Bóstwa w spiżarni-1/2/...
Przedpokój był wypełniony kurzem i promieniami zmieniającymi odcienie ciepła.
Ogień słońca powoli dogasał, a niebo wypełniało się jak dzban szarawym dymem papierosów.
Zegar tykał wypełniając bezdźwięczną pustkę.
Wszystko wydawało się stanowić całość, dzielnie kroczącą w czeluść wieczoru.
Zarzuciłam lekkie palto i spojrzałam w okno.
W moich oczach odbijał się asfalt mieniący się drobinkami słońca.
Nagle nieskazitelną całość rozdarł dźwięk telefonu.
Poczułam jakby ostrze przeszyło moją głowę na wylot.
Uśpiona świadomość miejsca i bytu wróciła po wędrówce za oknem.
Dzwonił taksówkarz, informując mnie, że jak zaraz nie wyjde, to zostawi mnie na lodzie w połowie wiosny.
Zapewniłam go , że zniesienie pięciu ciężkich waliz po schodach nie zajmie mi więcej niż dwie minuty.
.
W końcu zajęło mi to dwadzieścia minut i musiałam zamówić kolejną taksówkę.
Wiedziałam, że właśnie krocze przez ten rozgrzany chodnik ostatni raz.
Ostatni raz moge na niego ponarzekać.
Ostatni raz odbyć z nim interesującą konwersację.
Na ten mój, własny kawałek nieba niczym firanę dotkniętą czasem.
Czas leciał jak szalony, choć dla mnie się zatrzymał.
Stałam jak ogłupiała na zwyczajnym chodniku ze łzami i lekkim uśmiechem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania