo tego wszystkiego i tak mnie zachwyciła, od razu przykuwając moje spojrzenie. Na widok jej rozchylonych w przepięknym uśmiechu ust moje serce drgnęło, jakby tknięte nagle jakąś magiczną różdżką. Od czasu mojej fatalnej diagnozy nie zdarzyło się to ani razu. Teraz jednak… Znów zaczynałem coś czuć. Jej radosna twarz zaszczepiła we mnie nikły promyk nadziei, a w moim zmęczonym umyślę zalęgła się dziwna myśl, która dotąd nawet nie przeszła mi przez głowę. Czemu ja nie zachowałem w sobie tego światła? Kiedyś byłem przecież podobny do niej… Skoro ona mogła pozostać sobą nawet w chorobie to znaczy, że ja też mogłem…

Po raz pierwszy spotkałem się z nią parę dni później. To ona przyszła do mnie pierwsza. Uchwyciła moje ciekawskie spojrzenie, kiedy pod znów pod ścisłą eskortą pielęgniarek wracałem do swojej sali. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, ale ja szybko odwróciłem wzrok. Sam nie wiem, czemu… Sekundę później zniknąłem w drzwiach swojego „więzienia”. Dwie godziny później ona stała już przy moim łóżku.

– No cześć – przywitała się wesoło. Gwałtownie ocknąłem się z drzemki i wlepiłem w nią zdumione spojrzenie. Nikogo innego nie było w pobliżu, a ona bezpardonowo stała tuż nad moją głową i uśmiechała się nonszalancko.

– Yyy… – wymamrotałem, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie spodziewałem się żadnych wizyt. Nie miałem też zielonego pojęcia, czym zasłużyłem sobie na akurat tę.

– Masz na imię Robert, prawda? – ciągnęła niezrażona moim brakiem kooperacji. Wydawała się bardzo pewna siebie. Mimo iż z pewnością była osłabiona chorobą, to emanowała z niej jakaś wielka siła, której nie sposób było znaleźć u nikogo innego w tym opuszczonym przez boga budynku.

– Mhm… – przytaknąłem nieśmiało. Wiem, nigdy dotąd nie byłem nieśmiały, ale przy tej dziewczynie zwyczajnie traciłem rezon. Była taka niezwykła… Radosna… Zawstydzała mnie tym. Woda nie pasowała do ognia. W ten sam sposób ona nie pasowała do tego miejsca. Miała w sobie tyle światła… tyle energii, że aż można się było o nią sparzyć. – Skąd wiedziałaś?

– Pielęgniarki mi powiedziały – wzruszyła ramionami. – Ja jestem Daria.

– Miło mi – wykrztusiłem, zupełnie nie wiedząc, co innego mógłbym jej odpowiedzieć. Czasy, w których zawsze wiedziałem, jak zachować się w towarzystwie, minęły bezpowrotnie.

Zapadła między nami dziwna cisza. Daria nie odzywała się już, cały czas wpatrując się we mnie tylko z uporem. Od razu zrobiło mi się niezręcznie. Czego ona ode mnie chciała? Dlaczego tak stała i tylko się patrzyła? Po chwili nie mogąc powstrzymać ciekawości, ja również przyjrzałem się jej bliżej, na co ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wydawała się młoda. Musiała być mniej więcej w moim wieku. Miała bardzo ładną, subtelną twarz. Przed chorobą musiała uchodzić za piękność. Wszystko w jej obliczu było idealne i symetryczne. Jej szczęka była delikatnie zarysowana, mały, drobny nos w niczym nie odbiegał od normy, a usta, choć lekko spierzchnięte, były pełne i kuszące. Nasze oczy spotkały się. Daria miała cudowne, błyszczące wszystkimi odcieniami błękitu tęczówki, które niemal natychmiast pochłonęły mnie swoją głębią oraz magiczną siłą. Zagubiłem się w nich kompletnie.

– Skończyłeś już? – Daria zwróciła się do mnie w pewnym momencie. Odchrząknąłem zmieszany.

– Eee… Co?

– Wgapiać się we mnie – rzuciła nonszalancko.

– Ja… nie… - zająknąłem się. Gdybym nie był teraz blady jak trup, to pewnie bym się zaczerwienił ze wstydu, ale tak, tylko spuściłem wzrok. O dziwo dziewczyna puściła mi wtedy oczko.

– Wstydzioszki? – spytała.

– Lekkie – przyznałem.

– Wyluzuj Robret… Trochę się z ciebie nabijam.

– Zauważyłem – odparłem z przekąsem.

– Mogę usiąść? – zwróciła się do mnie pytająco.

– Proszę bardzo. – Szybko zrobiłem jej miejsce na łóżku. Ona natychmiast przysiadła się zdecydowanie bliżej mnie, niż by wypadało. W tym momencie nie przeszkadzało mi to ani trochę. Czułem, że zaczynam lubić tę dziewczynę. Wciąż jednego jednak nie rozumiałem. Westchnąłem i spytałem, nie zamierzając już dłużej owijać w bawełnę: - Dario? Co ty tu właściwie robisz, hę?

Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Potem odpowiedziała wolno:

– Kiedy zobaczyłam cię tam na korytarzu, wydawałeś się dużo smutniejszy, niż wszyscy inni tutaj. Bardziej przygnębiony niż reszta. Zastanawiałam się, dlaczego? Twoje oczy… Wyglądałeś, jakbyś stracił chęć do życia…

– Być może tak właśnie jest – mruknąłem z posępną miną. Daria przyjrzała mi się uważniej. Znalazła moją dłoń i wplotła w nią swoją własną. Drgnąłem nieco zaskoczony, ale nie odtrąciłem jej.

– Nie wolno nam tracić chęci do życia. Nie nam! Wola życia jest jedynym, co nam zostało. Bez niej to tak jakbyśmy poddali się jeszcze przed walką, a gdy się poddajesz, to oddajesz chorobie zwycięstwo walkowerem. Rozumiesz? – zwróciła się do mnie ostro. W jej głosie pobrzmiewała nieprzejednana stanowczość. Milczałem.

– Powiedz mi, co myślisz – poprosiła.

– Ja… – Zabrakło mi słów. Nie wiedziałem, co myśleć. Nie wiedziałem, co czuć.

– Komu innemu miałbyś opowiadać o sobie, jeśli nie mi? Nie ma tu nikogo innego w naszym wieku. Wszyscy są albo młodsi, albo sporo starsi. Jesteśmy na siebie skazani Robert. – Daria położyła się obok mnie na materacu i oparła głowę o moje ramię. Przez pierwszą chwilę cały zesztywniałem w oszołomieniu. Potem jednak rozluźniłem się. Nie dbaliśmy o to, że jest ciasno. Bliskość i ciepło dziewczyny działały na mnie kojąco. Wtedy ku swojemu wielkiemu zdumieniu opowiedziałem jej wszystko, co przez ostatnie miesiące ciążyło mi na sercu i duszy.

Przez następne tygodnie niemal każdą wolną od uciążliwych badań lekarskich chwilę spędzałem wspólnie z Darią. Zakochałem się. Tak moi drodzy, zakochałem… Jeszcze nigdy nie czułem się tak przywiązany do innej osoby, jak właśnie do niej. Kiedy byliśmy razem… Wszystko we mnie aż płonęło od szczęścia. Znów zacząłem się śmiać. Znów poczułem radość do świata i to, że chcę żyć. Teraz miałem dla kogo. Za każdym razem, gdy widziałem Darię, gdy byłem przy niej, gdy obejmowaliśmy się czule, po moim ciele rozlewało się przyjemne, obezwładniające ciepło, które działało na mnie niczym narkotyk. Każda chwila bez jej towarzystwa wydała mi się stracona. Połączyło nas coś tak niezwykłego, iż dosłownie nie wyobrażałem sobie życia bez tej więzi. To ona była teraz moim życiem. Niemal zupełnie zapomniałem o mojej chorobie. Daria też cierpiała na białaczkę, ale my nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Było tyle przyjemniejszych tematów… Tyle lepszych rzeczy do roboty, którym mogliśmy poświęcać nasz czas. Wiedzieliśmy, że mogło zostać nam go naprawdę niewiele, dlatego czerpaliśmy z niego całymi garściami. Kiedy indziej żyje się najmocniej, jeśli nie wtedy, gdy ma się umrzeć? Daria wytłumaczyła mi to bardzo dokładnie. Zaszczepiła we mnie wszystko, w co sama tak gorliwie wierzyła, a ja zgodziłem się z nią. Ufałem jej całym sercem. Oddałbym jej wszystko, co mam, łącznie z własnym życiem. Powierzyłbym jej całego siebie i wiedziałem, że ona zrobiłaby to samo dla mnie. Kochaliśmy się na zabój, a najśmieszniejsze w tym wszystko było to, że połączyło nas własne nieszczęście i cierpienie oraz kłody, które los tak okrutnie postanowił rzucić nam prosto pod nogi.

Oprócz lekarzy i pielęgniarek najbardziej zdumieni przemianą jaka we mnie zaszła, byli moi rodzice. Nadzieja na znalezienie dawcy szpiku była coraz bardziej wątła i ulotna, jednak ja przez cały czas śmiałem się i żartowałem. Zupełnie jak dawniej. Wprost nie mogli w to uwierzyć, dopóki nie przedstawiłem im Darii. Wtedy ich też „uzdrowiła”. Pierwszy raz od wielu tygodni widziałem, by moi rodzice się uśmiechali. Do ich oczu powróciła znana mi niegdyś iskierka życia. Daria była doprawdy magiczną osobą. W tamtej chwili pokochałem ją jeszcze bardziej, niż mógłbym przypuszczać, że jestem w stanie. Nie tylko ocaliła mnie, ale i moją rodzinę. Nigdy jej tego nie zapomnę.

Nie mieliśmy zbytniej możliwości wyjścia na prawdziwą randkę, odwiedzenia tych wszystkich wspaniałych miejsc, które pragnęliśmy odwiedzić. Nie było nam to dane. Przez cały czas musieliśmy znajdować się pod stałą obserwacją lekarzy. Nie mogliśmy spędzić wspólnie magicznych chwil w jakichś odległych, odosobnionych miejscach, więc postanowiliśmy sami wymyślić nasze randki i odbyć je w naszych głowach. Dla nas była to pestka. Nie rozumiecie? Zaraz tłumaczę.

Gdy leżeliśmy wtuleni w siebie, opowiadaliśmy sobie o miejscu, w którym mieliśmy się właśnie znajdować. Opisywaliśmy je bardzo dokładnie. Następnie po kolei mówiliśmy, co tam robimy, jak gdybyśmy pisali książkę czy coś w tym stylu. Daria była w tym szczególnie dobra. Kiedy to ona mówiła, można było dosłownie pogrążyć się w jej czarodziejskich słowach i wyobrazić sobie, iż naprawdę znajdujemy się tam, gdzie ona chce. Jej wyobraźnia nie znała żadnych ograniczeń, a ja coraz bardziej zatracałem się w historiach dziewczyny.

Wczoraj spacerowaliśmy po Central Parku. Tydzień temu zrobiliśmy sobie piknik wewnątrz ruin jakiegoś średniowiecznego zamku. Dzisiaj natomiast leniuchowaliśmy na przepięknej, złocistej plaży na jednej z wymyślonych przez Darię tropikalnych wysp. Krajobraz wokół nas był przepiękny. Iście magiczny. Bezchmurne niebo czarowało nas swym błękitem, a lazurowa woda w oddali majaczyła iskrzącymi się refleksami grzejącego przyjemnie nasze ciała słońca.

– Jak się czujesz? – Pieszczotliwie głaskałem ją po włosach. Na naszych wymyślonych randkach oboje mieliśmy swoje włosy, zamiast świecić łysiną. Ja swoją rozczochraną, kruczo-czarną czuprynę, a ona bujne, złociste i pachnące kwiatami loki.

– Gorzej – Daria przyznała szczerze. Zaraz jednak zreflektowała się szybko. – Nie chcę narzekać Robert. Mieliśmy przecież tego nie robić. – Spojrzała na mnie oskarżycielsko.

– Wiem. Przepraszam – odparłem. – Po prostu…

– Martwisz się – dokończyła za mnie. Kiwnąłem głową smutno.

– Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się do mnie ciepło.

– Wszyscy tak mówią – mruknąłem.

– W takim razie wszyscy nie mogą się mylić. – Położyła mi swoją gładką dłoń na mojej nagiej, opalonej piersi. Złapałem ją za ramię i przyciągnąłem do siebie gwałtownie. Krzyknęła zaskoczona, ale zaraz wybuchnęła głośnym, wesołym śmiechem. Twarz Darii pojaśniała ze szczęścia. Wyglądała wtedy tak uroczo. Pocałowałem ją. Mocno i namiętnie. Tak by zapamiętała to na bardzo długi czas. Jej miękkie, gorące wargi smakowały słodyczą malin. Nie mogłem się od nich oderwać. Napierałem na nią coraz silniej, aż w końcu zupełnie zatraciłem się w chwili. Dziewczyna błądziła swoimi lubieżnymi dłońmi po moich ramionach, plecach, torsie i dużo, dużo niżej, sprawiając mi tym samym niebywałą rozkosz. Opadłem na nią, nie przestając całować jej kuszących ust, jej ponętnej szyi. Czułem jędrne piersi Darii coraz mocniej przyciskające się do mojej klatki. Nasze ciała przylgnęły do siebie, niczym dwa przeciwne bieguny magnesu. Oboje dyszeliśmy ciężko, coraz bardziej zatracając się w przyjemnym zapomnieniu. Nasza rozpalona do czerwoności skóra ocierała się o siebie i spajała jednocześnie w ekstazie dojmujących wrażeń. Nagle złapałem Darię za pośladki i posadziłem na sobie. Jęknęła przeciągle, a następnie wtuliła się we mnie, drapieżnie wpijając paznokcie w moje plecy. Adrenalina uderzyła nam do krwi. Przez nasze ciała przelewało się pożądanie. Spojrzałem w jej lśniące błękitem oczy i dostrzegłem w nich jedynie miłość. Złączyliśmy nasze usta, tym razem na bardzo, bardzo długo. Liczyliśmy się my i tylko my. Nie istniało dla nas nic poza nami. Kompletnie zatraciliśmy się w sobie.

Parę dni później Daria przyniosła mi prezent.

– Trzymaj – odezwała się, rzucając mi na materac niewielki pakunek.

– Co to? – zdziwiłem się, natychmiast całując też dziewczynę na powitanie. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.

– Sam zobacz. Otwórz. Rąk nie masz? – zachęciła mnie wyzywającym tonem. Z lekką obawą, zacząłem rozwijać tajemniczy pakunek. Ze środka wyłoniły się różowe okulary w kształcie gwiazdek i o lekko czerwonawych szkiełkach.

– Co to u licha jest? – wytrzeszczyłem oczy w zdumieniu na ten szokujący prezent. Daria zachichotała pod nosem.

– Różowe okulary – wyjaśniła tonem zdradzającym, co sądziła o bzdurnej naturze mojego pytania.

– To widzę – odparłem cierpko. – Ale…

– Zastanawiasz się, po co ci one – odgadła.

– To trafna teza.

– Włóż je – poleciła. Z lekkim ociąganiem wsunąłem na nos mój nowy, dziwaczny nabytek. Nie zmieniło się nic prócz tego, że teraz wszystkie kolory, które widziałem wpadały delikatnie w ciemny róż. – I co? – zapytałem Darię, robiąc przy tym kwaśną minę.

– Nic… – ledwo dała radę odpowiedzieć poprzez śmiech. – Wyglądasz w nich jak idiota.

– Wielkie dzięki kochanie – burknąłem, ze złością prędko ściągając okulary.

– To na poprawę humoru – dochodząc do siebie, wyjaśniła w końcu. – W nich wszystko wygląda bardziej kolorowo… bardziej radośnie. Jeśli kiedykolwiek poczujesz się smutny, włóż je i przypomnij sobie, kto ci je dał. Od razu poczujesz się lepiej.

– Co ty? Nigdy więcej nie założę już tego paskudztwa – odezwałem się stanowczo. – Twoja obecność wystarczy mi na poprawę nastroju. – Moje wargi ponownie odnalazły usta oraz wrażliwą szyję Darii.

– Kocham cię Robert. Bardzo. Wiesz o tym, prawda? – wyszeptała po chwili.

– Wiem. Ale ja i tak kocham cię bardziej.

Minęło równo pół roku, odkąd znalazłem się w tym szpitalu. Wtedy wreszcie znalazł się dawca szpiku dla mnie. Stało się to w ostatnim momencie, gdyż sama chemioterapia przestała być już dla mnie wystarczająca. Cieszyłem się jak nigdy. Mimo iż wizja śmierci na białaczkę dzięki Darii nie spędzała mi już snu z powiek, to wciąż chciałem wyzdrowieć. Gdy usłyszeli to moi rodzice, prawie skakali z radości. Wszyscy cieszyli się razem ze mną. Nawet mój lekarz zdawał się nieco mniej ponury niż zwykle.

Krótko przed zabiegiem przeszczepu Daria przyszła życzyć mi szczęścia.

– Trzymaj się tam ponuraku. – Dziewczyna objęła mnie mocniej niż zwykle. Po jej bladym policzku spłynęła pojedyncza łza.

– Płaczesz? – Wziąłem ją pod brodę i zmusiłem, by spojrzała mi prosto w oczy.

– To ze szczęścia – wyjaśniła.

– Nigdy nas nie opuszcza, co? – uśmiechnąłem się krzywo.

– Nie żartuj sobie ze szczęścia Robert – zganiła mnie ostro.

– Nie żartuję. Mam je tylko i wyłącznie dzięki tobie. Dlatego jest dla mnie cenniejsze niż wszystko inne. Uratowałaś mnie, wiesz? Tamtego pierwszego dnia… – wyznałem.

– Miałeś wtedy naprawdę wisielczy humor – przypomniała sobie.

– I taki też zamiar. Wisielczy… – mruknąłem cicho. – Potrzebowałem cię. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Ocaliłaś mnie i pozwoliłaś znów patrzeć na świat z iskrą nadziei i radości w oku.

– Do usług skarbie – uśmiechnęła się i złożyła na moich ustach czuły pocałunek. – Pamiętaj o tym, że zawsze warto myśleć pozytywnie. Tylko tak będziesz w stanie podnieść się z kolan, gdy już upadniesz…

Czułem się lepiej. Wciąż byłem osłabiony, ale wróciła mi już część sił. Przybrałem też trochę na wadzę, no i nie byłem już tak upiornie blady. Włosy mi jeszcze nie odrosły. Cały czas przyjmowałem niewielkie dawki chemii, które miały złagodzić ewentualną remisję choroby. Według lekarzy transplantację szpiku przeszedłem wyjątkowo dobrze. Tak dobrze, że niedługo potem mogłem opuścić znienawidzony przeze mnie oddział onkologii i wrócić do domu. Wciąż musiałem jednak bardzo często wracać na wizyty kontrolne. Wierzcie lub nie, ale robiłem to z wielką chęcią. Bardzo tęskniłem za Darią i wykorzystywałem każdą możliwą okazję, żeby ją odwiedzać. Martwiło mnie jednak, że z każdym dniem wyglądała coraz gorzej. Zgodnie z obietnicą unikaliśmy jednak tematu białaczki. Cieszyliśmy się zwyczajnie spędzanym wspólnie czasem. Bo musicie wiedzieć, że podczas każdej chwili, którą spędziłem samotnie w domu… bez niej czułem się dziwnie pusty. Jakby ktoś oderwał i zabrał prawdziwą część mnie. To kazało mi wierzyć, że teoria o dwóch połówkach miała w sobie dużo prawdy. Daria była już częścią mnie. Drugą połową mojego życia.

Wkrótce również i moja dziewczyna doczekała się na zgodnego dawcę. Chciałem odwiedzić ją jeszcze przed samym zabiegiem, ale przez głupie roboty drogowe i powstały w ten sposób korek, spóźniłem się dosłownie o parę minut. Cierpliwie czekałem jednak, aż cała operacja się zakończy. Trwało to piekielnie długo. Ciekawiło mnie, czy w moim przypadku też tak było? Czekałem jednak na korytarzy nieugięcie. Kiedy w końcu dorwałem lekarza prowadzącego Darii, ten spojrzał na mnie tylko smutno. Powiedział, że przeszczep nie przyjął się dobrze. Pojawiły się pewne komplikacje i Daria została przewieziona na OIOM, dopóki jej stan się nie ustabilizuje. Na tę informację miałem ochotę krzyczeć. Nie widziałem tylko, które uczucie przeważałoby w tym krzyku. Złość? Rozpacz? Bezsilność? Chciałem się z nią natychmiast zobaczyć, ale nie pozwolono mi. Poza tym podobno wciąż była nieprzytomna po operacji. Postanowiłem poczekać więc tak długo, aż mnie do niej dopuszczą. Szybko nadeszła jednak noc i obsługa szpitala wygoniła mnie z oddziału. Wściekły jak nigdy wróciłem do domu.

W szpitalu pojawiłem się oczywiście już z samego rana. Z początku wszyscy mnie unikali i nikt nie chciał mi niczego powiedzieć. W końcu jednak doktor Adamski ulitował się nade mną i podszedł do mnie.

– Robercie… – zaczął niepewnie. Ani razu nie spojrzał mi jeszcze w oczy. Czując nagle zalewające mnie fale zimnego potu, przełknąłem głośno ślinę i zacząłem wpatrywać się w lekarza z czystym przerażeniem w oczach.

– Co z Darią? – wydusiłem z siebie z największym trudem. Miałe wrażenie, jak gdyby wielki, stalowy węzeł zacisnął mi się w żołądku. Poczułem nagłe mdłości.

– Ona… Ona nie przeżyła nocy… Przykro mi – Adamski wykrztusił w końcu, po czym oddalił się czym prędzej, zostawiając mnie zupełnie samego, by mierzyć się z przytłaczającym, bolesnym ciężarem tej wiadomości. Przegrałem tę walką z kretesem. Ugięły się pode mną kolana. Zachwiałem się w miejscu tak mocno, że musiałem potrzymać się ściany, by nie upaść. Natychmiast pojawiło się przy mnie kilka pielęgniarek, które spokojnie usadziły mnie na najbliższym krześle. Długo nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. Gdy jednak pierwszy szok minął, zwyczajnie rozpłakałem się jak dziecko. Każda komórka mojego ciała była w tej chwili rozrywana na strzępy z rozpaczy, a każdy nerw płonął potężnym bólem, jakiego nigdy jeszcze nie znałem i nie życzę nikomu, by go poznał.

– Nie… nie… nie… – mamrotałem pod nosem bez przerwy, nie mogąc otrząsnąć się z tego wszystkiego. Gdyby pielęgniarki nie zadzwoniły po moich rodziców, by ci zabrali mnie stamtąd, pewnie zwinąłbym się po prostu w kłębek i leżał tam na podłodze dygocząc w konwulsjach. Ona odeszła, a ja nawet nie zdążyłem się z nią pożegnać – wciąż kołatało mi się w głowie. – Ona naprawdę odeszła. Dlaczego to właśnie ją, a nie mnie spotkał taki los?! Daria nie żyje. Moje życie skończyło się raz jeszcze. Wraz z nią umarłem i ja. Moje serce nie miało już dla kogo bić. W środku byłem pusty i zniszczony. Zupełnie martwy…

Minęło wiele, wiele czasu, nim doszedłem do siebie po stracie Darii. Lubię jednak myśleć, że wyszedłem z tego wszystkiego dużo silniejszy i bardziej odporny na wszystko, co los mógł na mnie jeszcze rzucić. Z takim bagażem doświadczeń, jaki ja dźwigałem na plecach, życie nie było proste, ale radziłem sobie w nim najlepiej, jak tylko umiałem. Daria nauczyła mnie wielu ważnych rzeczy. Wola życia jest wszystkim. Bez niej i bez pozytywnego podejścia do świata nigdy nie zdołamy się podnieść, gdy coś lub my sami przygnieciemy się do ziemi. Wiedziałem, że ostatnie czego Daria by chciała, to widzieć mnie znów pogrążającego się w depresji. Gdy czas na opłakiwanie jej minął, przestałem więc rozpaczać. Ból oczywiście pozostał, ale nauczyłem sobie z nim radzić. Musiałem w końcu żyć dalej. Daria tego właśnie by mi życzyła. Dobrze ją zapamiętałem. Ciepłą, radosną, kochającą. Była dla mnie pomocą, kiedy najbardziej jej potrzebowałem. Zawdzięczałem jej wszystko. Wciąż zajmowała ogromne miejsce w moim sercu i nigdy stamtąd nie zniknie. Żyła we mnie i nigdy nie odejdzie. Jej światło zostanie przy mnie do końca. I choć minęło już tyle lat, a ja od jakiegoś czasu mam żonę i trójkę wspaniałych dzieci, to wciąż trzymam przy sobie najcenniejszy z darów mojej wybawczyni. Cudaczne, różowe okulary, które zawsze noszę ze sobą. Pilnuję ich jak oka w głowie i nigdy nigdzie ich nie zostawiam. Było dokładnie tak, jak Daria powiedziała. Za każdym razem, gdy z jakiegoś powodu jestem przygnębiony, zakładam je i od razu przed oczami widzę jej roześmianą, przepiękną twarz oraz głębokie, błękitne oczy, w których znów mogę zanurzyć się choć przez krótką chwilę. Kiedy patrzę przez te okulary, mam wrażenie jakby dziewczyna wciąż była przy mnie. Wyczuwam jej obecność i troskę. To sprawia, że od razu czuję się lepiej, a cały świat przybiera dużo weselsze kolory. W pewnym sensie Daria wciąż ratuje mnie raz po raz, choć sama już dawno odeszła. Ja, Robert, nigdy jednak nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiła. Kochałem ją całym sercem i będę kochał aż do śmierci…

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Anonim 27.09.2015
    Błędy 6 - 19 brakujących przecinków - tyle zauważyłam, jeden błąd: "popołudniu" - po południu.
    "Śmierć nie jest sensem życie, lecz nadaje mu znaczenie." - życia
    "Przez cały czas uśmiechałem się szeroko, To zdenerwowało Kubę." - to z małej litery
    Nie jestem pewna co do tego wyrażenia, tutaj na stronie mi podkreśla na czerwono "kruczo-czarną", jednak jak zmienię na: "kruczoczarną" jest w porządku.
    Powtórzenia "mnie" w drugim akapicie (dokładnie 8), w dalszym teście też występują. Daję szóstkę ze względu też na długość tekstu

    Pomysł - 10 , podoba mi się wprowadzenie różowych okularów, a w szczególności sama postać pozytywnej Darii, urzekła mnie po prostu, pomysł jest bardzo dobry, idealnie wykorzystałeś temat (czego zazdroszczę)

    Całokształt - 8, głównie za ciągłość, czasami miałam wrażenie "zbyt dużego opisu", który się ciągnął i ciągnął mimo, iż wiedziałam co w nim jest i będzie, plus błędy.

    Całość: 24/30
  • Doktor Adamski :D Mam nadzieję, że nie ma w tym nazwisku żadnej aluzji.
    Wzruszyłem się, ciekawy jest motyw śmierci ukochanej osoby jako bodźca motywującego, optymistycznego, lekki paradoks. Jest trochę błędów, ale ponownie nie są one zbyt istotne - literówki, interpunkcja, takie rzeczy nie mające ostatecznego wpływu na samą treść. Fakt, że tekst dość długi, trzy razy musiałem do niego podchodzić.
    7/10 za błędy, 9/10 za pomysł, 8/10 za całokształt.
    Również dam 24/30 za całość. Pozdrawiam!
  • Numizmat 27.09.2015
    Hahaha! Nazwisko to kompletny przypadek. Przyrzekam Ci :)
  • KarolaKorman 28.09.2015
    ,,Czułem też złość i żal'' - czuję, jeżeli wcześniej piszesz ,,Teraz wspominam...''
    ,,chcecie posłuchać co nieco o mnie i o tym, co przeszedłem'' - chcecie posłuchać, co nieco, o mnie i o tym, co przeszedłem
    ,,Nawet tej najbardziej niespodziewanie. '' - niespodziewanej, myśląc o chwili
    ,, i PUFF! '' - te wielkie litery nie wyglądają ładnie i nic nie wnoszą
    ,, Ja to co innego.'' - Ja, to co innego.
    ,, W głowię miałem pustkę, '' - W głowie miałem pustkę,
    ,,tępo wpatrywałem się pojedynczy punkt na ścianie'' - tępo wpatrywałem się w pojedynczy punkt na ścianie
    ,,Zarówno ja jak i moja mama '' - Zarówno ja, jak i moja mama
    ,, – widząc nasze pogrążone w rozpaczy miny, lekarz dodał jeszcze. '' – dodał jeszcze lekarz, widząc nasze pogrążone w rozpaczy miny.
    ,, ktoś zupełnie niespodziewanie postanowił sobie'' - ktoś, zupełnie niespodziewanie, postanowił sobie
    ,,a po tak długim stażu zawodowym wątpiłem, by miały na to najmniejszą ochotę. '' - a po tak długim stażu zawodowym, wątpiłem, by miały na to najmniejszą ochotę.
    ,, rozmowa moich rodziców, którą odbili półgłosem'' - rozmowa moich rodziców, którą odbyli półgłosem
    ,, do życia ani do otaczającego mnie świata'' - do życia, ani do otaczającego mnie świata
    ,, Tamten ja umarł.'' - Tamten ja, umarł.
    ,,Teraz to co nas łączyło, zniknęło jednak. '' - Teraz to, co nas łączyło, zniknęło jednak.
    ,, umyślę zalęgła się '' - umyśle zalęgła się
    ,, kiedy pod znów pod ścisłą eskortą pielęgniarek '' - kiedy to znów, pod ścisłą eskortą pielęgniarek, ...
    ,, Mimo iż z pewnością ''- Mimo, iż z pewnością
    ,, jeśli nie mi?'' - jeśli nie mnie?
    ,, każdą wolną od uciążliwych badań lekarskich chwilę '' - każdą, wolną od uciążliwych badań lekarskich, chwilę
    ,, powróciła znana mi niegdyś iskierka życia.'' - powróciła, znana mi niegdyś, iskierka życia.
    ,,na korytarzy nieugięcie'' - na korytarzu nieugięcie
    ,,Wczoraj spacerowaliśmy po Central Parku. Tydzień temu zrobiliśmy sobie piknik wewnątrz ruin jakiegoś średniowiecznego zamku. Dzisiaj natomiast '' - kiedy doczytałam do końca, ta część wydała mi się błędem rzeczowym
    Nie czytałam wcześniejszych komentarzy.
    Moja ocena;
    Błędy 6-10
    Pomysł 9-10 /Bardzo podobał mi się pomysł i realizacja/
    Całokształt 8-10 /Bardzo ładnie napisane. Dużo wartościowych myśli/
    Ocena za całość 23-30
  • Slugalegionu 30.09.2015
    Ponieważ według mnie ocenianie bitew przez każdego uczestnika to debilizm, buntuję się. Patrząc na moje komy pewnie wiecie, że jestem beznadziejny w np. interpunkcji. Pewnie mnóstwo z tych, które bym napisał byłyby popawne, a przy okazji przegapiłbym setki innych. Tak więc:
    Błedy 0/10
    Temat: 0/10
    Całokształt: 0/10

    Całość: 0/30

    I ten kom zostawiam wszystkim. Sorry za zera, ale że sam siebie ocenić nie mogę, to muszę je dać, aby zachować obiektywność wobec mnie: p
  • Slugalegionu 30.09.2015
    Uwaga: Uświadomiłem sobie, że ja mam tylu sędziów, ilu będzie uczestników - ja, a wy to samo, ale również bez was, dlatego zmieniam oceny. Macie odemnie same dychy, więc całość to 30.
  • Slugalegionu 03.10.2015
    No dobra, powoli kończę. He he he, jak myślisz, ile punktów stracisz przez mój subiektywizm?

    1) Jak długo będziecie mogli cieszyć się świeżym powietrzem, zapachem świeżo-skoszonej trawy ~ Bez dywizu.
    2) Potem okazało się być już za późno… ~ okazało się być owszem, jest modne, ale niepoprawne.
    3) Mam na imię Robert (przecinek) tak przy okazji.
    4) Coś (przecinek) co sprawiło, że zacząłem rozmyślać.
    5) „Żyjemy (przecinek) żeby żyć.” ~ kropka po cudzysłowie. /Sakal czujny/
    6) Śmierć nie jest sensem życie, ~ Dzieńdoberek Kali. Tu powinno być życia.
    7) Dlatego (przecinek) moi drodzy(przecinek) doceniajmy to, co mamy.
    8) W dialogach są myślniki, a nie półpauzy. To nie druk, mój drogi.
    9) Widziałeś (przecinek) jak oni grają.
    10) Przez cały czas uśmiechałem się szeroko, To zdenerwowało Kubę.~ Wielka litera w środku zdania? No, chyba żeś tego nie przeczytał uważnie.
    11) No i co się tak szczerzysz (przecinek) Robert?
    12) Już popołudniu ~ po południu.
    13) ni widu (przecinek) ni słychu…
    14) cech swojego charakteru. ~ Mojego albo nic.
    15) W głowię miałem pustkę ~ głowie.
    16) Przez cały czas (przecinek) gdy doktor
    17) Czy ja komuś coś kędykolwiek zrobiłem złego? ~ kiedykolwiek.
    18) Więc dlaczego ja? ~ Nie. Do wieku bohatera bardziej pasuje Szkoła.
    19) – Natychmiast rozpoczniemy leczenie chemioterapią. Przygotujemy tym samym grunt pod przeszczep, kiedy dawca się już pojawi. ~ Nie. Chemioterapia niszczy komórki rakowe, a przy okazji te normalne, niestety. Nikt by jej nie dał ze wzgląd na przygotowanie pod przeszczep. Poza tym po chuja przygotowywać go do tego przeszczepu? Na drugi raz poczytaj o tym, co piszesz. Szpik wytwarza przeciwciała, ergo po jego przeszczepie nie odrzuci sam siebie. Wystarczy tylko, że będzie zdrowy, więc jakkolwiek by nie było chemia tylko przeszkodzi. Ktoś ci dał 10 za całokształt i teraz wiem, że na to nie zasługujesz.
    20) Zarówno ja (przecinek) jak i
    21) w którym się znajdowałem (przecinek) był znacznie gorszy od płaczu.
    22) W tę i we tę ~ W tę i we wte
    23) Co (przecinek) jeśli dawca szpiku się nie znajdzie? ~ To się, kurwa, zgłoście!
    24) Ale kolejki do nich są długie, a my nie możemy sobie pozwolić… ~ Nie zaczynamy zdania od "ale".
    25) Za każdym razem (przecinek) kiedy
    26) Póki co nie zanosiło się więc na cudowną poprawę stanu rzeczy, w jakim się znalazłem. ~ O stary... z błędy nie dostaniesz już nic dużego... PÓKI CO!!! Jakim prawem użyłeś tu RUSYCYZMU!!!
    27) Wszystko to we mnie zgasło, jak za zdmuchnięciem świeczki. ~ Bez przecinka.
    28) czekając (przecinek) aż wreszcie zeżrą mnie robaki.
    29) Teraz to (przecinek) co nas łączyło, zniknęło jednak. ~ Usunąłbym jednak.
    30) To (przecinek) co ja wiodłem, to nie było życie…
    31) Odebranie sobie życia było proste. ~Skoro żyje, to byłoby.
    32) drgnęło, jakby tknięte ~ Bez przecinka.
    33) Skoro ona mogła pozostać sobą nawet w chorobie (przecinek) to znaczy
    34) Wiem, nigdy dotąd nie byłem nieśmiały, ale przy tej dziewczynie zwyczajnie traciłem rezon. ~ Nie wiem, znam cię tylko z jednego meczu (albo raczej przed i po meczu) i narzekań na chorobę.
    35) wzruszyła ramionami. ~ Czynność niegębowa, więc wielką literą, a przed nią kropka.
    36) Nasze oczy spotkały się. ~ Nie kończymy zdania "się", nigdy.
    37) zająknąłem się. ~ To, co wyżej.
    38) Wyluzuj Robret ~ Robert.
    39) Ona natychmiast przysiadła się zdecydowanie bliżej mnie, niż by wypadało. ~ Bez "ona"
    40) Zastanawiałam się, dlaczego? ~ Bez przecinka.
    41) Znalazła moją dłoń i wplotła w nią swoją własną. ~ Bez swoją, części ciała z reguły takie są.
    42) Potem jednak rozluźniłem się. ~ Się nie powinno znajdować się na końcu zdania.
    43) Tak moi drodzy, zakochałem… ~ Brakuje to "się", zakochać jest bowiem czasownikiem zwrotnym.
    44) przemianą (przecinek) jaka
    45) Nadzieja na znalezienie dawcy szpiku była coraz bardziej wątła ~ Nie kurwa! Każdy może nim być, można go dać ot tak (Czyli nie trzeba być trupem), wystarczy być zdrowym, NIECH ONI GO DADZĄ, KURWA!!!!
    46) Nasze ciała przylgnęły do siebie, niczym dwa przeciwne bieguny magnesu ~ bez przecinka. Seks? Nie lubię tego, ale nie mogę ci zabronić. Czyli pora na nowy poziom subiektywizmu, sceptycyzm. Czym to się ostatnio skończyło? Komem u Niemampojęcia.
    47) które widziałem (przecinek) wpadały delikatnie w ciemny róż.
    48) Wielkie dzięki (przecinek) kochanie.
    49) Ale ja i tak kocham cię bardziej. ~ Nie zaczynamy tak zdania.
    50) – Trzymaj się tam (przecinek) ponuraku.
    51) Przybrałem też trochę na wadzę ~ wadze.
    52) Miałe wrażenie, jak gdyby wielki, stalowy węzeł zacisnął mi się w żołądku. ~ Miałem.
    53) leżał tam na podłodze (przecinek) dygocząc w konwulsjach.
    54) Ona odeszła, a ja nawet nie zdążyłem się z nią pożegnać – wciąż kołatało mi się w głowie. – Ona naprawdę odeszła. ~ Bez "ona" x dwa
    55) mam wrażenie (przecinek) jakby dziewczyna wciąż była przy mnie.

    Błędy: Sporo tego. No i jeszcze rusycyzm. Parę z nich naprawdę głupich. 5/10
    Całokształt: Spoko. Co prawda, jak już mówiłem, zjebałeś dawców, ale wyszło całkiem nieźle. 8/10
    Pomysł: Bez zarzutu. Szkoda tylko, że nie było nic zaskakującego, Ot, taki truizm, jakich wiele. 9/10

    Całość: 22/30
    Strata 8
  • Numizmat 03.10.2015
    Slugalegionu, przeczytaj to proszę.
    Dzięki za ocenę. Lepsze to niż same trzydziestki. I tak sądzę, że zostałem nieźle potraktowany.
    Muszę jednak podyskutować o tym przeszczepie i szpiku, bo zwyczajnie nie masz racji. Wierz lub nie, ale "poczytałem o tym, co piszę". Leczenie ostrej białaczki szpikowej składa się z trzech faz. W pierwszej robi się właśnie chemioterapię, a potem w zależności od grupy ryzyka robi się przeszczep, albo nie. Jeśli dawki chemii były duże i zniszczyły układ krwionośny, przeszczep jest konieczny do przetrwania pacjenta. "Leczenie jest oparte na allogenicznym przeszczepie szpiku od dawcy spokrewnionego lub niespokrewnionego. Konsolidacja do czasu uzyskania zgodnego dawcy jest oparta na cytarabinie w wysokiej dawce" W oczekiwaniu na dawcę wykonuje się więc chemioterapię.
    Napisałeś też "Szpik wytwarza przeciwciała, ergo po jego przeszczepie nie odrzuci sam siebie". Bzdura. Po przeszczepach allogenicznych występuje tzw. choroba "przeszczep przeciwko gospodarzowi", która bardzo często prowadzi właśnie do zgonu. Przeszczep allogeniczny - "przeszczep pochodzi od osoby nie będącej bliźniakiem homozygotycznym w stosunku do biorcy".
    Wiadomo, że szpik pobiera się od żywych dawców duh... Zostają nimi dobrowolnie. Nie wszyscy się jednak nadają, a ich znalezienie nie jest łatwe. Nie wystarczy być po prostu zdrowym, jak napisałeś. Nie będę udawał, że wiem jakie są wymagania zgodności, ale nie jest to takie proste, jak sądzisz. Dlatego właśnie najpierw dawcy szuka się zawsze wśród członków rodziny (rodzeństwa konkretnie). "Od dawcy rodzinnego – w praktyce możliwe jest przeszczepienie szpiku jedynie od rodzeństwa (ang. sibling donor), gdyż tylko wtedy występuje szansa na odpowiednią zgodność antygenów zgodności tkankowej (MHC). Przeszczepy od innych członków rodziny (rodziców, dzieci, innych krewnych) w praktyce możliwe są jedynie w małych zamkniętych populacjach, posiadających ujednoliconą pulę genową wskutek długotrwałego krzyżowania się osobników spokrewnionych".
    "Od dawcy niespokrewnionego – tego typu przeszczepienia wykonuje się w przypadku braku zgodnego dawcy rodzinnego. Dawcy niespokrewnionego szuka się w krajowych i zagranicznych bankach szpiku, które de facto są jedynie bazami danych zawierającymi informacje o potencjalnych dawcach i ich antygenach HLA. Proces wyszukiwania dawcy jest długotrwały i kosztowny"
    Nie zarzucaj mi więc nieprzygotowania, bo wygląda na to, że to właśnie Ty nie wiesz, o czym piszesz.
    O 'się' na końcu zdania nie miałem pojęcia, także dzięki.
    Co do rusycyzmów, używam, bo mogę. Mieszkam na Mazurach i u nas z 'póki co' nikt nie ma specjalnych problemów. Nawet nie wiedziałem, że to rusycyzm. Poza tym żyjemy w takich czasach, że zapożyczenia są codziennością i używamy ich w większości nieświadomie. Nie ma co się tak przed nimi wzbraniać. Mamy mnóstwo zapożyczeń z niemieckiego i rosyjskiego, których używamy od wieluset lat i weszły one normalnie do naszej mowy.
  • Slugalegionu 03.10.2015
    Numizmat, już przeczytałem. Nie mam nic innego do zrobienia, jak przeprosić: / Zmienię nieco ocenę:

    Błędy: 5/10
    Całokształt: 9/10, bo jednak te błędy mi trochę przeszkadzały.
    Pomysł: 9/10

    Całość: 23/30
    Strata 9
  • Majeczuunia 02.10.2015
    Dobra, błędy zostały wymienione, dlatego ja sobie daruję, bo mi sie nie chce.
    Jednak było ich dużo, więc 6/10
    Pomysł: Poryczałam się, bo zawsze ryczę na takich opowiadaniach. Pomysł został przedstawiony bardzo dobrze, cukierkowa miłość wpasowała się w tło opowiadania. Jedna mi tylko rzecz nie pasowała... Śmierć Darii. To było takie przewidywalne, takie kliszowe! Gdyby ona przeżyła, to podobałoby mi się o wiele bardziej. A tak to było zakończenie jak w Gwiazd Naszych Wina. A winc 9.5/10
    Za całość 8/10
    Czyli sumując 23.5. Dobrze :)
  • Ronja 02.10.2015
    Błędy 7/10 - widoczne literówki typu : "w głowię", "we tę", "miałe", kilka powtórzeń. Odnośnie interpunkcji nie powinnam się wypowiadać, zaznaczę tylko, że uciekały ci przecinki między czasownikami np. "Stan marazmu i apatii, w którym się znajdowałem był znacznie gorszy od płaczu.", "wszystkie kolory, które widziałem wpadały delikatnie w ciemny róż. ", " leżał tam na podłodze dygocząc w konwulsjach." i inne. Rażących błędów utrudniających czytanie nie uświadczyłam, dlatego 7 wydaje mi się być sprawiedliwą oceną :)
    Pomysł 8/10 - Przyznam szczerze, że po pierwszym akapicie obstawiałam wypadek albo raka. Jak się okazało, że rak, to całość już poleciała zgodnie z resztą przewidywań. Od razu zaznaczę, że to wcale nie oznacza, że pomysł jest zły! Został lekko i przyjemnie opisany, bez nadmiaru dramy, za co duży +. Mocno mnie irytuje robienie z bohatera ofiary, która przez cały czas użala się nad swym losem. U ciebie tego nie uświadczyłam, wszystko zostało zgrabnie wyważone. Super. Brakowało mi tylko trochę oryginalności, wyjścia poza kanon.
    Całokształt 8/10 - Jak już wspomniałam wyżej, mi czytało się przyjemnie. Błędy lekko stopowały, ale nie były wielką przeszkodą. Historia przyjemna i pozytywna. Może i nie jest to coś, co zapada w pamięć na długie lata, ale z pewnością nie uznam czasu przeznaczonego na przeczytanie za zmarnowany. Ogromny plus za umiejętność napisania delikatnej i subtelnej sceny erotycznej, nie każdy to potrafi :).

    W sumie: 23/30
  • Numizmat 02.10.2015
    Cóż... Pozostaje mi jedynie podziękować i powiedzieć, że brak przecinków oraz literówki w dużej mierzy wynikają z faktu, iż bardzo starałem się zmieścić w terminie niedzieli rano i nie zdążyłem przejrzeć wszystkiego tak dokładnie jak bym chciał. Do głowy mi nie przyszło, że niektórzy postanowią dać sobie na napisanie opka tydzień więcej, podczas gdy ja całość napisałem praktycznie w jedną noc. Zazwyczaj lepiej dopracowuję tekst i poprawiam rażące błędy. Tutaj zdołałem tylko raz pobieżnie przeczytać, co napisałem.
  • Ronja 03.10.2015
    Numizmat, w takim razie podziwiam. Ja stawiam przecinki dosłownie WSZĘDZIE, jak potem czytam tekst po raz drugi, to muszę je masowo kasować. Tak czy inaczej, mnie te twoje błędy w oczy nie raziły. Nie psuły odbioru, a to najważniejsze :))
  • Niemampojecia96 02.10.2015
    Dobra chłopie. Zostałeś tylko ty, korzystaj z resztek sułtańskiej mej cierpliwości. Będę dużo cytować, co nie znaczy, że są tam błędy. Spokojnie. Ja akurat w tym tekście nie dostrzegam wielu błędów interpunkcyjnych/ortograficznych/składniowych. Innych komentarzy nie czytałam, widzę nad sobą, że Majeczunia takowe błędy widziała.


    ''Czy zastanawialiście się kiedyś, ile czasu przyjdzie wam jeszcze spędzić na tym świecie?'' - Tak, zastanawiałam się nad tym. Jeśli życie me ma wyglądać jak dotychczas - to mam nadzieję, że już niewiele czasu przyjdzie mi spędzić na tym świecie.
    ''Mam na imię Robert tak przy okazji. Robert Kiliński. Cześć wszystkim.'' - Miło mi go poznać.
    „Żyjemy żeby żyć.” - nooooo, jak łowca wyczuwam zwierzynę. ''Żyjemy żeby żyć'' też lekko zakrawa na trick absurdalny, a wiecie, że na to jestem zawsze baardzo łakoma.
    ŻYJEMY ŻEBY ŻYĆ. Dobra.
    ''Teraz jednak znalazła się w totalnej rozsypce. '' - ''znalazła się w totalnej rozsypce'' brzmi mi nie bardzo. ''pierwszy raz widziałem ją w takiej rozsypce'', czy coś. ''Znalazła'' to wyraz silnie zabarwiony jakimś odszukaniem, dont u think?

    ''W tę i we tę krążyły wiecznie niecierpliwe i zdenerwowane pielęgniarki, od których nie sposób doświadczyć było uśmiechu pocieszenia, współczucia czy realnej troski. Wykonywały po prostu to, co do nich należało. Taka była ich robota. Nikt nie wymagał od nich, żeby dawały z siebie coś więcej, a po tak długim stażu zawodowym wątpiłem, by miały na to najmniejszą ochotę. Bez przerwy kuły mnie igłami, badały, mierzyły ciśnienie i tym podobne, zupełnie jakby bały się, że zejdę im tu lada dzień. Przez ten cały czas nawet na mnie jednak nie spojrzały, jakbym był jakimś odmieńcem… dziwadłem.'' - bardzo trzeźwe spojrzenie na Służbę Zdrowia. Zgadzam się z każdym słowem.

    ''– Co my teraz zrobimy Karolu…? – moja mama wciąż pochlipywała cichutko. Ukradkiem uchyliłem lekko jedno oko. Na twarzy taty pojawił się grymas bezsilności. Schował swoją twarz w dłoniach i wyszeptał:...'' - KAROLU! Świetne imię, bardzo je lubię, od razu przyznaję ci jeden dodatkowy punkt za użycie imienia ''Karol''. Gdyby to był Karol z Czasu Honoru wyszeptałby na bank: nie wiem, co my teraz zrobimy. Nawet nie stać cię na nylonowe pończochy...pięknie wyglądasz w tej totalnej rozsypce, Anno ma.

    ''Karol wciąż trzymał dłonie na twarzy, kręcąc powoli głową.'' - To do niego podobne, ALE. Nie zapominaj, że narratorem jest Robertino, zaś Karol jest jego ojcem. Wątpię, żeby Robertino mówił (nawet w myślach) o rodzicach per ''Anka'' i ''Karol''. ''Tata wciąż trzymał dłonie na twarzy...'' - ja bym bardziej w ten deseń.

    ''Dawcy jak nie było, tak nie ma.'' - NAJN. Bo robisz przeskok czasu. Nie ma - i nagle jesteśmy w teraźniejszości? Ale dalej narracja prowadzona w przeszłym. ''Dawcy jak nie było tak nie było, dawcy ani widu ani słychu, o dawcy mogłem sobie pomarzyć, dawcy nie śniło się nawet zaistnieć'' i różne fikołki i przewroty, co chcesz - ale w przeszłym.
    ''pielęgniarki prowadziły mnie na jakieś dodatkowe badania.'' - NAJN. Eskortowałby go sanitariusz, dodatkowo pojedynczy. Pielęgniarki nie są od takich rzeczy. Przychodzi sanitariusz, czy może używam złego słowa, może to nie jest sanitariusz, w każdym razie zawsze przychodzi gach ubrany w te ratunkowe łachy. Gachy w ratunkowych łachach zajmowały się eskortą we wszystkich odwiedzanych przeze mnie szpitalach, a troszkę ich było.

    '' – Skąd wiedziałaś?
    – Pielęgniarki mi powiedziały – wzruszyła ramionami.'' - to do tych bab podobne. Zawsze się bawią w jakieś domniemane spoilery i swatki.
    ''tylko się patrzyła? '' - bez ''się''. Zawsze bez ''się''.
    ''Jesteśmy na siebie skazani, Robert. – Daria położyła się obok mnie na materacu i oparła głowę o moje ramię.'' - Haha. Trochę szybko jej to poszło. Znowu łowca czuję zwierzynę absurdu. Jesteśmy na siebie skazani, Robert - i hyc mu na materac! : )))

    ''Za każdym razem, gdy widziałem Darię, gdy byłem przy niej, gdy obejmowaliśmy się czule, po moim ciele rozlewało się przyjemne, obezwładniające ciepło, które działało na mnie niczym narkotyk. Każda chwila bez jej towarzystwa wydała mi się stracona. Połączyło nas coś tak niezwykłego, iż dosłownie nie wyobrażałem sobie życia bez tej więzi. To ona była teraz moim życiem. '' - Jakie kochane i słodkie :cccc. Jeeej. :cccc

    ''Gdy leżeliśmy wtuleni w siebie, opowiadaliśmy sobie o miejscu, w którym mieliśmy się właśnie znajdować. Opisywaliśmy je bardzo dokładnie. Następnie po kolei mówiliśmy, co tam robimy, jak gdybyśmy pisali książkę czy coś w tym stylu. Daria była w tym szczególnie dobra. Kiedy to ona mówiła, można było dosłownie pogrążyć się w jej czarodziejskich słowach i wyobrazić sobie, iż naprawdę znajdujemy się tam, gdzie ona chce. Jej wyobraźnia nie znała żadnych ograniczeń, a ja coraz bardziej zatracałem się w historiach dziewczyny.
    Wczoraj spacerowaliśmy po Central Parku. Tydzień temu zrobiliśmy sobie piknik wewnątrz ruin jakiegoś średniowiecznego zamku. Dzisiaj natomiast leniuchowaliśmy na przepięknej, złocistej plaży na jednej z wymyślonych przez Darię tropikalnych wysp. Krajobraz wokół nas był przepiękny. Iście magiczny. Bezchmurne niebo czarowało nas swym błękitem, a lazurowa woda w oddali majaczyła iskrzącymi się refleksami grzejącego przyjemnie nasze ciała słońca.
    – Jak się czujesz? – Pieszczotliwie głaskałem ją po włosach. '' KOCHANE JAKIE :cccc

    ''Nagle złapałem Darię za pośladki i posadziłem na sobie. '' - o proszę. Nieśmiałość przeszła mu jak ręką odjął. Bohater dynamiczny ; ).
    ______________________________

    Wybrałeś sobie trudny temat. Rak jest motywem przeze mnie znienawidzonym, bo oklepanym, narzędziem do robienia szumu i hajsu. Tobie jednakże chodziło o coś innego, no o hajs ci chodzić nie mogło xd, mówiąc poważnie: opowiadanie udało ci się doprawdy ładnie. Po namyśle - to jest chyba najlepszy tekst, nie Efiry.
    Ujmuje mnie twoja konstrukcja zdań i wszelki opis uczuć do Darii, bo zawsze nasz bohater dynamiczny patrzy na nią z taką ciepłą czułością, chociaż jest prowadzony trochę niekonsekwentnie, pamiętaj, że to był 17latek, który wstydził się odezwać i cośtam mruczał pod nosem, by za chwilę stanowczo łapać za pośladki i sadzać na sobie.

    Jak on pięknie kocha, nawet jeśli czuć gdzieś tam w tle zbytnią dramę, nie do końca wziętą w cugle, nawet jeśli jest sporo nieścisłości szpitalnych...coś było, że personel zauważył, że on jest smutny, czy w gorszym stanie psychicznym. Cóż, zapewniam cię, że personel by tego NIE zauważył, personel nie zauważył kiedyś, że wyszłam do domu z nieusuniętym i zdatnym do użytku welflonem, chociaż na 5 minut przed wyjściem dłonią z tym wkłuciem brałam od nich papiery... Są nieścisłości szpitalne, inni widzą błędy, ja nie widzę, w każdym razie: mi się naprawdę podobało, choć początkowo byłam nastawiona bardzo negatywnie, ze względu na tego raka.

    Błędy: 9/10 (za ten przeskok czasu). Ja tu naprawdę nie widzę błędów, wybaczcie.
    Pomysł: 7/10. Pomysł jest banalny i oklepany ALE Całokształt 10/10 (+1 za użycie imienia Karol) - pomysł jest oklepany, za to wykonanie jest rasowe : ). Jakościowe : ). Naprawdę dobre. Siłą tego tekstu jest po prostu to, że dobrze piszesz, a o czym? To już mniejsza.
  • Numizmat 02.10.2015
    Niemampojęcia, kocham Twój komentarz. Bardzo poprawił mi on humor. Dziękuję :)
  • Niemampojecia96 02.10.2015
    Mam nadzieję, że było wiadomo, o co mi chodzi, oraz, że nie poczułeś się urażony.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania