Pokaż listęUkryj listę

Konszachty z diabłami (cz. I) (OPOWIADANIE Z WIEDŹMINA)

Tekst pisany na konkurs Nowej Fantastyki, ale ponieważ nie przeszedł do finału, to opublikuję. Może ktoś przeczyta i akurat przypadnie mu do gustu.

 

Las był ciemny. Ciemny i cichy. Sowy nie pohukiwały, wilki nie skradały się między drzewami, aby upolować ofiarę. Gałęzie targane przez wiatr powinny trzeszczeć, ale zamiast tego tylko lekko poruszały się, nie wydając żadnych dźwięków. W ciemnościach, które panowały nawet on widział zaledwie na kilka kroków przed sobą. Nie dziwił się już, dlaczego ludzie, którzy przypadkiem weszli do tego lasu po zmroku, nigdy z niego nie wracali. Między drzewami nie było żadnej drogi.

Geralt stąpał ostrożnie, nie chcąc zakłócać panującej ciszy. To mogłoby okazać się dla niego niebezpieczne. Walka w takich warunkach nie skończyłaby się dla niego zbyt dobrze. Ewentualnie w ogóle by jej nie przeżył. Cóż, wolał chyba jednak nie przekonywać się o wyniku. Chciał tylko dotrwać bezpiecznie do świtu. Dla pewności poprawił pas z mieczem i rozejrzał się, rozszerzając źrenice jeszcze bardziej. Za wiele to nie pomogło. Postąpił sześć kroków i ponownie zlustrował wzrokiem otoczenie. Tym razem miał szczęście. W odległości czterech, może pięciu kroków od niego, trochę na prawo, rosło drzewo. Drzewo na które zdoła się wspiąć, nie hałasując zbytnio. Z grubego pnia gęsto wyrastały konary na wszystkie strony. Wiedźmin bezszelestnie przemierzył odległość dzielącą go od starodrzewu. Do wschodu słońca pozostały jeszcze jakieś trzy godziny, które bezpieczniej będzie spędzić na górze. Złapał się jednej z niższych gałęzi i podciągnął. W ciągu kilku minut sprawnie dostał się na tyle wysoko, by żadne zwierzę nie dało rady do niego doskoczyć. Usiadł na jednym z konarów, opierając się plecami o pień. Przypomniały mu się te wszystkie treningi, gdy wspinał się po różnych drzewach na Mordowni. Nie były to miłe wspomnienia. Wziął oddech i spojrzał w dół. Teraz pozostało mu tylko czekać.

Słońce, które pojawiło się na horyzoncie, wcale nie sprawiło, że las stał się przyjemniejszy. Wciąż był mroczny i martwy. Nienaturalny. Geralt zeskoczył na ziemię i przeciągnął się. Miał dosyć tego miejsca. Ale obiecał mieszkańcom wioski, że znajdzie potwora, który porywał ich dzieci. Poza tym nie miał za bardzo wyboru. W przeciwieństwie do Jaskra, jemu oferty pracy nie sypały się codziennie. Trubadur trafił na czas ślubów i co wieczór brzdąkał na swojej lutni, życząc nowożeńcom szczęścia. Westchnął cicho, poprawił miecz i wznowił wędrówkę.

Dwie godziny marszu. Po tym czasie odnalazł pierwsze zwłoki. A raczej to, co z nich zostało. Obejrzał dokładnie szkielet i te resztki ciała, które jeszcze były do niego przyczepione. Chłopiec. Nie więcej niż osiem lat. Szczególnie zaciekawił go fakt, że kości wyglądały na nienaruszone. Ani przez zęby padlinożerców ani przez czas. Czyżby ktoś odcinał mu mięśnie? Jeśli tak, to musiał mieć w tym wielką wprawę, bo nie pozostawił ani jednego wgłębienia od noża na gnatach. No i nie znalazł głowy. Ktoś ją odciął idealnie między czwartym a piątym kręgiem. To było nietypowe. Wiedźmin nie wiedział z czym albo z kim ma do czynienia. I to go martwiło.

Wędrował tylko nieco ponad pół godziny, zanim zobaczył kolejne zwłoki. Te wyglądały zupełnie inaczej. Pozbawiony kończyn i głowy tułów przybity był strzałą do pnia drzewa. Tym razem była to dziewczynka. Wiedźminowi wydawało się, że nieco młodsza od poprzednio znalezionej ofiary. Nogi i ręce wisiały na wyższych gałęziach. Idealnie symetrycznie. Głowy znowu nie było. Był coraz bardziej zaniepokojony, ponieważ nigdy nie słyszał o potworze, który zabijałby w ten sposób.

Kolejne trupy znajdował tym częściej, im dalej zagłębiał się w las. Zastawał je w różnym stanie. Czasem całkowicie bez skóry, niekiedy same kości bez najmniejszego śladu ciała, innym razem praktycznie spalone na węgiel. Niektóre miały poobcinane palce, dłonie, przedramiona, stopy albo łydki. Były różnej płci i w różnym wieku. Łączyło je tylko jedno. Brak głów. Nawet on, pozbawiony emocji mutant, stwierdził, że to była okropna rzeź. Nie liczył, ile dzieci już znalazł. Z wioski zniknęło trzynaścioro, ale nie miał pojęcia, czy odszukał wszystkie czy nie. Bardziej jednak od rachunków zastanawiało go, kto i czemu posunął się do takiego czynu.

Dochodziło południe, gdy znalazł polanę. Na jej środku stała kamienna płyta ciemna od krwi. Wiedźmin podszedł bliżej i przeciągnął po niej dłonią. Idealnie płaska. Jego medalion zawibrował. W tym miejscu było czuć magię. Magię, potęgę, ból, cierpienie, bezradność i nienawiść. Geralt usłyszał przeraźliwy krzyk. Szybko zabrał rękę, otrząsając się z wrażenia. Kamień wręcz wyrzucał z siebie wszystkie wspomnienia. Wspomnienia składanych na nim ofiar.

Mimo że słońce stało wysoko nad ziemią, przebijając się w niewielkich ilościach między koronami drzew, to polana była jednak pogrążona w ciemności. Cały ten las był jakby oderwany od rzeczywistości. Całkowicie inny, niepasujący, wyjątkowy i... złowrogi. Ale to miejsce wydawało się jakby wyrwane z innego świata. Było samym zgniłym sercem kniei.

Wiedźmin przeszedł się wokół, ale nikogo ani niczego nie znalazł. No może poza czterema wypalonymi w trawie kręgami, ale to nic mu nie podpowiadało. Wciąż nie wiedział, co ma ścigać. Nie miał żadnego pomysłu jak pomóc wieśniakom. Jedzenia starczy mu na trzy dni jeśli będzie oszczędny. Ale cóż miał robić przez ten czas? Nie było sensu iść dalej. Wszystko rozgrywało się tutaj. Odetchnął głęboko i rozejrzał się po okolicznych drzewach. Poczeka. Może akurat będzie miał szczęście i potwór zjawi się tej lub kolejnej nocy. Upatrzył sobie jedno miejsce, gdzie było obok siebie kilka splątanych konarów. Było ono na tyle szerokie, że spokojnie będzie mógł się tam położyć bez obawy, że spadnie. A dodatkowo będzie miał idealny punkt obserwacyjny. Zwinnie dostał się na górę i ułożył na brzuchu. Przeciągnął jeszcze pas z mieczem, by mieć łatwiejszy dostęp do broni i zamknął oczy. Musiał się trochę przespać, a jednak w dzień las wydawał mu się nieco bezpieczniejszy niż w nocy. Wiedział, że to było absurdalne odczucie, ale nie wyobrażał sobie zaśnięcia wśród tych drzew po zachodzie.

Geralt obudził się, słysząc ciche łkanie. Natychmiast otworzył oczy i spojrzał na polanę, przystosowując źrenice. Jednak w panującym półmroku nie dostrzegł żadnej postaci. Jedynie wydawało mu się, że w oddali migało jakieś światło w różnych punktach. Możliwe, że były to pochodnie. Bardzo powoli zszedł na dół i ukrył się w bujnej zieleni. Ostrożnie wyciągnął miecz z pochwy i wpatrywał się w przeciwległą ścianę lasu. Płacz stawał się coraz donośniejszy, jednak nic prócz niego nie słyszał. Nadchodzące istoty poruszały się po ściółce z taką samą gracją jak on. Nie łamiąc nawet najcieńszej gałązki.

Pierwszą dostrzegł płaczącą dziewczynkę. Nie wiedział czy to jedna z trzynastu porwanych dzieci, czy może była czternasta. Jednak rachunki miały w tej chwili drugorzędne znaczenie. Zamierzał ją uratować. Poprawił uchwyt dłoni na mieczu, ale na razie nie ruszył się z miejsca. Zanim zaatakuje, musi poznać liczbę swoich przeciwników, ich rozmieszczenie i broń, którą mieli do dyspozycji. Pozostałe istoty weszły na polanę w tym samym momencie. Była ich piątka. Czwórka z nich była bardzo podobna. Dość niscy, krępi, na boso. Geraltowi kojarzyli się z niziołkami. Choć nie był pewny, ponieważ poruszali się sztywniej. Wszyscy mieli czarne potargane włosy sięgające im do ramion, cera wydawała się szarawa w świetle pochodni, oczy ciemne i błyszczące. Ubrani byli dość niechlujnie, co również było nietypowe dla niziołków. Stanęli w miejscach, gdzie widział wcześniej wypalone kręgi. Wiedźmin przeniósł wzrok na piątego przybysza. Ten był wysoki. Stał skryty w mroku, więc nic więcej nie mógł określić. Był wyprostowany, biła od niego aura pewności siebie i władzy. Wydawał się być kimś w rodzaju przywódcy dla pozostałych.

Geralt zmrużył oczy, skupiając się na nieznajomym, który przywiązywał dziewczynkę do kamienia za pomocą magicznych lin. Mógł czarować, to była ważna informacja. W takim razie to najpewniej elf. Wahał się czy zaatakować teraz. To, że nie mieli ciała potworów, nie znaczyło, że nimi nie byli. Widział przecież, co zrobili. Chciał wiedzieć, co takiego tutaj odprawiali. W obecnej chwili miałby zdecydowanie większe szanse na uratowanie dziewczynki całej i zdrowej, ale elfi czarodziej mógł go uderzyć jakąś śmiertelną klątwą i oboje by zginęli. Natomiast gdyby skupił się na rytuale, zdecydowanie przestałby zwracać tak wielką uwagę na otoczenie. A w końcu chodziło o to, by powstrzymać go na zawsze. Wiedźmin zdecydował, że poczeka. Pogodził się z myślą, że może mieć ofiarę dziewczynki na sumieniu, ale w ten sposób pozostali w wiosce będą bezpieczni. Cóż czasem poświęcenie kogoś było konieczne dla powstrzymania większego zła.

Elf spoglądał na dziecko bez wyrazu. Była potrzebna tylko jako ofiara. Nie obchodziło go, co ten ludzki pomiot będzie przeżywał. Sięgnął za plecy i wyciągnął sztylet zza pasa. Miał jeszcze trzy minuty do rozpoczęcia. Wszystko musiało być zgrane idealnie, jeśli chciał przyzwać czternastego demona i włączyć go do swojej armii. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy, skupiając się. Jeszcze tylko jeden. Trzynastu diabłów już zniewolił. Pozostał ostatni. Potrzebował najczystszej ofiary. Córki kapłanki. Otworzył płonące oczy i spojrzał na dziewczynkę, którą porwał już pół roku temu ze świątyni. Czas zaczynać.

Pierwsze cięcie było zaledwie muśnięciem. Ostrze przejechało po skórze na jej brzuchu, zostawiając po sobie jedynie cienką i płytką ranę. Elf wypowiedział szybko kilka słów, ale tak cicho, że nawet Geralt ich nie dosłyszał. Ułamek sekundy później, czarodziej przeciągnął sztyletem po piersi dziewczynki, tworząc runę. Zerwał się silny wiatr, zmuszając wiedźmina do położenia się na ziemi. Drzewa zaczęły się łamać, gałęzie z trzaskiem spadały na ziemię, roztrzaskując się na drobne kawałeczki. Zaklął pod nosem i z wysiłkiem otworzył jedno oko, osłaniając je dłonią. Choć na polanie również wszystko wirowało, to wszystkie postacie stały wyprostowane, z rękami złożonymi w znaki i mamrotały pod nosami inkantacje. Wydawałoby się, że elf tnie dziecko byle jak, tam gdzie akurat sięgnie jego ręka, ale Geralt wiedział, że to wszystko było precyzyjne i zamierzone. W końcu oprawca krzyknął coś i wbił ostrze w gardło ofiary. Rozchlastał jej skórę, krtań, struny głosowe i przełyk. Sztylet przebił również kręgosłup, zatrzymując się dopiero na kamiennej płycie. Wichura ucichła w jednej chwili. Znów zapanowała idealna cisza. Dziewczynka z wytrzeszczonymi oczami próbowała jeszcze łapać powietrze, ale widać było, że za kilka sekund umrze. Robiła się coraz bledsza, krew wypływała z jej ponacinanych nadgarstków i wręcz tryskała z szyi. Konała w ciszy, nie mogąc wydobyć z siebie nawet najcichszego okrzyku cierpienia. Elf za pomocą zaledwie trzech cięć, wyciągnął ze zdruzgotanej klatki piersiowej nadziane na ostrze serce dziewczynki. Wykrzyczał dwa słowa i strząsnął je na ziemię. Wiedźmin podniósł się, szykując do ataku. Zbyt długo czekał. Poświęcił już niepotrzebnie jedno życie. Zmienił pozycję, chcąc wyskoczyć zza krzaku i ciąć z góry najbliższego z niziołków, ale ziemia zadrżała, a w powietrzu rozległo się dudnienie przypominające bicie serca. Kamienna płyta zaczęła pękać i zapadać się. Bezwładne ciało, teraz już nie przytrzymywane przez więzy, zsunęło się na trawę. Geraltowi przyszło na myśl, że jako jedyna, dziewczynka pozostała z głową na karku. Rozbłysło jasne światło, a chwilę później nastała ciemność.

- Uwolnij mnie! – rozległ się wysoki krzyk. – Natychmiast mnie uwolnij, nędzna kreaturo! – Tym razem głos nabrał głębi, był pełen gniewu i wyższości.

- Złożyłem ofiarę, a ty ją przyjąłeś, Adramelechu – odpowiedział spokojnie i cicho czarodziej. – W ten sposób zawarliśmy pakt. Nie możesz go teraz zerwać – kontynuował pewnym tonem.

Kim on był, że stawiał warunki demonowi? Geralt z powrotem przykucnął, nie chcąc się na razie wychylać. Nie dość, że ma do zabicia bardzo potężnego elfiego czarodzieja, to jeszcze demony z samych czeluści piekieł. Nie tego się spodziewał, gdy usłyszał o zaginięciu dzieci.

- Adramelechu, ty, który pragnąłeś zrównać się z Bogiem, ty, który chciałeś gardzić wszystkim, co poniżej, bądź pozdrowiony. – Zabłysnęła kula białego ognia, a wiedźmin w końcu dostrzegł przyzwaną istotę. Szafirowe pióra zalśniły, długi język poruszył się, a piękny paw postąpił krok w stronę elfa. – Od dziś, ja Vessiel jestem twoim panem przez najbliższe 100 lat – powiedział z mocą i dotknął jedną ręką ptaka. Płomienie z wiszącej kuli buchnęły i otoczyły tę dwójkę.

Niziołki wyszły ze swoich kręgów i powoli, ale i z zaciekawieniem, podeszły bliżej recytując coś w Starej Mowie. Ogień zniknął, ponownie pogrążając wszystkich w ciemności. Dopiero po chwili rozbłysło światło portalu, w którym po kolei zniknęła cała piątka. Wiedźmin nie czekając na nic, skoczył za nimi.

***

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania