Poprzednie częściDobranoc - rozdział 1

Dobranoc - rozdział 2

Rozdział 2

 

Siedział skulony w małej, obskurnej celi, bawiąc się złotym kluczem wiszącym mu u szyi. Powietrze było gęste i chłodne, a tumany kurzu unoszące się w całym pomieszczeniu nagminnie podrażniały jego nozdrza.

- Wreszcie w domu - mruknął zadowolony, przeciągając się na twardej pryczy. Nie wiedział, czemu wypowiedział te słowa. Nie znał tego miejsca, ale czuł się rzeczywiście jak w swoim pokoju. Nie zdziwiło go to. W snach wszystko było pozbawione sensu, a logiczne myślenie tutaj nie działało. Umysł był jakoś specyficznie przyćmiony. Ciało poruszało się, usta wypowiadały słowa, a myśli płynęły dość klarownie. Wszystko jednak wydawało się ciemne i wyblakłe, jakby patrzył przez mgłę. Przez cały czas wydawało mu się, że jest jedynie obserwatorem. Czuł się jak malutka iskierka świadomości uwięziona gdzieś na skraju własnego umysłu. Wszystko mimo to trwało w swoim zwyczajnym tempie. Uczucia wydawały się jego, tak samo myśli, a nawet ciało. A jednak nieustannie czuł jakiś dziwny dyskomfort. Nie mógł pojąć dlaczego. Kiedy próbował się skupić na tym odczuciu, coś mąciło mu w głowię. Porywał go nurt myśli, których nie przywoływał, kierował mimowolnie wzrok w stroną czegoś ciekawszego. Chodził, rozglądał się, lecz nie on to robił. Te ruchy nie pochodziły z jego intencji. Czuł się wrzucony w środek akcji, gdzie nic nie można zmienić. Ale to tylko sen. Nie ma się czemu dziwić. A jednak. Co raz, jakieś osobliwe ukłucie rozdarcia przykuwało jego uwagę, tylko po to, by za chwilę dać o sobie zapomnieć. Poczuł, jak jego dłonie stykają się z wilgotną, chłodną ścianą celi. Czuł jej delikatny zapach stęchlizny. Jego ręce bez żadnego wyraźnego powodu wędrowały po jej chropowatej powierzchni, kiedy ukłucie niepokoju znowu przywróciło jego czujność. Resztkami wolnej woli próbował skupić wzrok na swoich dłoniach, które wydawały się lekko zdeformowane. Wytężał usilnie wzrok, ale one wciąż się rozmywały. Chciał zamrugać, ale coś mu nie pozwalało. Odwrócił wzrok. Za kratami frontowej ściany zobaczył dziwnie oświetlony, czerwony, ceglany mur, którego wcześniej jakoś nie zarejestrował.

- Co jest do cholery? - jęknął, z trudem wydobywając z siebie głos, jakby wymagało to nie lada wysiłku - Czy ja śnie? - mruknął, wpatrując się zafascynowany na ścianę.

I nagle, bez żadnego ostrzeżenia poczuł, jak malutka iskierka świadomości rozlewa się po jego ciele, a świat przed jego oczami wybuchł intensywnym blaskiem kolorów. Mgła sprzed jego oczu zniknęła, jakby zdjął przeciwsłoneczne okulary. Zaciągnął się łapczywie powietrzem, czując, że dopiero zaczął oddychać. Czerwony kolor był teraz tak intensywny, że ceglany mur wydał się bardziej rzeczywisty niż na jawie. Pokręcił głową i uderzył się w twarz, kompletnie nie mając pojęcia, co innego mógłby zrobić. Towarzyszyło temu dziwne uczucie. Nie poczuł bólu, a jedynie delikatny nacisk. Złapał lewą ręką za kraty. Były chłodne i twarde. Tak niesamowicie realne. Kątem oka udało mu się wychwycić jakiś ruch. Odwrócił energicznie głowę, czując, że zaczyna powoli panikować. Nie czuł bicia serca, ale niepokój w żołądku zaczął podchodzić mu już pod samo gardło. W mroku czerwonej ściany ujrzał zakapturzoną postać. Tą samą, którą widywał tuż przed zaśnięciem. Poczuł na sobie jej przeszywające spojrzenie. Nagle rozmyła się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie smugi czarnego dymu. Chłopak zacisnął zęby, zerwał złoty klucz z szyi i szybko otworzył zamek celi. Chciał ruszyć biegiem, ale czuł się, jakby szedł pod bardzo silny wiatr. Im szybciej próbował się poruszać, tym było trudniej. Wreszcie wybiegł na szeroki, zadbany plac. Po dwóch stronach wznosiły się duże, kamienne fontanny, a ludzie przechadzali się spokojnie, rozmawiając przy tym wesoło. Wszystko wdawało się w najlepszym porządku. W jednej z grupek rozpoznał swojego dawnego kolegę.

- Ej, Sam! - krzyknął, podbiegając.

- Siema Ryan, jak tam ci się żyje? - zapytał radośnie, jak to ma w zwyczaju.

- Jak tam? - powtórzył z niedowierzaniem - Co to jest do cholery za miejsce?

- Jak to? To Plac św.Piotra - odpowiedział najzwyczajniej w świecie.

Ryan zawahał się przez sekundę, ale widząc dwa czerwone półksiężyce na ciemnym nieboskłonie, dodał:

- Ślepy jesteś? Co tu się dzieje? Czemu jesteśmy we śnie?! - wykrzyczał, a oczy Sama momentalnie zgasły.

Wpatrywał się tępo w dal, trwając w bezruchu. Jakby na ostatnie słowo Ryana uszło z niego życie. Chłopak zaczął się cofać przerażony i zdezorientowany. Natrafił plecami na drewniane drzwi i jak najprędzej wszedł do środka. Rozejrzał się ostrożnie. Pomieszczenie było małe, a na środku stał jeden, duży stół i dwa puste, drewniane krzesła. Pomimo braku oświetlenia i ciemności panującej wokoło były wyraźnie widoczne. Na przeciwległej ścianie dojrzał niewyraźny zarys podwójnych, okazałych drzwi, które pasowałyby bardziej do sali balowej, niż do skromnego pokoju. Tuż obok, nieruchomo stała dumnie, spowita cieniem, mroczna postać.

- Kim jesteś? - zapytał, przyciskając się plecami do drzwi.

- Jestem tu by spełnić twoje życzenie - odparł po chwili chrapliwym głosem nieznajomy.

- Na złotą rybkę to ty mi nie wyglądasz - parsknął, by choć na chwilę wyładować burzące się w jego wnętrzu emocje.

Przez ostatnie lata wypracował sobie kilka fundamentalnych zasad. Pierwszą z nich było: nie okazuj strachu. Nigdy i przed nikim. Po pokoju rozniosło się głuche echo, ni to chrząknięcia, ni to śmiechu. Ciężko było stwierdzić. Ciało przybysza nawet nie drgnęło. Zrobiło się za to okropnie zimno. Z ust chłopaka zaczęła ulatywać para. Zachował jednak poważny wyraz twarzy. Nie dopuszczał do niej emocji. Miał już w tym wprawę. Był zaradnym aktorem. Potrafił oszukać nawet samego siebie...

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 25.05.2015
    Bardzo interesujące opowiadanie. Bardzo fajnie wszystko opisane. 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania