Poprzednie częściJaruś - rozdział 1

Jaruś - rozdział 2

"Nie rozpierdol mi mieszkania" - zerkam na kartkę, zostawioną przez Piotrka. Boli mnie głowa. Niewiele pamiętam z wczorajszej nocy. Wiem tylko, że się upiłem. Tyle wystarczy. Reszta, od codzienności, różnić się może tylko szczegółami. Wypijam szklankę wody, zapalam papierosa. Udaję normalne życie. Zerkam na zegarek. 12:00. Kierunek, knajpa Maksa. Kolejnego z towarzyszy. W jego przypadku, trzymanie się ze mną, jest jeszcze bardziej idiotyczne, niż zasady mojej relacji z Piotrkiem. Ich wybór.

- Witam cię Maksymilianie. Widzę, że ruch, jak zawsze wybitnie satysfakcjonujący. Ludzie naprawdę nie mają co robić z pieniędzmi.

- Też cię kocham.

- Słodziutko. Zapalę szluga i zaczynam.

- 4 godziny po czasie.

- Ktoś musi dbać o równowagę. Wiesz, jak jest.

- I dziwnym trafem, zawsze musisz robić to ty.

- Miło, że doceniasz moją męczenniczą rolę.

Obieram ziemniaki, myję naczynia, delektuję się setką wódki i palę szlugi. Tak wygląda mój przeciętny dzień z wyrzutami sumienia. Z Maksem, jesteśmy, jak para niedojrzałych nastolatków. Odchodzę z jego restauracji średnio trzy razy w tygodniu. Zawsze wracam. Lubię tę robotę. Jej nieszablonowe godziny, które zasadniczo ustalam sam. Patrycję umilającą mi czas na przerwach i brak wymuszonego pierdolenia. Nie mógłbym funkcjonować inaczej. Agencja reklamowa. Na samą myśl, o wczorajszej rozmowie z tym strasznym dziadkiem, skręca mnie od środka. "Tak, Panie prezesie", "Oczywiście Panie prezesie", "Nie ma problemu Panie prezesie". Jebać to. Zdecydowanie bardziej wolę towarzystwo ziemniaków i brudnych naczyń. I oczywiście cudnych piersi Patrycji. Nie mogłem nie wspomnieć.

- Jaruś, idziesz na szluga? - zapytał jeden z kelnerów. Nawiasem mówiąc, jeden z moich ulubionych.

- Są na tym świecie propozycję nie do odrzucenia. Oczywiście, że tak. Prowadź.

Widok, który zobaczyłem na zewnątrz, skutecznie popsuł mi humor. Dwóch łysych mężczyzn, i jeden, niesamowicie gustownie ubrany, przedstawiciel grupy. Niestety ich znam. Niestety wiem, w jakiej sprawie przyszli.

- Spierdalaj stąd młody - warknął kark w stronę towarzyszącego mi kelnera. - No już!

- Gdzie podziały się wasze maniery? - zapytałem głosem błazna, wyjętego prosto z cyrku. W ramach ciekawostki. W środku wyłem, jak dziecko.

- Jaruś... Tęskniłem za tym uśmiechem. Za drwiną w głosie, rozwaloną fryzurą, papierosem w gębie, kasą, która mi wisisz. Właśnie, kasa. Kojarzysz coś Jarku?

- Oddam - odpowiedziałem zdecydowanie bardziej poważnym głosem.

- Wiem, że oddasz. Pytanie brzmi całkiem inaczej. W jakim stanie będą twoje śliczne zęby, po zakończeniu transakcji. Bo widzisz, Jarku, ja jestem poważnym człowiekiem. Prowadzę interesy. Nie mogę pozwolić sobie na takie sytuacje. Na pewno mnie rozumiesz.

Nie odpowiedziałem. Stać mnie było tylko, na nerwowe przełykanie śliny. Dosłownie i w przenośni.

- Dobrze, Jarku. Widzę, że nie masz dzisiaj weny do rozmowy. Nie ma problemu. Nie naciskam. Dwa tygodnie - wtrącił głosem pozbawionym emocji. - Dwa tygodnie poczekam na pieniądze. 30 tysięcy. Miło się rozmawiało Jarku. Uwielbiam, jak palisz szlugi. Jest w tym coś magicznego.

Odeszli. Żarty się skończyły. "Narkotyki to zguba ludzkości" - głosił pewien, niedoszły, prezydent. W pewnym sensie miał rację. Mnie wtrąciły w otchłań długów. Palę kolejnego papierosa. Wracam do środka. Informuję Maksa, o wcześniejszym wyjściu. Pracowałem dwie godziny. Skwitował to jedynie uśmiechem. Kocham go. Nie kocham za to gościa, do którego właśnie zmierzam. Wydawca. Wydawca mojego jedynego dzieła. Jednocześnie mój największy wróg. Andrzej Kwaśny. Nazwisko pasuje do jego zgorzkniałej gęby - dopowiadam sobie w myślach.

- Potrzebuję kasy - informuje go bez budowania odpowiedniej scenerii. - Na już.

- Zabawne. Wiesz, Jarku, biznes, który prowadzę, działa w bardzo prosty sposób. Ty piszesz, ja to wydaję, razem zarabiamy kasę. W twoim przypadku, wypierdalamy się już na pierwszym punkcie. To nie moja wina, przyjacielu. Nie umiem wyczarować pieniędzy.

- Napiszę ci cokolwiek. Obiecuję. Potrzebuję tej kasy. Mam problemy. Poważne.

- Jak każdy z nas. Jak każdy z nas, Jarku. Napisz, daj do sprawdzenia i wtedy pogadamy. Nie ma innej drogi.

- Dzięki za pomoc - odpowiedziałem zrezygnowany. Ku mojej radości, mina smutnego kota zadziałała.

- Co ja z tobą mam. Przyciągasz do siebie ludzi, wiesz? Nie umiem tego wytłumaczyć. Masz dar chłopaku - westchnął z uśmiechem na twarzy. - Zgłosiła się do nas pewna dziewczyna. Piosenkarka. Szuka kogoś, kto napisze jej teksty, na nową płytę. Nie jest ważnym klientem, więc mogę zaryzykować. Popracuj pełny tydzień, to coś wymyślimy w kwestii kwoty, której potrzebujesz.

- Dobrze - zapaliłem szluga. - Biorę to. Nie mam wyjścia. Od kiedy mam zacząć?

- Najlepiej od dzisiaj. W twoim przypadku, lepiej nie zwlekać. Wyślę ci adres studia.

- Dzięki. Pomogłeś mi. Doceniam to.

- Nie spierdol tego, Jarek. To może być twój ostatni złoty strzał.

- Więcej wiary Andrzeju. Więcej wiary - klepnąłem go po ramieniu.

Pisanie to nie jest cyrk. Lubiłem powtarzać, podczas tworzenia mojej książki. W pewnym sensie, sam proces twórczy, ratował moją duszę. Był czymś więcej. Intymnym spotkaniem, z małym chłopcem, zamkniętym szczelnie przed światem. Nigdy nie napisałem żadnego zdania, gdy go nie czułem. Pewnie dlatego, jestem autorem tylko jednej powieści. Traktowałem to poważnie. Traktowałem - słowo klucz. Narkotyki, odebrały mi ostatnią świętą rzecz. Dzisiaj, po raz pierwszy w życiu, będę zmuszony wydusić z siebie słowa. Przelać je na papier. Słowa bez emocji. Puste, pozbawione wartości zdania, wypływające z mózgu, a nie z serca. Pierdolona kasa - pomyślałem stojąc przed studiem, mającym w mojej głowie postać niszczyciela idei. Jedynej, w jaką naprawdę wierzyłem.

- Dzień dobry - przywitałem się z recepcjonistką. - Jaruś Kruk. Miło mi. Zostałem powołany do twórczego ratunku. Agencja Kwaśnego. Ta, wiem, słodkie nazwisko.

- Dzień dobry, na którą był pan umówiony? - kurwa, nienawidzę tego bezdusznego, pozbawionego ludzkiego pierwiastka, głosu.

- Nie toleruję zegarka. Godziny mnie nudzą. Miałem być, jestem, nie ma co komplikować sprawy. Niech pani mi da magiczną przepustkę. Zresztą sobie poradzę. Jestem dużym chłopcem.

- Czyli nie był pan umówiony. Przykro mi, ale to nie jest odpowiednie miejsce do takich żartów. Miło się rozmawiało.

- Był umówiony, Basiu - wtrąciła się do rozmowy, młoda kobieta, dotychczas siedząca przy stoliku, umieszczonym w poczekalni. - Hania Stec - przedstawiła się urodziwa, młoda dama.

- Jaruś, po prostu Jaruś. Pani wokalistka, podejrzewam?

- Zgadza się. Pan pisarz, jak się domyślam?

- Alkoholik z uroczym wnętrzem. Tę szufladkę, wolę zdecydowanie bardziej.

- Tak, to na pewno pan. Zdążyli mi przedstawić zarys pana charakteru.

- Jestem Jaruś - przerwałem. - Nie używaj przedrostka pan. Zawstydzasz mnie tym Haniu.

- Jak sobie życzysz. To co? Zapraszam w moje skromne progi.

- Prowadź.

 

- Całkiem ładne miejsce. Może nawet da się tu pracować. Kurwa. Przepraszam za słownictwo, ale wyrażenie praca tak na mnie działa.

- Spokojnie. Nie zamierzam cię ograniczać. Możesz przeklinać. Nie jesteśmy w szkole.

- Czyli zapalić też mogę?

- Możesz. Czuj się jak u siebie.

- Zaczynam kochać to miejsce - odrzekłem, po czym rzuciłem się na kanapę. Po przybraniu odpowiedniej pozycji, przywołałem do życia mojego nikotynowego przyjaciela. - Spadło na ciebie ogromne nieszczęście Haniu. Przysłali ci mnie. To nie wróży niczego dobrego.

- To ty powiedziałeś. Czytałam twoją książkę. Podobała mi się. Szkoda, że na tym poprzestałeś.

- Znudziło mi się udawanie mądrzejszego niż jestem. Picie jest łatwiejsze i atrakcyjniejsze. Ale dobra. Poudawajmy odpowiedzialnych. A więc Haniu, jak bardzo tandetne mają być te teksty? Czytaj, jak bardzo chcesz być puszczana w radiu?

- Wierzysz w miłość, Jarku?

- Ciekawa odpowiedź. Wierzę, że na nią nie zasługuję. Wierzę też, że potrafi spuścić konkretny wpierdol. Także chyba tak, chyba wierzę w jej istnienie.

- To sobie poradzisz. Napisz mi coś o uczuciu. O spojrzeniach, gestach i smutnych sercach. Nie chcę iść w komercyjność. Daj mi coś od siebie. Coś, wpisującego się w ciebie. Ja postaram się dodać emocje w postaci wokalu.

- Czyli nic z tego nie zarobimy. Piękna sprawa. Nie lubię kasy. Taka przypadłość dziwnych ludzi. Jeszcze jedno, Haniu. Nie dam rady tu pisać. Potrzebuję do tego ciszy, alkoholu. smutnej muzyki w tle i papierosa. To taki mój zapomniany rytuał.

- Nie ma problemu. Nie mam zamiaru, ustalać zasad twojej pracy. Chcę jedynie zadowalających efektów.

- Mądra dziewczynka. To co? Proponuję niewinnego blanta, na dobry początek współpracy.

- Widzę, że nie będziemy za dużo rozmawiać o pracy.

- Wspomniałem już, że nienawidzę tego słowa. Nie lubię też rozmawiać o poważnych sprawach. Wiem wszystko co mi potrzebne. Teraz możemy przejść do zdecydowanie luźniejszych tematów. Zapraszam - wskazałem jej miejsce obok siebie na kanapie.

Hania okazała się ciekawym rozmówcą. Jeżeli dodamy do tego zielonego sojusznika, uda tak piękne, jak Krynica wieczorami i piersi przemawiające tylko mi znanym głosem, łatwo można się domyślić, że spędziłem tam więcej czasu niż planowałem. Słodka osóbka. Bardzo słodka.

- Masz ciekawe spojrzenie. Trudne do rozczytania. Nie do końca smutne. Bardziej szukające. Szukające odpowiedniej drogi w błędnym labiryncie. Przemycasz ze sobą coś niewidzialnego. Ciężkiego. Innego.

- To tylko złudzenie, Haniu. Degeneraci lubią malować swoją postać droższymi kredkami. W rzeczywistości jestem durniem. Zapewniam.

- Słodko kłamiesz. Powiedz mi, za czym tęsknisz? Czego ci tak naprawdę brakuje? - zapytała rozczulającym głosem. Chuj w to - pomyślałem. Zagrajmy.

- Za czym tęsknie. Trudne pytanie. Powiedzmy, że za wyobrażeniem miłości. Wyobrażeniem innego świata. Tęsknie za przeszłością. Nie wiem czy była tak piękna, jak się wydaje. Wiem, że pozostawiła palący od środka znak. I wreszcie tęsknie za dziewczyną. Wiem, śmiesznie to brzmi. Pytałaś czy wierzę w miłość. Wierzę, że kochamy tylko raz i na zawsze. Później oszukujemy samych siebie, zastępując ją wszystkim co popadnie, przez strach przed samotnością. Ja nie chcę się oszukiwać. Pozostało mi się śmiać. Jestem cynikiem, Haniu. Bardzo smutnym cynikiem.

- Dziękuję.

- Za?

- Za to, że powiedziałeś to na głos. Nie znamy się długo. Twoje oczy jednak, krzyczą zbyt głośno. Nie umiesz kłamać. Nie, kiedy oszukiwana osoba czuję się, jak ty.

- Szczere wyznanie. Teraz chyba powinienem cię przytulić.

- Mam zdecydowanie lepszy pomysł.

I tak, mój pierwszy dzień w pracy, zwieńczony został seksem. Ku mojemu zdziwieniu, kontakt cielesny z Hanią, nie był pozbawiony namiętności. Miła odmiana. Fajnie wiedzieć, że jestem w stanie czuć jeszcze cokolwiek. Oczywiście, z punktu widzenia odpowiedzialnego faceta, romans w pracy, to rzecz godna potępienia. Ja jednak jestem odpowiedzialny jedynie za burzenie utartych schematów. Pieszczotliwość, jaką obdarzyła mnie młoda wokalistka, utwierdziła mnie w przekonaniu, że podjąłem słuszną decyzję. Seks w studiu nagraniowym ma swój urok. Muszę to jeszcze powtórzyć.

- Dałaś mi dzisiaj treść pierwszej piosenki. Spisałaś się na medal - szepnąłem jej do ucha. - Słodkość twoich pocałunków, również wypłynęła na moje artystyczne natchnienie. Dziękuję.

- Starałam się - wypuściła dym z ust. - Cieszę się, że przysłali mi akurat ciebie.

- Nie skomentuję tego. Nie chcę psuć klimatu. Co do klimatu. Czy mógłbym jeszcze raz posmakować twoich słodkich ust. Boję się, że obecna dawka, jest troszeczkę za mała.

- Starszym się nie odmawia. Zwłaszcza tak utalentowanym.

- Piękna postawa. Czuję, że się dogadamy. Czuję, że już to zrobiliśmy - powiedziałem, po czym przeszliśmy do zdecydowanie bardziej przyjemnych rzeczy od słów. Hania Stec. Utalentowana piosenkarka i niegrzeczna dziewczyna. Idealna współpracowniczka.

Kierunek mieszkanie. Miasto płynie w tym samym tempie co zawsze. Pośród dopasowanych puzzli, kroki stawia również jeden, niedopasowany element. Jaruś. Idę popijając whisky. Mam długi, złamane serce i pasję, którą będę musiał sprowadzić do postaci banknotu. Kompletny zestaw. Pada deszcz. Moknę. Ociepla mnie myśl o Hani. Była słodsza niż inne. Nie była jednak Nadią. Kobieta z moich snów, przestała istnieć. Ruszyła razem ze światem. Ja pozostałem w przeszłości. Nie żyję, chociaż pozornie stawiam kroki, jak cała reszta. Pozory. Jarosław pozory Kruk. Najczulszy idiota w mieście.

Milczę, wpatrzony w ekran komputera. Nie mogę. Nie umiem. Zapalam papierosa. Zawsze pomagał. Nie tym razem. Czuję się, jak tania dziwka. Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek były moje, słowa traktowałem, jak niezasłużony dar z niebios. Nie jestem wstanie ich zdradzić, zostawić na pastwę losu. Porzucić w nieznanym świecie, jedynie dla korzyści majątkowych. Mimo, że moje sumienie już dawno straciło dawny blask, w obecnej sytuacji krzyczy, jak wtedy. Jak wtedy, gdy byłem jeszcze człowiekiem, a nie marną imitacją jednostki ludzkiej. Odchodzę od ekranu. Od białej, pustej, wirtualnej karki. Polewam whisky. W chwilach samotności, często do głosu dochodzi zamknięty przeze mnie chłopiec. Krzyczy, żałośnie prosząc, abym go wypuścił. Łzawią mu oczy. Widzi wszystko od środka. Widzi, jak konsekwentnie niszczę samego siebie. Zrobiłby wszystko, aby zatrzymać ten proces. Alkohol i autodestrukcyjne skłonności, są jednak za mocnym przeciwnikiem. Uciszam go. Wracam do komputera. Sprzedaję duszę diabłu. Stawiam ostatni krok. Wchodzę do piekła. Zdradzam ostatnią świętość w moim życiu:

„Zgubiłam sens, patrzę w twoje oczy, szukam cię

Nie wiem gdzie jesteś, daj mi znak, daj choć drobny gest

Chcę cię usłyszeć, chcę cię dotknąć, złapać ślepy sens

Chcę ci wyszeptać, że nikogo tak nie kocham, wiesz?

Więc nie uciekaj, pozwól mi, złapać za rękę cię

I zaprowadzić do tych miejsc, do tych z intymnych scen

Na chwilę odpuść, zostaw słowa, daj mi złapać za ster

Niech moje serce, wyznaczy nam odpowiedni cel

 

Daj się pokochać, znajdźmy razem choć gram szczęścia

Daj się pokochać, razem stwórzmy nowe miejsca

Daj się pokochać, daj mi dostęp do twojego serca

A wyciągnę z niego to, o czym zapomniał ten świat

 

Czasem czuję się przeklęta, pominięta, skazana na smutny spektakl

Czasem w stanie z łóżka, to dla mnie za duży ciężar

Czasem chciałabym zapomnieć, zacząć bieg od nowa

Ale znowu słyszę jego słowa i odmawia posłuszeństwa moja głowa

Gdzie jest dolina, ta wyśniona, ta z tych pięknych baśni

Daj mi mapę, daj mi poczuć w życiu choć gram magii

Dam się pokochać, tylko w zamian nie złam proszę serca mi

Dam się pokochać, a ty w zamian daj mi lepsze dni

 

Daj się pokochać, znajdźmy razem choć gram szczęścia

Daj się pokochać, razem stwórzmy nowe miejsca

Daj się pokochać, daj mi dostęp do twojego serca

A wyciągnę z niego to, o czym zapomniał ten świat”

 

Przegrałem. Na więcej mnie nie stać. Napisałem infantylną pioseneczkę, która stanie się hitem, przez talent wokalny Hani. Napiszę jeszcze kilka. Spłacę długi. Pójdę na kawę z diabłem i wrócę do cyrku, zwanego moim życiem. Choć tym razem będzie inaczej. Straciłem hamulce. Straciłem wiarę. Stałem się komercyjną dziwką. Gardzę swoją parszywą mordą. Gardzę życiem, które koncertowo spierdoliłem. Wypijam kolejną szklankę whisky. Zasypiam, pochłaniając się w mroku, ogarniającym mój świat. Widzę mojego ojca. Widzę go, jak przez mgłę. Wracają wszystkie, smutne wspomnienia z jego udziałem. Chcę uciec, lecz trzymają mnie niewidzialne siły. Jestem bezradny. Jestem słaby. Jestem sobą.

- Jesteś z siebie zadowolony? Tego chciałeś, głupcze? – zapytał.

- Przecież… przecież ty kurwa nie żyjesz. Zwariowałem. Szepty, głosy, gdzie… gdzie ja jestem?

- Jesteś w piekle synu, w piekle twojego życia. Mówiłem ci, jak to wszystko się skończy. Nie słuchałeś. Przegrałeś synu – ogarnął go histeryczny śmiech. – PRZEGRAŁEŚ. JESTEŚ NIKIM. JESTEŚ NIKIM, NIKIM, NIKIM, NIKIM…

Następne częściJaruś - rozdział 3

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania