Głosy

Sporych rozmiarów, obskurny budynek, oblepiony resztkami zmurszałego tynku, był usytuowany na skrzyżowaniu dwóch ulic w dużym mieście. Jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej można było na ścianach dostrzec resztki wspaniałych elewacyjnych zdobień. Drzwi wejściowe dębowe, pięknie zdobione, otaczał portal. Dom, kiedy został wzniesiony, wyglądał przepięknie, prawie jak wyśniony pałac z bajki. Teraz po wielu latach zaniedbania i nie wykonywania jakichkolwiek remontów, dla postronnego obserwatora wydawał się opuszczony. Takie wrażenie odnosiło się, gdy patrzyło się na niego w dzień. Jednak wieczorem po zapadnięciu zmroku w jednym małym okienku na poddaszu wschodniej ściany widać było przyciemnione oszczędne światełko. Pozostała cześć budynku została opuszczona przez lokatorów zanim dom popadł w obecną ruinę.

Kamienica, zaraz po zamieszkaniu przez pierwszych lokatorów, zaczęła dominować w nagłówkach lokalnych gazet. Stale w tym budynku coś nieszczęśliwego się działo i tak poparzenie wrzątkiem, pośliźnięcie i złamanie nogi albo ręki było właściwie codziennością. Podobnie było z porażeniem prądem. Bardziej przesądni mieszkańcy szybko się wyprowadzali i namawiali innych do tego samego. Początkowo do zajęcia wolnych lokali, było wielu chętnych, którzy staczali ciężkie boje z opornym właścicielem, żeby tylko móc tam zamieszkać. Jednak z czasem kamienica w całym mieście zaczęła cieszyć się wyjątkowo złą sławą, za sprawą popełnionego tam morderstwa. Ofiarą był właściciel, a motywem był rabunek. Sprawcę w niedługim czasie ujęto i ukarano, lecz z braku spadkobierców dom przejęło państwo. Zarządzanie powierzono administracji domów mieszkalnych i nikt by się losem budynku dalej nie interesował, gdyby panujący tam pech w raz z właścicielem go opuścił. Tylko w administracji samorządowej i biurokracji świeckiej nie ma miejsca na zabobony i ludzkie marudzenie. Dom przerobiono na socjalny i zaczęto w nim umieszczać najgorszy element z całego miasta. Obiekt do takich celów był doskonały, ponieważ przez kilkanaście lat nie było nawet jednego miesiąca, żeby jakiś lokal nie był w nim wolny. Nagle okazało się, że jeden budynek socjalny dla miasta w zupełności wystarcza za sprawą szybko zmieniających się lokatorów. Koło maszyny eksmisyjnej rozkręciło się na dobre i już żaden dłużnik czynszowy nie mógł czuć się bezpiecznie.

Zaległe eksmisje były wykonywane każdego miesiąca bardzo skutecznie, ponieważ było wiadomo, że jakiś lokal niebawem będzie wolny. Lokatorzy, którzy nie płacili czynszu, a doskonale znali swoje prawa i wykorzystywali wszystkie znane chwyty, które pozwalały na mnożenie zaległości czynszowych, od tego czasu stracili koronny argument „braku wolnego lokalu socjalnego”. Napływ szumowin z całego miasta do jednego budynku, procentował kryminalnymi incydentami. Jednego dnia ten, co bił, już następnego był na sygnale odwożony przez karetkę z objawami pobicia. Kiedy po udzieleniu doraźnej pomocy medycznej wracał do domu, to ktoś inny z budynku jechał do szpitala z ranami kłutymi. Niestety na tym spirala przemocy się nie kończyła, bo następnym razem był potrzebny do transportu karawan.

Prasie, radiu, telewizji szybko znudziły się relacje tylko z jednego miejsca, ponieważ zaczęto uważać, że lokatorzy wszczynają wszystkie burdy i morderstwa, żeby tylko zaistnieć medialnie. Dlatego od tego czasu nie było żadnej wzmianki z dokładnym adresem nawet w Internecie, od kiedy zaczął działać.

Właśnie w takich okolicznościach samochód administracji budynków mieszkalnych dostarczył mienie nowych lokatorów budynku. Pracownicy przydzieleni do eksmisji szybko uporali się z kilkoma klamotami i wnieśli je do jednego pokoiku na poddaszu po wschodniej stronie budynku. Tym razem nie rzucali rzeczami jak mieli w zwyczaju, tylko delikatnie ułożyli na podłodze niewielki stos. Nawet dla nich wyposażenie było mniej niż skromne, więc nie chcieli przyłożyć ręki i przypadkiem zniszczyć czegoś w kartonach. Dokładnie zamknęli za sobą drzwi mieszkania i klucze wręczyli policjantowi stojącemu na podwórku przy radiowozie. Dopiero, kiedy samochód miejskiej spółki odjechał funkcjonariusze otworzyli tylne drzwi pojazdu i wypuścili nowych lokatorów. Z lewej strony wysiadła zasuszona spracowana kobieta, a z drugiej strony jej osiemnastoletni dobrze odżywiony i ubrany synek. Matka była poważna, miała łzy w oczach i żal do wszystkich, którzy przyczynili się do eksmitowania ich za długi z rodzinnego domu. Synkowi było wszystko jedno gdyż miejsce zamieszkania było jego najmniejszym problemem, bardziej interesowało go skąd wziąć na nową flaszkę oraz gdzie tu w pobliżu załatwić jakieś prochy.

Policjanci wręczyli kobiecie klucz i kazali podpisać protokół odbioru lokalu i zaraz po tym siedli do radiowozu i odjechali. Matka została na podwórku z synem i powiedziała.

- Januszek chodź do domu.

- Nie marudź matka, idę w miasto – odpowiedział, odwrócił się na pięcie i poszedł chwiejnym krokiem.

Zanim się odwróciła w stronę budynku, popatrzyła za synkiem i jak jej znikł z oczu, poszła urządzać nowe gniazdko. Zaraz po wejściu do kamienicy minęła wyrwane z zawiasów drzwi, zobaczyła zniszczone schody i odrapane ściany. Na klatce schodowej było ciemno za sprawą pozabijanych resztkami sklejki okien, a światło się nie świeciło z braku żarówek. Nawet gdyby były też by na niewiele się przydały, ponieważ włączniki ze ścian korytarzowych były wyrwane. Powoli przytrzymując się chwiejącej balustrady dotarła na górę i otworzyła drzwi nowego mieszkania. Stojąc w progu zobaczyła mały pokoik pomalowany wapnem na biało. Kran z zimną wodą dostrzegła na korytarzu, a po zapachu dotarła do czegoś, co kiedyś było toaletą. Teraz człowiek w tym pomieszczeniu mógł się zarazić jakimś cholerstwem, nawet podczas wylewania do rozbitej muszli brudnej wody.

Powróciła do mieszkania i zaczęła szykować gniazdko dla siebie i ukochanego synka. Najlepsze i najbardziej wartościowe rzeczy Januszek wyniósł z domu, a ona i tak się cieszyła, że zawsze do niego wraca. Spanie przyszykowała dla pociechy najlepiej jak umiała z ocalonych resztek wspaniałego kiedyś dobytku. Jej za łóżko wystarczał stary koc położony na podłodze, a torba pod głowę musiała posłużyć za poduszkę.

Wzrok miała słaby, podobnie jak przedwcześnie posiwiałe włosy, lecz doskonały za to był słuch. Dlatego usłyszała dobiegający z parteru głos.

- Mamo, mamo!!! – Wołało jej dziecko.

Musiała szybko zejść, bo jakiś okropny sąsiad wyszedł na klatkę i wołał do Januszka.

- Stul pysk popaprańcu, bo zejdę i ci mordę strzaskam, że ciebie rodzona matka nie pozna. Wprowadziłeś się do kulturalnego domu to się parchu zachowuj jak należy.

Kiedy z chodziła po Januszka, chyba już wszyscy mieszkańcy wyszli z mieszkań na korytarz, by sobie popatrzeć. Jej syneczka znowu za bardzo upili koledzy, więc teraz nie miał siły iść i leżał na dole przy schodach. Bardzo się zmęczyła zanim dociągnęła Jasia do mieszkania. Nikt jej nie chciał w tym pomóc, chociaż kilkakrotnie prosiła. Już przy samych drzwiach ciemno się jej zrobiło w oczach i odruchowo chciała się przytrzymać barierki, lecz ta była w tym miejscu od dwóch lat wyrwana.

Sąsiedzi później zgodnie do funkcjonariuszy policji mówili.

- Pięknie leciała, a na dole było tylko pac i zrobiło się w koło niej czerwono.

Januszek w tym czasie wczołgał się do mieszkania i zaległ na posłaniu, co mu matka przyszykowała. Pogrzeb matki zorganizowany przez miasto, jakoś mu umknął, lecz za to doskonale pamięta wyprowadzenie się ostatniej lokatorki z budynku. Cały tydzień zeszło jej z tą przeprowadzką, przez ten czas pili, gdyż mieli za co, po tym jak zrobiła frajera na większy szmal. Obchodził wtedy czterdzieste urodziny, a było to niedługo po tym, jak w budynku przestało śmierdzieć. Sprawcą fetoru i robaków okazał się pewien kryminalista, który przeleżał w upale tydzień w swoim mieszkaniu. Zawdzięczał to wcześniejszemu wspólnikowi, który po wyjściu na wolność z więzienia, poderżnął mu gardło.

Teraz ze snu wyrwał go hałas wyłamywanych drzwi, wraz z nimi do jego mieszkania wpadli uzbrojeni policjanci krzycząc.

- Policja, ręce do góry, kłaść się na podłogę!

Głowa go momentalnie rozbolała od tego wrzasku, a on leży ogarnięty niemocą, nawet nie może ręką ruszyć, tak go wczorajszy denaturat rozwalił. Jeszcze mu szmaciarze wchodząc pół flaszki wylali. Mieszkanie przetrzasnęli i wyszli demonstracyjnie zatykając nosy. Dopiero po rozwaleniu drugich sąsiednich drzwiami, znaleźli to, czego szukali. Pod samym nosem Januszka w opuszczonym budynku była wytwórnia amfetaminy. On, co prawda słyszał często wieczorami głosy, lecz myślał, że to delirium. Nawet gdyby to gdzieś zgłosił to i tak by mu nikt nie uwierzył.

Dzika banda dopadła się do gotowych wyrobów oraz surowców i, zniszczyła metodycznie tyle dobra. Januszek pod wpływem widoku pierwszy raz był w szoku, ponieważ w całym swoim sześćdziesięcioletnim życiu nie doświadczył takiego marnotrawstwa. Gdyby, chociaż matka w domu była z pewnością poszłaby tam i zorganizowała dla niego kilka działek. Dlatego w desperacji wołał.

- Mamo, mamo!!!

Następne częściGłosy wybocze

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Canulas 12.01.2018
    "gdyby panujący tam pech w raz z właścicielem go" - wraz

    "- Mamo, mamo!!! – Wołało jej dziecko." - wołało jest słowem podialogowym odnoszący się do dialogu. Z małej.

    Spoko całkiem.
    Troszkę taka: Ballada o Januszu z lekką tajemniczością w tle.
    A potem mi się skojarzyło utwór. MAŁACH/RUFUZ - Blok.

    Ogólnie, bardzo git, choć jeśli w ten sposób zapisujesz dialog, dawałbym w zdaniu go poprzedzającym dwukropek.
    Pozdrawiam. - Ciekawy tekst.
  • Pasja 22.01.2018
    Matka i duże dziecko. Czasem wyrządzamy straszną krzywdę dzieciom, jeśli nie potrafimy w odpowiednim momencie odciąć pępowiny. Syndrom wiecznego dziecka pozostawia ślad na całe życie.
    Poruszyłeś bardzo ważny problem mieszkaniowy. Zawsze uważałam, że tworzenie enklawy patologii doprowadza do nieszczęścia i nietypowych zachowań. Powinno się izolować.
    Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania