TW 03 Czerwiśnia cz 1
Postać : Pies w sweterku
Zdarzenie : Na tropach yeti
Gatunek :Western z elementami groteski ( chyba? )
Dzień zaczął się jak zawsze. To samo niebieskie pozbawione chmur niebo, a na nim słońce rzucające cień, na rozgrzaną do czerwoności ziemię. Wiatr był znikomy. Potrafił tylko przeganiać zeschnięte krzaki i toczyć je po opustoszałych ulicach. Żar sypał się na wszystkich z Foster. Rdzenni mieszkańcy już do tego przywykli. Ich ciemna karnacja zdecydowanie lepiej znosiła taki klimat. Nie to co moja, europejska. Kiedyś biały człowiek wzbudziłby niepokój wśród tutejszej społeczności, ale tamte czasy już dawno są za nami. Uff. To dobrze, nie miałam zamiaru wiać przed bandą wściekłych gości w pióropuszach, ani co gorsza skończyć jak pieczony kurczak na ich ruszcie.
Byłam tak blada, jak ściana w barze, w którym pracuję. Moja ciotka ulitowała się nade mną i przed śmiercią zapisała mi swój dorobek. Nie mogę rzec, że ucieszyłam się z tego. Na początku nie chciałam rzucać swojego eleganckiego życie w Paryżu, na rzecz dzikiego na Dzikim Zachodzie. Jednak po dłuższym namyśle spakowałam się i ruszyłam, zwiedzić nowy być może lepszy świat. Dzisiaj tak jak wczoraj, nałożyłam te same czarne kowbojki, zamszową spódnicę i kurtkę z cielęcej skóry. Czułam się jak w jakimś kiepskim przebraniu na Halloween. Cóż, taka tutaj była moda. Jak na prawdziwego kowboja przystało, kapelusz też musiał być. I był, stary karmelowy kapelusz po wujku, Rico. Dziadyga już dawno przestał kojarzyć cokolwiek. Teraz mieszka w domu starców, to niedaleko, ale rzadko go odwiedzałam. No nic idę dalej. Idę, bo nie umiem jeździć konno. W Paryżu nikt nie nauczył mnie tej umiejętności. Tak wogóle to bałam się koni, jak cholera. Kiedyś jako mała dziewczynka poszłam z tatą do wesołego miasteczka. Jedną z atrakcji była przejażdżka na kucyku.
— Tato, tato mogę? —
Ciągnęłam go za rękaw.
— Skarbie oczywiście, jeśli chcesz. — Naiwny staruszek zgadzał się na wszystko o co go poprosiłam.
I tak chwilę później galopująca bestia rzuciła mnie na ziemię, jak zbędny balast. O ludzie, nigdy więcej. Pomyślałam. Nic mi się nie stało, nic nie licząc złamanej ręki. Poleciałam tak niefortunnie, że ten drugi kucyk obok też postanowił się ze mną "czule" przywitać. Normalnie nie cierpię tych stworzeń.
Na szczęście nie muszę iść daleko. Bar stoi nieopodal. Ciotka była na tyle przywiązania do tej rudery, że wybudowała sobie dom po drugiej stronie ulicy. Kiedy się jej pogarszało, siadała w oknie i obserwowała swój bar, zatroskana jak matka patrząca na niewinne dziecko. Ciotka Czer, zwana tutaj Czerwiśnią była niezłą krejzolką. Miała ognisto rude włosy, które wiązała w gruby warkocz. Zawsze ubierała się na czerwono. Czerwone kowbojki, czerwona spódnica i wszystko inne też miała czerwone. Do tej pory w szafie kurzą się jej stare sukienki. Ani myślę ich zakładać. Wtedy i ja przesiąkłam bym tym słodko gorzkim zapachem olejków eterycznych. Ciotka Czerwiśnia zawsze była chojna kiedy chodziło o darmowe shoty czy lunch dla ulubionych klientów. Tyle że ona lubiła tutaj wszystkich. Pewnie dlatego bar stał na skraju bankructwa. No i tak, teraz ten cały burdel zostawiła na mojej głowie.
Słońce wali mi po oczach, jest gorąco a ja już nie mam siły. Wiem, że muszę otworzyć bar, zanim zlecą się te wszystkie spocone osiłki i znów będą drzeć gęby w długich kolejkach. Tutaj na Dzikim Zachodzie, każdy wcześnie wstaję. Popycham drzwi i wchodzę. Nie wygląda to tak źle, jak się na początku spodziewałam. Cały bar nie jest duży, to dobrze pomieści mniej ludzi. Na środku jest kilka stolików z drewna. Na każdym obowiązkowo stoi popielniczka. No tak, tutaj facet bez cygara to dupa, a nie prawdziwy kowboj. Dalej w rogu stoi stara sofa, z tego co kojarzę to tam zawsze siada jakaś elita. Szczerzę to jeszcze nie ogarniam kto tu kim jest, ale po tym jak inni na tamtych patrzą to muszą być jakieś ważniaki. Oczywiście, jest też lada barowa, woskowana z ciemnego drewna. Na przodzie wyżłobiony jest biały rumak. Na nim siedzi kowboj w kapeluszu i chyba goni tego bizona, pędzi za nim wymachując lassem. W tle oczywiście zachód słońca. Wszystko czym tutaj gardzę, elegancko upchnięte na jednym obrazku. Nie jest to jedyne arcydzieło w tym barze. Na ścianie wisi obraz z napisem "Na tropie Yeti". Ja oczywiście wiem, że to jest nazwa mitycznego niezidentyfikowanego dotąd gatunku człowieka lub zwierzęcia. Krótko mówiąc nieistniejący śnieżny potwór. Większość z tych całych kowboi na oczy śniegu nie widziało, a ci mniej wykształceni, nie wiedzieli co to wogóle jest. Wiszące na suficie lampy rzucają mocnym światłem, ale tutaj częściej i tak sprawdzają się świece. Ludzie chyba lubią takie romantyczne klimaty, bo ilekroć włączę światło, to zaraz chcą aby je gasić. Nie rozumiem, mnie od siedzenia po ciemku wzrok się tylko pogorszył. Ubieram na siebie ten zielony fartuszek i staję, posłuszna jak kotek za ladą. Jest wcześnie więc czekam na pierwszego klienta.
— Dzień dobry! — Mężczyzna wszedł do baru.
Na początku nie mogłam dostrzec jego twarzy. Duży kapelusz skutecznie mi to utrudnił. Zresztą nieważne i tak bym gościa nie skojarzyła. Tutaj każdy jeden facet w kapeluszu, to po prostu facet w kapeluszu. Każdy z nich ma na tyłku te same sprane jeansy i koszulę w kratę, niektórzy tak jak ja noszą też kurtki z cielęcej skóry.
— Co podać? — pytam obojętnym głosem.
— A co mi poleca, słodka dama? — zapytał.
Wtedy ujrzałam jego pomarszczoną twarz. Staruszek ściągnął z siwej głowy biały kapelusz. Pewno gdyby, był francuzem miałby na sobie kolorowy sweterek, luźne szorty i berecik a'la mała paryżanka. Tutaj na Dzikim Zachodzie, nieważne ile masz lat, przez całe życie śmigasz w tych samych kowbojkach.
— Nie wiem, co mogę panu polecić. Może herbatę i jajecznicę? — Wyśmiał mnie.
— Herbatę?! — jęknął. —
Wezmę burbon i fasolę.
— No tak, tutejszy przysmak.
— Jesteś od Czerwiśni, mała?
— Tak, to była moja ciotka.
— Gorąca z niej była cielęcina.
— Nie wątpię. — Podałam mu trunek.
— Siadam tam, przy oknie. Czekam na kumpli. — Udał się w stronę stolika.
— O świetnie będzie was więcej. Już nie mogę się doczekać.
Stoję przy ladzie i pukam bez rytmu. Puk, stuk, puk. Drzwi się otwierają, wchodzi kolejna tajemnicza postać. Znów te same kowbojki, zielona koszula w kratę i duży kapelusz. Pomyślałam, że to jeden z tamtych "kumpli". Na smyczy ciągnie psa w sweterku. Widok ten sprawia, że moje oczy napełniają się łzami. W Paryżu często opiekowałam się szczeniakami, które zostały porzucone przez swoich właścicieli. Brakowało mi ich kudłatej sierści, do której mogłabym się wtulić. Stare przysłowie mówi, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka. Coś w tym jest. Kiedy jest się samotnym, tylko ta mała istota może ulżyć nam w cierpieniu. Pies nie będzie oceniał, nie będzie krytykował. Dopóki dajesz mu jeść, będzie cię kochał. Od tak dawna, prócz prychających koni i śmierdzącego bydła nie widziałam żadnego zwierzęcia. Jakby wszystkie inne wyginęły, na rzecz tych paskudny muciek.
To chyba maltańczyk. Mały i biały, w różowym sweterku. Suczka tak sobie myślę, urocza. Mężczyzna siada przy oknie. Nogi kładzie na stole. Ściąga z głowy czarny kapelusz. Już wiem, że nie jest to żaden starzec. Raczej bardzo urokliwy mężczyzna, po trzydziestce. Może ma trzydzieści pięć lat? Sama nie wiem. Przyglądam się mu dalej.
— To jak Stary Delfinie, masz dla mnie tę forsę? — zapytał nie podnosząc wzroku znad czytanego menu.
— Klaus? — Podszedł do niego.
Wtedy tamten również się podniósł. Z kieszeni wyciągnął rewolwer i wycelował nim w starca.
Komentarze (33)
"Tutaj na Dzikim Zachodzie, każdy wcześnie wstaję." - wstaje
"Ubieram na siebie ten zielony fartuszek i staje posłuszna jak kotek za ladą. Jest wcześnie więc czekam na pierwszego klienta." - staję
"— Dzień dobry — odezwał się głos. Na początku nie mogłam dostrzec jego twarzy. " - głos się nie moze odezwać. Może ktoś się odezwać głosem. Możesz usłyszeć czyjś głos.
Głos nie ma twarzy. Wiem o co kaman, ale skrót myślowy niepoprawny.
"Wskazał ręką. — Czekam na kumpli. — O świetnie będzie was więcej. Już nie mogę się doczekać." - tu dziwny zapis. Jakby dialog i odpowiedź w jednej linii.
Ok. Tak.
Gdybyś wrzuciła tekst w jakiś program, miałabyś mniej problemów pzrecinkowych. Tak, dużo brakuje. Często nawet przed "ale".
Dziwią też na dzikim zachodzie takie wstwki jak "krejzolka", ale nie ma ich dużo.
Reszta zapisana względnie poprawnie. Treść w miarę ok. Elementy TW - zawarte.
WIdzę to na czwóreczkę, bo jednak kilka rzeczy poleciało.
Prawdopodobnie ktoś Ci wskaże co.
W niektórych elementach, głównie narracyjnych, ale też stawiania znaków zapytania na końcu pytań - jest progres.
Pozdro.
Dzięki za opinę. Również pozdrox :)
Ps : Progres serio? Jeszcze mi daleko, ale dzięki.
"Brakowało mi ich kudłatej sierści do, której mogłabym się wtulić"
Powinno być:
"Brakowało mi ich kudłatej sierści[,] do której mogłabym się wtulić".
Co do treści - po pierwsze naprawdę miałaś niełatwy zestaw i sprytnie udało Ci się z niego wybrnąć. Całość czytało się przyjemnie. Serio spoko opko. Zostawiam cztery gwiazdy.
Pozdrowienia :)
"Słońce waliło mi po oczach, jest gorąco a ja już nie mam siły." Jak tu i teraz to "wali po oczach"
Ok. Tak sobie jeszcze pomyslalam, ze ten piesek potrzebuje jakiegoś uargumentowania, bo teraz jest taki troche ma siłę.
Ale ale... masz fajna swobode w pisaniu i zwracasz uwage na szczegóły a to ogromny plus. Mimo kilku bledow ( wybacz na tel. Nie m cierpliwosci wslazywac) czytalo sie bardzo przyjemnie i z usmiechem. Duzym plusem jest tez brak powtórzeń. Chyba w jednym miejscu mi sie rzucilo. Czyta sie plynnie.
Ode mnie 4+ i pozdrowienia :)
Cieszę się że Ci sie przyjemnie czytało. Również pozdrox ;)
O błędach nie będę się powtarzać, tym bardziej, że nie są bardzo rażące. ;)
"— To jak Stary Delfinie, masz dla mnie tę forsę? — zapytał nie podnosząc wzroku znad czytanego menu.
— Klaus? — Podszedł do niego.
Wtedy tamten również się podniósł. Z kieszeni wyciągnął rewolwer i wycelował nim w starca." - tu mam tylko wątpliwości. Mamy staruszka przy stoliku i przystojniaka z nogami na stole. Nie wiem kto podszedł, bo zakładam, że obaj siedzą, skoro staruszek udał się w stronę stolika, zanim młody wszedł. Chyba, że coś mi umknęło. To też jest możliwe.
Ps :czeka z niecierpliwością na żula glamur w Twoim wykonaniu. Jestem ciekawa co tam wykombinujesz :)
te tematy.
Ale napewno ty coś już z tego wyczarujesz ;)
Jedyne, co - subiektywnie odczułem - to lekka niespójność czasowa - raz przeszły raz teraźniejszy - ale pewny nie jestem i mnie osobiście, to wcale nie przeszkadzało, bo też różnie piszę. Pozdrawiam→5
Szkoda, że tego pieska w sweterku tak mało.
Pozdrawiam.
Przyjemny kawałek fajnego opowiadania.
Podobał mi się ten zabieg, jaki tu zastosowałaś: "Stoję przy ladzie i pukam bez rytmu. Puk, stuk, puk. " - super :)
Lecę dalej...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania