Gdy milkną światła lamp

29 września 2024 roku

Ze snu, a raczej koszmaru wybudził mnie brzdęk odebranej wiadomości. Nie odrywając głowy od mięciutkiej poduszki, zacząłem błądzić dłonią po blacie nocnego stolika w poszukiwaniu smartfona. Gdy nareszcie udało mi się go odnaleźć, półprzytomnym kątem oka rzuciłem na ekran wyświetlacza. Wystarczyło ujrzenie jedynie początkowej nazwy nadawcy, abym momentalnie wyleciał z łóżka jak poparzony.

—Tia napisała do mnie pierwsza? Do tego z samego rana? Co jest,czy ja śnię?

Pośpiesznie dwukrotnie kliknąłem w okienko czatu, czekając w emocjach na moment, aż w pełni się ono otworzy. Ku jeszcze większemu zdziwieniu okazało się, że nadesłała ona wiadomość głosową.

—Yoho, tutaj twoja ulubiona piosenkarka. Pewnie niezmiernie dziwi cię fakt, że tym razem to ja odezwałam się jako pierwsza. Lecz nie rób sobie zbędnej nadziei. To nie tak, że nagle zaakceptuje twoje uczucia czy coś. Chcę ci jedynie przypomnieć, że za dwa dni rozpoczyna się rok akademicki. Zdaje sobie sprawę, że twoja praca jest bardzo ważna. Jednak, za niedługo staniesz się pełnoprawnym studentem. Spróbuj opuszczać zajęcia, a porozmawiam z prezesem, aby zawiesił twój angaż do odwołania!-wykrzyczała, po czym dosadnie westchnęła.—Pamiętaj, iż na rozpoczęciu musisz przyćmić wszystkich swym blaskiem. Czy tego chcesz czy nie, umówiłam cię na wizytę w naszym ulubionym lokalu odzieżowym. Termin przypada na dziś o piętnastej. Spróbuj się spóźnić bądź nie przyjść, a nakopie ci do tyłka. To chyba wszystko, ja wracam na plan kręcenia teledysku. Nie musisz dziękować swojej ukochanej siostrzyczce, to wszystko dla twojego dobra. Bye-bye!

Zacisnąłem pięść, jednocześnie przeklinając w myślach tę przeklętą istotę. Choć zdawała sobie sprawę z żywionych do niej uczuć, nawet przez moment nie spojrzała na mnie jak na prawdziwego mężczyznę. W przypływiu gniewu zebrałem się na napisanie najbierdziej pyskatej i oschłej odpowiedzi z spośród tysięcy dotychczas wymienionych wiadomości.

---Ok-wysłalem.

***

Nazywam się Tristian Tornstar. Choć na pozór mogę sprawiać wrażenie w miarę normalnego chłopaka, gdy tylko mijam próg mieszkania moje zachowanie diametralnie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. A wszystko zaczęło się nieco ponad trzy lata temu, gdy ujrzałem ją w telewizji po raz pierwszy. Runa, Runa Koharu. Wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie, abym zadurzył się w niej po uszy. Chociaż było to jednostronne uczucie, okres spędzony na śledzeniu rozwoju jej kariery był najszczęśliwszym momentem mojego marnego życia. Gdy tylko wychodziły jakieś akcesoria z jej podobizną, natychmiast je kupowałem. Gdy jej zespół wydał nową piosenkę, całą noc spędzałem na nabijaniu wyświetleń. Jednakże…w pewnym momencie Runa zniknęła. Do dziś nikt nie ma pojęcia, co się z nią właściwie stało. Wiadomo jedynie, że z dnia na dzień rozpłynęła się ona w powietrzu. Nie skłamię stwierdzając, że niemalże cały kraj na długi czas pogrążył się w żałobie narodowej. Zresztą, ze mną było zupełnie tak samo. Runa była jedynym powodem, dla którego codziennie wstawałem, jadłem, czy też uczestniczyłem w życiu społecznym. Po jej niewyjaśnionym odejściu przez długi czas nie byłem w stanie dojść do siebie. Dni mijały, lecz dla mnie świat zdawał się stać w miejscu. A przynajmniej do momentu, w którym poznałem Tię. Ona jedyna potrafiła ponownie rozpalić ogień w mym oziębłym sercu.

Aczkolwiek, jak mówi pewne przysłowie, upływ czasu uleczy nawet te najgłębsze rany. Im bardziej zadurzałem się w Tii, tym coraz rzadziej zdarzało mi się przywoływać bolesne wspomnienia z Runą w roli głównej. Choć zajęło to ponad dwa lata, nareszcie w pełni udało mi się pozbyć z podświadomości resztek jej wiecznie uśmiechniętej osoby. A przynajmniej tak mi się zdawało. Nie było ku temu najmniejszych podstaw, jednak ta po długiej nieobecności ponownie niespodziewanie zawitała do mego snu.

—Dlaczego…dlaczego nie chcesz dać o sobie zapomnieć?-wyszeptałem, opie-

rając głowę o pobliską ścianę.

Kątem oka rzuciłem na tykający zegar zawieszony tuż nad gigantyczną podobizną zespołu Luminara. Odkąd postawiłem pierwszy krok przepełniała mnie absolutna pewność, że jest jeszcze wczesny poranek. Lecz tarcza zegara rozwiała wszelkie wątpliwości. Wskazówki wykonały kolejny obrót wokół własnej osi, tym samym dając mi do zrozumienia, że choć mam jeszcze trochę czasu w zapasie, to na miejsce i tak dotrę ze znacznym opóźnieniem.

—Jasny gwint, przecież Tia mnie rozszarpie!

W pośpiechu zarzuciłem na siebie pierwsze lepsze ubrania. Opuszkami palców złapałem za pęk kluczy obwieszony przeróżnymi brelokami, po czym niemalże pokonując prędkość światła, wyleciałem z mieszkania jak poparzony. Nieustannie utrzymując marszowe tempo wyciągnąłem z kieszeni lekkiego płaszcza komórkę, która posłużyła mi do sprawdzenia godziny odjazdu najbliższego autobusu. Jednak, jak pech, to pech. Najbliższy środek transportu miał zjawić się dopiero za ponad dwadzieścia minut. Wezwanie taksówki również nie wchodziło w grę, gdyż dojazd na przedmieścia miasta zająłby jej podobną ilość czasu. Jedyne co mogłem zrobić, to nieprzerwanie kontynuować pieszą wędrówkę. Pozostało mi liczyć, że jakimś sposobem uda mi się udobruchać pracownice prestiżowego sklepu, aby nie informowały Tii o tym drobnym spóźnieniu. W tym samym momencie zorientowałem się, że będąc w pośpiechu zapomniałem zabrać z domu swojej maseczki. Dokładnie owinąłem szalik wokół szyi, sprawiając przy tym, że zakrywał on również dolną połowę twarzy. Będąc zakamuflowanym niczym fiński snajper w śniegu, pośpiesznym krokiem ruszyłem w drogę prowadzącą do tętniącego życiem centrum.

Po kilkunastu minutach znajdowałem gdzieś w okolicach jednej drugiej wytyczonej trasy. Lecz mój zapał skutecznie ochłodziła czerwona lampka sygnalizacji świetlnej, która zatrzymała mnie tuż przed gargantuicznym, sześciopasmowym skrzyżowaniem. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, błądziłem wzrokiem po okolicy w poszukiwaniu punktu, na którym mógłbym choćby chwilowo zawiesić spojrzenie. Wtedy też usłyszałem gromki, damsko brzmiący głos wydobywający się z ekranu pokaźnego bilbordu, zawieszonego na przeszklonej ścianie jednego z sięgających nieba drapaczy chmur.

—Dziś mijają dwa lata od niewyjaśnionego zaginięcia…

Nie miałem najmniejszej ochoty, ani zamiaru słuchać jej dalszej wypowiedzi. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak skończyłoby się ponowne użalanie nad dawno przepracowaną sprawą.

Nagle jak grom z jasnego nieba do mej głowy wpłynął pewien pomysł. Przypomniałem sobie, że istnieje pewien skrót pozwalający ominąć najgęściej zaludnione oraz te najintensywniej zakorkowane fragmenty środkowej części miasta. Tylko…owa ścieżka posiadała jeden, za to dość znaczący mankament. W dzielnicy, przez którą ona prowadziła zazwyczaj roiło się od wszelkiego rodzaju alkoholików, narkomanów, czy też innych ludzi tego pokroju. Krótko mówiąc, obszar ten można by nazwać slumsami nowoczesnego społeczeństwa.

Aczkolwiek, czy pogłoski opowiadające o wysokim wskaźniku przestępczości nie zostały nieco wyolbrzymione? Bądź co bądź, miejsce te znajdowało się stosunkowo blisko wiecznie ruchliwego centrum. Czy to możliwe, aby kryminaliści zamieszkiwali tuż pod nosem gwiazd światowego formatu? Na dodatek, kto byłby na tyle głupi, żeby napaść na kogoś w samym środku dnia? Tylko skończony imbecyl by się na to połasił. Będąc pozostawionym między młotem a kowadłem, to ja chciałem być tym, który ostatecznie zdecyduje, przez kogo zostanie zmiażdżony.

Zwróciłem ciało ku okolicznym budynkom, po czym żwawo wkroczyłem we wnękę oddzielającą ich struktury od siebie. Im dłużej podążałem wzdłuż jej wąskich ścianek, tym przestrzeń zdawała się coraz to bardziej rozszerzać. W pewnym momencie rozrosła się do takich rozmiarów, że wyglądem zaczęła przypominać najzwyklejszą alejkę. Tak jak przypuszczałem, wszelkie plotki krążące o tej okolicy okazały się być najzwyklejszą w świecie bujdą. Jednak, gdzieś z tyłu głowy wciąż zamartwiał mnie fakt, że dotychczas nie spotkałem choćby jednej, żywej osoby. Lecz ostatecznie bezpodstawne wzbudzanie paniki i tak nie doprowadziłoby do niczego dobrego. Póki nie zagubię się w labiryncie korytarzy, wszystko powinno być w porządku.

To powiedziawszy, koniec końców i tak wystarczyła chwila, abym całkowicie zatracił orientację w terenie. Wszystko zdawało się wyglądać zupełnie tak samo. Wchodząc do kolejnej alejki z rzędu odnosiłem nieodparte wrażenie, jakbym już chwilę wcześniej przez nią przechodził. W pewnym momencie stanąłem tuż przed rozwidleniem trzech dróg. Statystycznie miałem trzydzieści trzy procent na wybranie właściwej ścieżki. Jako, że jestem praworęczny, a zdrowy rozsądek nakazywał wybrać wejście na wprost, ostatecznie zdecydowałem się pójść w lewo. Choć ta logika mogła wydawać się nieco pokrętna, już chwilę później zaczęły trafiać do mnie pierwsze benefity podjętej decyzji. Zza rogu do mych uszu napłynął lekki, damski głos podśpiewujący piosenkę o dość smętnym rytmie. Uradowany znalezieniem drogi wyjściowej przyspieszyłem kroku, po czym przepełniony entuzjazmem minąłem ostatni, czyhający na mnie zakręt.

Jednak to, co ujrzałem po jego przekroczeniu przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Rzecz jasna, w tym negatywnym świetle. Z początku w me nozdrza uderzyła woń wysokoprocentowego spirytusu zmieszana ze spalanym dymem, pochodzącym od papierosów najniższego sortu. Lecz stanowiło to zaledwie czubek zdającej się nie mieć końca, góry lodowej. Aczkolwiek, prawdziwego szoku doznałem dopiero po ujrzeniu obrazka, wyjętego rodem z filmowego dramatu. Dziesiątki, jak nie setki pustych butelek po alkoholu walały się praktycznie po całej okolicy. Podłoże w pełni opanowały krzątające się wszechobecnie śmieci. Począwszy od papierowych gazet, a zakończywszy na podniszczonych wózkach dziecięcych. Wykonanie kroku bez nastąpienia na któryś z nich niemalże graniczyło z cudem. Jednakże, nieustający obraz nędzy i rozpaczy nie ograniczał się jedynie do wartości materialnych. Pod ścianami, a raczej miniaturowymi daszkami wystającymi z ich betonowych struktur spoczywali najprawdziwsi ludzie. Niektórzy siedzieli skuleni, kurczowo przyciągając poranione kolana do wychudzonej klatki piersiowej. Inni zaś leżeli pod dziurawymi kocami, bądź trzymając w dłoni szklaną butelką chwieli się na nogach we wszystkie strony świata. Jeszcze następni obgryzając paznokcie podśpiewywali pod nosem piosenki o posępnym tonie.

—Takie miejsca…naprawdę istnieją? Na dodatek tak blisko centrum…?-tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić.

Mogłoby się wydawać, że do takich miejsc trafiają głównie osoby schorowane lub pochłonięte przez wysokie stadium uzależnienia. Jednak, nic bardziej mylnego. Podczas chwilowej obserwacji zauważyłem nawet młodą matkę, która z całych sił obejmowała przyłożonego do piersi noworodka. Na sam widok jego pocerowanego, wysłużonego ubranka do mych oczu napływały łzy. Każdy z tych ludzi ma za sobą historię stojącą za ich społecznym upadkiem. Niektórzy smutną, inni zaś bardziej spektakularną. Lecz, z pewnością łączyło ich jedno. Wszyscy, jak jeden mąż stracili swoje miejsce na ziemi. Zapewne gdy dokonają żywota, spoczną głęboko w ziemi pod ciężarem bezimiennego nagrobka. Mogą tego do siebie nie dopuszczać, lecz to właśnie takie przeznaczenie na nich czeka. Taki los zgotowało im życie, bądź też oni sami.

—Czego szukasz, chłopczyku? Nie jesteś tutejszy, prawda?.-niespodziewanie

zza mych pleców wydobył się damski głos.

Jak poparzony odskoczyłem do przodu, jednocześnie obracając ciało ku kierunkowi dochodzących dźwięków. Ni stąd, ni zowąd przede mną pojawiły się dwie kobiety. Obie odziane w wyzywające, czerwone sukienki z wyciętym w trójkąt dekoltem.

—Tak, ja…

—Jak to czego? To chyba oczywiste, w jakim celu młody chłopak przybył do takiego obskurnego miejsca. Pozwól nam się tobą zająć. Za piękną buźkę damy ci pięćdziesiąt procent rabatu. Co ty na to, skarbie?-rzekła druga z kobiet, zaplatając swe ramiona poniżej mej obręczy barkowej.

—Chwila, to…

—Daj spokój, nie musisz być taki nieśmiały. Po prostu oddaj się pod opiekę doświadczonych pań, dobrze?-nachyliła głowę, jednocześnie szeptając do mojego ucha.

—Oddać się pod opiekę? Chwila, chwila…-pomyślałem.-Słowa, zachowanie, ubranie, gestykulacja. Niemożliwe, czy to naprawdę są…?!

Dopiero po zrozumieniu kontekstu ich wypowiedzi zdałem sobie sprawę, w jak wielkie tarapaty zostałem uwikłany. Domyślając się konsekwencji wynikających z czyhającego zagrożenia, nieudolnie usiłowałem wydostać ręce spod damskiego naporu. Jednak, ku mojemu zdziwieniu obie były one zdecydowanie silniejsze, niż mogłaby na to wskazywać wątła budowa ciała. Kobiety zaplotły swe ramiona na tyle mocno, że za nic w świecie nie byłem w stanie rozerwać ich uścisku. Czułem, że nie po raz pierwszy uciekały się one do takiego rozwiązania. Zapewne w tak obskurnym miejscu zbywanie klientów siłą po pewnym czasie weszło im w nawyk. Tylko dlaczego…musiało trafić akurat na mnie?!

—Ja naprawdę…

Jedna z dziewcząt przyłożyła palec do mych warg, tym samym nie dając choćby cienia szansy na dokończenie myśli. Nie wypowiedziała również ani jednego słowa. Za to nieustannie uśmiechała się prowokująco, szczerząc przy tym zęby od ucha do ucha. Doskonale zdawałem sobie sprawę, do jakiego finału zmierzamy. Jeśli w przeciągu najbliższych kilkunastu sekund nie dam rady czmychnąć sprzed ich nosa, prędzej czy później męskie instynkty z pewnością przejmą władzę nad mym ciałem. Już teraz z wielkim trudem przychodziło mi odmawiać dwóm tak hojnie obdarzonym przez naturę niewiastom.

—Myśl o Tii, myśl o Tii, myśl o Tii…-powtarzałem w kółko.

—Odsuńcie się od niego, niewyżyte babska.

Niespodziewanie zauważyłem, jak o ścianę pobliskiego budynku oparta stoi nieznajoma mi osoba. Kaptur zsunięty na twarz zasłaniał jej oblicze, a spod niego wydostawały się jedynie kosmyki długich, czarnych niczym smoła włosów. Choć temperatura oscylowała w zaledwie kilku stopniach na plusie, odziana była jedynie w zwiewną sukienkę, z narzuconym na nią potarmoszonym kardiganem. Próbowała nie dać po sobie niczego poznać, jednak jasnym było, że podczas tak chłodnego dnia jej nogi będą trząść się jak galareta. Choć możliwe, że było to spowodowane czymś innym niż chłodem.

—Pff. Zjeżdżaj, Yuna.To nasza zdobycz.-syknęła jedna z kobiet, diametralnie zmieniając swe zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni.

—Dokładnie. Zasady ustalone przez nich mówią jasno. Każda z nas nie ma prawa wyściubiać nosa spoza swojego rewiru. Dobrze wiesz, co grozi za złamanie tej reguły.-dopowiedziała jej koleżanka, wciąż nie uwalniając mego ramienia z uścisku.

—Daj spokój. Powinnaś być dla niej nieco milsza. W końcu, nikt nawet kijem nie tknął by tak wychudzonego szkieletu jak ona! Zapewne nawet przy chodzeniu jej kości trzeszczą niczym zawieszenie starego samochodu!

Obie kobiety wybuchnęły gromkim śmiechem. Jednak Yuna zdecydowanie nie była w humorze do rzucania personalnych żarcików. Nieznacznie się wzdrygnęła, zupełnie jakby kobieta trafiła w czuły punkt, który przenigdy nie powinien wyjść na światło dzienne. Dziewczyna powolnie przyklęknęła na podłożu, po czym podniosła z niego pustą butelkę po winie. Niespodziewanie wzięła zamach, z całych sił roztrzaskując przedmiot o pobliski murek. Setki pomniejszych kawałków szkła rozleciały się po całej okolicy. Jeden z nich zdołał nawet niepostrzeżenie naciąć struktury mojego policzka, powodując wypłynięcie z praktycznie niewidocznej rany drobnej strużki krwi.

Trzymając w dłoni zaostrzoną szyjkę roztrzaskanej butelki, Yuna wykonała krok ku stojącym na wprost od niej kobietom. Choć wciąż nie potrafiłem dojrzeć twarzy, w jej głosie dało wyczuć się nutkę pewnego rodzaju obłędu. Z jakiegoś powodu odnosiłem również wrażenie, jakby na twarzy Yuny malował się uśmiech szaleńca.

—Czy mogłabyś powtórzyć ostatnie słowa? Mam wrażenie, że nie dosłyszałam. A więc możesz, czy też…nie?-rzekła, jednocześnie prychając ironicznym śmiechem.

Obie kobiety z przerażeniem wypisanym na twarzach natychmiast puściły moje ramiona. Chcąc jak najszybciej ulotnić się z miejsca zdarzenia, niemalże biegiem wkroczyły w zaułek jednej z przyciemnionych alejek. Na odchodne rzuciły jedynie krótkie, za to kompletnie niezrozumiałe dla mnie zdanie.

—Możesz być pewna, że kara cię nie ominie. Nawet jeśli spróbujesz zaszyć się w jakiejś szarej dziurze, oni i tak cię znajdą.-wykrzyczała kobieta, po czym echo jej ledwie słyszalnego głosu rozpłynęło się w powietrzu.

I tak oto zostałem pozostawiony samotnie stojąc naprzeciw furiatki, dzierżącej w dłoni być może przyszłe narzędzie zbrodni. Nawet jeśli zniżyła się do takich czynów by mi pomóc, jej zachowanie dalekie było od wyznawanego przeze mnie, pacyfistycznego trybu życia. Na dodatek, obecność Yuny przysporzyła mi masy dodatkowych problemów. Zastraszanie, napad z bronią w ręku, uszkodzenie mienia, i wiele, wiele więcej. Gdyby tamte kobiety zdecydowały się zeznawać na policji, na Yunę z pewnością czekałyby długie lata odsiadki. A w najgorszym przypadku, ja również trafiłbym do więzienia wraz z nią za współudział!

—Daj mi to.-rzekłem, niemalże wyrywając z uścisku dziewczyny zaostrzony przedmiot.

Ta bez żadnych protestów, lecz równocześnie nie okazując choćby krzty aprobaty, najzwyczajniej w świecie zastosowała się do wydanych poleceń. Na ułamek sekundy nasze dłonie spotkały się ze sobą, na co speszona Yuna zareagowała praktycznie natychmiastowym cofnięciem ręki. Dzięki chwilowemu kontaktowi zdołałem poczuć, jak bardzo wyziębione oraz szorstkie są jej dłonie.

W tym samym momencie roztrzaskałem przezroczystą szyjkę oo kant pobliskiego murku. Dla pewności jeszcze kilkukrotnie przeszedłem po rozrzuconych szczątkach, które pod naporem ciężaru ciała obróciły się we szklisty pył.

—Co ty wyprawiasz?

Po raz pierwszy Yuna zwróciła się bezpośrednio do mnie.

—Nie widać? To chyba oczywiste, że pozbywam się dowodów.

Rzuciłem, ocierając czoło z pojedynczych kropel potu.

— Ślepa nie jestem. Chodziło mi, dlaczego to robisz. Przecież nikt cię o

to nie prosił.

—Dlaczego? Z wdzięczności chcę pomóc pozbyć się dowodów. Co jak tamte dwie pójdą na policję? Wątpię, że uśmiecha ci się wizja życia spędzonego za kratami.-rzekłem, lecz odpowiedziała mi jedynie głucha cisza.— Zresztą, to nie moja sprawa. Ty mi pomogłaś, ja się odwdzięczyłem. Teraz jesteśmy kwita. Poza tym, mam do załatwienia coś niezwykle ważnego.

Zaplotłem wokół szyi szalik, który w wyniku uprzedniego zamieszania jakimś sposobem wylądował na ziemi. Yuna ponownie przyległa plecami do ściany, prawdopodobnie dając mi do zrozumienia, abym jak najszybciej zabierał tyłek z jej terenu. Sądząc, że zrozumiałem zarzuconą przez nią aluzję, postanowiłem raz na zawsze opuścić to dziwaczne miejsce. Jednak po wykonaniu kilkunastu kroków moje myślenie zostało przerwane. Poczułem, jak na prawym nadgarstku zaciska się dłoń zimna niczym najszczerszy lód. Zapewne chłodniejsza nawet od temperamentu jej właścicielki.

—To ja zdecyduję, kiedy będziemy kwita.-wypowiedziała, nie szczędząc

sił na utrzymaniu uścisku.

—Co masz na myśli?-zaniepokojony odwróciłem się w jej stronę.

—Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy, lecz to właśnie w ten sposób załatwiamy tutaj sprawy. Każdy może liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Dla przeżycia oraz zarobienia paru groszy wszystkie chwyty dozwolone. Nawet te poniżej pasa.

—Do czego pijesz?-rzekłem zniecierpliwiony.

—Doskonale wiem, że pozbyłeś się tej butelki z własnych pobudek. Jednak nie musisz się obawiać. Coś takiego, jak policja nie istnieje w realiach naszej rzeczywistości. Żaden policjant nie odważyłby zapuścić się do tak pozbawionego człowieczeństwa miejsca.

—Powiedz wprost, o co ci chodzi. Mam dość tych podchodów.

Yuną westchnęła, po czym puściła mój nagarstek. W tym samym momencie zaobserwowałem, że po odsłonięciu znalazły się na nim śladowe ilości krwi. Zapewne drobinki rozbitego szkła musiały naciąć jej podatną na zranienia, wyziębioną chłodem skórę.

—J-jedzenie…

Wypowiedziała niepodobnym do prezentowanego zachowania, onieśmielonym głosem. Spuściła głowę ku dołowi, zupełnie jakby napomknięte półmrukiem słowa były najbardziej zawstydzającym czynem, jakiego się ostatnimi czasy dopuściła.

Ze wszystkich rzeczy o jakie mogłaby poprosić, wybrała akurat jedzenie. Ciekawe, czy od początku jej celem było uratowanie mnie z późniejszym zamiarem poproszenia o zakup pożywienia. Jeśli za tak wielką rozróbą stała chęć spożycia zaledwie jednego posiłku, bałem się choćby pomyśleć o tym, do czego jeszcze byłaby zdolna.

Podczas moich dywagacji żołądek Yuny zaburczał na tyle głośno, że zawstydzona nieomal zapadła się pod ziemię. Choć w obliczu zagrożenia próbowała zgrywać twardą, nawet teraz jej nogi nie przestawały trząść się niczym galareta. Jak bardzo wygłodzona musiała być, że zdecydowała się na zdobycie pokarmu w tak ryzykowny sposób? Jaki człowiek widząc osobę w tak żałosnym stanie odesłałby ją z kwitkiem? Zresztą, jesteśmy do siebie podobni. Ja również wielokrotnie zgrywałem chłodnego i oschłego człowieka, w głębi serca żałując rezultatów pochopnie podjętych działań. Lecz nie potrafiłem egzystować inaczej. Właśnie w taki sposób ukształtowała mnie droga życia.

—Dlaczego nic nie mówisz?!-wysyczała, łapiąc się za brzuch.

—Wybacz, zamyśliłem się. A więc, jeśli kupię ci jedzenie, będziemy kwita?

—Tak myślę…

—Brzmi w porządku. Zatem, gdzie się udamy?

Yuna wzdrygnęła się, jakbym właśnie powiedział coś kompletnie

niespodziewanego. Złączyła dłonie ze sobą, niezgrabnie szorując paznokciami po wychuchodznej skórze.

—Bardziej chodziło mi o zwykłą bułkę i butelkę wody. Tyle w zupełności mi wystarczy. To i tak będzie aż nadto.-rzekła, lekko skręcając głowę w bok.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który po wypowiedzianych słowach wypisał się na mojej twarzy. Od zniknięcia Runy był to pierwszy szczery chichot, jaki komukolwiek podarowałem. Choć adresatka nie wydawała się być z tego powodu jakoś szczególnie przeszczęśliwa.

—Dlaczego się śmiejesz?Czy w mojej sytuacji jest coś zabawnego?-rzuciła ,tym samym powracając do swojej starej postaci.

—Wybacz.-odpowiedziałem, przecierając wypływającą z oka łzę.-Po prostu zawsze mówiłaś strasznie oficjalnym tonem. Nie wiedziałem, że również potrafisz okazywać emocje zwykłego człowieka.-z jakiegoś powodu nie potrafiłem przestać się rechotać.

Niespodziewanie Yuna spoważniała.

—Wiesz, w sumie to jest pewne miejsce, do którego chciałabym się udać…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • emiliko 3 miesiące temu
    Przeczytałam, będzie ciąg dalszy? Bardzo rozbudowane, czuć ten świat. Dialogi są realistyczne.
  • Kenshi 3 miesiące temu
    Mam napisaną jeszcze drugą część pierwszego rozdziału, a reszta będzie pisana po zakończeniu projektu nas którym aktualnie pracuję. Dziękuję za miły komentarz i pozdrawiam<3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania