Poprzednie częściDecyzja prosto z Nieba (Wstęp)

Decyzja prosto z Nieba (rozdział 1)

Nagle budzę się w moim przytulnym małym domu, w moim pokoju, w moim łóżku zalana potem. Dotykam miejsca, w którym jeszcze niedawno widniała krew. Nie czuje cieczy, nic mnie nie boli. A więc to był tylko sen? Ale to było tak realne.W ogóle jaki dziś dzień? Straciłam przez to rachubę czasu. Szybko poszukuje mojego telefonu i spoglądam.

3 nieodebrane wiadomości od Sary, mojej przyjaciółki i wiernej koleżanki z pracy. Spoglądam też na datę, 26 kwietnia, czyli dziś sobota. Byłam umówiona z Sarą na obiad. Czas pokazuje godzinę jedenastą, czyli mam jeszcze pełne dwie godziny.

Piszę Sarze jednego krótkiego smsa że dopiero wstałam ale na pewno pojawię się o czasie i wstaję z łóżka. Idę do kuchni by najpierw zrobić sobie moją ulubioną latte macchiato. Bez kawy nie funkcjonowałabym dobrze tego dnia. Wyszłam na balkon i napawałam się powietrzem bo deszczu. Kocham ten stan. Kocham czuć ten zapach i kocham moje mieszkanie. Mojemu życiu daleko do ideału ale jestem zadowolona z niego i to mi w zupełności wystarczy.

Wypiłam ostatni łyk kawy , odłożyłam filiżankę do zmywarki i ruszyłam w stronę łazienki. Stwierdziłam że na razie nie będę wgłębiać się w mój sen. Choć i co do tego mam wątpliwości, że to jednak tylko sen. Jestem zbita z najmniejszego tropu.

Wzięłam krótki prysznic, i wyszczotkowałam dobrze zęby.

Na twarz nałożyłam trochę makijażu, i rozczesałam moje włosy, koloru orzechu. Stwierdziłam, że upne je dziś w koka.

Mając dwadzieścia pięć lat, w tym upięciu wyglądałam na mniej niż dwadzieścia. Podobało mi się to z deka.

Spoglądając do mojej szafy, stwierdziłam że przydałyby mi się nowe ciuchy. Mam nadzieję że Sara znajdzie trochę czasu by poszwędać się ze mną po sklepach.

Ostatecznie postanowiłam ubrać oliwkową sukienkę i czarne sandałki. Choć był to koniec kwietnia, tu u nas w Minaren było już bardzo ciepło. Spojrzałam na godzinę, 12:30.

Akurat zdążę dojechać. Nie lubię się gonić z czasem, więc Sara jest już na pewno przyzwyczajona że czasem się spóźniam. Tym razem jak dobrze pójdzie będę na czas.

Zamknęłam drzwi na klucz i wsiadłam do mojego czarnego Peugeota.

Był mały ale mi w ostateczności wystarczał a i nie było mnie stać na coś lepszego.

Kupę kasy, tracę na moje przytulne mieszkanko.

Dojeżdżając do centrum, nie miałam gdzie zaparkować więc cofnęłam i zaparkowałam koło parku (nazwa). 10 min drogi od restauracji. Resztę postanowiłam przejść na piechotę. Krótki spacer przed posiłkiem na pewno dobrze mi zrobi i pozwoli zebrać myśli, lub chociaż poukładać je w logiczną całość.

Nic bardziej mylnego.

W restauracji Smakołyczek pojawiłam się dziesięć minut po godzinie trzynastej. Sara już karciła mnie za to wzrokiem z zabawną miną. Mojej przyjaciółkę nie łatwo było brać coś na poważnie. To cecha, która nas bardzo różniła.

-No No No, moja koleżanko, miałam iść już do domu lub zjeść bez Ciebie - powiedziała przytulając mnie na powitanie.

- Wiem, stracić dziesięć minut z życia to dla Ciebie aż dziesięć minut za dużo - śmieje się, bo wiem jakie to niedorzeczne ale jednak jakie prawdziwe.

Sara powtórowała mi tylko i szybko zebrała się do sprawdzenia menu.

To bardzo przebojowa kobieta, zawsze żyje w pędzie, energicznie i na 100%. Jest największą optymistką, którą dotąd poznałam. Jej kręcone rude loki i jasne zielone oczy tylko to bardziej wyrażają.

Po krótkim poszukiwaniu zdecydowałyśmy się na nasz standardowy posiłek, czyli naleśniki z bananem, kiwi i śmietaną i kawałek sernika.

Nie dbałyśmy nigdy o linię, nie starałyśmy się za wszelką cenę podążać za modą i być super fit. Lubiłyśmy swoje krągłości a taka opinia na pewno też zbliżyło nas do siebie, jako przyjaciółki.

Knajpka wyróżniała się przede wszystkim unikatową i przytulną atmosferą, tworzoną głównie przez wystrój i miłych wyrozumiałych właścicieli. Zasługa w tym przede wszystkim wszechobecnego drewna, które otula ściany lokalu, bardzo jasnego wnętrza i różnego rodzaju kwiatów i roślin.

Prowadzi ją starsza już Angliczka wraz z mężem i córka Joanną. Ta rodzina kocha ludzi a ludzie kochają tą rodzinę. Dlatego tak bardzo warto tu przychodzić. Klient czuje się jak w domu.

-Jesteś dziś nadzwyczaj cicha - skwitowała moja przyjaciółka wcinając ostatni kęs naleśnika, patrząc na mnie pytająco.

Próbowała mnie rozszyfrować, jak zawsze. Niestety nie tym razem, tym razem nie domyśli się nawet co chodzi mi po głowie. Kto by na to wpadł?..

-Ah - westchnęłam. - Nic takiego. Miałam dziwny sen, wydawał się tak realny dlatego jestem dziś bardzo rozkojarzona ale to nic. Nie ma się czym przejmować. - Wbiłam dłonie w stół, co oznaczało ten temat za zakończony.

Nie chciałam żeby miała mnie za idiotkę, co myśli że te kwestie naprawdę warto sprawdzić.

-Masz się czym przejmować, naprawdę - odpowiedziała ironicznie Sara.

-Spójrz lepiej, na barek, ten gość non stop wlepia na Ciebie gały - przybliża się i szepcze szybko z wyrazistym uśmiechem.

Typowa kokietka. Co ona myśli że będę oglądać się za każdym facetem, który choć na chwilę na mnie spojrzy? Może od razu pójdę z nim do łóżka? Nie jestem tak przebojowa jak Ty, pomyślałam.

Mimowolnie sprawdziłam i naprawdę mężczyzna gapił się na mnie swoimi dużymi brązowymi oczami. Z lekkim uśmiechem namalowanym na twarzy, wyglądał tak...błogo.Widzę, że się trochę speszył i odwrócił wzrok.

Same oczy nie były jego zaletą. Był także wysoki, lekko umięśniony tak jak lubię a krótkie blond loki opadały mu na czoło. Ciacho, jednym słowem.

-Nie powiem, ma coś w sobie. Ale jak wiesz, dobrze mi samej - skwitowałam, co rusz patrząc się jednak na owego mężczyznę. Choć siedzi pięć metrów ode mnie czuje chęć bycia jeszcze bliżej niego. Jest w nim coś bardzo pociągającego.

-Tak tak, a gdybyś widziała jak się ślinisz na jego widok - stwierdziła Sara podając kelnerce pieniądze. Dziś to ona płaci.

- Zagadasz do niego czy idziemy? - spytała dla pewności, sięgając po swoją torebkę.

-Idziemy - wybełkotałam jakby. Poprawiłam włosy i sukienkę jakby nieznany mi mężczyzna miał zaraz otrząsnąć się i zagadać nim będzie za późno. Cóż, nie zrobił tego.

Jeszcze 2 godz latałyśmy po centrum szukając zjawiskowych ciuchów i takich samych cen, po czym zmęczone pożegnałyśmy się, życząc sobie wzajemnie leniwej niedzieli. Po całym tygodniu i tym dziwnym śnie, naprawdę tylko tego mi trzeba, odpoczynku i spokoju.

Wchodząc po schodach do mojego mieszkania pożałowałam tej decyzji, że jednak nie podeszłam do tego mężczyzny,ale równie dobrze gdyby chciał, sam zrobiły pierwszy krok.Prawda?

Ten nocy, akcja z wczorajszej nocy się powtórzyła, lecz tym razem ‘sen’ (bo nie wiem jak już było naprawdę) trwał dłużej. Pamiętam, że osobę, której “potrzebowała “ Dayen, był Liam.

Liam,czyli ten sam mężczyzna z restauracji.

 

*Minaren. Wymyślone miasto w którym to wszystko się toczy.

Być może jeszcze do zmiany. To pierwsza sugestia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania