Cofnięte wskazówki zegara część pierwsza

- Meg! Co z tobą? – sanitariusz oparł się o blat recepcji.

Chirurg urazowy, doktor Meg Jonson bawiła się stetoskopem przewieszonym przez szyję. Jej długie, upięte w kucyk, blond włosy, kontrastowały z błękitnym strojem, wyłaniającym się z pod bieli kitla.

- Mam dziwne przeczucie, że coś się dzisiaj stanie – szepnęła, jakby sama do siebie.

Słowa te, jak zaklęcie, spowodowały, że świat zwolnił, dźwięki zostały zniekształcone, a reakcje praktycznie zagubione. Drzwi na urazówkę, otworzyły się z hukiem i wjechały pierwsze nosze. Ciało na nich leżące, słabo przypominało człowieka, może tylko kształtem. Nadpalone, z niekompletnymi kończynami i masą krwi, która była dosłownie wszędzie. Któryś z lekarzy dopadł do nowoprzybyłego.

- Co się stało? – krzyknął.

- Ofiara wybuchu. Dziewięć punktów Glasgow. Ciśnienie sto dwadzieścia na dziewięćdziesiąt. Zaintubowany.

- Na jedynkę z nim!

Lekarz odwrócił się w stronę grupy stażystów.

- Na co czekacie, do cholery!? William, idziesz ze mną!

Jeden z sanitariuszy wepchnął nosze do pierwszej sali, a drugi złapał doktora za ramię. Brudny od pyłu i krwi, patrzył pustym spojrzeniem wprost w oczy mężczyzny.

- Zaraz będą, jeszcze trzy karetki - wyszeptał.

- Wszyscy do roboty! Zaraz będzie więcej! Jonson! Obudź się!

Lecz Meg była jak sparaliżowana, patrzyła tylko jak przez drzwi wjeżdżają kolejni ranni. Powietrze wypełniły krzyki lekarzy, jęki poszkodowanych i zapach spalonych, porozrywanych ciał. Obok niej przejechały nosze, na których leżała młoda kobieta, na poczerniałej twarzy miała maskę tlenową, a przekrwione oczy wpatrywały się wprost w nią. Błagały o pomoc, błagały o złagodzenie męki. To ocuciło lekarkę. Podbiegła do kolejnej ofiary, która właśnie wjeżdżała na dołek.

- Mężczyzna, dwadzieścia trzy lata. Oddech urywany, spazmatyczny. Tętno nitkowate. Dziesięć punktów Glasgow – sanitariuszka trzymała kroplówkę, która pompowała cenne sekundy w żyły pacjenta.

Chłopak oddychał coraz wolniej, coraz słabiej.

- Spazmatyczny? – Meg spojrzała na ratowniczkę.

- Tak! W karetce się dusił i kaszlał.

Lekarka zareagowała błyskawicznie. Wyciągnęła nożyczki i rozcięła zakrwawioną koszulkę. Ukazało się pobojowisko, które kiedyś było klatką piersiową. Wszędzie rany, sińce, zaczerwienienia i sącząca się krew. Prawa strona była lekko zapadnięta i całkowicie sina.

- Połamane żebra przebiły ścianę klatki piersiowej i miąższ płucny. Gazy zbierają się w jamie opłucnej. Odma zamknięta, podaj mi igłę – wskazała szafki stojące nieopodal.

Sanitariuszka przyniosła co trzeba i podała Meg. Kobieta złapała chłopaka za ramię.

- Spójrz na mnie, spójrz!

Skierował na nią swoje, ledwo otwarte, oczy i w tym momencie przebiła jego skórę. Ciało wygięło się w łuk, a z igły, zakończonej rurką, trysła krew, barwiąc twarz chirurga szkarłatnym wzorem. Poszkodowany opadł, lecz zamiast odetchnąć to jego oczy wywróciły się na druga stronę, a skatowane, przez wybuch, ciało zaczęło spazmatycznie drgać.

- Co się dzieje? – ratowniczka przerażona spojrzała na Meg.

Lekarka nie potrafiła odpowiedzieć, lecz zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, chłopak opadł bezwładnie na nosze. Sanitariuszka dotknęła jego szyi.

- Brak pulsu.

- Nie! – chirurg zaczęła uciskać pokiereszowaną klatkę – Nie umrzesz mi tutaj, rozumiesz? Nie umrzesz – Defibrylator! – rozejrzała się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu osoby, która mogłaby przynieść sprzęt i wtedy zamarła.

Dwie ofiary, jedna na łóżku, druga wciąż na noszach, leżały pozostawione same sobie. Ich puste spojrzenia obserwowały bezsilne zmagania lekarzy. Chirurg, który podbiegł do pierwszej ofiary był widoczny za szybą sali numer jeden.

- Zwiększ! Odsunąć się! Dajesz! – Meg nie słyszała słów, ale doskonale wiedziała, co krzyczał.

Zwęglone, okaleczone ciało wygięło się w łuk, po czym opadło na łóżko.

- Jasna cholera! – zawód i rozpacz były wymalowane na jego twarzy.

Stażysta reanimował jedną z osób leżących na łóżku, zaciśnięte zęby i bezsilność w spojrzeniu mówiły wyraźnie, że przegrywał.

- To koniec. Odszedł – sanitariuszka złapała kobietę za ramię.

- Nie! Nie odszedł! Walcz do cholery walcz! – krzyczała sama do siebie, ponieważ on już jej nie słyszał – Nie poddawaj się, proszę! – głos przepełniony łzami, był tylko zlepkiem słów, nie było w nim wiary na zwycięstwo.

 

Dwadzieścia minut wcześniej

 

James siedział przy małym stoliczku, popijał kawę i dopalał papierosa. Lubił tę restaurację, miła obsługa, dobre jedzenie i mimo ścisłego centrum, odczuwało się spokój, siedząc w małym ogródku należącym do lokalu. Wprowadził dym do płuc i zamknął go na długo, by wypełnił każdą komórkę jego ciała nikotynowym odprężeniem, ale to nic nie dawało. Pot spływał po jego drżących plecach, ręce, gdy tylko chwytały filiżankę, wzbudzały mały sztorm na powierzchni czarnego płynu. Wielki zegar, znajdujący się na ratuszu, wybił właśnie dwunastą. Dźwięk tej sprawił, że mężczyzna podskoczył. Jego oddech przyspieszył, ciało wypełnił lód zrodzony z prawdziwego strachu. Sparaliżowany modlił się, by to wszystko okazało się snem. Zamknął oczy, a gdy je otworzył, poczuł rozczarowanie rozrywające jego duszę na kawałki. To nie był sen, to była rzeczywistość. Straszna, obezwładniająca, potworna i taka prawdziwa. James wstał, poprawił marynarkę, przeczesał ciemne włosy i spojrzał w niebo. Nagle wszystko zrobiło się wyjątkowe, cenne. Każdy promień słońca, każdy powiew powietrza, każdy zapach, każdy dźwięk.

- James Statman! – głos sprawił, że mężczyzna zdrętwiał.

Odwrócił się i spojrzał w oczy detektywa, a potem już widział tylko lufę broni, wymierzonej wprost w swoją pierś.

- Powoli podnieś ręce.

- Niech pan odejdzie – James wiedział, że to nic nie da, ale musiał go o to poprosić.

- Statman, ponieś powoli ręce do góry.

Mężczyzna odwrócił się by wejść do lokalu, ale drogę zastąpił mu drugi policjant, on również miał wyciągniętą broń.

- Statman to koniec. Kładź się na ziemię – detektyw zrobił krok w stronę podejrzanego.

- Nie róbcie mi tego, błagam, nie możecie. Nic nie rozumiecie.

- Rozumiemy. Wszystko będzie dobrze.

- Nic nie będzie! – odkrzyknął James, a pierwsza łza pojawiła się na jego policzku – To koniec – wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Nie! Zostaw to!

Głos wystrzału rozdarł napiętą atmosferę. Oczy podejrzanego rozszerzyły się, jego ciało lekko się zachwiało, po czym runął na twarz. Detektyw miał wrażenie, że trwa to w nieskończoność, każdy oddech wydłużał się, stawał się wiecznym tchnieniem i wtedy James uderzył o płytę chodnikową, a w jego ręce znajdowała się pognieciona fotografia. Wybuch rozerwał jego ciało i uwolnił płomienną bestię, która pochłonęła wszystko dookoła. Dopiero po chwili, jak opadła większość pyłu, wtedy można było dostrzec krzyczących rannych, niemych umarłych, zgliszcza, zniszczenia, śmierć i horror.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Pospolita 04.08.2015
    Genialne! Serio. Tak mnie wciągnęło, że nie wiem, kiedy skończyłam czytać. Lecę po kolejną część i zostawiam 5 ;)
  • Haruu 04.08.2015
    Zostawiam 5 i lece dalej czytac, bo super Ci wyszło xD
  • Marzycielka29 04.08.2015
    Drogi Mistrzu podziel sie swym natchnieniem :D 5 Drgą cześć przeczytam wieczorkiem bo wracam z pracy i już raz bym zaliczyła wywrotke:p
  • Angela 04.08.2015
    Marzycielka miała rację, określenie Mistrz pasuje jak ulał. Ty nie piszesz,
    Ty czarujesz : ) 5
  • KarolaKorman 05.08.2015
    Szybka akcja, mnóstwo dynamicznego dialogu, super 5 :)
  • Ronja 06.08.2015
    CUDO
  • M 10.08.2015
    Jesteś najlepszy! ;*
  • Chris 12.08.2015
    M, to moja M! Zostawiłaś mi komentarz! Moja piękna, cudowna żona zostawiła mi komentarz! Wiem, że to Ty, czuję to! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania