TW 03 Czerwiśnia cz 2
— Klaus, zrozum mnie, nie mogę ci teraz zapłacić — tłumaczył się starzec. Cały czas uśmiechnięty, zupełnie niewzruszony tym, że właśnie ktoś do niego mierzy.
— Nie obchodzi mnie to, stary bucu!
Mężczyzna wyglądał groźnie. Jego twarz oblała się czerwonym rumieńcem, a pot zaczął spływać z czoła. Żyłka na skroni jakby się powiększyła. Była nabrzmiała i mogła eksplodować, w każdej chwili.
Oboje wyglądali jak wyjęci z jakiegoś kiepskiego amerykańskiego filmu, o kiepskich kowbojach. Jeden stary i gruby, z ucieszoną gębą a drugi niby przystojny, ale głupi skoro tak się gorączkuję. Scena ta przywołał mi na myśl, moje szczenięce lata spędzone tutaj. Na Dzikim Zachodzie. To było jeszcze przed tym, jak postanowiłam znienawidzić konie, gorące słońce i meksykańskie żarcie.
Szesnaście lat temu przyjechałam do ciotki Czerwiśni na wakacje. Jako mała dziewczynka niezwykle ekscytowałam się podróżami. Spakowałam się w swoją brązową walizkę, na której naklejałam obrazki ze wszystkich miejsc, które odwiedziłam. Wtedy była tam tylko wieża Eiffla, ale wkrótce miała się pojawić kolejna, nowa nalepka. Wzięłam też ulubione letnie ciuchy i obowiązkowo kapelusz, kupiony specjalnie na tę okazji. Pamiętam jak przechwalałam się koleżankom w klasie, że kiedy one będą się bawić plastikowymi lalkami, to ja będę jeździć konno, na prawdziwym Dzikim Zachodzie.
— No witaj, ty mały Karaluchu! — przywitała mnie ciotka.
Tak do mnie wołała. Nienawidziłam tego, ale nigdy nie miałam odwagi jej o tym powiedzieć. Sądziłam, że mogłabym ją tym urazić, a ona w złości zabroniłaby mi do siebie przyjeżdżać. Nie mogłam ryzykować, że stracę ten przywilej, bo wtedy straciłbym też w oczach koleżanek. W końcu to moje wakacje, miały być najfajniejsze. Głupie myślenie dziewięcio latki. Ale wtedy, te dwa tygodnie poza Paryżem, na łonie dzikiej natury były dla mnie najważniejsze.
— Chodź Karaluchu, poznasz moje koleżanki. — Zaciągnęła mnie do baru. Dokładnie tego, w którym teraz stoję ja. Właścicielka z krwi i kości.
Wtedy lokal nie należał jeszcze do ciotki, był on w posiadaniu jakiegoś faceta. Bądź co bądź, później skończyło się tak, że ona wyszła za syna tego gościa. Wprawdzie ich związek nie trwał długo, gdyż biedak przedwcześnie zmarł. Był uczulony na orzechy. Pech chciał, że do jego poniedziałkowego burrito gdzieś po drodze, wpadło kilka fistaszków. I tak wdowa po Flinie, ciotka Czerwiśnia została nową właścicielką baru.
— To jest Klara, moja siostrzenica.
— Uroczy, dzieciak! — Złapała mnie za policzki jedna z kobiet. Do dzisiaj pamiętam te długie zielone szpony, które wbiła w moją rumianą dziecięcą buźkę.
— Siadaj, masz tu sok. — Ciotka podała mi szklankę. — Zaraz wrócę idę sobie coś zamówić.
Pogalopowała w stronę młodzieńca czyszczącego kieliszki. Zaczęła się do niego przy miziać. Była grubo po czterdziestce i kleiła się do jakiegoś małolaty. Ale chyba mu to nie przeszkadzało, bo oboje szybko znaleźli się na zapleczu. Nie moja sprawa, co tam już robili.
— Masz doleję ci tutaj coś mocniejszego, żebyś nie opowiadała później w Paryżu, że tutaj u nas, jest nudno. — Druga z koleżanek ciotki wlała mi do kubka rum.
Oczywiście jako dziecko, nie znając dziwnych właściwości tego trunku, wyżłopałam całą szklankę. O dziwo mi smakowało. Teraz sam zapach jakiegokolwiek alkoholu budzi we mnie mdłości. Na moje nieszczęście oczywiście muszę pracować w barze.
— Nie ruszać się to jest napad! — krzyknął gość, który właśnie wszedł do środka. Pamiętam, że miał czarny kapelusz i czerwone kowbojki trochę takie babskie, i pistolet też trochę babski, bo mały.
Schowałam się pod stolik. Byłam drobna i zwinna więc tamten nawet mnie nie zauważył.
— Dawaj forsę! — Przyłożył pistolet do skroni sprzedawcy.
I tak właśnie, bar stracił pierwszego właściciela. Był nim Tarfiff. Ojciec tego młodziaka z zaplecza.
— Hej hola, hola wy tam! — Udałam się w stronę stolika.
— Czego! — odezwał się mężczyzna. Wciąż celowa do starca. Kipiał ze złości.
— Co się tutaj dzieje!
— Nie widać. — Wskazał na broń. — Właśnie usiłuje zabić tego gnojka.
— Zabić! Tutaj, w moim barze.
O rany. Gdyby tak teraz pociągnął za spust? Już miałam przed oczami tę czerwoną plamę na ścianie. Strzeli mu w głowę, a krew będzie szaleńczo tryskać na wszystkie strony. Tyle sprzątania. Tyle roboty.
I tak ledwo co, doprowadziła ten bar do jako takiego stanu. Ciotka Czerwiśnia szczególnie tutaj o porządek nie dbała. Pozwalała swoim klientom na wszystko. Nie przejmował się, że któryś rozlał piwo, czy wszedł w zabłoconych butach. Za czasów jej panowania to nie był bar, to była melina!
— Chyba śnisz! — krzyknęłam.
— Co! — Odwrócił się w moją stronę.
Był ładny. Miał duże zielone oczy i gładką cerę. Nie miał wąsów czy zarostu, a to dobrze o nim świadczyło.To znaczy, że się goli, czyli kojarzy coś takiego jak woda i mydło.
— Nie zabijesz go w moim barze!
— A gdzie mam to niby zrobić?!
— Nie wiem, na dworze, na stacji, na drzewie.
— A jak mi ucieknie?
— To może wcale go nie zabijaj?
— O to to — odezwał się starzec. On z naszej trójki wydawał się najmniej poruszony cała tą sytuacją. Stał tylko obok tamtego i wesoło pochrząkiwał co jakiś czas.
— Dobra — rozglądnął się po barze. — Gdzie mój pies? — zapytał zdziwionym głosem.
Biedak wystraszył się całej tej sytuacji. Nie mógł znieść widoku broni i schował się gdzieś albo uciekł. Ja też chętnie bym uciekła albo coś, żeby tylko opuścić to durne towarzystwo.
— Czarna Pantero? — Schował broń do kieszeni i zaczął zaglądać pod stoliki.
Z potężnego kipiącego testosteronem gościa, została tylko zmartwiona mina i rozczulone oczy, które błąkały za zgubą.
— Ej ty cielęcinko, gdzie moja fasola? — Starzec rozsiadł się wygodnie na krześle.
Komentarze (18)
drobiazgi:
"Złapała mnie za policzki, jedna z kobiet." — nie bardzo wiem, po co ten przecinek w środku.
"— Siadaj, masz tu sok. —Ciotka podała mi szklankę. " — brak spacji po myślniku a przed "Ciotka"
"— Dawaj forsę! — przyłożył pistolet do skroni sprzedawcy." — "przyłożył" zdaje mi się z dużej litery, bo nie odnosi się bezpośrednio do dialogu.
Podsumowując, po poprawieniu drobniutkich błędów, bardzo przyjemne, lekka ręką napisane opowiadanie.
Do kawy w sam raz :))
Pozdrawiam
Postać: Pan Życia i Pieniędzy
Zdarzenie: Hip hop w terenie podmokłym
Gatunek (do wyboru): Bajka/Baśń/Legenda/Przypowieść lub Fantasy
Czas na pisanie: 24 marca (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Wybaczam dużo, ale:
"— Chyba śnisz! — kszyknęłam." - no kur.., no!
Ogarnij.
Fajnie przedstawiasz postaci, wydają się ciekawe. Ale nie rozumiem o co się rozchodzi staruszkowi i przystojniakowi. Trochę za szybko się działo między nimi, jak na moje gusta.
O kasę się im rozchodzi. Zawsze chodzi albo o babę, albo o kasę. Hehe. No, nic dzięki wielkie pkropka!
Pozdrox :)
„Spakowałam się w swoją brązową walizkę, na której naklejałam obrazki ze wszystkich miejsc, które odwiedziłam” – to urocze
„Głupie myślenie dziewięcio latki” – dziewięciolatki*
„O rany. Gdyby tak teraz pociągnął za spust? Już miałam przed oczami tę czerwoną plamę na ścianie. Strzeli mu w głowę, a krew będzie szaleńczo tryskać na wszystkie strony. Tyle sprzątania. Tyle roboty” – hahaha, nooo, sprzątania by było
Dialog wręcz groteskowy.
„Z potężnego kipiącego testosteronem gościa, została tylko zmartwiona mina i rozczulone oczy, które błąkały za zgubą” – fajnie ujęte
Momentami lekko po łebkach. Ćwicz, ćwicz ;)
Pozdro
Również pozdrox :)
Przypominamy, że czas na pisanie TW #04 mija 24 marca (niedziela) godz. 19.00.
Trzymamy kciuki!
Kleje, póki co, nic.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania