Pokaż listęUkryj listę

Dzisiaj spadł śnieg

Odważyłam się. Tylko błagam nie zabijcie mnie krytyką, nie pisałam opowiadań już od kilku lat. Pomyślałam, że spróbuję... Zaraz zobaczymy, czy to dobry pomysł.

 

Już prawie. Już prawie koniec. Jestem tak cholernie głodna, że nie mogę myśleć logicznie. Muszę coś zjeść. Zjem szybko, a potem sprawdzę raz jeszcze, czy wszędzie użyłam przedimków. Tylko czy znajdę coś do jedzenia?

Wyślizguję się z mojego zimnego pokoju i kieruję się do kuchni. Niewiele cieplejszej, jak się okazuje. Cholerna cisza. Nikt nie sprząta, nikt nie gotuje, nikt się nie krząta po kuchni... Otwieram lodówkę. Pusto. No dobra, nie licząc włoszczyzny i nadpleśniałego twarożku, który otworzyłam ponad tydzień temu, jeszcze zanim pojechałam do Niego. Uśmiecham się na samo wspomnienie tego tygodnia. STOP! Otrząsam się, teraz jestem w swoim domu. W domu. O ile można to tak nazwać. W dolnej szafce znajduję kilka ziemniaków. Chyba jeszcze świeże. Bez namysłu chwytam za nóż i zaczynam obierać. W głowie mimowolnie zaczynam obliczać, ile jeszcze czasu będzie musiało upłynąć zanim włożę do ust pierwszą frytkę. Tylko na to mnie stać na dzień dzisiejszy. Nigdy nie nauczyłam się gotować. Nigdy nie lubiłam gotowania. A teraz obieram ziemniaki na frytki, bo chociażbym opanowała technikę gotowania w stopniu „jestem mistrzem”, to wątpię, bym z ziemniaków i pomarszczonej włoszczyzny ugotowała coś bardziej wykwintnego. Nagle moje nozdrza zaczyna drażnić jakiś zapach. Taa, żeby tylko… smród. Wącham ziemniaki, lecz czuję tylko słodkawy zapach wydzielany przez bulwy. Rozglądam się po kuchni w poszukiwaniu źródła smrodu. Namierzam miskę z makaronem przykrytą talerzem. Szybko jednak okazuje się, że i tym razem się myliłam. Odór wciąż mnie drażni. Wciąż nie mogę się do niego przyzwyczaić, przeciwnie, raz za razem wyczuwam coraz to silniejszą jego dawkę. Zaczynam przeczesywać szafki kuchenne. Bałagan w pierwszej nie zachęca mnie do szukania śmierdziela. Kilka razy pociągam nosem, lecz niczego nie wyczuwam. Przechodzę do następnej, wypełnionej garami. Trochę daje, ale to wciąż nie jest to. Otwieram kolejną, a moim oczom ukazuje się pół butelki wódki. Na chwile zapominam o smrodzie. Ogarnia mnie złość. Nie, ogarnia mnie wściekłość. W myślach kołują kolejne wyzwiska, których nigdy nie wypowiem. Próbuję się uspokoić. Próbuję myśleć logicznie. Odkręcam butelkę i wącham ciecz, by upewnić się, że to nie woda. Ostry zapach przyprawia mnie o mdłości. Wóda. Odstawiam butelkę na chwilę. Przeczesuję ową szafkę, choć sama nie wiem już, czy szukam śmierdziela, czy innych alkoholi. Jest! W misce pokrytej kilkoma innymi miskami znajduję dwa spleśniałe, ugotowane ziemniaki. Na Boga, nie było mnie tylko tydzień! Migiem wyrzucam śmierdziela i myję miskę dokładnie; zdaje się, że mam o jeden problem mniej. Została mi wódka i mój powiększający się głód. Moją pierwszą myślą jest wylanie zawartości butelki do zlewu. Jeszcze kilka lat temu zrobiłabym to bez wahania. Ale dziś… dzisiaj tego nie zrobię. Drepczę do swojego pokoju i chowam butelkę pod łóżkiem. Wracam do kuchni i dokańczam obieranie. Smrodu już nie ma, za to głód daje się we znaki. Zaczynam kroić ziemniaki w plastry, kiedy słyszę kroki. Mogę się domyśleć, że to mama. Przeszywa mnie dreszcz, lecz karcę się za te nerwy i za chwilę stoję już opanowana. Drzwi do kuchni otwierają się.

- A toś ty tu jest… - zwraca się do mnie. – Co robisz? Frytki?

Nie muszę nawet na nią patrzeć. Jej głos brzmi tak nienaturalnie, jak za każdym razem, kiedy się upija. Czuję odór wódki, już cała nią przesiąkła. Kiedy jest w takim stanie, czuję do niej obrzydzenie.

- Jak widać… - mówię chłodno zerkając na nią, co prędko zauważa.

- Co się tak patrzysz? – pyta, i widzę, że jej oczy zmieniły się z tych łagodnych i kochających na zupełnie mi obce i wrogie.

Nigdy nie potrafiłam opanować mojej mimiki. Nawet kiedy bardzo się starałam, moja twarz mówiła wszystko. Nie wiem, czy chciałabym, by ktokolwiek obdarował mnie spojrzeniem, jakie jej sprzedałam. Nie odpowiadam. Te rozmowy wydają mi się takie bez sensu. Przecież ona i tak niczego z nich nie zapamięta. A ja będę o jedną taką rozmowę zdrowsza.

- No, co się tak gapisz głupio? – ponawia pytanie, a ja czuję, jak wzbiera we mnie nienawiść.

- Daj mi spokój. – Zmuszam się do łagodnej wersji tego, co układałam sobie w głowie.

- Dać ci spokój – przedrzeźnia mnie – aha, no dobra to dam ci spokój. – Robi wstrętne miny i widzę, że sięga do szafki, którą przed momentem opróżniłam.

Otwiera ją i sięga w głąb. Chwytając powietrze w miejscu, gdzie stała butelka, spotyka się z rozczarowaniem. Widzę jej zdziwioną minę, widzę, jak zagląda do środka, widzę, jak na jej twarz wślizguje się obce oblicze.

- Gdzie jest ta flaszka, co tu stała? – zwraca się do mnie, a ja nie wiem jeszcze, co chcę jej odpowiedzieć. – Gdzie jest flaszka, się pytam?

- W zlewie – odpowiadam, patrząc jej prosto w oczy.

Uwielbiam w takich chwilach robić jej na złość.

- Co? – Robi jedną ze swoich najgorszych min, jej twarz jest wtedy tak nieludzko zniekształcona. – Czegoś mi to wylała?

- Żebyś nie chlała – mówię cicho, chyba tracę pewność siebie.

- Aha, żebyś nie chlała. Nie spodziewałam się, że od własnego dziecka takie słowa usłyszę… - zaczyna wyć, a ja walczę ze sobą, by nie wymięknąć.

- Daruj sobie – mówię resztką sił.

Milknie. Przechadza się jeszcze tylko po kuchni, zapewne szukając słów; wymyślając taktykę, jak mnie przechytrzyć.

- Nie wierzę ci. Naprawdę wylałaś? – Jej głos zmienia się w możliwy do zniesienia. – Nie wylałaś. Gdzie jest ta flaszka?

- Nie ma – mówię i stawiam patelnię na palnik, jestem już doszczętnie zobojętniała.

- Nie chce się denerwować. Gdzieś dała tą flaszkę? – podnosi głos.

- Wypiłam – odpowiadam, podśmiechując się.

Odwracam się do niej ubawiona, chcąc zobaczyć jej minę. Wygląda na wściekłą, ale nic nie mówi. Prześwietla mnie tylko spojrzeniem.

- Wypiłaś? – Uspokaja się. – No to dobrze, toś se wypiła i już. Nie ma.

Siada przy stole i patrzy mi na ręce. Nienawidzę tego. Uśmiecha się, a wiem, że w tym samym czasie przeklina mnie w swoich myślach. Wrzucam skrojone ziemniaki na patelnię, a gorący olej przyjmuje je niechętnie. Skwierczenie dziś wcale mi nie przeszkadza, bez tego panująca cisza mogłaby doprowadzić do niepożądanych akcji.

- Toś sama wypiła? – drąży temat. – Czegoś mnie nie zawołała? Razem by my se wypiły.

W tym momencie gorąca kropla oleju odpryskuje prosto na moją rękę, a ja aż piszczę z bólu i błyskawicznie odsuwam się od kuchenki.

- Uważaj! – mama wstaje z krzesła. – Pokaż mi to. Bardzoś się oparzyła?

- Zostaw żesz mnie! – podnoszę głos.

Wkładam rękę pod kran i puszczam zimną wodę. Że też cholerstwo musiało mnie oparzyć. Ja to mam pecha.

- Coś taka opryskliwa? – Mama dąsa się, lecz siada z powrotem na krzesło.

- Bo już mam wszystkiego po dziurki w nosie! Nie mogę sobie dać rady z tą pieprzoną pracą! Dobrze wiesz, że wracam do domu głodna i zmęczona, ale nawet obiadu nie potrafisz ugotować! Z resztą, i tak nie ma nic poczciwego do jedzenia w tym domu. Wszystkie pieniądze wolisz przechlać, niż jakieś zakupy zrobić. Mam dość, rozumiesz? – Wypluwam z siebie jad, w innym wypadku zżarłby mnie od środka.

- Jakie przechlać? Ty się słyszysz, co ty mówisz do mnie? – Jest świetną aktorką, mimika jest wręcz genialna, tak jakby godzinami ćwiczyła przed lustrem.

- Przestań! Myślisz, że nie wiem? – Nie rozumiem, skąd bierze się we mnie ta nienawiść.

- Przecież ja nie piję! Zrozum! – Prawie płacze.

- No jasne, że nie pijesz… Ty chlejesz!

Mama wstała, przygryzła wargi w grymasie i oparła się o blat.

- Ty mi, kurwo, nie będziesz mówić, co ja mam robić, a co nie. – Zabrała się i wyszła z kuchni.

Zastygam. Chyba nie mogę przyjąć do wiadomości tego, co przed chwilą usłyszałam. Ja wiem, ona nie jest świadoma tego, co mówi; a jednak trochę mnie zabolało. Trochę. Przypaliłam frytki. Wyjęłam je na talerz i wróciłam do swojego pokoju. Miałam przed sobą jeszcze sprawdzanie pracy; dopisywanie zgubionych przedimków i parafrazowanie moich durnych konstrukcji. Dobrze, że ta żmudna praca potrafiła mnie uspokoić.

***

Dzisiaj spadł śnieg. To była pierwsza rzecz, jaką zobaczyłam po przebudzeniu. Może w innej sytuacji nawet bym się z tego ucieszyła, ale dzisiaj nie uśmiechało mi się popylać po śniegu w adidasach. Wczoraj rozkleiły mi się zimowe buty, więc liczyłam, że pogoda się nieco poprawi. Jak widać, Natura nie stanęła dzisiaj po mojej stronie. Wyzbierałam się w moim żółwim tempie, mimo tego, że w domu panował chłód. Rankiem zawsze byłam jakoś bardziej wytrzymała niż wieczorami. Już miałam wychodzić, kiedy nagle przy mnie zjawiła się mama i podała mi do ręki kilka monet.

- Kup mleko.

Następne częściDzisiaj

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • No i opłacało się mnie posłuchać z pisaniem prozy... Jak coś mówię, to tak jest i tym razem też się nie pomyliłem :D Gdybym miał porównać to opowiadanie do czegoś, to chyba najtrafniejszy byłby ,,Ulisses" Joyca, a z naszego rodzimego podwórka... ,,Pamiętniki z Powstania Warszawskiego" Białoszewskiego. Bardzo fajnie wyszedł Ci ten strumień świadomości, widoczny szczególnie w pierwszej części opowiadania. Urwane, nierozbudowane zdania nadawały całości... realności myśli prawdziwych, takich jakie nawiedzają nas na co dzień.
    No, jak na siebie to rozpisałem się niemiłosiernie, więc już daruję Ci nudzenia i zostawię tylko piątunieczkę :)
  • Billie 23.03.2016
    Szymon Szczechowicz miłe zaskoczenie, byłam przygotowana na jakieś 'hejty'... Z tymi porównaniami to bym uważała :) Dziękuję Ci bardzo :)
  • Lucinda 23.03.2016
    Podoba mi się ten tekst. Fajnie, że postanowiłaś napisać prozę, choć muszę przyznać, że byłam zaskoczona, gdy zajrzałam i zobaczyłam jakąś historię, bo spodziewałam się raczej wiersza, a tu mogę napisać jakiś komentarz. Napisałaś to takim przyjemnym stylem. Choć zdarzenia nie były jakieś nadzwyczajne, to czytało się płynnie i bardzo dobrze, na pewno nie znudził mnie ten tekst. Zgadzam się z Szymonem, te krótkie zdania świetnie wpasowywały się w tę sytuację. Cała historia wyszła Ci realistycznie, czasem byłam zdziwiona niektórymi kwestiami, które jednak bardzo dobrze łączyły się z tym, jak przedstawiona została postać. Ciekawe wydało mi się to, że matka denerwuje się, gdy słyszy, że córka wylała wódkę do zlewu, ale gdy słyszy, że tamta mogła to wypić, zbywa ten fakt milczeniem, co najwyżej wypomina, że jej nie zawołała. W każdym razie ten utwór oceniam bardzo pozytywnie. (Hm, Szymon twierdzi, że niemiłosiernie się rozpisał, a ja całkiem na odwrót, zazwyczaj zmuszam autora do czytania dłuższych wywodów :D ).
    ,,Tylko, czy znajdę coś do jedzenia?" - ten przecinek nie wydaje mi się potrzebny;
    ,,czy szukam śmierdziela (przecinek) czy innych alkoholi" - spójnika używasz drugi raz w tym samym znaczeniu;
    ,,Nawet, kiedy bardzo się starałam moja twarz mówiła wszystko" - tu bez tego przecinka, ale za to przecinek przed ,,,moja";
    ,,gdzie stała butelka (przecinek) spotyka się z rozczarowaniem";
    ,,W zlewie. – odpowiadam patrząc jej prosto w oczy" - jeśli kontynuujesz narrację z małej litery, to wypowiedzi nie kończysz kropką (chociaż w większości przypadków chyba zachowywałaś tę zasadę);
    ,,Żebyś nie chlała. – mówię cicho" - jak wyżej;
    ,,Nie chce się denerwować. Gdzieś dała tą flaszkę?" - ,,tę";
    ,,nie mogę przyjąć do wiadomości to, co przed chwilą usłyszałam" - ,,tego", zamiast ,,to". 5:)
  • Billie 23.03.2016
    Lucinda dziękuję za komentarz :) Cieszę się, że opowiadanie tak dobrze zostało przyjęte :) Starałam się, ale jak widać jakieś błędy się wkradły... Faktycznie, zapomniałam, że się kropek nie stawia :/ Zaraz wszystko poprawię, pomijając 'tą flaszkę'. Jak widać matka nie jest szczególnie wyedukowana, a ta mowa miała tylko to podkreślić.
  • Lucinda 23.03.2016
    Billie, skoro to zabieg celowy, to się zgadzam:) Widać było, że potrafisz pisać poprawnie, a błędów jest niewiele i wynikają na ogół z niedopatrzenia, w przeciwnym razie byłoby ich dużo więcej. No i jeśli zdecydujesz się nadal pisać prozę, to chętnie będę zaglądać:)
  • Billie 23.03.2016
    Lucinda na pewno jeszcze coś wstawię :) Chcę się rozwijać, bo już prawie zapomniałam, jak to jest. Dzięki, że wpadłaś :)
  • Jan Potfforny 24.03.2016
    - Kup mleko. to tryb rozkazujący i chyba ma być wykrzyknik?
    Dałem 4,99, czyli 5!
  • Billie 24.03.2016
    Chciałam, żeby to zabrzmiało łagodnie. Matka następnego dnia pokornieje i zachowuje się jakby nic się nie stało. Po prostu mówi zwykłym tonem, dlatego bez wykrzyknika. Dziękuje za opinię :)
  • candy 14.05.2016
    Auć, ta końcówka jest najbardziej przykra z tego wszystkiego. Po czymś takim zachowywanie się, jakby nic się nie stało to wyjście najgorsze z możliwych. Opowiadanie świetne, z dobrą i życiową puentą... 5
  • Billie 14.05.2016
    Dziękuję, candy :)
  • Rasia 06.07.2016
    "O niewiele cieplejszej, jak się okazuje." - albo coś zjadłaś, albo to "o" jest zbędne :)
    "opanowała technikę gotowania w stopniu „jestem mistrzem” to wątpię" - przecinek po cudzysłowie
    "a ja czuję jak wzbiera we mnie nienawiść." - przecinek po "czuję"
    "widzę jak zagląda do środka, widzę jak na jej twarz wślizguje się obce oblicze." - po "widzę" x2
    "odpowiadam patrząc jej prosto w oczy." - po "odpowiadam"
    "Gdzieś dała tą flaszkę?" - tę*, chyba że jest umyślnie "tą" przez dialog
    "wolisz przechlać niż jakieś zakupy zrobić" - przecinek po "przechlać"
    Świetny tekst, bardzo mi się podoba. Bardzo dobrze oddałaś realizm sytuacji. Duży plus za końcówkę, bo uczyniłaś ją bardzo dwuznaczną. Można ją odbierać jako obojętność matki, takie zachowanie jak gdyby nigdy nic, a z drugiej, jeśli wczyta się jeszcze raz, można pomyśleć, że do matki coś dotarło i to "kup mleko" jest takim cichym przyznaniem się do nałogu. Bardzo fajnie było coś takiego u Ciebie przeczytać, zostawiam 5 :)
  • Billie 06.07.2016
    I znów się błędy wkradły, co ja bym bez Ciebie zrobiła? :) Cieszę się, że się podobało i miło było przeczytać Twoją refleksję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania