Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Klejnoty Vizre. Historia głupiej przygody - Rozdział II cz. 1

Ze słodkiego snu wyrwały mnie przeklęte koguty, które jakby czekały na znak i wszystkie w jednej chwili zapiały wstrząsając całą, zalaną jeszcze w porannej szarości wieś. Z drewnianych chat wyszli pierwsi chłopi. Zaspani, gładzili grubymi dłońmi wąsiska i stare schodzone łachy. Po niektórych widać było ślady po niedawno zakończonej zabawie i zapewne najchętniej nie wychodziliby spod pierzyn, ale praca na roli wymaga poświecenia i wyrzeczenia. Pod tym aspektem ich podziwiam. Całe dnie; aż w masywnych ramionach nie zabraknie ostatniej krzty siły; urabiają się w polu i przy zwierzętach. Dopiero gdy słońce ustępuje na niebie księżycowi, kończą nieludzką pracę, piją do późnej godziny, aby po kilku godzinach snu, powtórzyć żmudny cykl, który przerwie dopiero śmierć. Czy im to przeszkadza? Żadne z nich nawet nie przeklnie pod nosem, nie wzniesie skarg do bogów o swój fatalny los, ani nawet nie myśli o szybkim zakończeniu tej mordęgi. Ba! To jeden podgwizduje radośnie rozrzucając kurom ziarno, drugi nuci wesołą melodię przy wyciąganiu wiadra ze studni, a trzeci wraz z synem ze śmiechem wspominają jakąś historię. Takich ludzi brakuje temu światu. Wszyscy nieustannie podążamy do przodu, aby tylko poprawić swój los i kieszeń. Dlaczego nie umiemy jak zwykły głupi chłop zaakceptować tego co mamy i cieszyć się tym najlepiej jak można? Wy głupi chłopi, wy którzy arystokratów i inteligentów nie trawicie, wy którzy nie uczycie się głupot, a tyko tego co wam potrzebne – jesteście jedyną nadzieją dla świata zniszczonego przez egoistyczny popęd za dobrami materialnymi. Bądźcie więc uparci i głupi, ale i bądźcie wytrwali i mądrzy w tym co robicie.

Rozłożony wygodnie na grubej gałęzi starego dębu, mógłbym długo się im przyglądać i snuć swoje filozoficzne rozważania, ale czas to najgorszy rywal z którym nie da się zwyciężyć. Zeskoczyłem z korony, poprawiłem pas i udałem się nad wodę na spotkanie z ludźmi pana Sivo.

Ludzie ze wsi mnie unikają. Chłopi nawet nie ośmielają się rzucić na mnie krótkiego spojrzenia zza płotu, a matki chowają swoje pociechy za zamkniętymi drzwiami. Widać wieść o przybłędzie, który bez mrugnięcia okiem rozprawił się z trzema rywalami szybko się rozeszła i sieję swoisty popłoch wśród mieszkańców. Nigdy nie szukam niepotrzebnej awantury, ale gdy muszę się bronić, nie waham się przed użyciem najdrastyczniejszych metod. Chłopi mimo niezwykłej determinacji, ciągle są głupimi, zaściankowymi i stereotypowymi ludźmi do których przemówisz tylko siłą i strachem. Może to i dobrze? Czuję te wszystkie spojrzenia i przekleństwa w moim kierunku. Ale nich sobie próżno grożą i wyzywają, tylko niech dadzą mi spokój.

Słońce szybko wzbiło się na jasne niebo i rozbłysło całą energią, a uśpione jeszcze przed chwilą ptaki, wzbiły się w powietrze i świergotały nad stadami wypędzanego na pastwiska bydła; gdy stanąłem na brzegu rzeki. Duża plaża jest brudna od wyrzucanych przez rzekę śmieci oraz kawałków kory i gałęzi. Zacumowane łodzie przypominają zapomniane przez lata wraki, niż zdatne do pływania i połowu okręty. Port – którym jest małe molo ze zbutwiałego drewna – porośnięty jest zielonymi glonami, a szare deski uginają się od ciężaru powietrza.

Kolejna wada chłopów – nie dbają o nic co nie należy bezpośrednio do nich. Szkoda, bo przez to sami są dla siebie zagładą. Ale co mi z tego? Czy mam teraz namawiać ich do działania i rozjaśniać prawdy dobra ogółu? Nie! Jestem tu pierwszy i ostatni raz, ale takich samych zapyziałych wsi, spotkam zapewne jeszcze wiele.

Usiadłem na wyrzuconej na brzeg kłodzie, zamaczając delikatnie buty w mętnej wodzie i czekam, bo co innego mi zostaje? Nie myślałem, że moja zarośnięta, pocięta gęba może być jeszcze brzydsza, ale w tej burej wodzie, nawet bogowie wyglądaliby jak upiory czy inne licho. Ale czemu się dziwić, gdy ten biedny potok zbiera wszystkie nieczystości mieszkańców i zwierząt?

Z cichych i samotnych rozmyśleń wyrwał mnie głośny krzyk. Rozejrzał się dookoła, ale w pobliżu nie było żywej duszy. Jest! Z nurtem rzeki, leniwie do portu zbliża się duża łódź, z której rozchodzą się najróżniejsze krzyki i śmiechy. Łódź nie była duża – jednomasztowa bezpokładowa o prostych burtach – powoli zacumowała przy pomoście. Z łajby zeszło czterech osiłków o muskularnych sylwetkach. Blondyn o niemiłej szerokiej twarzy natarczywie drapał swoje siedzisko i wyklinał na pozostałych, których ten widok bawił do łez.

- Skończcie te wygłupy! - Zawołał grubym głosem kapitan w eleganckiej kapocie. – Macie tu ponad dwadzieścia skrzyń do zniesienia i dwa razy tyle beczek – rozejrzał się – i niech no mi który znowu coś uszkodzi, a za burtą wywieszę jak stare portki! Czemu znowu tu nikogo nie ma? Staruch miał na nas czekać! O nie staruszku, nie tym razem. Czekajcie! Nawet palcem nie kiwniemy póki nie przyjdzie. Nauczy się punktualności.

- A jak doniesie?

- Czy ja cię o zdanie pytałem Angis?! Niech staruszek nie będzie taki pewny swego, bo jego pozycja u pana Sivo nie jest taka mocna jak mu się zdaje.

- A może tamten od niego? - wskazał na mnie ręką olbrzym z bujną szarą brodą. - Nie wygląda na byle chłopa.

- Bo chłopem nie jestem.

Wszedłem na pomost. Z bliska czterej marynarze byli jeszcze więksi. Niczym wielki mur stali za drobnym kapitanem i obrzucali mnie groźnymi spojrzeniami. Może udać kogoś od gospodarza, aby nie rozszarpali mnie swoimi ogromnymi dłońmi? Nie, to zły pomysł. Prędzej czy później staruszek zjawi się we własnej osobie i cała przykrywka pryśnie. Poza tym mam do nich tylko pytania, nic więcej.

- Szukam pana Sivo…

- Po co?! - zapytał kapitan. Poczułem jak przeszywa mnie swoim zimnym spojrzeniem.

- Słyszałem, że ma on ciekawe zadanie do zlecenia za dobrą cenę. Tak się składa, że lubuję się się w tym i dlatego chciałbym się z nim spotkać.

- O to się rozchodzi…

Groźny grymas kapitana zmienił się w pogodną minę, a olbrzymy za jego plecami rozluźnili mięśnie i pięści. Tym razem nie będę zmuszony do walki, której nie chcę stoczyć z wielkimi jak słonie ogrami.

- Nie ma go z nami i w ten sposób go nie spotkasz, bo siedzi całe dnie w swojej willi w Firades – mówi kapitan. - Wiesz co to za zadanie? Co jest celem kontraktu?

- Mówił mi o tym przypadkowo napotkany handlarz. Wielu konkretów nie podał.

- Abo i mało konkretów wiadomo – kapitan wyciągnął z kieszeni ciemną fajkę, którą zaczął nabijać zielem – ale różnie się mówi. Jedni powiadają, że chodzi o odnalezienie jakieś osoby, drudzy, że o drogocenny skarb a jaka prawda? Nie wiem. Pan Sivo informacji udziela poufnie po podpisaniu kontraktu.

- Znam takie przypadki.

- Ale jeżeli mam być szczery, nie wplątuj się w to. Wielu już jest najętych, niektórzy już od ponad miesiąca i kto wie, czy teraz jaki nie odbiera nagrody?

- Dziękuję za radę i ostrzeżenia, ale gdybym nie ryzykował, dawno skończyłbym z tym. Poza tym co mi szkodzi?

- Ano nic nieznajomy – wypuścił pierwsze małe dymki z fajki. - Pewno chcesz się z nami zabrać? Mądrze, bo szmat drogi stąd nawet na koniu, a rzeką chwila. Ale nie zabieram na statek ludzi, których nie znam – wyciągnął prawicę. - Kapitan Gilder z Queren.

- Viza znikąd – uścisnąłem dłoń kapitana.

W tym samym czasie ze wsi przyszedł stary gospodarz. Z szerokim uśmiechem witał czekających marynarzy, ale i nie omieszkał narzekać na lenistwo z ich strony. Spiął się z Gilderem i po krótkiej wymianie uprzejmości, zabrano się za wyładowywanie towaru.

Kapitan mimo zimnego spojrzenia i bladej cery jest bardzo sympatyczną osobą. Zaskoczył mnie swoją hojną ofertą transportu o co ja bałem się od razu zapytać. Szkoda, że mało jest takich ludzi – bezinteresownie miłych dla innych. Spotkałem niejednego, który albo przepędziłby mnie, albo wysłuchałby moich pytań i odpowiedział krótko: nie. Gilder jest inny. Widać to w jego chłodnych błękitnych ślepiach, a i w sposobie dowodzenia. Przeciętny kapitan zająłby się rozliczaniem kwoty z odbiorcą i poganiał swoich ludzi, a on wraz z podwładnymi mu marynarzami dźwiga ciężkie skrzynie i beczki wypełnione najróżniejszymi towarami. Po skończonej robocie, gdy na piachu stanęły dwadzieścia cztery skrzynie i pięćdziesiąt beczek, staruszek przekazał Gilderowi sakiewkę monet, którą ten dla zirytowania gospodarza dokładnie przeliczył.

- Wchodźcie na pokład! - zawołał na mnie. - Nim wrócimy do Firades, musimy odwiedzić kilka miejsc. Wybacz, że przedtem nic nie powiedziałem, ale interesy rzeczą świętą.

- Szybciej i tak nie dotrę, a z pasji lubię poznawać nowe miejsca. Choroba podróżnika.

Wskoczyłem na pokład z jasnego drewna, które błyszczało w promieniach słońca. Łajba mimo że nie okazała, jest zadbana i czysta czego się nie spodziewałem po zwykłych handlarzach. Usiadłem na przygotowanym przez marynarza stołku. Dwóch innych wciągało kotwicę i sprawdzało umocowanie pozostałego towaru, pogwizdując przy tym radosne melodie. Gilder stanął za wielkim sterem, zakręcił nim kilka razy i łódź powoli odbiła od portu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • krajew34 13.11.2019
    Na razie nie wieje nudą, choć dość wolno się rozkręca, co dla wielu może być zaletą. Nie porywa, ale ma zadatki na coś dobrego. Czwórka ode mnie.
  • Arti 14.11.2019
    Dla mnie powolne wprowadzania do fabuły to ani plus ani minus. Poznajemy nieco bardziej bohatera. Mi sie podoba przedstawienia dotyczące jego poglądów o chłopach i nico jego filozofii w tym jest. Może być ciekawa postać. Poczekamy zobaczymy. Mi ta cześć sie podoba, jest potencjał
  • PisarzemByć 14.11.2019
    Dzięki wielkie! Postaram się nie zawieść!
  • Arti 14.11.2019
    Czekam na kolejne. Fajnie się zapowiada :D
  • PisarzemByć 14.11.2019
    Cieszę się
  • OttoV2 14.11.2019
    Jest ok. Nie wiem co więcej powiedzieć, za mało tego bym mógł wyrobić sobie opinię. Masz dobry styl, czyta się lekko. Będę czekał na więcej.
  • PisarzemByć 14.11.2019
    Dzięki bardzo za opinię. Bardzo mi na nich zależy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania