Jaruś - rozdział 1

Kac. Mój najlepszy przyjaciel. Wróć. Mój jedyny przyjaciel. Lojalny, zawsze obecny, bezinteresowny, nie znający granic. W przeciwieństwie do mnie. Ja jestem chujowym przyjacielem. Zdradzam go za każdym razem. Chociażby dzisiaj. Wspomagam się kreską, aby pobudzić się do życia. Aby uciszyć jego słowa i chęć dbania o relacje. Trudno. Musi się z tym pogodzić, jeżeli chce dalej przy mnie trwać. Łyk whisky. Whisky - odpowiednik herbaty w moim świecie. Trudnym świecie. Świecie zgniłym od środka. Próbuję przypomnieć sobie co wczoraj robiłem. Bez skutku. Zresztą, to i tak bez znaczenia. Każdy wieczór ma podobny scenariusz. Upijam się przy barze, przyciągam młode kobiety, lgnące do smutnych facetów i kończę z nimi w łóżku, tworząc iluzję miłości. Kreując spektakl, w którym jedynie odgrywam rolę. Wspomniałem o smutku. A więc, czy jestem smutny? Ciężkie pytanie. Staram się uśmiechać w towarzystwie. To chyba wystarczający argument. Tak, jestem. Zapalam papierosa. Za nim cokolwiek przejdzie mi przez gardło, muszę poczęstować organizm, każdym zakazanym owocem. Bez tego nie mam siły. Wróć. Z tym tracę siłę. W tle słyszę wibrację telefonu. Cudem zmuszam się do wyboru zielonej słuchawki. Po raz kolejny zdradzam przyjaciela. Czerwona bowiem, jest zdecydowanie bliższa mojemu sercu.

- Siema - Piotr. Jedna z bliższych mi osób. Naiwnych osób. Szczerze kochających mnie osób. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Tylko miłość, jest odpowiedzią na irracjonalizm. Tylko miłość.

- Kłaniam się nisko, Piotrze. Czym sobie zasłużyłem na telefon o tak wczesnej porze?

- Kurwa, Jarek, nie mów, że zapomniałeś.

- Że zapomniałem o czym?

- Wiedziałem. Po prostu wiedziałem. Wytłumaczysz mi sens dbania o twoje życie?

- Bardzo proszę. Ów sens, nie istnieje.

- Kurwa, człowieku. Agencja reklamowa. Godzina 11. Spotkanie o prace. Mówi ci to coś?

- Praca. Najgorszy, najbardziej niemoralny z wulgaryzmów. Naprawdę musisz mnie nim bombardować od samego rana? Zlituj się.

- Dobra, wiesz co? Koncertowo spierdoliłeś mi humor. Dzięki.

- Zawsze do usług.

Faktycznie się rozłączył. Zazwyczaj tylko straszył. Nie mógłby jednak całkowicie mnie opuścić. To nie w jego stylu. Wysłał wiadomość. Wiadomość z adresem do piekła. Pójdę. Kocham robić rzeczy, których nienawidzę. Rozmowa o prace, jest jedną z nich. Praca. Mógłbym napisać doktorat o tym, jak jej unikać. Mógłbym też napisać historie o chłopcu obdarzonym dobrym sercem, zagubionym w prozie życia. O smutnym chłopcu, nazwanym przez świat nieodpowiedzialnym cynikiem, niedostosowanym do norm społecznych. O chłopcu, chcącym czuć, a nie mieć. O chłopcu, którego duszę przeczytać mogli nieliczni. Mógłbym, ale już nie muszę. Zrobiłem to jakiś czas temu. Napisałem powieść. Hank Moody, w polskim, uboższym wydaniu. Zarobiłem trochę szmalu, pouganiałem się za szczęściem, ostatecznie kończąc, jak stworzony przeze mnie bohater. Zapalam kolejnego szluga. Wychodzę. Czas na wojnę z rzeczywistością.

Ciemnie okulary, kryją oczy, cierpiące z powodu wczorajszej konwersacji z alkoholem. Kierowca Ubera, prosi, abym nie palił w jego aucie. Ignoruję. Ku mojemu zaskoczeniu, odpuszcza. Liczyłem na ciekawą rozmowę. Nic, tak jak drobne spory, nie pobudza mnie do życia. Trudno. Następnym razem. Spoglądam za szybę samochodu. Wszystko gra. Wszystko biegnie zgodnie z napisanym odgórnie scenariuszem. Ktoś biegnie na przystanek. Ktoś z kimś się kłóci, ktoś toczy przemiłą rozmowę z drugą osobą. Wszystko ubrane w najpopularniejsze słowo dorosłych. Odpowiedzialność. Pierdolę to. Czułbym do siebie nieopisywalne obrzydzenie, gdybym ubrał ich garnitur. Mój jest brudny, za mały, cuchnący i niemodny. Ale jest MÓJ. Słowo klucz. Wszystkie błędy, towarzyszące mi od najmłodszych lat, wynikały z moich własnych decyzji. Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałem, że jest to pokrzepiająca myśl. Mogę być na dnie. Mogę później wybić się z niedoli. Mogę cierpieć, mogę się uśmiechać, ale muszę prowadzić życie na własnych zasadach. To jedyna rzecz, na której szczerze mi zależy. A przynajmniej jedyna, do której przyznaję się sam przed sobą. Jesteśmy na miejscu. Kierowca kasuje mnie podwójnie, z racji szkodliwych warunków pracy. Śmieć - dopowiadam w myślach. Przed moimi oczami staje niewielki budynek. Potencjalne więzienie, na najbliższe tygodnie. Wchodzę do środka. Całkiem niezły wystrój, jak na miejsce wysysające marzenia i uroczą, dziecięcą, naiwność z duszy człowieka. Miła sekretarka, wskazuje mi drzwi do gabinetu prezesa. Siadam na wskazanym miejscu, cierpliwie czekając na egzekucję. Po 30, wspaniale spędzonych minutach, pedalski głosik zaprasza mnie do środka. Kurwa - szybko i treściwie opisuję sytuację w myślach.

- Dzień dobry, Pan Jarosław Kruk? Dobrze pamiętam? - uśmiechnął się ze szczerością ucznia liżącego dupę Pani profesor.

- Tak mówią, czyli pewnie to prawda. Sam nie przywiązuję do tego większej uwagi. Możesz... przepraszam. Może Pan zwracać się do mnie w dowolny sposób.

- Dobrze, rozumiem. Pozostańmy jednak przy formalnych zwrotach. A więc, Panie Jarku, nasza oferta dotyczy osób z kreatywną wizją, pewnych siebie i ambitnych. Realizujemy wysoko budżetowe projekty, za równo dla dużych, jak i tych mniejszych graczy. Jesteśmy uznaną firmą, dlatego musimy z dbałością prześwietlać kandydatów do pracy w naszej firmie.

- Przepraszam, że Panu przerwę. To chyba nieładnie, ale cóż. Wspomniał Pan, że wasza firma ceni sobie nieszablonowość. Czy coś w tym stylu. Super. Co do mnie. Staram się nie zawieść przyjaciela, o czym świadczy moja obecność - to chyba możemy podpiąć pod odpowiedzialność. Napisałem kiedyś mało ambitną książkę. To podepnijmy pod kreatywność. Przerwałem wywód prezesa, to podłączmy pod pewność siebie. Czyli podsumowując, jestem idealnym kandydatem. Możemy pominąć tę gadkę. Z całym szacunkiem, ale prawie zwymiotowałem.

Staruszek, wyraźnie zdegustowany moim zachowaniem zdjął okulary z nosa. Czas na wywód o moim rażącym nieprzystosowaniu do społeczeństwa. Mój ulubiony moment.

- Piotr wspominał, że jesteś niezrównoważony. Pech chciał, że mam u niego spory dług. Dostaniesz okres próbny. Dwa tygodnie. Ale ostrzegam, jeżeli coś spierdolisz, wyrzucę cię bez zawahania.

- W końcu zaczęliśmy gadać. Rozmowy są dla śmiesznych debili, udających poważnych ludzi. Czyli od jutra? - zapaliłem papierosa.

- Tu nie wolno... nieważne. Tak, od jutra. Bądź o siódmej.

- Ostatni raz o tej godzinie wstałem upojony miłością, biegnąc na przystanek za nieziemską piękną dziewczyną. Odjechała. Przez to mam złe skojarzenia z porannymi godzinami. Ale postaram się stanąć na wysokości zadania, generale. Obiecuję.

- Uznajmy, że wierzę.

- Nie ma nic przyjemniejszego od pełnego wiary szefa. No może jedynie wizja nagiej sekretarki. Ładna dziewczyna. Masz szczęście.

- Wyjdź za nim się rozmyślę, unikając największego błędu w życiu.

- Już mnie nie ma. Do jutra, przyjacielu.

Wychodząc zaczepiła mnie wyżej wspomniana sekretarka. Mój nikotynowy towarzysz, obudził w niej duszę służbistki.

- Tu nie wolno...

- Tu nie wolno palić. Dziadziuś zdążył wspomnieć - podszedłem do jej biurka. - Całkiem miły staruszek. Na pewno się nie obrazi, gdy zapalisz ze mną.

- Jestem w pracy - odpowiedziała klepiąc w klawiaturę.

- O, coś nas łączy. Od jutra również będę udawał świętego.

- Nie wierzę.

- Błogosławieni co nie widzieli, a uwierzyli - moja znajomość religijna, nie spowodowała żadnej reakcji. - Okej. Rozumiem. Jesteś w pracy. Nie przeszkadzam. Dodam tylko, że codziennie upijam się, niczym nieszczęśliwy poeta, w barze o nazwie "Orchidea". Godzina 19, ja i szklaneczka whisky. Możesz sobie wyobrazić, jak piękny jest to widok. Wyobrazić lub przekonać się na własne oczy - zerknęła na mnie znudzonym wzrokiem. - Dobrze, dobrze już idę. Do wieczora - pożegnałem się zaczepnie.

Wieczór. Bar, szklanka whisky, dym unoszący się wokół mnie i zmęczone, żądne wrażeń twarze. Mój ulubiony scenariusz. Zerkam na barmana. W pewnym sensie, jest jednym z moich najlepszych przyjaciół. Widujemy się codziennie, zawsze korzystając z tych samych słów. Ja, proszę o szklaneczkę rudej przyjaciółki, on, jak posłaniec zesłany prosto z niebios, podaje mi ją, zawsze z tą samą - kamienną - twarzą. Lubię go. Mało mówi. Tyle mi wystarczy. Mam wątpliwości, czy nasza przyjaźń przetrwałaby pierwszą rozmowę. Lepiej nie próbować. Sięgam do kieszeni. Papieros. Brakowało mi go. Paliłem dwie godziny temu. Na następnego, czekałem dwie godziny za długo. Zawsze smakuje tak samo. Zawsze trafia idealnie w mój nastrój. Kocham go. Podobno krok po kroku, każdego dnia, odbiera mi kawałek życia. Gówno prawda. Bajeczka zmyślona przez zazdrosnych ludzi, nie umiejących pojąć sensu naszej relacji. Pięknej relacji. Pięknej, jak głos, który właśnie usłyszałem.

- Czyli miałem rację. Zajebiste uczucie. Może i jestem próżny, ale uwielbiam przewidywać przyszłość. Zwłaszcza, gdy sprawa dotyczy pięknych kobiet.

- Cieszę się z twojego szczęścia, ale nie dopisuj sobie za dużo. I nie, nie będziemy się pieprzyć. To tak dla jasności.

- Ależ oczywiście. Za kogo ty mnie masz? Od początku, chciałem tylko porozmawiać. Uwielbiam poznawać nowych ludzi.

- Niestety i tu muszę cię rozczarować. Nie porozmawiamy za długo. Mam tylko jedno pytanie. Eliza, czy ona naprawdę istniała?

- Słucham?

- Eliza, twoja bohaterka. Naprawdę kochałeś kogoś, aż tak mocno?

- A, książka. Myślałem, że nikt już o tym nie pamięta. Miło mi. Masz bardzo słaby gust literacki, ale za to, znacząco poprawiłaś mój nastrój. Dziękuję. Co do pytania, muszę cię rozczarować. Nie. Nie istniała. Jest jedynie wybrykiem, pewnego alkoholika, klepiącego palcami w klawiaturę. Naprawdę myślałaś, że jestem zdolny do miłości. Umiem tylko palić, pić i ćpać.

- I udawać. Pierwszy raz w życiu, widzę tak smutne oczy. Powiedz, dużo to waży? Ta cała maska, ten cały ból, który starasz się ukryć. Książką chciałeś sobie ulżyć, prawda? Chciałeś wyżalić się światu, pod przykrywką fikcji, w jaką ubrałeś powieść. Chyba nie wyszło, co nie? Samotność nie zechciała odejść...

Strach. Strach przed odpowiedzią. Strach przed jej pytaniem. Chciałem uciec, zapaść się pod ziemie. Trafiła w czuły punkt. Punkt, którego prawdziwość, analizuję każdego dnia. Sam. Zawsze, gdy usłyszę diagnozę z czyichś ust, tracę równowagę. Tak, jak teraz. Zapalam jeszcze jednego papierosa. Dopijam whisky. Wstaję bez słowa, obserwując jej nagłe zakłopotanie na twarzy. Podchodzę do sąsiedniego stolika, zajętego przez gustownie ubranego mężczyznę. Działam instynktownie.

- Sprzedaj mi jednego kwiatka - zaczynam rozmowę, jak rasowy debil. Facet, spogląda na mnie, jak na przybysza z innej planety. Nie ma to dla mnie znaczenia.

- Kwiatka? Na pewno dobrze usłyszałem?

- Masz cały bukiet. Nie ucierpisz. Tyle wystarczy? - rzucam mu 200 zł na stół.

- Stary, nie wnikam. Trzymaj. Pieniądze możesz zachować.

- Nie chcę. Nie są niczym dobrym. Dzięki za kwiatka.

Wracam do coraz bardziej zdziwionej dziewczyny. Nie znam nawet jej imienia. Nie chcę znać, chcę stąd uciec, jak najszybciej. Zniknąć.

- Masz rację, nie będziemy się pieprzyć. Jesteś na to zbyt mądra. Eliza istniała. Teraz istnieje ciemność, strach i uśmiech okraszony łzami. Trzymaj - wręczam jej kwiatek i odchodzę, nie zwracając uwagi na reakcje. Ucieczka. Tylko to robiłem przez całe życie.

Eliza, tak naprawdę miała na imię Nadia i była kimś wyjątkowym. Wyjątkowym dla mnie. Jedyną właścicielką serca, już nieistniejącego. Aniołem, czytającym moje urojone blizny, posiadającym lekarstwo na wszystkie chore jazdy, kreowane przez moją głowę. Szczęście. Kiedy była przy mnie, naiwnie wierzyłem, że nie jest to jedynie ulotny stan. Myślałem, że z Nadią, niczym bohaterowie romantycznej historii, oszukamy los, śmiejąc mu się prosto w twarz. Nie wyszło. Do dzisiaj dobrze pamiętam moment rozstania. Leżeliśmy po upojnej nocy, paląc papierosy i racząc się jej ulubionym winem. Scenariusz, jak z baśni. Zakończenie, wyjęte z dramatu. "Muszę wyjechać. Na dłużej. Przykro mi". Chwila. Chwila, która przekreśliła wizję szczęśliwego życia. Twarz Nadii. Spokojna, bez emocji, jakby informowała mnie o krótkim służbowym wyjeździe. Bolało, boli i pewnie będzie boleć. Od tamtego momentu został mi alkohol i chwilowe spotkanie z książką. Zostałem sam, chowając wzrok za dymem, tworząc iluzję błazna, noszącego za duże bluzy, igrającego z życiem każdego dnia. Kurwa mać. Jedyne słuszne podsumowanie tego całego gówna. Gówna w postaci bezosobowych postaci, oceniających mnie każdego dnia. Gówna w postaci szmalu, przysłaniającego każda inną wartość, utwierdzającego ludzi w pierdolonej iluzji poczucia bezpieczeństwa. Jestem samotny, ale czuję. I właśnie za uczucia, dam się pokroić. Pierdolcie się wszyscy. Wysyłam wiadomość do Piotrka. Krótką: "Nie będę tam pracował. Nie zniósłbym tego starca. Sorry". "Pierdol się" - równie szybka odpowiedź. Zapalam papierosa. Nienawidzę świata, ludzi i w pewnym sensie nienawidzę siebie. Mimo tego jestem bezpieczny. Przecież wystarczy uśmiech. Wystarczy?

Mrok. Ciemny pokój. Mała lampka, oświetla mi butelkę pełną złudnego ratunku. Jestem coraz bardziej pijany. Płaczę. Palę papierosa. Myślę o tym co będzie dalej. Pytam sam siebie, czy widzę jeszcze w czymkolwiek sens. Nie widzę. Wstaję, niesiony pijackim uniesieniem. Kierunek mieszkanie Piotra. Mojego jedynego przyjaciela. Jest druga w nocy. Trudno. Moja dusza jest zbyt ciemna, aby rozmawiać przy promieniach słońca. Świat wiruje mi przed oczami. Zataczam się po ulicach miasta, widzącego każdy mój upadek. Nie wiem kim jestem. Nie wiem co czuję. Zatraciłem się w ucieczce, nie wiedząc przed czym uciekam. Sam sens ucieczki, stał się jedyną ideą. Romantyzuje smutek, płacząc wieczorami, wymiotując na podłogę przy łóżku. Wkurwiają mnie odpowiedzi świata. Jednocześnie nie posiadam własnych. Gardzę ludźmi, choć sam jestem ich najgorszym przedstawicielem. Głowa pulsuje mi od sprzeczności. W środku, słyszę słowa, których nie potrafię powtórzyć. Cierpię, choć nie potrafię podać przyczyny. Klatka Piotrka. Z wielkimi trudnościami, pokonuję schody. Widzę jego zaspaną i zdenerwowaną twarz, po otwarciu mi drzwi. Za nim cokolwiek powie, po prostu go przytulam. Przytulam ze łzami w oczach. Przepraszam - szepczę. Słyszę jego odpowiedź, jak przez mgłę. Światła gasną. Urywa mi się film. Kończy się kolejny dzień, pojebanej symulacji. Kolejny dzień mojego życia. Życia, którego nie rozumiem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania