Poprzednie częściKOLOROWE KULKI cz. 1

KOLOROWE KULKI cz. 3

Wracaliśmy w miłej atmosferze. Ben był przemiłym człowiekiem, fajnie się z nim rozmawiało. Nagle poruszył temat koni:

- Ami... bo wiesz... bo konie... tak nie do końca chorują...

- Całe szczęście! - odetchnęłam z ulgą - To o co chodzi? - zapytałam. Niezwykle mnie to ciekawiło. Ściągać mnie taki kawał drogi. Z drugiej strony to szkoda, bo nasze wakacje z przyjaciółmi zapowiadały się fantastycznie.

- Za trzy dni zawody. To w czym startujesz?

Zaczęłam się cieszyć jak małe dziecko. Zawody! Cały rok na nie czekałam. W tym roku utrę nosa tacie i wystartuję w biegach. Ojciec jest w biegach jest niezwyciężony. Płyną z Książem jakby byli jednym ciałem. Pięknie to wygląda. Czasami śmiejemy się z mamą, że tata urodził się w siodle.

- Na pewno w skokach przez przeszkody i prawdopodobnie w biegach. - uśmiechnęłam się do Bena - A ty w czym startujesz?

Ben tylko coś burknął.

- Zaraz jesteśmy na miejscu.

Rzeczywiście rozpoznaję te miejsce. Przy drodze rosną duże buki, które zasłaniają cały krajobraz. Skręciliśmy na szose. Na polu biegały wierzchowce. Źrebaki wesoło ganiały za sobą, zabawiając matki. Tylko ja miałam fryza. Wszystkie inne konie były czystej krwi angielskiej. Mieliśmy wspaniałe stado i często ludzie kupywali od nas koniki. Przed stajnią był Will. Lubiłam go, miał wspaniały charakter. I był przystojny. Dziś biała koszulka opinała jego ciało i wyglądał nieziemsko. Przez parę ostatnich dni opalił się. Pomachałam do niego. Za chwilę pojazd zatrzymał się i rzuciłam się w ramiona Williama.

- Hej, mała - przytulił mnie mocno - tęskniłem.

- Ja też. - uśmiechnęłam się. - Wybierasz się na przejażdżkę. - zapytałam wskazując na Trefla.

- Jedziesz ze mną?

- Daj mi pięć minut! - krzyczałam już ze schodów. Wbiegłam do pokoju zostawiłam walizkę i popędziłam na dół. Okazało się, że rodzice pojechali po witaminki dla koni. Wyszłam przed dom.

- A co z moim Abelardem?

- Całkiem nieźle się trzyma. I zadowolony z wypięknionych kopytek. - posłał mi znaczący uśmiech.

Weszłam do stajni i skierowałam się do Abelarda.

- Hej, misiaczku. Przejedziemy się? - koń ochoczo parsknął. Szedł za mną w stronę siodlarni. Ostatnio chodziliśmy bez linki. Konik był mi bardzo oddany i bardzo go za to ceniłam. Był moim skarbem. Nałożyłam mu kantar, czaprak i siodło. Abelard aż palił się do biegu. Wyszliśmy do Willa. Stał już gotowy z Treflem. Wskoczyłam na siodło. Było dzisiaj bardzo gorąco.

- To gdzie jedziemy? - zapytałam Willa.

- Może na dolinę Płaczących Słoni?

Kiedyś, jak byłam mała, nazwałam tak miejsce na jeziorem. Pamiętam jak poprzedni mój kuc zrzucił mnie do wody. Płakałam, bo otarłam rękę. Ale żeby zaraz od słoni wyzwywać...

Skierowałam Abelarda w tą stronę. Po chwili galopowaliśmy. Wspaniale mieć wiatr we włosach, galopować po otwartym terenie. Abelard wspaniale czuł moje najmniejsze gesty. Po chwili Will zaczął nas wyprzedzać, co mojemu wierzchowcowi się niespodobało. Przyśpieszył. Biegł coraz szybciej. Nie wiedziałam, że potrafi rozwijać takie prędkości. Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Zsiadłam z Abelarda i puściłam go wolno. Ten zbiżył się do wody i zamoczył pysk. Rozejrzałam się. Willa i Trefla jeszcze nie widać. No nic. Podeszłam na mostek i usiadłam. Po dwóch stronach były trzciny. Na tafli odbijało się słonce. Poczułam, że ktoś idzie. Niestety za późno. Will popchną mnie do wody. Krzyknęłam tylko.Pomyślałam, że to niezła zmowa. Ciekawe ile Abelard dostał żeby mnie nie ostrzec. Wpadłam na genialny pomysł nastraszenia Willa. Delikatnie popłynełam w stronę kładki, schowałam się pod i czekałam. Chłopak skoczył. Wynurzył głowę i zaczął się nerwowo rozglądać. Zaczął nawoływać. Kiedy znowu się zanurzył, szybko wspięłam się na mostek. Siedziałam i czekałam na niego niby nigdy nic.

- Boże, Ami! Gdzie ty byłaś do ciężkiej cholery? - zapytał przerażony. Podpłyną do mnie i mnie przytulił.

- Zwiedzałam jezioro od zewnątrz, idioto.

Spojrzał na mnie krytycznie, a ja zaczęłam się śmiać. Pocałowałam go w usta i zanurkowałam. Widziałam, że jest lekko zdziwiony.

- I co? - wynurzyłam się przed nim z uśmiechem - Podoba się?

Will uśmiechnął się i objął mnie w pasie. Czule zaczął mnie całować. Po chwili byliśmy na brzegu, leżac na trawie, cali pochłonięci sobą. Nagle zdałam sobie sprawę co ja robię. Zerwałam się i w ociekających wodą ubraniach wskoczyłam na siodło i uciekłam.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania