Fabryka Zła – Część I (Tw 16)

Złośliwy oficer

Wycieczka na wieś

Gatunek: Sci-fi, wojenne

 

Słońce powoli zachodziło nad błękitnym niebem Asgardu, jednej z planet Wielkiej Konfederacji, przynosząc noc i obietnice spokojnego snu. Jednak nie wszyscy zmierzali do nocnego odpoczynku.

Stado wielkich ptaków krążyło nad lądowiskiem naszego statku, nie wiedząc, czy zaatakować, czy odpuścić. Byliśmy łakomym kąskiem dla nich, idealni do napełnienia brzuchów na parę dni, bezbronny rarytas rzadko spotykany w tych stronach, gdzie niemal wszystko potrafi się obronić.

— Ustawić się w szyku! Jestem Leutnant Fritz, od dzisiaj będę waszym ojcem, bratem, największym skurwysynem i najstraszniejszą marą w waszym snach. — Oficer w czarnym mundurze przechadzał się przed nami z rękoma trzymanymi z tyłu. Jego kaprawa twarz jasno mówiła, że nie ma z nim żartów. — Zostaliście wybrani do specjalnej jednostki Mrocznych Żniwiarzy. Wasze wspaniałe niebieskie oczy, blond włosy i rysy twarzy prawdziwej rasy będą wizytówką naszej Konfederacji, elita wśród innych obywateli. Wkrótce wezmę się za was, ale najpierw oddaje głos Hauptmannowi Krugerowi.

Ustąpił miejsca o wiele gorszemu typowi ze skórzanym płaszczem naciągniętym na mundur. Monokl w oku niebezpiecznie błyszczał, a laska z metalowym zakończeniem drgała w dłoniach, zakrytych rękawiczkami.

— Jak już mnie przedstawił mój podwładny, jestem Hauptmann Bruno Kruger, zastępca Obersta Wilhelma. Zajmuje się edukacją polityczną i dyscypliną. Ty, jak się nazywasz? — Trzymaną w ręku laską wskazał na rekruta tuż obok mnie.

— Jestem Ludwik Ofenbach — zapiszczał zupełnie niemęsko, wzbudzając śmiech wszystkich wokół.

— Jak się tu dostałeś? — spytał oficer, podchodząc do chłopaka.

— Przeszedłem rygorystyczne testy oraz kontrolę komisji do spraw rasy. — Wyprostował się dumnie, choć ja z trudem panowałem nad śmiechem. Oficer chwycił mocniej laskę i uderzył go w twarz. Ranny pod wpływem ciosu wystąpił z szeregu i padł na kolana. Oprawca ściągnął płaszcz i podał go podporucznikowi, następnie nie spiesząc się, używając miarowego tempa, kontynuował bicie, metalowa gałka nie oszczędzała biedaka, raz za razem robiła miazgę z ciała. Żaden z nas nie drgnął, każdy wpatrywał się w dal, udając, że nie słyszy jęków katowanego.

Po kilku minutach kat skończył, wytarł krew o ubranie ofiary i dysząc, wstał.

— Brzmisz gorzej niż kobieta. Jak z tobą skończymy, będziesz elitą nadrasy. Teraz wstawaj łamago! Dalej!

Obity, poganiany przez swego oprawcę wstał, choć raczej można powiedzieć, próbował. Niestety bezskutecznie.

— Ty idioto, bezużyteczne ścierwo! — Kopnął go z całej siły. — Jesteś bardziej oporny, niż myślałem. Wstawaj, parę kółek dobrze ci zrobi. Biegniesz przed moim ścigaczem. — Dystyngowanym krokiem podszedł do pojazdu, wsiadając za kierowcą. Ludwik nie czekając na kolejne razy, ruszył, by wypełnić polecenie. Zaczął biec, mimo bólu wypisanego na twarzy, po chwili zniknęli za bramą, słyszeliśmy tylko krzyki. Ofenbach już od początku nie miał łatwo.

— Skoro wstęp mamy za sobą, to przejdźmy do sedna sprawy. — Fritz kontynuował, jakby nic się nie wydarzyło. — Nie przylecieliście tutaj z różnych zakątków Konfederacji, by bawić się i odpoczywać. Zostaniecie ćwiczeni i trenowani do granic możliwości, nawet jakbyście mieli rzygać z wycieńczenia, będę nieugięty, elitę rzeźbi się mocnymi ruchami, a nie delikatnym puknięciami. Puknąć to można dziwkę w burdelu. Zrozumiano?

— Tak jest! — odpowiedzieliśmy wszyscy razem.

— Nie słyszałem!!!

— Tak jest panie Leutnant! — Echo poniosło nasz krzyk po całej okolicy.

— Wyśmienicie. — Uśmiechnął się szeroko. — Od teraz nie jesteście ludźmi, jesteście Mrocznymi Żniwiarzami, nie jednostką, tylko masą. Wasze życia należą do Konfederacji. A teraz biegniecie za mną, aż do koszar. — On również wsiadł do ścigacza, który po chwili wisiał już parę metrów nad ziemią, gotowy lecieć dalej. Nie czekaliśmy na powtórzenie rozkazów, ustawiliśmy się w dwuszeregu za pojazdem. Oficer wrzucił bieg, a my podążyliśmy za nim, z trudem nadążając.

Aż przypomniałem sobie treningi w jednostce strzelców górskich. Takie marsze były tam na porządku dziennym. Ach świeże powietrze górskie, śnieg pod stopami, specjalne narty plazmowe i niezbadana przestrzeń... Gdyby nie lepszy żołd tutaj i inne udogodnienia, na pewno nie bawiłbym się w przenosiny. Niestety rodzina w Berlano, stolicy Konfederacji potrzebuje mojej pomocy, ile ojciec może zarobić w tamtejszej kopalni? Siostra, brat i matka, jak on miałby sam wykarmić tyle gęb? Wykonałem parę testów, przeszedłem przez ostrą selekcję i jestem tutaj. Jedyne, co mi przeszkadza to polityka wszechobecna w tej jednostce, jeśli jest ona obecna w armii, nic dobrego z tego nie wyniknie.

— Nie jest z wami źle.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Fritza. Spojrzałem na kolegów, niektórzy ledwie stali na nogach, jeszcze inni wymiotowali w krzakach, tylko paru w spokoju próbowało kontrolować oddech.

— Przebiegliście tylko jedenaście kilometrów i to luźnym tempem, przynajmniej to zrobiliście. Dobry początek. — Zaparkował tuż obok nas. — Teraz marsz do łóżek, pobudka skoro świt, jutro dostaniecie swój ekwipunek.

Otworzyliśmy drewniane wrota pobliskiego baraku, no cóż, do standardu najlepszego hotelu dość dużo brakowało. Piętrowe prycze, metalowe szafki tuż obok i piecyk zasilany starymi ogniwami, na samym środku. Miałem nadzieję, że działa, słyszałem, że tutejsza zima do łagodnych nie należy. Kto wie, jaka jest aktualna pora roku... Na każdej planecie jest inaczej.

— Hej, jestem Herman Loreen. — Zaczął rozmowę mój sąsiad z dołu, gdy wybrałem łóżko nad nim.

— Hans Szmitt — odpowiedziałem krótko. Nie chciałem zawierać znajomości, przeważnie trwały one do pierwszej, większej bitwy.

— Miło cię poznać Hans. — Wyciągnął do mnie rękę. — Jako jeden z nielicznych trzymałeś się na nogach. Czyżby jakaś jednostka specjalna?

— Górska. Takie spacery to nic wielkiego. — Zaciekawił mnie tym spostrzeżeniem. Zignorowałem wyciągniętą dłoń i usiadłem na łóżku.

— Tak myślałem, tylko wy macie takie wydolne płuca. Ja jestem z desantowej, właściwie to byłem... Póki ojciec nie przeniósł mnie tutaj, ostatnie lądowanie na tyłach wroga przysporzyło nam sporo strat. Jedna mała planeta, a tyle kłopotów.

— Mówisz o Krecie? Słyszałem, o tym. Aż dziw, że przeżyłeś.

— Mój starszy też to samo powiedział. — Na przystojnej twarzy pojawił się smutek. — Co drugi z mojego oddziału nie wrócił, ale skończmy to smęcenie. Lepiej kładźmy się spać. — Nie czekając na odpowiedź, zniknął z mego pola widzenia. Powróciłem więc do pozycji leżącej, podpierając rękoma głowę. Ciekaw jestem, czy codzienność będzie się różnić od poprzedniej? Z tym pytaniem zapadłem w sen.

Nazajutrz, gdy tylko słońce wstało, zabrzmiała trąbka. Ledwo kontaktując ze światem, udaliśmy się na dwór, gdzie stało koryto z wodą. Umyliśmy zaspane twarze i zęby w lodowatej cieczy, po czym pod nadzorem Leutnanta Fritza zaczęliśmy poranną gimnastykę. Wbrew wszystkiemu nie sztorcował nas zbytnio, trochę pokrzyczał, gdy widział w zasięgu wzroku swego przełożonego, ale nic poza tym. Tego błysku monoklu trudno przeoczyć, dzięki czemu podwładni, wiedzą, kiedy mają się "przyłożyć".

— Dobra żółtodzioby, teraz ruszać dupy i za mną. — Poprowadził nas do pomieszczenia z licznymi kojcami. — Od dzisiaj ten czworonóg będzie waszym towarzyszem, będziecie o niego dbali, inaczej zostaniecie ciężko ukarani. — Przydzielono nam odpowiedniego zwierzaka w pojedynczym boksie. Mnie trafił się słodkooki o czarnej sierści. Siostra na pewno oszalałaby na jego punkcie.

— Panie Leutnant! Ale po co nam zwierzę? — spytał jeden z żołnierzy.

— Dowiecie się później. Nauczy was posłusznego wykonywania rozkazów bez zastawiania się. Ktoś ma jeszcze jakieś „mądre” pytania? — Nikt nie odpowiedział.

Dziesięć minut później skończyła się przerwa i znów musieliśmy biegać, tym razem dwa razy więcej, niż wczoraj. Potem pajacyki, pompki, aż w końcu nadszedł czas na szkolenie polityczne.

— Co jest najważniejsze w życiu? — Zajęcia prowadził, nie kto inny, jak Hauptmann. Pomieszczenie z licznymi ławkami i pulpitami. Aż brakowało starego profesora z drewnianą linijką w rękach, obserwującego, czy nie oszukujemy na teście.

Odpowiedziała mu cisza.

— Ty! — Wskazał na Ofenbacha, który dołączył do nas znacznie później. Wciąż wyglądał jak obite mięso. — Odpowiedz!

— Rodzina — rzekł nieśmiało.

— Źle — warknął, lecz powstrzymał się od uderzenia. — Następny! — Tym razem padło na mnie.

— Najwyższy Wódz — palnąłem bez zastanowienia. Tylka taka odpowiedź pasowała mi do takiego świra.

— Prawie, prawie. A ty Helmut, wiesz, o co chodzi? — Zmiana nastawienia była bardzo wyczuwalna. Laluś przypominał zupełnie inną osobę.

— Najważniejsza jest Konfederacja.

— Zgadza się. Choć jeden mądry w klasie. — Popatrzył z niechęcią na Ludwika. — Najważniejsza jest Konfederacja, dla niej żyjemy i dla niej umieramy. Jednostka jest niczym w porównaniu do niej. Dlatego wy, jako elita super rasy musicie zrozumieć obowiązek na was nałożony... — Dalsza część upłynęła na podobnych bzdurach. Po zajęciach nastały ćwiczenia fizyczne i tak skończył się dzień.

Kolejne dni, tygodnie upływały na tym samym, nawet Ofenbach z pokorą zaczął, znosił swoje kary, nie oponując w ogóle, zauważyłem, że jego głos uległ również zmianie. Niestety pod wpływem ciągłego poniżania zaczął miewać koszmary, po których moczył się, niczym małe dziecko. Ostatnią noc musiał spędzić z mokrym materacem nad głową, w samej cienkiej bieliźnie na sobie. Kruger nie miał litości, mimo początku srogiej zimy. Tak niestety przybyliśmy tutaj pod koniec jesieni, pechowy nasz los.

Zauważyłem też dziwne traktowanie mojego nowego przyjaciela przez personel ośrodka szkoleniowego. Nikt na niego nie wrzeszczał, wszelkie błędy ignorowano. Jakby był nietykalny.

— Powiedz Helmut, co z tobą jest nie tak? — spytałem prosto z mostu, podczas porannej gimnastyki. W końcu przez ten czas zdążyliśmy się bliżej poznać i zakolegować, podobnie jak Schwarca traktowałem go, jak towarzysza. Kto, by pomyślał, że tutejsze psy tak szybko rosną? Nigdy nie przypuszczałem, że można się tak przywiązać do zwierzęcia. Nie uniknąłem też znajomości z Loreenem, niczego nie da się zaplanować.

— Chodzi ci o włażenie mi w tyłek?

— Nie tak to określiłem, ale tak.

— Żadna w tym moja rola — odparł szybko. — Jakbyś miał ministra wojny za ojca, też byś tak miał. Podlizują się tylko, dlatego, by przysłał nowe miotacze i blastery do tutejszej placówki. Łaskawe oko wielkiej szychy dużo daje.

— Musisz czerpać duże profity z tego. — Spodziewałem się, jakiegoś szantażu, albo osiągnięć, ale rodzic na wysokim stołku? Brzmi zbyt prosto.

— Wiecznie niezadowolony grubas. „Helmucie musisz zrobić to, nie możesz tego, jako nadczłowiek...” I tak pierdzieli i pierdzieli. Wiecznie niezadowolony, ciągle wymagający. Planuje ze mnie zrobić elitę.

— Czyżbym wyczuwał niechęć? Myślałem, że lubisz być w wojsku.

— Bo tak jest, ale marzę o zostaniu nauczycielem, chce uczyć innych o wybitnych twórcach i ich dziełach. Ale ojciec nie chce, o tym słyszeć. W naszej rodzinie od zawsze każdy był wojskowym, kobiety są do KKK, kuchni, kołyski i kościoła, a mężczyzna musi być w armii. Nie chce zabijać, mieć ciągle krwi na rękach. Kiedyś się uwolnię od tej klątwy.

Rozmowę przerwał nam jeden z rekrutów, oficer wznowił ćwiczenia.

I tak powoli mijało szkolenie, w międzyczasie doszedł trening z użycia podstawowej broni i strzelania do celu. Kbk nie był trudnym do obsługi miotaczem, był celny o dość niskiej szybkostrzelności. Przed każdym wystrzałem trzeba było przesunąć rączkę zamka do tyłu, ładując pocisk do komory, dzięki specjalnemu mechanizmowi i energii zmagazynowanej w magazynku na pięć naboi. Wymagało to dużo siły, ale efekt wart swej ceny.

Któregoś dnia Leutnant obudził nas w środku nocy, rozkazując przebrać się w mundury i hełmy.

— Waszym zadaniem jest zlikwidowanie zbiegów, są uzbrojeni i niebezpieczni — rzekł, rozdając Kbk z ostrą amunicją. — Nie miejcie litości, jeśli oni was zobaczą, zapewne pociągną za spust bez wahania.

Następnie przetransportowano nas wielkim ścigaczami na miejsce. Mróz szczypał policzki, a śnieg skrzypiał pod naszymi nogami, obok nas rozpościerała się jakaś wieś i pole, gdzieś daleko jawił się zaśnieżony las. Gdyby nie miotacz w dłoni, czułbym się, jak na wycieczce.

Rozsypaliśmy się w tyralierę, próbując poprzez zamieć zobaczyć nieprzyjaciela. Bez skutku, dopiero używając reflektorów na transporterach, dostrzegliśmy w oddali uciekających. Nie tracąc czasu, rzuciliśmy się w pogoń. Niektórzy zaczęli już strzelać, banda amatorów. Za daleko, nie trafią nawet muchy.

Odbezpieczyłem broń i będąc w odpowiedniej odległości, przystanąłem i wymierzyłem. Echo poniosło dźwięk wystrzału, a czerwona wiązka uderzyła wprost w plecy wroga. Zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno uzbrojeni uciekinierzy, ani razu nie wystrzelili, mimo wielu możliwości. Skierowałem kroki w stronę miejsca, gdzie powinno leżeć ciało zabitego, zignorowałem kolegów i ukucnąłem przy mej martwej ofierze. Był to młodzieniec o wiele młodszy ode mnie. Strasznie wychudzony i brudny, leżał tam w łachmanach znajomego munduru, wpatrując się szklistym wzrokiem w rozgwieżdżone niebo. Nigdzie nie zauważyłem broni.

— To Aliant. — Helmut rzucił nazwą państw, będących w opozycji do Konfederacji, wieloletni wrogowie. — I to z tej bardziej barbarzyńskiej i biedniejszej części układu. No wiesz, wielokrotny temat naszej propagandy. Ludzie gorsi od zwierząt, lubujący się w gwałtach i rabunkach. Czerwona zaraza ze Związku Robotników, sojusznicy systemów demokratycznych.

Najbardziej znienawidzeni i upodleni przez Konfederację, teraz wszystko jasne.

— Tak właśnie wygląda nasza chwalebna ojczyzna, zbiór kłamstw, wylęgarnia morderców i zwariowanych oprawców. — Splunął na śnieg i odszedł. Pozostawiłem ciało i dołączyłem do kolegów. Od początku uczono mnie o spełnieniu rozkazów, usunąłem z głowy myślenie i zacząłem zabijać własne sumienie, pociągając za spust, tyle razy, ile miałem uciekiniera na celowniku. „To nie byli ludzie, to tylko nic", powtarzałem w myślach.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (34)

  • Mane Tekel Fares 02.09.2019
    Szybki jesteś :-)
  • krajew34 02.09.2019
    Nadal pewnie błędy są, ale po prostu miałem wenę i pomysł, który nie chciałem zgubić w natłoku dnia codziennego. Będę poprawiał na bieżąco w razie co.
  • Witamy nowy tekst! :)
  • Tomasz Bordo 02.09.2019
    Konfederacji? Czyżby inspiracja Konfeferacją z Korwinem, Braunem i narodowcami?
  • krajew34 02.09.2019
    Mam gdzieś politykę, jak już to na Konfederacji Irokeskiej. To, że jedni przejęli nazwę, czy symbol np. naziści swastykę, to nie oznacza, że jest jednym i tym samym.
  • Ozar 02.09.2019
    Kurdę tak kuknąłem z doskoku, a tu czyta się jak burza. Fajnie zacząłeś i bede na pewno śledził dalej losy tych nadludzi. Hahahaha musisz uważać na słowo Konfederacja, bo zaraz nasz "geniusz" widzi Korwina i spółkę. Niektórzy nie wiedzą, że może być Konfederacja mrówek, słoni czy nawet pcheł. Dobry i zachęcający do dalszego czytania kawałek. 5
  • krajew34 02.09.2019
    No cóż tekst tylko dwuczęściowy, mam zbyt wiele serii, by tworzyć nową. Dzięki za wpadnięcie. A z tym "geniuszem" nic nie zrobię, jak się ma zapolityczniony umysł, to nawet indor będzie komunistą.
  • krajew34 02.09.2019
    Acha byłbym zapomniał drugą część już masz na opowi ( http://www.opowi.pl/fabryka-zlaczesc-ii-a54222/ ), zapraszam do zapoznania, tam ukryłem więcej smaczków, które powinieneś wychwycić, jako interesujący się historią.
  • krajew34 02.09.2019
    Choć teraz patrząc tak smaczków jest tyle samo w obu częściach. Mój błąd.
  • szopciuszek 02.09.2019
    Najpierw to co mi się rzuciło w oczy:

    "Siostra na pewno oszalała, by na jego punkcie." - oszalałaby

    "Waszym zadaniem jest zlikwidowanie niebezpiecznych zbiegów, są uzbrojeni i niebezpieczni" - powtórzenie, no chyba że tak miało być ;)

    „To nie byli ludzie, to tylko nic", powtarzałem w myślach" - jeśli powtarzał to w myślach za każdym razem jak kogoś zabił to by mi lepiej pasowało: "To nie ludzie", bo "byli" sugeruje, że myślał o skończonej akcji i o nich jako całości. Ale oczywiście to tylko takie moje wrażenie ;)

    Poczatkowa scena męczenia ciut przesadzona jak na mój gust.

    Ogólnie jestem pod wrażeniem, że potrafisz tak szybko napisać aż tyle, szacun!

    Tekst wciąga, chociaż główny bohater podpadł mi parę razy swoim zachowaniem. No, zobaczymy jak to dalej będzie, jest dobrze. :)
  • krajew34 02.09.2019
    Zaraz poprawiam błędy. Co do powtarzanie w myślach chodziło głównie o wybicie jeńców, zabijanie w bitwie traktował, jako coś normalnego, ot wygrana w pojedynku na śmierć i życie.
    Scena męczenia... Moim zdaniem nie bardzo, bywali tacy sadyści, co za złe spojrzenie katowali do śmierci, albo za brak honorów mścili się okrutnie.
    Pisanie szybkie, plusy i minusy. Głównie udaje się tylko dzięki pomysłowi i wenie, ale kosztem licznych błędów, których bardzo często, ja jako łamaga edycji nie widzę.
    Fajnie, że podpadł ci bohater, znaczy, że wzbudził w tobie jakieś uczucia.
    Jak zwykle zakończę standardową formułką, dzięki za wpadnięcie.
  • szopciuszek 02.09.2019
    krajew34 Wybicie jeńców - ok, chodziło mi tylko sformułowanie
    Scena męczenia - bardziej chodziło mi to, że krew dolatywala i do stojących w szeregu, a po tym wszystkim (A trwało to trochę czasu, takie miałam wrażenie) pobity wstał i pobiegł. No bo taka główka to trzeba bić i bić, żeby krew leciała, no chyba że po twarzy go lał cały czas ;)
    Dzieki za wyjaśnienia ^^
  • krajew34 02.09.2019
    szopciuszek mógłbym odpowiedzieć, że znęcał się nad nim dość blisko, a bądź co bądź laska mała nie była, w tym również owa kulka i to nie była jakaś znacząca ilość tej krwii, ale nie wiem, czy cię to usatysfakcjonuje. Może w przyszłości z tym zdaniem również pokombinuje.
  • krajew34 02.09.2019
    szopciuszek a jednak wywaliłem jedno zdanie, rzeczywiście "ciulowo" brzmiało.
  • krajew34 02.09.2019
    No chyba, że chodziło ci o masakrację, a potem, że niby pobiegł. No cóż to raczej bieg nie był, prędzej taka próba, sprostaniu bezsensownemu rozkazowi.
  • szopciuszek 03.09.2019
    krajew34 Najbardziej o to zdanie z krwią. Bez tego lepiej. :)
  • Witam,
    Dość ciekawe i calkiem dobrze napisane. Podlece do drugiej części.
    Pozdr.
  • krajew34 12.09.2019
    Dzięki za wpadnięcie.
  • Dzień dobry!
    Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – dziś o godz. 20.00.
    Pozdrawiamy :)
  • Krajew34, oto Twój zestaw:
    Postać: Pijany rolnik
    Zdarzenie: Sine jaja

    Gatunek (do wyboru): Postapo lub (pod kątem Antologii) Horror i pochodne
    Czas na pisanie: 29 września (niedziela) godz. 19.00

    Powodzenia :)
  • krajew34 15.09.2019
    Ło panie TW, a gdzie mi to Pijanego rolnika z sinymi jajami dali, ło matko i córko. Co to za jaja jakieś.
  • Ritha 16.09.2019
    krajew34 :)))
  • Ritha 16.09.2019
    Główny zarzut – za dużo zaimków. Kolejny – ten zapis tytułu aż razi po oczach, czemu tam jest dywiz? Powinno być z półpauza lub pauzą i spacjami:
    Fabryka Zła – Część…

    No i masz sporo dupereli, jakichś tam ogonków brakuje, przecinków itp. albo np.:
    „energii zmagazynowanej w magazynku na pięć naboi” – masło maślane
    No ale już tyle razy były te błędy punktowane, że czas Krajevos ogarniać je samemu ;)

    Plusem natomiast jest łatwość tworzenia fabuły. Ok, lecę do dwójki.
  • krajew34 16.09.2019
    Eee tam, starać się będę w znajdywaniu byków, ale że jestem gramatyczny tuman, to pewnie postępu nie będzie. Mógłbym poprawić tekst, ale jak pisałem już komuś pod dwójką, tekst się na tyle wysuszył, że nie ma po co. Dzięki za wpadniecie.
  • Ritha 16.09.2019
    No z takim podejściem to na pewno... Więcej samozaparcia.
  • krajew34 16.09.2019
    Ritha nie no staram się, nawet mimo moje braku cierpliwości zdecydowałem się, że pozostawiam tekst na parę dni i dopiero wtedy go poprawiam, a tu dużo zważywszy, jak bardzo nie cierpię czekać.
  • Ritha 16.09.2019
    krajew34 o tym mówię:
    "ale że jestem gramatyczny tuman, to pewnie postępu nie będzie" - nie ograniczaj się własną wizją siebie, wszystkiego się można nauczyć, a technikaliów to już na pewno
  • Canulas 16.09.2019
    "— Tak jest! — Odpowiedzieliśmy wszyscy razem" - z małej.

    " Skierowałem swe kroki w stronę miejsca, gdzie powinno leżeć ciało zabitego" - po co "swe"?

    "Najbardziej znienawidzeni i upodleni przez Konfederacje, teraz wszystko jasne." - znienawidzeni przez ile Konfederacji?

    Ok, tyle co można się przyjebać, czyli mało. Czy znakiem tego - dobre? Nooo, jeśli się lubi takie klimaty - tak. Ja lubię umiarkowanei, wieć dla mnie dobre umiarkowanie, ale podwaliny techniczne dużo lepsze.
    Progres znów zauważalny. Da się czytać bez ciągłych "stopów".
    Pozdroxon
  • krajew34 16.09.2019
    Dzięki za wpadnięcie.Miło, że da się czytać w miarę płynnie.
  • Canulas 16.09.2019
    krajew34 realia kojarzą mi się głównie z jakąś utopią z gier. Takei Dishonored czy cuś.
  • krajew34 16.09.2019
    Canulas, wierz mi, że takie szkolenie było w SS. Tam prali mózg równo.
  • krajew34 16.09.2019
    Może niedokładnie takie, ale podobne.
  • Canulas 16.09.2019
    krajew34 - obrarowanie zwierzętami mi przywiodło to na myśl. Uważam jednak że spłyciłeś zrozumienie tego przez głównego bohatera. Fakt, idealistą nie był, ale też nie obnosił się z wątpliwościami. A tak, o - zastrzelili paru i od razu radykalna zmiana. Trochę zostało to przedstawione beznapięciowo. Ale plusem jest to, że widać, mierzysz w duże objętości. Nie pierdolisz się w drabble, typu było-nie ma, tylko od razu zakres kilku tomiszcz się rysuje.
    No i Ludwik był. Tęsknisz za bordowym wariatuńciem
  • krajew34 16.09.2019
    Canulas bardziej zmienił się po śmierci przyjaciela, niż po zastrzeleniu tych jeńców. Możesz mieć rację, że żołnierz, przyzwyczajony do zabijania nie zmieni się tak zaraz, a z drugiej strony każdy umysł jest inny. Zabicie w bitwie to co innego, niż zabicie bezbronnego. Nadal też się uczę, wiem, że się powtarzam, ale próbuje z krótką formą i jeszcze nie wszystko ogarniam z tym odpowiednio skróconymi wątkami.
    Co do Bordo... Prędzej tęskniłbym za hemoroidami, gdybym je miał, niż za nim. Choć i tak mam dziwne wrażenie, że on i Madżin to były te same osoby.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania