Czeluść, znowu nie ma nic...
Lecę w czeluść.
Nic nie widzę,
Już nie słyszę,
Nie mogę się ruszyć,
Nie mogę krzyknąć.
Czuję tylko, że spadam...
Chciałabym zniknąć.
Ile jeszcze przeszkód muszę przeniknąć?
Każdy unik boli równie boleśnie niż zderzenie,
Czasem z tego bólu wpadnę w osłupienie.
Nic wtedy nie robię, tylko leżę,
Nie wiem ile tego jeszcze zdzierżę.
Ile jeszcze będę musiała to znosić?
Czy ten ciężar na plecach długo będę nosić?
Czy może wkońcu szczęście zawita?
Czy wtedy słońce o świcie ciepło mnie przywita?
Czy ptaki zaśpiewają mi na początek dnia piosenkę?
Czy zobaczę przez okno przebiegającą sarenkę?
Zachodzi wieczór, znowu nie ma nawet chwili uniesienia.
Patrzę się w nocy na pełnię i zastanawiam się czy jest w ogóle sens istnienia...
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania