Poprzednie częściDotyk Amani - fragment

Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.6

Miasto w Rosji przy granicy z Kazachstanem c.d.

 

Arman zaplanował zadanie jakie miał wykonać. Właściwie to nie był to ścisły plan, ale zarysy planu. Pierwsza część polegała na tym, żeby w jakiś sposób dostać się w bezpośrednie sąsiedztwo strefy, a druga aby umieścić w strefie córkę. Co do planu podróży, to zamierzał zwyczajnie pojechać na Krym, który Rosja anektowała od Ukrainy. Z tym raczej nie powinno być żadnego problemu. Rząd Rosji promował wczasy na Krymie, co miało robić wrażenie potwierdzenia przynależności tego terytorium do Rosji. Rzecz w tym, że normalni Rosjanie nie bardzo kwapili się tam jechać. Na pewno nie dało się tam zapewnić całkowitego bezpieczeństwa dla turystów. Zresztą nie czuli się tam dobrze i swobodnie.

W śród niektórych miejscowych byli uważani za okupantów i dobrze o tym wiedzieli. Wczasy na Krymie były więc tanie, a żołnierz z chorą córką w żadnym razie nie mógł wzbudzać żadnych podejrzeń. Dalsza legalna podróż z Krymu w stronę Albanii była od czasu błysku i wyznaczenia strefy, niemożliwa. Arman nie był jedynym, który nie mógł zdobyć biletów do strefy a chciał ratować zdrowie własne lub bliskich. Ludzie intensywnie forsowali granice ze wszystkich stron świata aby pomimo tego, że nie mają biletów, jednak dostać się do strefy. Bardzo często ze względu na pogarszający się stan zdrowia, nie przeżywali tej podróży.

Arman zaplanował, że na Krymie spróbuje przekupić właściciela rybackiego kutra, który pomoże mu dostać się z córką do Turcji. Wziął wszystkie pieniądze które zdołał zaoszczędzić, zamieniwszy je uprzednio na dolary. Dysponował sporą gotówką, choć oczywiście nie stać go było na wylicytowanie biletu na aukcji. Od chwili błysku legalna turystyka pomiędzy Rosją a Turcją prawie nie istniała. Jeśli organizowano wycieczki, to biura podróży które się tym zajmowały wyspecjalizowały się w eliminowaniu ludzi ciężko chorych jako uczestników. Wymagano zaświadczeń lekarskich i wielokrotnie to sprawdzano. Arman, jeśli chciał dostać się do Turcji, to musiał to zrobić nielegalnie. Choć wybrzeże tureckie jest silnie strzeżone, to jednak jest bardzo długie, a rybacy krymscy w pogoni za makrelami czasem zapuszczali się na przybrzeżne wody Turcji. Nawet jeśli zostali na tym przyłapani, nie kończyło się to dla nich jakoś specjalnie dramatycznie. Następnie w Turcji, improwizując, zamierzał przemieszczać się w stronę Grecji albo udając turystów i korzystając z dostępnej komunikacji albo nocami idąc pieszo. Zamierzał przekroczyć nielegalnie granicę turecko-grecką i w podobny sposób dostać się do granicy Albanii. Dalszego planu nie było. Albania była oblężoną twierdzą i wyłapywano wszystkich, którzy zamierzali się do niej zbliżyć. Takich ludzi było setki, a nawet tysiące.

 

Jamila skinęła głową, że jest gotowa. Rozumiała sytuację na tyle, że dla jej dobra jedzie z ojcem w długą i niebezpieczną podróż. Arman wstawił walizki do pociągu. Bagaż nie powinien budzić żadnych podejrzeń więc plecaki, sprzęt biwakowy i żywność, niezbędne do dalszej podróży, ukryte były w normalnie wyglądających walizkach, które miały być porzucone na Krymie. Dano znak do odjazdu i pociąg ruszył w długą, trzydniową podróż. Rosjanie przez most nad cieśniną Kerczeńską doprowadzili linię kolejową na Krym.

Wszystko szło zgodnie z planem. Dziesięciodniowe wczasy na słonecznym Krymie szybko mijały. Jamila korzystała ze słońca i plaży a Arman czynił niezbędne przygotowania do realizacji swojego planu. Przede wszystkim robił rozeznanie w pobliskich portach rybackich czy słyszano o kimś, kto podjąłby się zadania przeszmuglowania go z córką do Turcji. Już po wstępnym rozeznaniu okazało się, że nie powinno być z tym problemu. Od czasu błysku wielu ludzi próbowało w ten sposób dostać się do Turcji a i wcześniej rybacy szmuglowali emigrantów z bliskiego wschodu i Afryki, z Turcji do Rosji. W Rosji zajmowały się nimi wyspecjalizowane mafijne grupy, które przerzucały ludzi do Europy zachodniej. Z Turcji do Rosji przez Morze Czarne przemycano również różnego rodzaju kontrabandę, z narkotykami włącznie. Arman kontaktował się wyłącznie z Rosjanami, którzy stanowią zdecydowaną większość ludności Krymu. Do innych nacji nie miał zaufania, obawiał się dekonspiracji. W końcu dotarł do właściwego człowieka, szypra małego kutra, którego wskazali mu w wielkiej tajemnicy inni rybacy.

 

- Witajcie panie rybaku, jak tam połowy?

- No słucham, słucham, wy turysta? Zwiedzacie Krym?

- No tak, zwiedzam i widzę że trudno tu wyżyć, wielu biednych

ludzi.

- Ech panie, kiedyś to było życie, turyści z całego świata,

każdy chciał rejs wynająć a i łowić było łatwo, teraz trudno

tu wyżyć. Od czasu aneksji wszystko się zmieniło, trudne

czasy nastały.

- No właśnie, może mógłbym trochę pomóc, chciałbym

wynająć kuter na dłuższy rejs.

 

Rybak popatrzył na niego podejrzliwym, przenikliwym wzrokiem.

 

- Jaki długi ten rejs?

- No jak najdłuższy, może ze trzy dni.

- Jest pan sam?

- No nie, jestem tu turystycznie z córką i z nią chciałbym

popłynąć.

- Ma pan jakiś cel?

- No może w pobliże Turcji, tam takie piękne wybrzeże.

- Do Turcji mi nie wolno, płyńcie promem.

- Promem, to nie taka przygoda co małym kutrem, ech szkoda,

dobrze bym zapłacił.

- Z córką powiadacie?

- No tak, dziewięciolatką.

- Dziewięciolatką?

 

Rybak znowu popatrzył na Armana ciekawskim wzrokiem.

 

- Wiecie, wielu ludzi jeździ teraz na Krym z dziećmi, bo tu

bardzo zdrowy klimat i leczy różne choroby, a wasza córka

też pewnie chora?

- No tak chora.

- Pewnie poważnie.

- No tak, poważnie.

- Za to, do czego mnie namawiacie, można pójść na wiele lat

do więzienia i majątek konfiskują.

- Eee, nie przesadzajcie.

- Jak to sobie człowieku wyobrażasz, że zawinę do tureckiego

portu i tam was wysadzę?

- No raczej, że podpłyniecie kilkaset metrów do brzegu a dalej

my już sobie poradzimy.

- A w jaki sposób?

- Popłyniemy pontonem, tyle że musi być nocą, bo córka

uczulona na słońce.

- Tak, tak, rozumiem, to niebezpieczne, wasze ryzyko, takie

rejsy są drogie.

- A ile mniej więcej?

- Dwa tysiące dolarów.

- Dam tysiąc dwieście, więcej nie mam.

- Kiedy chcecie płynąć?

- Za trzy dni w środę.

- Wypłyniemy o jedenastej w nocy, przyjdźcie już po zmroku,

ale nie za późno, tak żeby w porcie kręcili się jeszcze ludzie.

 

Arman odetchnął z ulgą. Umówił się z szyprem, że za kilka godzin dostarczy ponton, wiosła i kamizelki, które zamierzał kupić w sklepie sportowym. Tego typu akcesoriów, najczęściej chińskiej produkcji, na turystycznym wybrzeżu Krymu nie brakowało.

 

*****

 

Miasto w małym państwie europejskim, szpital

z oddziałem onkologicznym. Osiem miesięcy od błysku.

 

Siana i Petia znowu trafiły razem do “swojej” kliniki. O wydarzeniach w Albanii było już głośno na całym świecie. Uzdrawiające działanie strefy nie budziło już żadnych wątpliwości i dało nadzieję na odzyskanie zdrowia wszystkim chorym. Taką nadzieję miały również Siana i Petia. Oczywiście nie oznaczało to zaniechania normalnego, dotychczasowego leczenia. Wielu lekarzy było sceptycznie nastawionych do doniesień z Albanii. Za sprawą licznych audycji medialnych zdawano sobie już sprawę, że i tak, pomimo największych starań, nie wszyscy chorzy będą mieli szansę tam się dostać. Niektórzy nawet obawiali się, że pojawienie się zjawiska strefy wpłynie negatywnie na rozwój nauk medycznych. Ustalono już zasady rekrutacji do pobytu w strefie i klinika w której przebywała Petia z Sianą miała swój udział w prawidłowym sporządzeniu wniosku o przyjęcie do strefy dla obu dziewczyn. Potrzebna była opinia dotycząca choroby i przebiegu leczenia. Klinika bardzo aktywnie zaangażowała się w to, aby pomóc przy sporządzeniu dokumentacji. Elena i matka Siany były jednymi z pierwszych, które przygotowały dokumenty i złożyły takie wnioski dla swoich córek. Mijał już trzeci tydzień od tego czasu. Oczekiwano na odpowiedź a dziewczyny normalnie przebywały w szpitalu na okresowym leczeniu. Było to już ostatnie spotkanie na wspólnym badaniu, ponieważ Siana wraz z rodzicami za trzy tygodnie przeprowadzała się do innego, odległego, dużego miasta. Planowano to od dawna i nie miało to związku z wydarzeniami w strefie. Matka Siany ustaliła z ordynatorką szpitala, że leczenie nowatorskim, drogim lekiem będzie u Siany kontynuowane w innym szpitalu o podobnym profilu, w nowym miejscu zamieszkania. Dziewczyny wiedziały, że będą musiały się rozstać przynajmniej na jakiś czas i było im przykro z tego powodu. Ale na razie siedziały razem w tej samej sali telewizyjnej w której ponad trzy miesiące temu dowiedziały się po raz pierwszy o wydarzeniach z Albanii. Tym razem ich zainteresowanie wzbudził wywiad, jaki telewizja Albańska zamierzała za chwilę wyemitować z pierwszą pacjentką uzdrowioną w wyniku błysku.

 

Na ekranie pokazano studio telewizyjne do którego weszła stara babcia, ubrana w prostą szarą sukienkę. Na głowie miała niebieską chustkę. Po zainstalowaniu mikrofonu, dziennikarka usiadła na krześle obok.

 

- Czy może pani powiedzieć nam coś o sobie? Ile ma pani lat

i jak się teraz czuje? Czym zajmowała się pani przed

błyskiem i na co leczyła się w szpitalu?

 

Babcia odezwała się cichym, ale w pełni zrozumiałym

i logicznym głosem:

 

- Jestem emerytką od wielu lat, kiedyś wiele lat temu

pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu. Po śmierci męża,

jak otrzymałam emeryturę, to zamieniłam nasze duże

mieszkanie na kawalerkę w miasteczku gdzie nastąpił błysk

i tam mieszkam już około 30 lat. Mam 91 lat.

- Czy ma pani dzieci?

- Nie, nie mieliśmy dzieci.

- A na co pani chorowała w trakcie pobytu w szpitalu?

- Byłam bardzo ciężko chora, umierająca. Chorowałam na

nowotwór z przerzutami.

- Czy błysk miał miejsce z pani powodu?

- Nie wiem.

- Czy to prawda, że modliła się pani z różańcem w ręku

w chwili błysku?

- Tak, to prawda.

- O co się pani modliła i do kogo? Do Matki Boskiej?

- Modliłam się do Maryi o to, żeby ludzie na świecie stali się

lepsi dla siebie.

- Nie modliła się pani o zdrowie?

- Nie, nie zależało mi już na zdrowiu ani życiu, czułam że

koniec jest bliski i że tak musi być. Byłam gotowa umrzeć

i nawet cieszyłam się z tego.

- Cieszyła się pani z tego, że umrze?

- Tak, cieszyłam się na spotkanie z Bogiem.

- Jest pani katoliczką?

- Tak, jestem katoliczką.

- Co się potem stało?

- Ostatnie co pamiętam to to, że nade mną stał lekarz z jakąś

miłą pielęgniarką. Widziałam, że rozmawiali, ale nie wiem

o czym. Następnie stało się coś dziwnego. Patrzyłam z góry

na miasteczko i wszystko było błękitne. To był piękny widok.

Widziałam na wzgórzu jakąś dziewczynę i chłopaka, którzy

siedzieli na trawie i trzymali się za ręce. Widziałam ich

błękitny cień. Więcej nie pamiętam, straciłam świadomość.

- Co pani myśli o zjawisku?

- W jakim sensie?

- Czy to cud?

- To chyba oczywiste, nie rozumiem jak można mieć

wątpliwości.

- Co to za cud? Czy to cud Boga?

- Dla mnie to oczywiste, że to cud od Boga w którego wierzę

a jednocześnie przesłanie do całej ludzkości.

- Jeszcze raz zapytam, czy to cud za sprawą pani modlitwy?

- A ja jeszcze raz odpowiem, że nie wiem czy za moją sprawą

i sprawą mojej modlitwy, zresztą dla mnie nie ma to

znaczenia. Okoliczności mogą wskazywać, że możliwe, że

dzięki mojej modlitwie, popartej głęboką wiarą, ale nie wiem.

- Naukowcy twierdzą, że to jakieś nieznane zjawisko, nie

używają pojęcia cud.

- Hmm, pani redaktor, jak można lepiej definiować cud niż tym

co dzieje się w miasteczku. Przecież z nieznanych nikomu

przyczyn, jest tam uzdrawianych tysiące ludzi. Jezus

uzdrawiał pojedyncze osoby i ani mu współcześni ani my do

tej pory, nie mamy wątpliwości, że czynił cuda. Nie wiem co

jeszcze musiałoby się stać na świecie, żeby ludzie uwierzyli,

że tam dzieją się cuda.

- No tak, ale wtedy wiadomo było że to Jezus, a teraz nie ma

pewności.

- Pani redaktor czy gdyby nie było mojej modlitwy i mojego

różańca to to, co dzieje się w miasteczku nie byłoby cudem?

Przecież to nie ma znaczenia.

- Co mają teraz powiedzieć wyznawcy innych religii niż

katolicyzm? Czy ich religie nie są już ważne? Czy mają

zmienić wiarę wpajaną im od pokoleń? Wiadomo, że Albania

to głównie kraj muzułmański, a właściwie to głównie kraj

ludzi niewierzących.

- Proszę nie zadawać mi takich pytań. Nikt, nikomu nie ma

prawa nakazywać zmiany wiary. Każdy ma prawo wierzyć

w to, co chce. Mają prawo wierzyć, że to cud od ich Boga.

Najważniejsze, żeby był to Bóg dobry, który nakazuje cenić

ludzkie życie i szanować się nawzajem. Jednak powinni

uwierzyć w cud, bo to jest cud.

- Mówiła pani o przesłaniu, co to za przesłanie?

- Proszę zwrócić uwagę na to, że w strefie jeszcze nikt nie

umarł od początku jej powstania. Być może przesłanie odnosi

się do piątego przykazania. Moim zdaniem należy rozumieć

to tak, że Bóg przypomina nam wszystkim, całej ludzkości, że

powinniśmy przestać czynić tyle zła i być życzliwsi dla siebie.

Bóg jest w stanie zrobić dla nas wszystko, nawet leczyć nas

hurtowo całymi milionami, tylko powinniśmy stać się choć

trochę lepszymi. Czy możemy już skończyć? Jestem

zmęczona.

 

Redaktorka zakończyła wywiad i podziękowała starszej pani. Petia i Siana popatrzyły na siebie znacząco i nie odzywały się przez dłuższą chwilę.

 

Dwa dni później, nadal w klinice.

 

Petia i Siana leżały na swoich klinicznych łóżkach i każda

z nich coś czytała. Nie było wielu pacjentów. W szpitalu panowała cisza. Wtedy na korytarzu dało się słyszeć szybkie kroki. Do sali zbliżała się kobieta w butach na obcasach. Obuwie pielęgniarek i lekarzy tak nie stukało. Była to matka Siany, która po chwili weszła do środka. Od razu można było zauważyć wielkie emocje na jej twarzy.

 

- Siana, moja córeczko, jedziemy, jedziemy do Albanii,

dostałyśmy bilety.

 

Niemal wykrzyczała to z samego progu. Siana natychmiast wstała z łóżka a na jej twarzy pojawił się uśmiech.

 

- Naprawdę? Kiedy jedziemy?

- Trzeba trochę poczekać, za dwa miesiące, ale przecież to nie

ma znaczenia.

- Petia słyszałaś, to wspaniała nowina, ty na pewno też

dostaniesz.

- Bardzo się cieszę, obyś miała rację.

 

Petia zaczęła przeczuwać, że coś jest nie tak. Od razu przyszedł jej do głowy stan pozornego, harmonijnego życia w bogatym domu ojczyma. Przecież gdyby bilety byłyby również dla niej i jej mamy, to ona od razu by dzwoniła albo przybiegłaby do kliniki, tak jak matka Siany. Petia wzięła telefon, wyszła na korytarz i wybrała numer Eleny. Po chwili usłyszała płacz matki. Właściwie to nie musiała już o nic pytać.

 

- Wiem dlaczego płaczesz, jest tu matka Siany, mają bilety.

- Wiem, dzwoniła do mnie, niestety odpisali nam, że przez

najbliższe dwa lata nie ma już miejsc i nie będzie rekrutacji.

Nie martw się dziecko, damy radę i tak sobie poradzimy.

- Wiem mamo, nie płacz, poradzimy sobie.

 

Petia wróciła do sali. W drzwiach minęła się z matką Siany która właśnie wychodziła. Matka spojrzała na Petię dziwnym wzrokiem. Właściwie to inteligentnej Petii ten wzrok wydał się dziwny. Zauważyła w nim litość a jednocześnie... poczucie wyższości. Matka Siany, kiedy przyszła do szpitala, wiedziała już, że dla Petii biletów nie ma. Rozmawiała o tym z Eleną przez telefon. Petia zrozumiała, że być może przyszła ona osobiście do szpitala nie po to aby dzielić się radością z córką, ale żeby obserwować jej reakcję. Petia pomyślała, że może należała ona do tego rodzaju ludzi, którzy są w stanie prawdziwie celebrować swoje radości tylko wtedy, kiedy występują one na tle goryczy innych. To właśnie ta gorycz jest

warunkiem koniecznym do wystąpienia prawdziwego zadowolenia i poczucia satysfakcji. Petia ze smutkiem pomyślała, że może wszyscy ludzie są tacy, że warunkiem ich poczucia szczęścia jest płacz innych. Że bez nieszczęścia, szczęście nie istnieje. Położyła się na łóżku i przez chwilę milczała. Kręciło jej się w głowie. Siana również leżała w milczeniu. Petia zrozumiała, że oto stało się coś, co zupełnie zmieniło relację społeczną pomiędzy nią a jej najlepszą przyjaciółką. Siana ma bilet a Petia go nie ma. A bilet oznacza prawo do życia. Obie dziewczyny, tak samo pokrzywdzone przez los ciężką chorobą, tak samo doświadczone i tak samo niepewne swojej przyszłości, były doświadczone sprawie- dliwie i miały sprawiedliwie równe szanse pokonać chorobę. Nawet gdyby jednej się udało, a drugiej nie, to byłaby to kwestia przeznaczenia lub woli Bożej i dla obu byłoby to łatwe do zrozumienia. Jednak teraz stało się coś nadzwyczaj dziwnego co złamało tą prostą do zrozumienia symetrię opatrzności. Nagle, bez żadnych racjonalnych powodów, Siana stała się lepsza od Petii. Petia czuła się z tym podle. Czuła się mniej warta, czuła że los ją poniżył i upodlił. To, że na sąsiednim łóżku leży jej najlepsza przyjaciółka w niczym już jej nie pomagało a wręcz przeciwnie, wywoływało frustracje i ukrywaną złość. Wtedy znowu zadzwonił telefon. Petia zobaczyła, że znowu dzwoni Elena. Wyszła z telefonem na korytarz.

 

- Petia, dziecko, gadaj z Sianą, przecież jest twoją najlepszą

przyjaciółką, jak będą jutro opuszczać szpital i się

przeprowadzać to niech wezmą tylko tyle tego drogiego leku

ile jest im potrzebne do czasu dostania się do strefy

a pozostałą, większą część, niech zostawią dla ciebie.

Ewentualnie niech nam go taniej odsprzedają. Przecież nie

będzie im już potrzebny a one kupiły całą kurację. Lepiej

żebyś ty gadała z Sianą niż ja z jej matką. Obawiam się, że by

mi odmówiła, zrobiła się jakaś dziwna.

- Wiem, widzę to, już idę z tym do Siany, oddzwonię ci.

 

Petia była zła, że sama od razu na to nie wpadła. Wróciła do sali chorych.

- Siana czy mogłabyś z mamą zostawić mi ten drogi lek tu

w klinice, na ten czas, gdy ty już będziesz zdrowa?

 

Siana spojrzała litościwym wzrokiem i po krótkim namyśle odpowiedziała:

 

- Petia, o czym ty mówisz, to przecież oczywiste, że zostawimy

ci ten lek. Ja wezmę go tylko na dwa miesiące a potem nie

będzie mi już potrzebny. Reszta jest dla ciebie, jak jutro

będziemy rozmawiać z ordynatorką to matka wyda takie

dyspozycje.

- Dziękuję Siana, jesteś kochana, cieszę się, że będziesz już

zdrowa. Będziesz mnie odwiedzać?

- No pewnie, tak często jak się da, i będę dzwonić, wszystko ci

opowiem jak tam było.

 

Nazajutrz, po południu, nadal w szpitalu.

 

Elena przyszła do szpitala, odebrać Petię do domu.

 

- Jak tam? Dajesz radę? Bardzo się przejmujesz? Siana już

pojechała?

- Tak, już w porządku, jakoś to przebolałam, ech mamo coś

nam ten los nie sprzyja. Wiesz, dziwnie się zwinęli. Jak szłam

na zabieg to widziałam, że matka po nią przyjechała, ale

myślałam, że na mnie poczekają, że się pożegnam, nie było

mnie tylko 20 minut, a jak wróciłam to już ich nie było.

Widocznie musiały bardzo się gdzieś śpieszyć.

- Śpieszyć powiadasz, wiesz co, chodź, pójdziemy do

ordynatorki i zapytamy czy zostawiły lek.

- Nie mów, że myślisz to co ja?

- Nic nie myślę, chodź.

 

Elena zapukała do pokoju dyrektorki kliniki.

 

- Pani profesor, chciałyśmy się zapytać o ten lek dla Petii, co

zostawiła go Siana.

- Wejdźcie, przykro mi bardzo, nie zostawiła, choć gorąco

matkę Siany do tego namawiałam. Zadysponowały aby

wysłać całość do nowego szpitala. Muszę tak zrobić bo to ich

własność.

- Rozumiemy, dziękuję.

 

Elena i Petia wyszły na korytarz i od razu obie się rozpłakały.

Widząc to, jedna ze starszych pacjentek, która siedziała na krześle na korytarzu podeszła do nich.

 

- Słyszałam jak się obie naradzały na korytarzu. W końcu obie

stwierdziły, że przecież Petii to i tak nie uratuje, tylko co

najwyżej przedłuży jej cierpienia i potem weszły razem do

gabinetu.

 

......................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania