Felieton o miłości
Gdy piszę te słowa, zaczyna się właśnie druga historia, z trzech stojących dzisiaj w planie lekcji. Powinienem słuchać? Tak, wiem ale obawiam się, że pomysł na to, co chcę stworzyć, ucieknie w międzyczasie z mojej głowy. Nie żeby to było coś szalenie ambitnego, ale uważam, że jakiś przekaz będzie miało.
Napisałem kiedyś ,,Rozprawę o Samotności” (nawet nie kiedyś, a w walentynki) i właściwie… do ,,rozprawy” było temu daleko, a więc tym razem tytuł jest mniej wzniosły, co nie oznacza, że porusza problem mniej dla mnie istotny. Czy będzie ważny i dla Was? Sami zaraz zobaczycie. Albo i nie zobaczycie, bo jeśli ten wstęp Cię Drogi Czytelniku znudził, to ostrzegam lojalnie, że reszta jest napisana w sposób podobny.
Co skłoniło mnie tym razem do stworzenia tekstu o takiej tematyce? Nic wielkiego, zobaczyłem po prostu zdjęcie tego słynnego mostu, na którym zakochani zapinają kłódki ze swoimi nazwiskami, pozbywając się później kluczyków. Gdzie to dokładnie jest? Nie pamiętam, sprawdzę, jak wrócę do domu i będę przepisywał tekst na komputer (teraz już wiem, że takich mostów jest wiele, ale chodziło mi o najsłynniejszy z nich – Pont des Arts nad Sekwaną w Paryżu).
Do czego zmierzam? Cóż, zacząłem zastanawiać się (pod prysznicem, a jakże!), co z tymi wszystkimi parami, które się rozeszły? Którym nie wyszło? Pamiętają o nich dzisiaj tylko oni sami i ta samotna, rdzewiejąca kłódka, wisząca obok setek innych sobie podobnych. Czy ktoś kiedyś wrócił na most z nożycami, czy piłką do metalu i odciął naznaczoną swoim nazwiskiem ,,pieczęć związku”? Oto jest pytanie, nieprawdaż?
Pójdźmy o krok dalej i zastanówmy się, co powinna zrobić taka rozbita para? Porzućmy już kłódkowy most, nie będzie nam więcej potrzebny. Po prawdzie zawarłem go tutaj tylko po to, żeby zainteresować potencjalnych czytelników, bo sam tekst mógłby istnieć i bez niego. Teraz przejdę do rzeczy.
Czy rozbite pary powinny jak najszybciej szukać drugiej połówki? A może jednak warto odpuścić i poczekać na ,,pewniejszą” (że tak powiem), prawdziwą miłość? To oczywiście sprawa osobista każdego z nas, jednak przez chwilę spróbujmy spojrzeć na całość z oddalonej, całkowicie obiektywnej strony. Który z tych wyborów ma większy sens?
Z jednej strony znalezienie od razu nowego partnera szybko zapełni pustkę w sercu (tak naprawdę w mózgu – tęsknimy za przyzwyczajeniem, jeśli mogę się tak wyrazić). Można się szybciej pozbierać, zapobiec zgorzknieniu i nieprzerwanym mękom egzystencjalnym, wynikającym z ciągłego myślenia o niedoszłym/-ej ukochanym/-ej. Same plusy? Niekoniecznie. Otóż całość tego podejścia ma przynajmniej dwa duże zagrożenia.
Primo – paniczne poszukiwanie nowego partnera, tylko po to, żeby ,,był”. Związek zawarty w takiej sytuacji prawdopodobnie będzie kolejnym nietrafionym (bo, to co czujemy to zapełnienie tęsknoty, a nie miłość), a osoba go zawierająca będzie zachodziła w głowę, co z nią nie tak i czemu nie może zaznać szczęścia w życiu z innym człowiekiem? Kilka takich sytuacji w konsekwencji doprowadzi nas do zgorzknienia, znieczulicy emocjonalnej i, w konsekwencji, samotności.
Secundo – drugim zagrożeniem może być (bardziej lub mniej świadoma) chęć zrobienia ,,na złość” byłemu partnerowi. Pokazanie się przed nim z kimś nowym w celu wbicia tej jednej igiełki. Jeszcze gorzej jest, kiedy połączymy wyżej podany powód z szukaniem partnera na zasadzie przeciwieństwa poprzedniego. Jako kontrast, wiecie, o co mi chodzi? Stary – nie palił, nowy – chodzący komin. Stary – chrześcijanin, nowy – żyd (nie, nie jestem antysemitą).
Takie zachowanie podchodzi już chyba pod chorobę psychiczną, nie uważacie? Nie ma w tym ani grama miłości, a jedynie sztucznie imitująca ją, szeroko pojmowana, ,,niezależność". Zrobić na złość byłemu partnerowi, za wszelką cenę. Bo wiecie… najbardziej potrafią zranić nas ci, którzy kiedyś nas kochali. Wiedzą, którą strunę szarpnąć, żeby zabolało. Jeśli kogoś spotka taka sytuacja kiedyś… nie przejmujcie się takim ,,manifestującym siebie byłym/-ą”, bo fakt takiego postępowania mówi tylko, że osoba owa nigdy Was prawdziwie nie kochała.
To oczywiście tylko dwa z wielu zagrożeń, które można by mnożyć w nieskończoność. Co osoba, to inny przykład mogłaby podać, jednak ja (aby nie zamęczać Ciebie Czytelniku mnogością tekstu) poprzestanę na wyżej wspomnianych. Zastanówmy się teraz nad drugą stroną medalu, czyli ,,czekaniem na tę właściwą osobę, prawdziwą miłość” spokojnie i bez pośpiechu.
Z jednej strony, jak wiemy, jest to sposób może nieco… pewniejszy, chociaż dający… mniejszy wybór, że tak się wypowiem. No, bo jak wiecznie będziemy czekać w sposób bierny jak chłopi opętani przez Chochoła, to figa z makiem na nas trafi, a nie miłość. I uważam, że to jest właśnie największe zagrożenie tego drugiego sposobu na radzenie sobie po rozstaniu z kimś.
Popadnięcie w zbyt wielką stagnację sprzyja rozpamiętywaniu przeszłości, wspominaniu dawnego związku, gloryfikowaniu go i niezdolności do zawarcia kolejnego. Ponad to, jak już wspomniałem, zbyt długie czekanie grozi ,,wieczystą samotnością” i zasileniem szeregów prawie połowy społeczeństwa (tylu według badań mamy singli). Co więcej, należy brać pod uwagę fakt strachu, który może przejawiać się w świadomości tego, jak zakończył się związek poprzedni i niechęci do powtórki z rozrywki.
Która z tych dwóch dróg jest właściwsza? To zostawiam do oceny dla Ciebie, mój Drogi Czytelniku. Jako że tekst ten jest felietonem, powinienem przedstawić na końcu swoje zdanie, jednak tym razem złamię nieco tę zasadę, urywając swój wywód dotyczący miłości w tym właśnie miejscu.
Komentarze (28)
"co chcę stworzyć ucieknie w międzyczasie" - po "stworzyć"
"zdjęcie tego słynnego mostu na którym" - po "mostu"
"sprawdzę jak wrócę do domu" - po "sprawdzę"
"bo to co czujemy" - po "bo"
"Pokazanie się przed nim z kimś nowym, w celu wbicia tej jednej igiełki" - bez przecinka
"wiecie o co mi chodzi" - przecinek po "wiecie"
"czekaniem na tą właściwą osobę" - tę*
Szymonie, ja rozwieję Twoje wątpliwości chociaż do jednego - czasem most ma na sobie tyle tych kłódek, że był kiedyś przypadek, że zlecono je porozcinać i uwolnić most od ciężaru ;p A co do samego zwyczaju - no jest uroczy, nie powiem, ale mój tata zwykł sarkastycznie mawiać, że jak zapną tę kłódkę, to nie znaczy, że ich nic nie rozdzieli. Miał rację? Cóż, miał, chociażby na przykładzie mojej znajomej (koleżanką nazwać jej nie można, wrr, błe).
No a co do samego felietonu, to dużo prawdy niestety tutaj zawarłeś. To strasznie przykre, że ludzie potrafią być ze sobą szczęśliwi, a potem nie potrafią godnie się rozstać. Bo jednak nawet w tej przeszłej miłości osobie należy się szacunek i skoro robimy na złość komuś, z kimś się rozstaliśmy bądź go obrażamy (czytaj: głupia była, co za suka). To tak naprawdę obrażamy samych siebie, bo kto mądry jest z głupią dziewczyną czy suką, czyż nie?
Ja z kolei myślę, że miłość rzeczywiście przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach, że jeśli jesteśmy otwartymi ludźmi, do sama do nas przychodzi. Przykładowo - moi rodzice spotkali się w szpitalu :)
Dobra, koniec dygresji. Podziwiam za odwagę i poruszenie tematu, piąteczka dla Ciebie. Ale następnym razem uważaj na historii, bo chyba ją zdajesz, prawda? :D
Już poprawiam błędy!
A historię zdaję, no wiem... ale akurat był prosty temat, więc pozwoliłem sobie na kilka chociaż akapitów :D
No i nie ma za co, ale sprowokowałeś mnie do rozpisania się xD
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania