Poprzednie częściInternet

Internet

Dzisiaj, kiedy ważne są dla mnie inne wartości, napisałbym ten tekst od nowa. Dodałbym więcej o miejscach poświęconych pisaniu prozy, poezji, o potrzebie nauki, wykształcenia opartego o wiedzę, dzisiaj, kiedy jestem niepotrzebnie zajęty obserwowaniem bieżących wydarzeń w huśtawkowej polityce, zamiast skupić się na tematach odległych od niej, miotam się po zaflegmionych terenach kreatur z PiS-owskiego gabinetu osobliwości.

 

Nie wiem, jak z innymi, ale na mnie ich nieśmiertelna obecność działa, jak narkotyczna trucizna, bo z jednej strony mam szczerze dosyć ich uporczywej obecności, a z drugiej, ciągnie mnie do przeżywania kolejnych wzlotów i upadków tego, co się nadzieją zwie.

*

Od lat nie czytam książek pisanych tradycyjnie. A nie czytam ich z tej przyczyny, że jest to dla mnie operacja coraz mniej możliwa; o książkach z „niepowtarzalnym zapachem drukarskiej farby”, mogę tylko powspominać; w miarę upływu lat, powiększają się spustoszenia czynione przez czas.

 

By nie nudzić opisywaniem własnych rozterek, powiem tylko o słabnącym wzroku i o koordynacji ruchowej: widzę coraz mniej i coraz mniej panuję nad sprawnością swoich rąk. Palce są niczym grube kołki. Zanim odwrócę stronę, mija czas. A jeśli w końcu uda mi się ją przewrócić, to po jej przeczytaniu czeka mnie identyczny mozół z następną. Tak zatem jeśli książką tą jest wielotomowa encyklopedia pisana małą czcionką, drobnym maczkiem na cieniutkim papierze i w poszukiwaniu definicji jakiegoś słowa trzeba, odwracając posklejane kartki, muszę zabawić się w benedyktyna, opuszcza mnie ochota do tradycyjnego pożerania ksiąg. Bo cóż mam zrobić, jeśli po wielu gehennach ze sklejonymi kartkami, zamiast wyjaśnienia hasła natykam się na informację, że jego wytłumaczenie znajduje się w innym tomie?

 

Dlatego moim wybawieniem z opresji jest Internet: zamiast wertowania stron, mam do dyspozycji – wyszukiwarkę. Słabo widzę? Jest rada: powiększam czcionkę, a w miejscu półek z podręcznymi encyklopediami, zanurzam się w oceanach Wikipedii (jej początkowo szlachetne założenia, te steki rozczulająco naiwnych i bzdurnych myśli o powszechnie bezpłatnej dostępności do wiedzy, wkrótce staną się fikcją. Ulegną zepchnięciu w przepaść zwaną KOMERCJALIZACJĄ: wymogi, zakazy, obostrzenia, powoływanie się na procedury i regulaminy lub na ochronę intelektualnych praw Autora, zamkną drogę do oświaty, i sprawią huczne baty społeczeństwu pod postacią świętowania narodzin kolejnych Braunów, Czarnków i Macierewiczów).

*

W Internecie panuje wolność słowa. Niestety, jest ona zbyt często utożsamiona z dowolnością wypowiedzi. Zgodnie z takim rozumieniem, każdy może być kimś, kim nie jest, a kim pragnąłby. Wątły astmatyk korzysta ze swojej anonimowości i przedstawia się jako bywalec niejednej siłowni, paralityk występuje w roli muskularnego dresiarza. Brutal i damski bokser, odstawia uduchowionego pieszczoszka i jest blondynką, niepiśmienny intelektualista z pasją prawi o prawie, a życiowy impotent jest ekspertem od przyjścia na świat.

 

Są anonimowi, a to znaczy, że myślą, iż bezkarni. Kto więc ma ochotę być literatem, prorokiem, doktorem teologii lub szanowanym katechetą dla satanistów i komu doskwiera życie w realu, kto styka się z brakiem jakichkolwiek sukcesów, jest w nim lekceważony i wypychany poza nawias, ten zakłada własną stronę i obwieszcza pt. publice, co mu się tłucze po szarych komórkach. Ni z gruszki, ni z pietruszki staje się kimś ważnym, rozpoznawalnym. Lecz bądźmy sprawiedliwi: w ogromie karykaturalnych figur wyrwanych z nicości zdarzają się ludzie mądrzy bez udawania, ludzie mający coś istotnego do powiedzenia, ludzie, których się słucha z satysfakcją. Są to jednak wyjątki. Przeważnie tak zwany internetowy ogół przyjmuje pogardliwą postawę człowieków nastawionych programowo wrogo do świata rzeczywistych twórców. Człowieków, którym zwisa i powiewa, co inni sądzą o ich postach.

 

A sądzą rozmaicie. Wyrażane przez nich poglądy często są sprzeczne z dobrym smakiem. Zdania są krótkie, urywane, czasami dosadne, a często takie sobie: zaspane i niemrawe. Rytm ich jest zmienny, kapryśny, zależny od tematu, a także od usposobienia piszącego. Momentami gwałtowny i ożywiony, a niekiedy gnuśny, przerywany długimi, zniechęcającymi pauzami. Przeważnie są uwolnione z norm przyzwoitości. Pisane problematyczną polszczyzną, oderwane od rozsądku, zastępują autorowi takiego bloga - czarodziejskie zwierciadełko, które, co prawda, nie mówi mu prawdy o tym, jaki jest, lecz za to wpędza go w niebiański nastrój samo – zachwytu.

 

Ciężko wyczuć, komu są przeznaczone, niełatwo więc poznać ich podskórny, niezauważalny sens, rozkoszować się ich lotnością, ironią, czy puentą. Daremnie czekać na rozwinięcie i wysublimowanie myśli. Kończą się w miejscach niespodziewanych, zaskakujących, przejmująco dziwnych, jakby były wzorowane na przemówieniach Prezydenta. Nikt nie panuje nad zbiorowym chaosem. Mało komu wychodzi sprowadzenie go do normalnego poziomu, do niepyskatej rozmowy, w której wiadomo, do czego on zmierza i co go wywołuje. Jak należy z nim walczyć i mu zapobiegać, a zwłaszcza jak nie dopuszczać, by się pojawił na stałe. Profilaktyka jednak, rzadkie głosy rozsądku, giną pod ciosami siekier masowego bezprawia.

*

Obowiązuje tu zasada tolerancji, samozwańcza beztroska, nie ma dyrygenta, reżysera, każdy pragnie być dla siebie indywidualnością, oryginałem, swoim osobistym szefem i nieomylnym guru. Każdy mówi co chce i jak chce. Wypowiada się, jak umie, arbitralnie, w entuzjastycznej tonacji kretyna. Nikomu niczego błędnego nie można wytknąć, bo, wszyscy mają prawo do błądzenia, a tym samym do prezentowania własnych, zawsze słusznych poglądów.

*

Niekiedy, podczas lektury odnosiłem wrażenie, że internetowa wolność jest wolnością od sensu. Moje nieprzyzwyczajone i niewprawne oko nie nadążało za zmianami sytuacyjnymi. A co dopiero za ich właściwym zrozumieniem. Podejrzewam jednak, że nikomu z influencerów nie zależy na skumaniu. Raczej na potwierdzeniu swojego istnienia. Jakbym słyszał: patrz i akceptuj, oto ja i moje poglądy! Wszelako patrz na mnie bez zastrzeżeń, bierz mnie takim, jakim się przedstawiam, a nie takim, jakim jestem na co dzień, prywatnie, w realu, przy zmywaku, a nie w ministerstwie, poza wirtualną rzeczywistością.

 

Internetowe wyznania, to nic innego, jak gra w konstruowanie osobowości innej niż ta, którą dysponujemy na jawie. To pojedynek jeleni w maskach na rykowisku. To ucieczka i obrona przed spojrzeniem w lustro.

​ *

Dla ludzi w pełni sprawnych, istnieje przyjemność obcowania z nieelektroniczną książką. Dla ludzi takich jak ja, liżących świat przez komputerową szybkę, Internet stanowi dobrodziejstwo. Możliwość zerwania z mordęgą swojej niemocy jest więc na wciągnięcie ręki.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Conie 3 miesiące temu
    Twoje jedyne wartości to: ch., dupa i kamieni kupa. I masz ich obecnie skolko ugodno.
  • Narrator 3 miesiące temu
    Internet🌐 to epokowy wynalazek ma miarę druku🖨️.

    Bez druku nie byłoby Rewolucji Francuskiej🇫🇷 1789; bez Internetu nie będzie rewolucji obalającej demokrację, żeby wprowadzić system sprawowania władzy przez AI💻.

    Niestety, Internet nie chroni przed zgrzybiałością🍄 w podeszłym wieku🤓.
  • nerwinka 3 miesiące temu
    Narrator ciekawe, czym się objawia zgrzybiałość w wieku młodziankowym

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania