Poprzednie częściCelibatowe opowieści cz1

Celibatowe opowieści cz.6

Przypuszczam, że każdy normalny rodzic, ujrzawszy swoją ukochaną córeczkę, przygniecioną przez arabskiego chłopaka, mógłby popajść w naturalne skrajności... lecz moi rodzice nie są normalni.

Mama potrzebowała dnia, aby sobie spokojnie pojęczeć, a tata wygłosił wspaniałą mowę na temat młodzieńczej miłości, zabezpieczeń i konsekwencji niekontrolowanego popędu (co chwilę zerkał na zapisane na dłoni cytaty z książki o dojrzewaniu).

Ib był najbardziej poszkodowany. Nie dość, że czuł się bynajmiej skrępowany, gdy moja mama odwiedziła jego mamę i z najdrobniejszymi szczegółami opisała jej to, co ujrzała, to jeszcze musiał wymyślać coraz to ciekawsze wymówki, by nie przychodzić do nas na obiad... ponieważ moi kochni rodzice żyli w przekonaniu, że mnie i Iba łączy coś ''magicznego".

-Oh...proszę pani, cóż za niespodziewana propozycja... ale mam... mam zgagę i naprawdę nie dam rady nic przełuknąć.

Tymczasem, ja czułam magię do kogoś zupełnie innego... Do kogoś, kogo nie mogłam dotknąć, pocałować, a nawet samo intensywne wpatrwywanie się w jego piękną sylwetkę, wydawało mi się niestosowne.

Nie mogłam się oprzeć niewidzialnej sile, która z całych sił popychała mnie w kierunku Witolda. Nazywałam to przeznaczeniem. On był moim przeznaczeniem.

Nic nie mogłam również poradzić, na formujące się w moim chorym umyśle intrygi...

-Mogłabyś łaskawie usunąć z tapety plan zajęć księdza? O, i powiedz swojej mamie, że jem dzisiaj na mieście - Ib wyrwał mi z ręki telefon i zaczął grać w pasjansa. Przez chwilę zastanawiałam się, czy oby na pewno wciągać tę niewinna istotę w moje niecne plany, ale po chwili usłyszałam swój własny głos:

-Potrzebuję się włamać na plebanię, żeby dowiedzieć się, które okno jest JEGO oknem - powiedziałam szybko jednym tchem, troszkę zbyt piskliwym głosikiem.

Ibrahim zrobił najgłupszą minę, do której zdolna była jego twarz, a w połączeiu z nerwowym tikiem powieki i otwartymi ustami, wyglądał wręcz komicznie. Musiałam wybuchnąć śmiechem.

-Już myslałem, że mówisz poważnie - również się zaśmiał i wrócił do gry - Twoj najbardziej idiotyczny pomysł, od czasy gdy postanowiłaś przykleić mi kropelką grosika do czoła, a potem, gdy mi go oderwałaś...- zmarszczył brwi - Żartowałaś prawda?

-Nie - przygryzłam wargę - Słuchaj, ja chcę tylko wiedzieć, które to jest jego okno... w którym mieszka pokoju... - chciał mi przerwać, ale brutanie zatkałam mu dłonią usta - Nie mam zamiaru włazić mu do domu, jak zapewne beszczelnie myślisz! Jestem kulturalną, wychowaną i zdecydowaną kobietą. Od paru dni nie daje mi to spokoju... Nie masz pojęcia co czuję, gdy przechodzę koło plebani... ta świadomość, że on tam gdzieś mieszka, ma swój kąt pełen pamiątek z Afryki... i pewnie ma taką dużą, drewnianą szfkę z książkami... - Ib patrzył na mnie z ironicznie uniesionymi brwiami. Popluł mi całą rękę. Westchnęłam i wytarłam obślinioną dłoń do jego podkoszulka, na co on skrzywił się z odrazą.

-Jeżeli nie pójdziesz ze mną, pójdę sama. I opowiem mamie, jaki byłeś kochany zapraszając mnie na randkę, opowiem o tym, jak pokazywałeś mi konstelacje gwiazd, gdy leżeliśmi obok siebie na soczyście zielonej trawie, a w tle leciała romantyczna piose...- Ib symulując odruchy wymiotne dał mi do zrozumienia, że się zgadza.

-To będzie ostatni raz, rozumiesz? Ostatni raz, kiedy uczestniczę w zaplanowanym przez ciebie przestępstwie... - rzuciłam mu się na szyję z radosnym okrzykiem, ale jak to Ibrahim, odepchnął mnie bezceremonialnie na ścianę, co jednak nie zmyło z mojej twarzy szerokiego uśmiechu samozadowolenia.

-Wiesz, że to złe? Złe. Rozumiesz, co to znaczy? Czy twoja pusta główka nie zakodowała sobie, że to będzie włamanie? - zapytał z rozpaczą.

-Oh Ib... czy ty kiedykolwiek widziałeś plebanię?

-No wiesz, jakiś czas tu mieszkam i nie umkło mojej uwadze, że ten budynek znajduje sie w centrum miasta...

-... obok parku - dokończyłam dobitnie - Od tyłu plebania styka się z parkiem. Jest tam furtka, która łączy parking dla księży z bocznym wyjściem z parku - patrzył na mnie skonsternowany - Jeżeli wejdziemy przez furtkę i poprzechadzamy się po parkingu, ubrani oczywiście w nierzuacające się w oczy, czarne, obcisłe stroje i kominiarki, to nie można tego nazwać włamaniem...

Ib złapał się za głowę. Wygądał, jakby przeżywał wewnętrzne rozdarcie. Tymczasem ja znajdowałam się daleko stąd, na maleńkim parkingu oświetlanym blaskiem księżyca, zaglądając do każdego okna z nadzieją ujrzenia księdza Witolda...

-Jak ja będę wygądał w kominiarce? - tym pytaniem oderwana zostałam od snucia planów - Jak terrosrysta. Nie ubiorę kominiarki. Koniec.

- Ale Ib! To jest konieczny punkt naszej misji! - zawzięcie go przekonywałam, próbując dorównać mu kroku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • ausek 22.11.2015
    Świetnie, będziemy mieli młodocianych przestępców... Bardzo fajny rozdział. :)
  • comboometga 22.11.2015
    - ,,nie dam rady nic przełuknąć'' - przełknąć* ;)
    - ,,piękną sylwetkę, wydawało'' - bez przecinka
    - ,,poradzić, na formujące'' - tu również ;D
    - ,,pomysł, od czasy gdy postanowiłaś'' - bez przecinka, od czasu*, przecinek przed ''gdy''
    - ,,i pewnie ma taką dużą'' - bez ''ma'', powtarza się, a poza tym jest niepotrzebne ;)
    - ,,dłoń do jego podkoszulka'' - w jego podkoszulek* ;D
    - ,,próbując dorównać mu kroku.'' - Jestem ślepa albo nie napisałaś, że wstali ;)
    Bardzo fajnie i przyjemnie czyta się tą historię, dawno niczego nie dodawałaś i się stęskniłam : ) Daję 5, bo się należy. Błędy to tylko takie wiesz... ;D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania