Boska herezja 2 ~ Czemu nie grać w karty z diabłem?

Lucyferowi przeszkodził dzwonek do drzwi. Nie, żeby był czymś zajęty. Kontemplował sobie spokojnie krzywiznę łazienkowej ściany, zastanawiając się, jak uciszyć tą małą histeryczkę, bo Nazakiel najwyraźniej nie dawał sobie rady w tej roli... Aż względny spokój przerwał ten niecodzienny dźwięk, jako że w domu upadłego jedynymi niezapowiedzianymi gośćmi był jak dotąd komornik (którego nie wpuścił) i policja (która sama się wpuściła, dlatego nadal ma rozjebany zamek przy drzwiach).

 

Wobec tego piekielny monarcha podążył szybko do wejścia, ciekaw, kto może składać o tak późnej porze wizytę w jego kruszejącym domostwie. I mając nadzieję, że tym razem zdoła uchronić ścianę przez ponownym obijaniem przez klamkę.

 

Po uchyleniu drzwi zastał za nimi zdecydowanie niepożądaną osobę, a mianowicie jednego z piekielnych dostojników.

 

- Witam, kurwa, witam - przywitał się na wejściu Vice książę piekła, mistrz mistrzów, jaszczur z otchłani, władca oceanów, mórz i w ogóle wszelkich rejonów wilgotnych, sam Lewiatan.

 

Widocznie ten przerośnięty produkt niezbyt przemyślanego romansu ich ojca z rybą miał się świetnie, sądząc po szerokim uśmiechu na mordzie i ciągnącym się za mężczyzną zapachem marihuany. Pod jego czaszką wiele się działo, ale zwykle nie na temat. Stanowił nietypowe połączenie hippisa z księciem, przy czym z księcia miał w sobie tylko tyle, że kochał wylegiwać się na tronie cały dzień, zbijając bąki i co najwyżej wzmagając efekt cieplarniany kolejnymi kilogramami palonego zioła. Miał w życiu niewiele problemów, ponieważ je konsekwentnie wypierał, ale jedynym który dawał we znaki był właśnie fakt, że w Piekle nie posiadali nawet jako takiego tronu, przez co musiał ograniczyć swoje monarchistyczne aspiracje do wylegiwania się w wannie u brata. Mieszkał to tu, to tam, ostatnio kiblował na kanapie w salonie, a przedwczoraj w nocy wdał się najwyraźniej w tango z menelami spod Żabki, bo aż do dziś nie dał znaku życia.

 

- Co ty tu kurwa robisz - spytał Lucyfer, ewidentnie niezbyt ukontentowany z tej nieoczekiwanej wizyty. - Nie przypominam sobie, żebym zwoływał tu spontaniczne zgromadzenie meneli. Ani otworzył charytatywnie schronisko dla jakiś bezdomnych jaszczurek.

 

Ciężko było mieszkać z hippisem, dlatego gdy Lewiatan wczoraj zaginął gdzieś w odmętach osiedlowej patologii, jego brat w sumie ucieszył się, że nikt nie będzie znów robił burdy w salonie. Glonek zasadniczo gdy był tylko wystarczająco przytomny, by o tym pamiętać, starał się protestować przeciw konsumpcyjnemu stylowi życia i wyścigowi szczurów, co nie przeszkadzało mu w kupowaniu wszelakiego badziewia (pokroju fotela masującego, stojącego teraz na ogródku) i zagracania mieszkania. Jeszcze gdyby chociaż wydawał swoje pieniądze, a nie te ciężko zaoszczędzone przez Lucyfera, który przecież też miał jakieśtam swoje potrzeby.

 

Glonek przybył do Polski, gdyż od dawna interesował się duchowością wschodu, choć zarazem niezbyt miał pojęcie, gdzie właściwie ten wschód się znajduje. Amerykańscy hippisi myśleli, że chodzi o wschodnie wybrzeże, czego jednak jaszczurowaty nie wiedział, ponieważ nie miał okazji dopytać o to żadnego amerykańca. Mimo bycia wyjątkowo przyjaznym, niewątpliwie ekstrawertycznym bytem nie posiadał aż tak światowych znajomych. Natomiast europejscy hippisi wskazali mu Polskę, jednak teraz, jako mieszkaniec tego kraju... Co najwyżej mógł spojrzeć z niedowierzaniem na te smutne jak pizda osiedla i popukać się w głowę, bo z fantastyczną utopią niewiele miały wspólnego.

 

Stojąc nadal w progu zamiótł długim, wężowym ogonem, którego trójkątne łuski mieniły się w blasku światła turkusowymi odblaskami. Wyglądał jak pierdolony siódmy cud świata, co było dla ich rodziny charakterystyczną cechą rozpoznawczą. Zabójczo przystojni i pozornie (lub nie) pozbawieni zdolności myślenia. Cóż, coś kosztem czegoś.

 

- Powinieneś częściej konsultować się ze swoimi podwładnymi, braciszku - prychnął z uśmieszkiem Glonek. - Komunikacja i wymiana myśli to klucz do sukcesywnego zarządzania.

 

Nastolatek, który z pokoju obok przysłuchiwał się całej rozmowie, westchnął ciężko, czując, że nadchodzi nawałnica.

 

- Nazakiel, ty niewdzięczna kurwo... Tyś go tu zaprosił? Co ty w ogóle odpierdalasz? Czy w tym pierdolonym domu cokolwiek może być ze mną uzgadniane? Jestem twoim jebanym szefem, czy nie? - warknął do nastolatka Lucyfer, gdy tylko chłopak pojawił się zrezygnowany w przejściu, gotów na opierdol, a przy tym nadal bujając rozwrzeszczaną małą na rękach i starając się uspokoić dzieciaka za wszelką cenę. Nieefektywnie.

 

Dziewczynka wciąż nie czuła się dostatecznie zaopiekowana, wnioskując po jej nieustannym kwileniu. Kobiety są wymagające. To wyjaśnia, dlaczego Nazakiel z żadną nie mógł się jak na razie umówić, ale na Odyna, żeby nawet niemowlaka nie umiał zadowolić? To są dopiero wygórowane oczekiwania.

 

- No przepraszam, ale on mi już bardziej pasuje na tymczasowego ojca, niż ty - stwierdził, patrząc spode łba na podchmielonego Lucyfera, który święcie oburzony przybrał pozę na urażonego dresa, sugerując całą swoją postawą „wypierdalaj z mojego rewiru". - I tak w ogóle, to hej - mruknął nastolatek w stronę Lewiatana, który stał w drzwiach i strzelał oczami od jednego do drugiego ze stojących przed nim osobników płci męskiej.

 

Pasowałoby mu każde rozwiązanie, w którym było miejsce na kwiaty we włosach, koncerty na świeżym powietrzu, jakieś fajowe, kolorowe ciuszki, grzyby halucynogenne i trochę wolnego seksu. W ostatecznym wypadku może nawet zostać ojcem... Tymczasowym.

 

W końcu młodzież go kochała. W Piekle swego czasu został ministrem do spraw edukacji (sam nawet tą funkcję wymyślił, zatem nie było przeszkód, żeby także zaczął pełnić rolę rzeczonego urzędnika). Ogłosił wówczas młodzieży wyższość LSD i innych narkotyków nad wszystkim, co do tej pory wynalazł człowiek. Proklamował również koniec ery pieniądza, zasranego dobrobytu, higieny i całego tego zakłamanego syfu. I, bez zaskoczenia, młodzież przyjęła entuzjastycznie fakt, iż od tej pory nie będzie musiała się myć przed pójściem spać. Efektem wystąpienia był gigantyczny festiwal miłości i znaczny wzrost zachorowań na choroby weneryczne, będący skutkiem ponownego przywołania hasła „Make love not war". Dzieciaki z Piekła bardzo poważnie wzięły sobie do serca tą kwestię. W sytuacji kryzysu demograficznego w Polsce Glonek był zdania, że podobne rozwiązanie byłoby lepsze, niż cofanie młodzieży do ośmioletniej podstawówki. W ostateczności narkotyki zawsze wygrają ze szkołą.

 

- On ci pasuje na ojca? - najprzystojniejszy z diabłów, ruda pochodnia wspaniałości, po prostu nie mógł przełknąć tej urazy. - Kurwa, on? Jemu piątej klepki brakuje, podetrzeć by się po sraniu sam nie umiał, a liczysz na to, że zajmie się dzieckiem? Niemowlakiem?

 

- Nie dalej niż pół godziny temu powiedziałeś, że nie będziesz niańczyć tego bachora - zwrócił mu uwagę Nazakiel. - Ty jesteś kompletnie niekonsekwentny w wypowiedziach, szefuniu.

 

- Ja niekonsekwentny?! Trzymajcie mnie, ja pierdolę, bo mnie kurwica strzeli. Ten chuj ma być konsekwentną opiekunką dla małej? Ten człowiek wpłacił nie dalej jak przedwczoraj pięćset polskich złotych dla nigeryjskiego księcia, bo ten obiecał mu udział w tronie!!! Tydzień temu wysłał zdjęcia karty kredytowej dla swojego syna Alanka, który miał wypadek. On nie ma kurwa dzieci! Dwa tygodnie temu próbował umyć laptopa i wpierdolił go całego do wanny z wodą! To jest człowiek odpowiedzialny?!

 

Nazakiel był nieco zbity z tropu. Fakt, Lewiatan w pewnych kwestiach był odrobinę niepredysponowany do myślenia. Ale z drugiej strony, był tym typem wujka, za którego większość dzieci dałoby się pokroić. Poza tym nastolatek miał do niego jakąś taką słabość, podobną jak zazwyczaj człowiek odczuwa wobec dzieci lub zwierząt, a Glonek w ciekawy sposób łączył w sobie cechy obu tych istot.

 

- On przynajmniej umie utrzymać przy życiu jakieś roślinki. To i tak lepiej, niż te uschłe badyle z twojego salonu - zwrócił uwagę nastolatek, widząc że do Lucyfera nie trafia chyba jednak jego wyjaśnienie.

 

- Właśnie - wtrącił wreszcie swoje trzy grosze Glonek, postanawiając w końcu bronić swojej nadwyrężonej godności. - Ja jestem całkiem dobrym ogrodnikiem. A twoje paprotki to chyba wody nie widziały conajmniej od kwartału.

 

Nie zamierzał dodawać, że jedynym, co jak dotąd udało mu się uhodować i nie zasuszyć w procesie powolnego zapomnienia była marihuana. Ostatecznie, przecież to także roślinka. Z pewnością może więc ubiegać się o miano ogrodnika i profesjonalnego tatusia... Chociaż to dość szeroki wzrost zakresu obowiązków.

 

- Tak? To proszę, co kurwa mówi twój rodzicielski geniusz na temat tego przypadku? - rudowłosy wskazał na płaczącą od dłuższego czasu istotkę, której wrzask przyprawiał go o migrenę.

 

Obserwując Nazakiela lulającego ją od dobrych kilkudziesięciu minut wyobraził sobie, jakby ich organizmy zrosły się w jedną, przerażającą hybrydę. Za dużo wypił, bo przed oczami upadłego stanął przerażająco realny obraz dwóch drących się bez opamiętania jadaczek zamiast jednej i Lucek czym prędzej wyrzucił tę makabryczną wizję ze swojego umysłu. Wykonywaczka arii operowej w pełni wystarczy mu jedna.

 

- To jest głodne. Przydałoby się to nakarmić - zawyrokował Lewiatan, pamiętając ze swojego dzieciństwa, że najczęściej stosowaną przez jego matkę metodą było zwyczajnie zatkanie mu płaczącego ryja smoczkiem lub jedzeniem. To drugie tylko w ostatecznej konieczności, co tłumaczyło jego stan obecny.

 

Niedobory żywieniowe w dzieciństwie bezpośrednio przełożyły się na niedobory intelektualne w dorosłości.

 

- Dobrze gadasz w sumie - zgodził się Nazakiel i już kierował swe kroki do kuchni, by przyrządzić jedzenie. - Ale chwilę, nie mamy mleka - spostrzegł się nagle wpół kroku.

 

Patrzyli oboje na Lucka, jakby oczekując, że znajdzie wybawienie z tego impasu.

 

- No i co się kurwa patrzycie? Wymion nie mam, oczekujecie że teraz stanę i się przed wami wydoję jak jakaś certyfikowana krowa?

 

- Byłoby miło - mruknął Lewiatan, ale koniec końców wziął małą na ręce i przytulił, a dziewczynka, ku zdziwieniu wszystkich, przestała płakać.

 

Wtuliła jedynie główkę w jego ramię i wsadziła do ust paluszek, co nawet skurwiały rybi móżdżek faceta doprowadziło do stanu lekkiego zauroczenia. Uwielbiał dzieciaki. Szczególnie takie małe, bo jako jedyne nie obrażały go za sposób zachowania, tylko bezkrytycznie przejmowały przekazywane wzorce. Wychowa dziewczynkę na małą narkomankę.

Słodka wizja.

 

- A, chuj z wami. Takie z was kurwa idealne nianie, to proszę - Lucyfer złapał za bluzę z narysowanym sprejem pentagramem (customizowanie ubrań pod anarchistę w taniej wersji właśnie tak wyglądało), która leżała na wierzchu sterty ciuchów, składowanych tam zapewne od czasów rozpadu cesarstwa rzymskiego, przeciskając się obok stojącego w przejściu Lewiatana. - Miłej zabawy w pierdolonych tatusiów. Obyś się udławił, cwelu - burknął jeszcze do brata na odchodne.

 

- A jego co ugryzło? - Glonek wszedł do kuchni, po tym jak Lucyfer trzasnął na odchodne drzwiami. - Nie chcę nic mówić, ale nie tylko mała jest głodna. Przyrządzisz nam coś smakowitego?

 

Chcąc nie chcąc Nazakiel pozbywając się roli opiekunki przyjął w ten sposób obowiązek gotowania dla tego odszczepieńca. Jako że z kuchnią nie radził sobie najgorzej, to nie było to może najgorsze co mogło go spotkać. Ale z pewnością odstawało od jego wyobrażeń co do pełnionej w Piekle funkcji po zawarciu tego poronionego kontraktu.

 

~2.1~

 

Gabryś zerknął na wystawę, analizując wszystkie argumenty przemawiające za i przeciw wizytacji w tym awangardowym miejskim przybytku. MARKET 24 GODZINY, poinformował go duży neonowy szyld, napierdalający z wątpliwą subtelnością swym blaskiem, gwarantując epileptykom niezapomniane przeżycia, o ile tylko zechcieliby zapuścić się w ten cuchnący, porzucony zakątek świata. Wszedłszy do sklepu postanowił zrobić duże zakupy, choć raz zachowując się przy tym jak porządny obywatel. Po chwili (nigdy nie był fanem włóczenia się po sklepie niczym dusze po Czyśćcu, wolał raczej załatwić wszystko szybko i sprawnie, unikając bezsensownych rozterek dotyczących kwestii kupienia produktu teraz, czy liczenia na przecenę w nieokreślonym, acz wyczekiwanym momencie przyszłości) miał już wszystko, czego archaniołowi, głównemu pomocnikowi Boga do życia potrzeba, a mianowicie - fajki, batona czekoladowego i kubusia o smaku jabłek.

 

Nie palił na codzień, ale w momentach stresu lubił się zrelaksować w ten sposób. A przez ostatnie kilkadziesiąt nieszczęsnych minut poziom stresu w jego życiu wyjebało poza skalę, co mogło się przełożyć na jeszcze większe komplikacje w (będącej i tak w nie najlepszym stanie) psychice archanioła.

Poprawił swoją idealnie wyprasowaną bluzę, która teraz zaczynała się gnieść, psując jego niedościgniony dla innych imidż i kryształową urodę.

 

Przy kasie natomiast doszedł do wniosku, że portfel, dotychczas zazwyczaj bezpiecznie schowany w tylnej kieszeni dresów został w domu, a on za cholerę nie ma pomysłu, jak zapłacić. Zacmokał z niesmakiem, co nie zmieniło niestety faktu, że wszelkie posiadane pieniądze, które zabrał zwinięte w zgrabny rulonik, pozostały u upadłego, więc liczył się z tym, że zaprzepaścił je bezpowrotnie, a najpewniej wylądują one w ciągu najbliższego tygodnia w kasie osiedlowego monopolowego, bezsensownie przepierdolone na głupoty. Nie miał niestety magii stwórczej, która umożliwiłaby mu nie tylko zrealizowanej tej transakcji kupna, ale też znacznie zwiększyła potencjał na zostanie milionerem i dalszy rozwój swej majestatycznej jednostki.

 

Teoretycznie, zawsze mógłby zaproponować oddanie w naturze... Czytał gdzieś ostatnio, że podobno jest to dość popularny sposób kręcenia interesu w świecie ludzi, szczególnie przez osoby obdarzone wybitną urodą, a za takową się uważał. W dodatku, wychodząc na dzisiejszą tradycyjną partyjkę z Lucyferem odpierdolił się jak śledź na święto morza, więc samym objawieniem swego oblicza mógłby doprowadzić tych nieprzyzwyczajonych do tak wybitnego zakresu estetyki do obłędu. Analizował tymczasem sytuację, zerkając na sprzedawczynię, która z wyciągniętą ręką oczekiwała na zapłatę.

 

A, jebać. Ostatecznie, co ktoś taki jak ta stara zapchlona prukwa może mu zrobić. Patrząc na ryj tego małpiszona, niczego nie żałował. Gapiła się na niego tymi ślepiami jak pięciozłotówki odkąd wszedł, podejrzliwie, jakby miał ją kurwa okraść. Ledwo powstrzymał się od przykładnego przyjebania jej w ten krzywy, niepowabny pysk.

 

Niech mu naskoczą wszyscy, którzy mieliby jakiekolwiek wąty w tej sytuacji, próbując skorygować postawę archanioła wobec tej grubiańskiej grzesznicy. Sam sposób, w jaki patrzyła się na blondyna, wystarczył, żeby dokonał osądu moralności kobiety i według swych wymagających standardów ocenił jako niegodną zaszczytu dostąpienia progów niebios. Trefny model śmiertelniczki.

 

Gabriel chwycił drobne zakupy, chociaż jego zdaniem w zupełności wystarczające, i nie zważając na wielce bulwersujące wrzaski ekspedientki wypadł ze sklepu. Robi się z niego prawdziwy bedboj.

 

Okazjonalny wróg publiczny numer jeden.

 

Szkoda było mu marnować siłę i nerwy na takie przypadki ignorancji istoty ciała rozumnego. Po kilku minutach intensywnego procesu myślowego doszedł do wniosku, że ma jednak ochotę na spacer po parku, a chwilowy brak innych pomysłów ograniczał nieco możliwość wyboru.

 

Nastrojowe ciemne uliczki, przypalone latarnie, komary, gwałciciele. Dzisiejszy wieczór zapowiadał się naprawdę cudownie, romantycznie i nastrojowo, w końcu trudno znaleźć lepsze towarzystwo niż siebie samego i jakiś fetyszystów przemierzających przydrożne krzaki. Ruszył zatem z buta na podbój świata, co jakiś czas rzucając kilkoma okrutnymi przekleństwami, gdy podeszwy jego (przynajmniej kiedyś, jeszcze przed okresem moralnego sponiewierania) idealnie białych trampek zetknęły się z kałużą.

 

Klimat świata ludzi, a już w szczególności Polski, zdecydowanie mu nie odpowiadał. Ani jego wspaniałej, idealnej urodzie pięknolicego archanioła, która w zetknięciu z deszczem i smogiem cierpiała katusze. Miał wrażenie, że nieskazitelną biel jego skrzydeł okrył płaszcz dymu, przez co stały się ohydnie, wręcz odstraszająco szarawe.

 

Ale przecież problem smogu w Polsce nie istnieje, a pani Malwinka czy inna Grażynka nie da się wciągnąć w masoński spisek wymiany pieców czy opalania domostwa czymkolwiek bardziej ekologicznym niż stara opona, niepotrzebne gazety i kartony, zdewastowana meblościanka pamiętająca czasy warszawskiego getta czy też nawet jakiś radioaktywny badziew. Nie i chuj. Grzeje to grzeje, a rak płuc? Spisek lekarzy.

 

W zaświatach to właśnie Polacy mieli opinię narodu foliarzy. Ciekawe dlaczego.

 

W końcu przekroczył bramę parku i praktycznie od razu ujrzał zbliżającą się sylwetkę, jak z chodu wywnioskował, mężczyzny. Zero kobiecej subtelności i powabu.

 

Chociaż, w świecie ludzkim nigdy nic nie wiadomo. Taki salceson jak w sklepie raczej nie poruszał się kręcąc ponętnie biodrami, a prędzej toczył się do przodu z finezją kuli śnieżnej.

 

- Ohoho, nieznajomy na dwunastej - mruknął do siebie Gabriel, wsuwając ręce głębiej w kieszenie i czując lekki dreszcz na plecach. Nadchodzi przygoda, a w dodatku piździ. Świetna sytuacja na przeprowadzanie analizy, z jakimż to kryminalistą ma dziś do czynienia.

 

Pomijając fakt, że sam gada do siebie pod nosem, co jest już dobrym punktem wyjścia do przemyślenia wizyty u psychoanalityka. Ewentualnie można też rozważyć zakup zwierzątka, ostatecznie normalniej wyglądać będzie gadając do psa, niż jak jakiś popapraniec mamrocząc coś cicho.

Tymczasem skupił się jednak na nadchodzącym facecie.

 

Nie jest pewien, czy ten wieczór będzie mieć dobre zakończenie, tyle że na tym etapie ciężko jest się już wycofać. Powiedziało się A, trzeba umieć powiedzieć B. Uciekłeś swoim kompanom, to możesz tego gorzko pożałować lub zawrzeć niezapomniane znajomości. Intuicja Gabriela, jeszcze bardziej wyczulona niż przysłowiowa kobieca, sugerowała mu jednak, że powinien spierdalać, zamiast oddawać się w tym momencie filozoficznym przemyśleniom.

 

Pobawić się w reinkarnację Sokratesa może wszędzie, nie potrzebuje do tego obecnie panujących warunków i wątpliwie sprzyjającej życiu atmosfery, raczej nie uwzględniającej obecności niewinnych, cherubinkowatych niebiańskich istotek.

 

~2.2~

 

Michał zerknął na leżącego obok Rafała, wciąż wydającego z siebie głuche jęki bólu po brutalnym wgnieceniu jego ciała, prawdziwej elity Niebios, w beton. Mimo wszystko, Michael nie miał wyrzutów sumienia, ponieważ jego współczucie dla bliźnich nie obejmowało akurat tego jednego podmiotu.

 

Traktował swój wybryk raczej jak najzabawniejszą rzecz na świecie, niż prawdziwe znęcanie się.

 

Bardziej martwił go natomiast fakt, że z horyzontu zniknęło to wcielenie rozwagi, męskości i odpowiedzialności, a mianowicie Gabriel, mający silne, niemożliwe do opanowania skłonności do odpierdalania porządnego szajsu po takich przypadkowych, niezapowiedzianych zaginięciach, szczególnie późną porą i w nieznanej okolicy.

 

- Gorzej niż z babą - mruknął do siebie, widząc niemożliwe do pomylenia ślady trampek prowadzące do skrzyżowania ulic. - Wracaj śmieciu, bo jak się wkurwię, oboje będziemy tego cholernie żałować - dodał, kierując swe słowa do nieobecnego kolegi, ale licząc, że może w jakiś sposób dotrą do niego, choć szanse, by przebiły się przez kłęby myśli Dżibrila, dodatkowo przyćmione alkoholem, były praktycznie zerowe.

 

Chłopak miał (podobno) wiele przymiotów, aczkolwiek na pewno nie mocną głowę.

Chwilę później Michał, archanioł bez skazy, pogromca demonów, zapierdalał ulicami miasta w poszukiwaniu swojej zguby o włosach barwy tleniony blond.

 

Ale niestety, nie gonili uciekiniera romantycznie, w strugach deszczu i w zwolnionym tempie. Oj nie.

Nakurwiali za nim szpagatami, jak gdyby właśnie zgarnął im sprzed nosa ostatniego karpia na promocji w Lidlu.

Z perspektywy Rafała trwał jeszcze bardziej dramatyczny pościg, bo już kij z Gabrielem, ale sądząc po szaleństwie w oczach Michała, to koleś odkleił się już całkowicie.

 

Tymczasem Michał czuł się niemal tak żałosny, jak śmiertelnicy. Na czas pobytu w świecie ludzi trzeba schować aureolę, nie pokazywać skrzydeł, zmienić piękne, białe ciuszki prane w pervolu na jakieś zwyczajne ludzkie łachy, którymi w niebie żal byłoby nawet zajmować miejsca w śmietniku. Było to bólem wszystkich aniołów odwiedzających ten przybytek braku kultury, czyli między innymi ich trójki.

 

Archaniołowi zdecydowanie nie odpowiadały te zmiany wizerunkowe, ponieważ dizajn swojego idealnego, bombowego ciałka uważa za jedną z najważniejszych rzeczy na świecie. Pizduś glancuś, dopóki nie zjawia się w tym wymiarze, gorszym nawet od Czyśćca i Piekła. Gdzieś z tylu słyszał ciche kroki Rafała. Przynajmniej w zamiarze były ciche, bo w rzeczywistości chłop szedł jak cholerna orkiestra. Jeb, jeb, jeb. Obudzą wszystkich śpiących ludzi zanim znajdą Dżibrila.

 

- Michaś, czekaj kurwa, bo ja jestem krótkodystansowcem... Takie kardio mnie wykończy. Nie pisałem się na żadne nocne maratony. To podpada pod torturowanie.

 

Oczywiście swojej kondycji archanioł Rafał nie ma kompletnie nic do zarzucenia. Na pewno brak sportu (właściwie brak jakiejkolwiek aktywności poza przejściem się z kanapy do lodówki, ewentualnie do kibla) nie ma wpływu na jego obecny stan. Jedyne co można obwiniać, to nieludzkie tempo narzucane przez Michała, jego socjopatyczne, ani zabawne, ani humanitarne, a wręcz dyktatorskie zapędy i traktowanie innych jak bydło, popędzając kolegę na razie słowami, choć nikogo nie zdziwiłoby, gdyby nagle wyciągnął bat.

 

- Jeb się - wspomnianemu okazywanie współczucia naprawdę przychodziło z trudnością. Szczególnie w stosunku do Rafała.

 

Jęk drugiego z napierdalających przez miasteczko archaniołów, z czego jeden próbował wejść w nadświetlną, a drugi nie dostać zawału, dało się słyszeć nawet w parku, gdzie Gabriel rozejrzał się badawczo wokół, starając się nadal nie spuszczać uwagi z nadchodzącego mężczyzny.

 

Brzmi jak zdychający kot, który w chwili agonii sięgnął po megafon i wydał swe ostatnie tchnienie w sposób o tyle kreatywny, co przejmujący wrażliwsze serca niewypowiedzianym smutkiem i współczuciem.

 

Poetycki nastrój Dżibrila wspinał się właśnie na swe literackie wyżyny.

 

~2.3~

 

- Wspaniała z ciebie kuchareczka - Lewiatan wlał w siebie kolejny talerz rosołu i oblizał się. Nazakiel zagapił się na jego jęzor, który, co trochę go zszokowało, wyglądał niczym u żmii. Fascynujące, jakie jeszcze zmutowane narządy może skrywać Glonek. Może to najwyższy czas odnowić kontakty z ruskimi oligarchami parającymi się czarnym rynkiem handlu organami? - Te schabowe primo klasa. Zupka takie 666/10.

 

Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Popisanie się jego wybitnymi umiejętnościami gotowania, wyniesionymi z niezapomnianych czasów gotowania swemu nieszczęsnemu rodzeństwu, było ceną za zadowolonego księcia Piekła, kwiat tamtejszego narodu, rozpartego na fotelu i otoczonego górą talerzy i misek. W ostatecznej fazie głodu wpierdalał prosto z garnka.

 

Mała spała zadowolona i nakarmiona w pospiesznie ułożonym z pościeli oraz wszechobecnych ciuchów łóżeczku, co jakiś czas cicho gaworząc przez sen.

 

Normalnie sielanka, tylko czekać, aż kupią własną chatkę w górach, pierdolną kominek, jakieś dzieciaki i hajtną się. Okazało się, że Lewiatan jest zaiste nie najgorszym opiekunem, a jego usługi obejmują coś więcej niż tylko uprawę konopii. No i zna się na usypianiu dzieci, chociaż Nazakiel wolał nie wiedzieć, skąd wzięło się przyniesione przez tego przerośniętego jaszczura mleko.

 

Równie dobrze mógł je wziąć od krowy, jakiejś piekielnej Meduzy albo wydoić matkę w ciąży. Tak czy inaczej, młodemu pomiotowi Szatana najwyraźniej przypadło do gustu.

 

- Martwię się trochę o Lucusia - stwierdził nastolatek, układając naczynia w zlewie i pozwalając im „namoknąć", bo jak wiadomo, jest to najważniejszy i najdłuższy etap zmywania w domu każdego prawdziwego faceta.

 

- To upadły skurwiel, przeżyje tak czy inaczej. Jeszcze zatańczy na twoim grobie. - Lewiatan zerknął mimo wszystko za okno, zupełnie jakby istniał cień szansy, że Lucyfer zabunkrował się wśród rządków przerośniętych rzodkiewek rodem z Czarnobyla, na które mieli obecnie widok. - Niestety.

 

Nieodparte wrażenie Nazakiela, że mimo pozornej tolerancji wszyscy w Piekle się nienawidzą, nasilało się z każdą rozmową z jego samozwańczym zarządem. Neutralne zachowanie można tam uznawać już za przyjaźń. Natomiast danie komuś w ryj nie musi oznaczać, że go nie lubisz.

 

Właściwie powszechnie panująca niechęć do siebie nawzajem to nie wrażenie, a pewność i potwierdzony przez samych zainteresowanych fakt.

 

- Co zamierzamy zrobić z młodą?

 

Glonek zadowolony wskazał na lodówkę.

Kurwa, coś w myślach Nazakiela zabiło na alarm. Dziecko i zamrażarka to zdecydowanie nie jest dobre połączenie.

 

- Podaj mi lody - po spełnieniu życzenia, pochłaniając zimny, waniliowy deser pan Glonojad kontynuował. - Więc, ja zamierzam zabrać tego skrzata do Piekła. Tam przedstawimy ją dla dziadka Szatanka. A później, to się zobaczy. Osobiście chciałbym, żeby nauczyła się gotować, będzie mogła zadowalać wujka kuchnią śródziemnomorską... Albo włoską, japońską... - rozmarzył się. - No i może jeszcze surfing. Od lat kurwa nie mam z kim jechać do Kalifornii - poskarżył się.

 

- Okeej... No a jeśli Szatanek jej nie weźmie?

 

W większości planów wszystkich diabłów jakie Nazakiel znał, zwykle tkwiła jedna, aczkolwiek zasadnicza luka. Nie uwzględniali niepowodzenia. Po prostu, zakładali, że ich pomysł nie ma prawa się nie udać. Co może kurwa pójść nie tak, przecież poświęciłem na tworzenie tego konceptu całe 10 minut. Na chuj mi jakiś plan B?

 

- To już problem Lucka i twój - prychnął Lewiatan. - Ale zawsze możesz na mnie liczyć w kwestii nakarmienia gówniaka albo noclegu. Nawet jeśli przyjdziesz bez małej - wieloznaczny uśmiech sprawił, że Nazakiel westchnął zwracając oczy do nieba.

 

To prawda, że zgrzeszył, ale z wszystkich partnerów, jakich mógł mu dobrać Szatan, czy naprawdę akurat ten tutaj jest najwłaściwszym? Gdzie on się może odwołać od tej decyzji? Prawa pracowników w Piekle to jakiś jebany żart.

 

- Czy ty do mnie mrugasz?

 

- Nieee - zaprzeczyła przerośnięta jaszczurka.

 

- To co to miało być? - Nazakiel spróbował powtórzyć grymas faceta, ale wyszedł mu niestety totalny fail, bo bardziej niż podrywacz, wyglądał jak dziadek z udarem.

 

- Klaszczę oczami - odparł ze stoickim spokojem Glonek, wykorzystując prawdopodobnie jeden z żartów, które oglądał w swoim ulubionym medium, mianowicie telewizji publicznej, w swoim ulubionym show, mianowicie polskich kabaretach.

 

Tak, wiemy, pamiętamy, facet przebrany za babę. Już można zacząć klaskać. Kwintesencja polskiej komedii.

 

Cholera jasna, niech ten rudy, upadły podlotek się pospieszy. Przez myśl Nazakiela przeszło kilka scenariuszy, co może się przydarzyć samotnemu obywatelowi o tej godzinie, gdzieś w ciemnym zadupiu na tym wypizdowiu. Potrząsnął głową, nie przyjmując ich nawet do świadomości. Może tym razem przyjmie taktykę diabłów. Nie myśl o złych stronach, nie myśl o zagrożeniach, w ogóle nie bierz pod uwagę, że coś może się zjebać. Życie jest piękne i kolorowe, a w bocznych uliczkach zamiast dziwek i sebixów biegają jednorożce rozdając tęczową watę cukrową.

 

To Lucyfer, powiedział sobie Nazakiel. Przecież ten samiec alfa potencjalnego mordercę wyrwie na te swoje zabójczo piękne oczy i po sprawie... Jakoś zawsze sobie radził, więc zapewne zawsze będzie i tym razem nie odstąpi od reguły. Oby.

 

W końcu naczelną wartością życia upadłego było łamanie takowych, co nie napawało optymizmem.

W dodatku wyszedł z domu najebany. I oczywiście bez telefonu, chyba że po prostu trzyma go w kieszeni, tyle że wyciszony, co i tak uniemożliwia jakikolwiek kontakt. Po raz kolejny, co może pójść nie tak?

 

~2.4~

 

- Ja pierdolę, Dżibril, ciebie też wyjebali?

 

Gabriel otworzył szeroko oczy, słysząc dość nietypową zagaworkę nieznajomego. No, na pewno niespodziewaną. A może to jedynie słuchowe halucynacje, spowodowane trochę za wysokim stężeniem promili we krwi?

 

- Co do kurwy? - zadał jedynie pytanie, jakie podsunął mu skołowany mózg.

 

- No, pytam się, co taka zagubiona dziewicza duszyczka robi w miejscu schadzek takich wybitnych zjebów i władców patologii jak ja - chwaląc się lub żaląc, ciężko ocenić, nieznajomy (albo znajomy, choć nadal nie rozpoznany) zbliżył się i zrzucił kaptur. Na widok niemożliwej do pomylenia rudej czupryny archanioł odetchnął z ulgą. Z wszystkich naczelnych spierdolin na tym świecie, akurat Lucyfer był teraz wcale nie najgorszym kandydatem na rozmówcę.

 

Chyba.

 

Chociaż nie. Co on pierdoli. Przecież ten gość to debil roku. Naczelny sukinsyn kurwa, bezsprzeczny w skali globalnej. Upadłym gardzi tak bardzo, że zapłaciłby komuś, żeby zajebał rudzielca i wypchał, do tego postawiłby go przy swoim łóżku, żeby każdego ranka po pobudce na poprawę nastroju móc się poderwać i wyjebać mu lepę na ryj. Dobra alternatywa do rozpierdalanych budzików, a przy tym jak satysfakcjonująca.

 

- Szukam towarzystwa - wzruszył ramionami Gabryś, po czym cofnął się o krok. Nie zabrzmiało to może zbyt cnotliwie, ale nie miał niestety opcji zresetować wypowiedzenia tego zdania.

 

Cóż, mimo wszystko, wolał nie zbliżać się do upadłego bliżej, niż to konieczne. Czyli na odległość kopnięcia z półobrotu. Jak to jest, że szuka towarzysza do rozmowy, a natyka się akurat na ten egzemplarz ostatecznej fazy głupoty? No cóż, jak widać biednemu zawsze wiatr w oczy i chuj w dupę.

 

- No to znalazłeś, najwspanialsze, najbardziej bajeranckie i rewelacyjne towarzystwo na całym tym jebanym, pustym i bezdusznym świecie - szeroki uśmiech zagościł na twarzy Lucjano, który mimo protestów złapał Gabriela za kaptur i przytrzymał w miejscu. Kurwa, certyfikowany podrywacz i król remizy w jednym.

 

- Co ty robisz, pierdolony zjebie? - obruszył się archanioł na tak niedelikatne naruszenie jego strefy osobistej.

 

Boże, kto tak skrzywdził tego biednego upadłego. Niby dobry z niego chłopak, ale jednak w chuj głupi. I jeszcze rudy. Nie, żeby Dżibril miał jakieś uprzedzenia, no ale...

 

- Nie drzyj ryja bez potrzeby, nie ma sensu spierdalać przed ósmym cudem świata stojącym pół metra od ciebie. Przyjmij wreszcie tą wiadomość do siebie, jestem naprawdę w porządku. Tylko trzeba mieć do mnie dobre podejście.

 

Gabriel niepewnie zerkał to na Lucka, to na potencjalne drogi ucieczki. Odczuwał bojaźń i drżenie, a z drugiej strony zdawał sobie świetnie sprawę, że szanse na wymknięcie się z obecnej sytuacji są praktycznie zerowe.

 

Zresztą, nie widział sensu.

 

Gdzie miałby iść? Do tych dwóch cweli zajętych tylko sobą? Do swojego wyziębionego mieszkania w Niebie? A tak, to jest jakaś szansa, że dzisiejszy wieczór nie będzie tak arcybanalny jak reszta. Jako archanioł wyszedłby na tchórza uciekając przed jakąś podrzędną demoniczną kanalią.

 

- Skoro przyszedłeś po towarzysza, daj się zaprosić na spacer - najwyraźniej upadłemu też się nudziło, skoro z braku zajęć wybiera tak desperackie próby zabicia czasu. Jako ostateczny pretekst do posłuchania go, Lucyfer wyszczerzył zęby w olśniewającym, trochę lubieżnym uśmiechu. Nie wyszło tak szczerze, jak prawdopodobnie miał według planu wyglądać. - Proszę?

 

W procesie ewolucji rekiny wykształciły specjalny kształt szczęki, by łatwiej pożerać ofiary.

W procesie ewolucji gepardy wykształciły silne mięśnie łap, by łatwiej dopaść zwierzynę.

W procesie ewolucji niedźwiedzie wykształciły pazury, by łatwiej rozszarpać ofiarę.

W procesie ewolucji Lucyfer wykształcił rozbrajający wszelkie argumenty drugiej strony uśmieszek.

 

Panie Darwin, co poszło kurwa nie tak? Czy to jest w ogóle legalne z punktu widzenia tej teorii? Czy po prostu ten upierdliwy chuj znów oszukał system dziejów?

 

- Nigdzie z tobą nie idę, grzeszniku od siedmiu boleści - zaparł się nogami Gabriel, czując jak facet ciągnie go w sobie tylko znanym kierunku. - Jeśli w tym cholernym momencie mnie nie puścisz, wszystko powiem Bogu.

 

- Zadziorna z ciebie sztuka. Ale ja nie lubię konfidentów.

 

- I co? Już ci stanął? - odpyskował Gabriel. Swoją drogą, nie wiedział dotychczas, że poza pisem i psami Lucyfer konsekwentnie jebał też konfidentów.

 

Dzisiaj jego poziom wyrażania się jest jeszcze bogatszy i bardziej wirtuozerski niż zwykle. Następnym razem przy wypełnianiu zeznań podatkowych w pracy jebnie shota albo dwa, wyjdą mu piąte, lepsze „Dziady".

 

Pozostało chyba tylko posłuchać serca (które nakazywało nie ranić uczuć Lucka) albo rozumu (który kazał spierdalać, póki jest okazja, przypominając równocześnie, że jako chłodnemu racjonaliście Gabrysiowi słuchanie głosu serca wręcz nie przystoi).

 

Jego kolega po fachu analizował przez chwilę sytuację, po czym nie mając błyskotliwej i elokwentnej odpowiedzi, zwyczajnie złapał Gabriela w pasie i przerzucił przez ramię jak worek kartofli. Najbardziej żałosny cosplay Tarzana i Jane, jaki można było stworzyć. W dodatku archanioł poczuł, jak zbiera mu się na wymioty. Nie poprawi swojej, i tak już chujowej, sytuacji obrzygując rudzielca.

 

- Kurwa - stwierdził w końcu Gabryś, zachowując przy tym zaskakująco spokojny ton w stosunku do tego, jakie emocje go ogarniały. Zamiast marnować czas i energię na wrzaski, zaczął się wić jak pierdolony węgorz, próbując wyswobodzić z ramion upadłego.

 

- Przegrałeś drugi raz tego samego wieczoru. Na twoim miejscu odpuściłbym sobie na jakiś czas granie w cokolwiek - parsknął Lucyfer, po czym ruszył na podbój buszu, nie zwracając najmniejszej uwagi na protesty archanioła. Komu w drogę, temu chuj. - Ale nie przejmuj się, kto nie ma szczęścia w hazardzie, podobno ma szczęście w miłości.

 

Jeszcze mnie będzie prowokować, ten pierdolony piekielny casanova, pomyślał Gabriel, jednak nie powiedział tego na głos. Wolał nie pogarszać swojej sytuacji po raz kolejny.

 

~2.5~

 

Podążając odciśniętymi w wszechobecnym po ulewie błocie śladami trampek, niemożliwych do pomylenia ze względu na krzyż widniejący na podeszwie, znaczący wszystkie markowe buty „All angel" dwójka archaniołów dotarła w poszukiwaniu Gabriela do sklepu.

 

- Wow, całodobowy - mruknął Rafał.

 

Innowacja. Dla osoby o takim trybie życia, której noc coraz bardziej pierdoliła się z dniem, sklepy całodobowe były wybawieniem z wiecznego dylematu, czy ważniejszy jest sen, czy uzupełnienie zapasów żywnościowych.

 

- Zamknięte - stwierdził Michał, popychając drzwi.

 

Rafał podszedł, po czym pociągnął za klamkę i zachichotał. Słowo daję, pomyślał Michaś słysząc to, on jest niepoczytalny.

 

- No i to niby ja jestem ułomem, hmm?

 

- W Niebie wszystko otwiera się w jedną stronę - warknął archanioł. - Nie to, co w tej cholernej Nibylandii. Jeszcze trochę i wymyślą jak latać bez skrzydeł.

 

Syf, kiła i mogiła. Michaś preferował klasyczne standardy siódmego nieba. Nie nadawał się do tak mało prestiżowego środowiska jak świat ludzi.

 

- Samolot. Wymyślili to już z pół wieku temu.

 

Michał rzucił mu jedynie mordercze spojrzenie, po czym zerknął na towar i wkurwioną sprzedawczynię.

 

- Widziała pani może takiego gościa, no stylizacja na pustego... No lachona, wie pani, pedał jak się patrzy, idiotyczne trampki, włoski zaczesane, bluza szara... - Rafał gestami starał się sprecyzować, o kogo mu chodzi, jednak przypominał przy tym bardziej nieudolnego mima naśladującego atak padaczki.

 

- Oczywiście, że widziałam - prychnęła kobieta. - Wpadł tu, ukradł papierosy i sok po czym uciekł bez zapłacenia nawet złamanego grosza - baba walnęła w ladę pięścią, wyglądając przy tym jak wkurwiony gestapowiec na przesłuchaniu. - Niech ja go tylko spotkam to...

 

- Ile jesteśmy winni? - przerwał jej wywód Michał. - Jestem jego tak jakby prawnym opiekunem.

 

- Osiemnaście złotych i czterdzieści groszy.

 

- Ilee?! - Rafał otworzył szeroko oczy. - Zdzierstwo w biały dzień! Znaczy, noc. Mimo wszystko, zdzierstwo w chuj - oburzył się.

 

Cytując klasyka, no ja pierdolę, powinno wyjść inaczej. Ceny w świecie ludzi są w rzeczy samej wyssane z dupy. I naprawdę, nic go nie obchodzi cała ta inflacja. Nie od dziś wiadomo, że cała ta „gospodarka" kapitalistyczna to pic na wodę fotomontaż.

 

- Bóg zapłać - mruknął Michał, wskazując skinieniem głowy na drzwi. Sprawę uznał najwyraźniej za załatwioną.

 

Co prawda, przy wychodzeniu Rafał niechcący zaczepił o półkę, tłucząc pokaźny zbiór butelek z napojami wszelkiego typu, ale poza tym wizyta w sklepie upłynęła już bez żadnych ekscesów.

 

- Co dalej, tytanie błyskotliwości?

 

Michał wzruszył ramionami. Uniwersalny gest.

 

- Wciąż podążamy śladami tego jebańca, a co mamy lepszego zrobić. Nie widzę sensownej alternatywy.

 

Rafał wziął ukradkiem jeden z zajebanych (właściwie „pożyczonych" bez zwrotu) jelly beans'ów do buzi i skrzywił się, czując kwaśny smak. Najgorsze, kurwa, są te kwaśne. I gorzkie. Pomysłodawca tych smaków zapierdala do piekła. Musi to skonsultować z świętym Piotrem.

 

- Jak dla mnie git, ale do następnego sklepu idziesz sam.

 

- Nawet sobie nie wyobrażaj, że cię zaproszę.

 

Mężczyźni podążyli dalej w mroki nocy, nie zdając sobie nawet sprawy, że w tym samym czasie ostatni członek ich trio próbuje spierdolić przed przeznaczeniem i uciec od Lucyfera, który jednak miał konkretny plan na ten wieczór i zamierzał go zrealizować. Bez względu na konsekwencje.

 

~2.6~

 

- Idziemy - zadecydował Lewiatan, patrząc z zajebiście pewnym siebie wyrazem mordki na Nazakiela. Mały pomiot Szatana wciąż spał, a najbardziej niedobrany zespół, jaki widziała matka natura rozważał kolejne opcje na spieprzenie dzisiejszego wieczora jeszcze bardziej.

 

- Dokąd? - Nazakiel oderwał się na chwilę od smartfona, patrząc pytająco na delikwenta, który najwyraźniej wysilał resztki komórek odpowiedzialnych za myślenie. Przynajmniej taką miał minę, choć sporym optymizmem było zakładać, że Glonek takowe posiadał.

 

- Szukać Lucjano oczywiście.

 

Wężowaty rozejrzał się wokół w poszukiwaniu swojej bluzy. Albo nieswojej, jeden chuj. Chciał po prostu coś narzucić na grzbiet. Ważne, by nie było w jego (nieco wypaczonym) mniemaniu „pedalskie".

 

- Ale co z dzieckiem? - Nazakiel znów dostrzegł pewne dziury w rozumowaniu Lewiatana.

 

Niesamowite, jak można równocześnie uważać się za mocarza w planowaniu i pomijać takie dość znaczące fakty. Typu śpiące dziecko, którym nie ma się kto zająć.

 

- Popilnuje się. Jest już duża - argumentował Glonojad, nie zdobywając jednak popracia ze strony Nazakiela.

 

- Jeszcze godzinę czy półtorej temu darła się jak obłąkana, a teraz nagle uznajesz ją za dorosłą?

 

- To zupełnie jak nastolatki, a widzisz, oni już robią dzieci i w ogóle...

 

- Twój argument jest inwalidą. Jakoś mnie nie przekonałeś - chłopak nadal dość sceptycznie podchodził do planu tego antychrysta, który w dodatku obrażał jego grupę wiekową. Chuj.

 

Lewiatan westchnął męczenniczo. Niestety, chociaż jego dedukcja była wzięta z wyższej półki intelektualnej, nie każdemu pozostawała przystępna. Wady bycia geniuszem klarowały się coraz bardziej.

 

- Dobra, dawaj mi ten jebany aparat.

 

- Po raz kolejny informuję i przypominam, że to się nazywa telefon - chłopak podał mu wspomniane urządzenie.

 

Książę Piekła myślał chwilę, wytężając resztkę rybich klepek, jakie mu pozostały.

 

- Albo wiesz co, nie. Przecież gdzieś tu musi mieszkać jakaś śmiertelniczka, która się zajmie młodą - zmienił nagle zdanie, znów dając popis swych zdolności kojarzenia.

 

- Staruszku, jest kurwa 2 w nocy. Uważasz, że jakieś laski o tej porze są w domu? W wieku rozpłodowym, bo wątpię, żeby moher chciał się zająć małą? Poza tym, to jest do cholery ukradzione dziecko. Zadzwonią po policję i cały plan tej pseudo - adopcji chuj strzeli.

 

- A gdzie mogą siedzieć, twoim zdaniem, które naprawdę wykurwiście mocno mnie obchodzi, ludzkie kobiety o tej porze? - zapytał Glonek, wyraźnie zbulwersowany, że jego pomysły wciąż są kontrowane przez chłopaka. Do drugiej części wypowiedzi w ogóle uznał, że nie ma sensu się odnosić. Naprawdę ktoś zgłasza na policję, że zaginął mu taki gówniak? Osobiście cieszyłby się, że udało mu się pozbyć problemu.

 

- Gdziekolwiek poza swoim nudnym mieszkaniem. W klubie. Na domówce. Na cmentarzu. Naprawdę, jest od chuja i jeszcze trochę ciekawych miejsc.

 

Glonek westchnął ciężko.

 

- Zaufaj mi, jestem ekspertem. Dziewice siedzą w domach. A kto jest lepszą nianią niż piękna dziewica?

 

Nastolatek nie zamierzał uświadamiać Glonojada, iż stan dziewic na polskim osiedlu przedstawiał się w ten sposób, że hrabia Dracula żyjąc w dzisiejszych czasach musiałby przejść na weganizm lub zdechnąć z głodu. Poza tym, Nazakiel miał ochotę zaproponować zamiast cnotki, chociażby minimalnie doświadczoną matkę, ale uznał, że nie będzie się spierać. Glonek odbierze to znów jako personalny atak. Z debilami trzeba postępować delikatnie.

 

Wrażliwymi debilami.

 

Nawet w simsach ciężko stworzyć taką patologię, w jakiej szeregi się niechcący wmieszał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • ewawnukautorka 3 miesiące temu
    Ostatnie zdanie mnie absolutnie kupuje :D
  • Vespera 3 miesiące temu
    "odpierdolił się jak śledź na święto morza" - kradnę to!
    Ogólnie bawi mnie to bardziej niż powinno :D
  • Skorpionka 3 miesiące temu
    Dobrze piszesz, choć niektóre zdania jednak za długie, gubi się w nich sens. Lepsze krótsze, za to "w punkt". Np. "Twój argument jest inwalidą."

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania