Kowal najważniejszy fach

Głowa starego kowala osunęła się z dłoni syna. Opadła na kolana. Spojrzenie oczu już ostatnie, już zupełnie nieżywe. Itam klęczał, pochylony, bezsilny. Patrzył na uchodzące życie ojca. Trzaskające płomienie, szum ognia pożerający kuźnię wydawał się mu jak niebyły. Wydarzenie ma miejsce, ale go nie dotyczy. Nie chce, aby go dotyczyło.

- Tato… - wyszeptał, gdy ojciec osunął mu się z dłoni, cały zakrwawiony, zaszlachtowany – Dlaczego?...

Może wystarczyłby , aby wyszedł szybciej od sołtysa, może gdyby nie wstąpił do Anny, może przyszedłby wcześniej. Może zdołałby pomóc ojcu pokonać zbójców. Czemu nic go do tego nie popchnęło, czemu nic nie podpowiedziało. Kto chciał dokonać tak strasznych czynów.

Kuźnia stała na rozdrożu, nieomal na pograniczu. W jedną stronę ku Prusom, w drugą w głąb Polski. Zawsze otwarta, pomocna, przejezdnym i swoim. Na uboczu olenderskiej osady, ale zawsze jako jej część. Teraz przemieniona w ognistą kulę, złupiona, zniszczona. Lecz komu to było potrzebne?

-Rany Boskie. Jakże to tak? – sołtys dobiegł pierwszy pogorzeliska. Za nim cała osada z wiadrami, konwiami, bosaki. Sołtys upadł na kolana przy młodym kowalu – Jakże to tak? – nie dowierzał - Kto?

Objął Itama. Jeszcze chwilę temu przecież rozmawiali, nawiali się na wielkie wydarzenia…

- Kto to zrobił? Itam?

Olendrzy bez zbędnych dyskusji, z wiadrami, hakami walczyli z ogniem. Odciągając płonące bale i połacie dachu. Żuraw przy kuźni teraz kiwał swym długim ramieniem raz w górę, raz w dół. Byle uratować choć część kuźni, choć trochę tak ważnego dla nich miejsca.

Sołtys Wojciech z synem odciągnęli półprzytomnego Itama., ciało kowala złożyli pod rosochatym dębem, przykryli. Item ciągle milczał, bezsilnie patrząc jak gospodarze próbują uratować jego dobytek. Ciągle miał wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę …

- Itam. Itam… co tu się na Boga stało. Rzeknij coś – Wojciech próbował ocucić młodego kowala. – Na Boga, kto to zrobił.

- Nie wiem …. – wyszeptał – Zbyt późno przyszedłem… za późno…

Nagle się wyprostował, jakby coś znienacka sobie przypomniał.

– Nie wiem kto, nie wiem czemu, ale znajdę go!

Wstał spod dębu i nie bacząc na biegających osadników ruszył do kuźni. Ogień strawił już cały dach, teraz pochłaniając chatę. Kowal stanął przy wielkim kowadle wpatrując się w kamienną ścianę przy dmuchawie.

- Nie ma …

- Czego nie ma? Czego szukasz – sołtys podszedł do kowala

- Nie ma szabli ojca.

-------

Wieczór miał przynieść uspokojenie. Z kuźni udało się uratować całe wnętrze, szczęście w nieszczęściu. Chałupa była dalej i choć ta spłonęła całkiem, to kuźnia była najważniejsza.

Sołtys Wojciech nie zwlekając zwołał zebranie starszyzny. Tak zawsze czyniono wśród olendrów, by jak najprędzej wydarzenie przemyśleć i poczynić jakieś kroki. A utrata kowala i kuźni, rozbój w biały dzień na olenderskiej ziemi był ciosem dla wszystkich.

Prawa im nadane, wolność i samorząd pozwalało osadnikom stwarzać swój wewnętrzny świat. I choć odmienna religia i pochodzenie, to olendrzy byli szanowani i przez sąsiednich Prusaków, i polską szlachtę. Ta druga wręcz widziała w nich wzorce uczciwości i pracowitości. To ona nadawała im ziemie i rozliczne przywileje. A stary kowal Wawrzyniec z synem byli odwiedzani przez każdą z nacji. Za swoją fachowość cenieni przez gospodarzy, a i wielu szlachciców miało karabelę wykutą przez Wawrzyńca.

-Bracia moi. Nim noc w pełni nastanie, trzeba pozbierać myśli. – sołtys rozpoczął zebranie – nie można nam zwlekać, a potrzeba nam być w gotowości.

- Wielkie zło spłynęło na naszą osadę i jak dotąd nie sposób mi pojąć kto sprawcą – rybak Andrzej podniósł się ciężko i oparł o ławę – tak czy inaczej, trza nam być czujnym.

- Nie ma w nas gniewy i zatargów, ni to z Prusami ni Polakami. Nikt też w całej okolicy nie napotykał na rozboje band jakiś – sołtys Wojciech począł rozważać – Gdzie więc przyczyna? I co nam dalej potrzeba czynić?

- Jak to co? Nic ino wytropić zbójców! – poderwał się Itam.- Za czym tu dyskutować i szukać rozwiązań? Miałem ja tylko ojca na tej ziemi, odebrano mi wszystko! – kowal wsparł się pięściami o ławę.

- Itam, na spokojnie. Nie nam wymierać prawo. – uspokajał sołtys – Nie nam ścigać, lecz wiedzieć kto i czemu zadał nam taką krzywdę.

- Siedząc tu na nic odpowiedzi. Ja nie będę wyczekiwał. Chcę sprawiedliwości!

- Kowalu, powściągnij zapędy. – z pomocą sołtysowi przyszedł gospodarz Jerema – Ni to w naszych prawach i wierze tak myśleć i postępować. Wiemy przecie jak wielkie twoje cierpienie.

- I znaczy się tak siedzieć będziemy? Patrzeć i czekać, aż zbój z lasu zaś nas szablą potnie! – w kowalu narastał gniew. Pięści pobielały od ścisku – Nie godzę się na to i chcę zemsty!

- Nie my kowalu stanowimy prawo w tym kraju i nie nam wymierzać sprawiedliwość – sołtys próbował jeszcze ostudzić gniew młodego – Wiemy że to cierpienie i ból wielki.

- Tak więc nie mam co liczyć na waszą pomoc? – odsunął się od sołtysa i stanął na środku sali – Tak więc chcecie się bronić ?

- Kowalu, pohamuj swój gniew, słowa sołtysa pełne prawdy. Nie jest drogą szukać zemsty. Nam trzeba radzić jak się przed tym bronić.

- Na nic mi ta gadanina. Jeśli nie tu, to szukać będę swoich praw we dworze! – kowal już podążał za swoimi myślami. Uspokajanie rybaka czy sołtysa tylko bardziej podsycały gniew. – Niech wiec tak będzie. Sam wymierzę karę. Nie będę tu wyczekiwał. – Itam miał już zbudowany plan w głowie. I już t nic nie mogło go zatrzymać – Dziękuję więc za pomoc… Zostańcie z Bogiem.

Młody ruszył ku wyjściu zdecydowanym krokiem

- Itam… - sołtys próbował zatrzymać kowala – To donikąd droga.

Zatrzymał się na chwilę, ale tylko na moment i wyszedł z kaplicy.

- Dwór to żadna pomoc – wyszeptał rybak - Wojciechu, tam mu pomocy już pewnikiem nie okażą…

- Wiem Andrzeju, wiem…

Gniew kowala nie opuszczał go ani na moment. Miał już dość ciągłej pokory i godzenia się z losem. Wiosną tenże los zabrał jego matkę z młodszym bratem. Zaraza. Taka wola Pana tłumaczył mu ojciec Emaus. Teraz nim przeminęło gorące lato stracił ojca. Jedyną opokę i nadzieję na lepsze życie. Fach kowala i ich wspólna praca doceniana wszędzie dookoła dawała mu szansę starania się o córkę sołtysa. Anna wyczekiwała tych ustaleń z ojcem i gdy już Itam po słowie z Wojciechem, już tą radosną wieść jej przekazywał, to jęzory ognia, szable mordercze odebrały mu znowu radość i nadzieję. Nic nie jest w stanie mu tego wytłumaczyć. Nie godził się na taki los, czy wolę Pana. Chciał już tylko zemsty. Nadzieja w wojewodzie. Tam postanowił szukać sprawiedliwości.

------

Ród Mielżyńskich był tym, który w okolicy zasłynął ze swojej uczciwości i dbałości o poddanych. Siedzibą wojewody stał się pałac w Chobienicach, majestatyczny i górujący nad całą wsią. Tak właśnie miało być, tak tę rodzinę miała widzieć cała Wielkopolska. Choć tu gospodarzenie nie było za łatwe. Mimo, że większość Polaków, to jednak tuż za ciągiem jezior rozciągały się Prusy. A i w samej okolicy kiedyś i bracia czescy i teraz olendrzy zawsze znajdowali schronienie. Gdzie nie gdzie rodzina żydowska. Iście tygiel kultur od zarania dziejów tej ziemi.

 

Skrajem dóbr, przy poznańskim dukcie od zawsze gościnności udzielała karczma Jozuego. Ktokolwiek tu bywał i kiedykolwiek tu zagościł usługiwał mu niski, wychudzony Żyd. Jozue wydawał się być nieśmiertelny, choć wielu uważało, że to już kolejny jego syn i tak podobny do ojca. Tak czy inaczej zawsze było tu gwarno i tłoczno. To ostatni zajazd przed Prusami, więc każdy tu jeszcze chciał się zatrzymać, lub spotkać się w interesach z sąsiadami.

- Jozue, daj nam jeszcze dzban piwa – jako stary bywalec wojewoda złożył zamówienie. Rozsiadł się w cieniu zaułku gościńca, ale nie skrywał się za nadto.

- Nie taka była umowa. Nie na to było moje przyzwolenie – półszeptem odgrażał się zakapturzonej postaci, towarzyszowi przy stole – Nie było mowy abym rozbojom dał pozwolenie.

- Nie zdarzyło się to wojewodo umyślnie – oparty na ramionach, pochylony towarzysz próbował się usprawiedliwiać – Jedna drużyna dragonów się odłączyła i pociekła mi w lasy.

- Jak to pociekła? Jak carskie wojsko może się wdać w taką samowolkę?! Nie ma na to mojego przyzwolenia – szlachcic coraz bardziej się denerwował, poczerwieniał na polikach. Z każdym słowem zaciskał mocniej zęby. – Dałem przyzwolenie na przejście wojsk waszych przez me dobra, dla ochrony i zapobieżeniu, a teraz cóż słyszę? Że gdzieś plądrują dragoni pod moją aprobatą.

- To panie wielkie niedopatrzenie i dajcie mi wiarę, że lada chwila tą samowolę srogo ukarzemy

- Nalegam. Nim się co złego wydarzy, nim kto pomiarkuje ze szlachty kto po lassach się kręci – dopił dzban piwa do końca, ale wyobrażenie tego co może się stać nie dawało mu się uspokoić.

-Tak panie. Tak już się stanie. – towarzysz wstał i lekko si skłonił. Bez zbędnych słów wyszedł z karczmy.

- Jozue, daj no mnie jeszcze jeden. Dziś potrzeba mi więcej piwa do myślenia.

------

 

Itam noc spędził pod swym dębem. Może sen zmorzył go na kilka godzin, sam tego nie wie. Usiadł pod drzewem wybudzony wschodzącym słońcem, popatrzył na zgliszcza ojcowizny. Ojciec Emaus zaopiekował się ciałem, gospodarze rozebrali ruiny chaty. Ostała się tylko część kuźni z kamiennym kominem i przyległą murowaną ścianą. Wielkie kowadło stało teraz samotnie pośrodku niczego. Item miał już w głowie plan. Tu już nic go nie zatrzyma.

Nim dojechał do dworu, w bramie folwarku spotkał cel swojej podróży. Wojewoda właśnie dokańczał poranny obchód gospodarstwa. Nic tak go nie radowało jak o świcie doglądnąć wstającego nowego dnia. Jak folwark ożywa gwarem parobków, rżeniem koni i owiec. Gospodarz z wojewody był z zamiłowania i dbał o swój dobytek najlepiej jak tylko potrafił.

- O Itam, a cóż to tak z rana? Czy kto wzywał kowala już tak zawczasu? – z uśmiechem przywitał młodego olendra.

-Nie panie, ja do Pana po sprawiedliwość – zsunął się z konia i nisko się skłonił rozsuwając ręce – Wielka krzywda i wielkie cierpienie panie.

- Cóż to więc? Jak ci młody człowieku mogę pomóc – wojewoda siadł z konia, wyprostował symbolicznym ruchem ręki ciągle pochylonego kowala – Opowiadaj co cię trapi synu od samego rana.

Im kowal dalej rozwijał swą opowieść, tym bardziej szlachcic nie mógł unieść tej historii. Oparł się o kamień furty wjazdowej i słuchał w milczeniu. Itam wiedział, że wojewoda dobrze znał jego ojca, bo osada ich nadana ze szlachcica dóbr, a i oni to mieli pieczę nad całym chobienickim majątkiem, służąc jako kowale. Wierzył więc, że choć tu spotka go pomocna dłoń.

- Czy widziałeś synu kim byli ci zbójcy?

- Nie panie, niestety, za późno żem powrócił z wioski. Ojciec mój skonał mi na rękach, lecz nic nie zdążył mi powiedzieć – spuścił głowę. Ciągle czuł ojca na swoich kolanach, czuł ja odchodzi.

- Nie może być, aby w moich lasach jakieś bandy grasowały! Niepodobno, aby takich gwałtów ktoś miał czelność mi zadawać. Nie ma przyzwolenia! – szlachcic wyprostował się, i już wiedział co się wydarzyło, jaki czarny scenariusz się ziścił.

-Tak panie, dlatego po sprawiedliwość tu przychodzę. Po wstawiennictwo, zemstę za krzywdy.

- Tak też się stanie kowalu. Masz tu moje słowo. – chwycił rękojeść karabeli – Dojdziemy morderców, możesz być tego pewien.

-Jeśliby ruszyć zaraz, w las na Kargową winniśmy ich gdzie napotkać panie – z otuchą w głosie, nadzieją działania Itam podsunął swój nocny plan – Dojdziemy ich, jak tylko zaraz ruszymy.

- Nie kowalu. To już mi pozostaw. Nie tobie uganiać się po lasach – powstrzymał zapał wojewoda. – To już mi pozostaw. Zaraz poślę wici. Dojdziemy ich niechybnie.

- Panie ruszmy zaraz! Ujdą nam. Bez zwłoki, panie błagam

- Nie! Wiem jak wielkie twe cierpienie, jak ogromny smutek, ale nim nie sprawdzę kim są, nie puszczę ludzi na taką niepewność – zawahał się z obawą, co może młody kowal odkryć – Ty wracaj do osady. Jak dojdziemy sprawców, zawezwę cię.

- tak panie… twoja wola – zrezygnowany Item poddał się – W panu wojewodzie moja nadzieja – pokłonił się nisko z pokorą. Lecz w jego głowie był już nowy plan.

------

Lasy chobienickie ciągnęły się wzdłuż wąskich jezior po oby stron granicy. Raz bagnami, raz suchą sośniną. Środkiem przebiegała droga, z jednej strony do pruskiej granicy, z drugiej do ziemi wschowskiej. Nad tym też duktem posadowiona była kuźnia Wawrzyńca. Itam nim ruszył do Chobienic, bacznie przejrzał pogorzelisko, chcąc odszukać wskazówek popołudniowych zdarzeń. Nikt później już drogą nie przejeżdżał, więc bez trudu kowal wyłowił ślady konnicy uchodzącej w kierunku Kargowej. Tam też Itam ruszył. Choć koń kowala nie był wytrawnym rumakiem, dbał o niego ojciec, dbał i syn. Nadał się więc w oczach olendra na pościg.

- Stój! – rozkaz za zarośli odruchowo zatrzymał konia – Dawaj, a gdzie to młodzieniec się tak spieszy?

Item zawrócił konia w kierunku głosu. Dookoła kowala zza drzew wyłonili się umundurowani jeźdźcy. Czerwono białe kubraki, strzelby przepasane na plecach, skórzane czapy na głowach. Nie było polskie wojsko, ani nie pruskie. Szybko próbował Item dopasować skąd zbrojni mogą pochodzić.

- Gdzie to tak po lesie się błąkamy? – barczysty oficer wysunął się z grupy osaczających kowala – chyba to już może koniec wycieczki – uśmiechnął się szyderczo.

- Jestem kowalem. Jadę do Kargowy – począł się tłumaczyć Itam. Gdzieś widział już te mundury, słyszał ten akcent…

- Nu patrzcie jeno znowu kowal – roześmiał się któryś z żołnierzy.

- A gdzież kowalu twoje młotki? – oficer z wolna ciągle zbliżał się do Olendra – Coś do roboty, ale z gołymi rękoma?

Koło coraz bardziej zaciskało się dookoła kowala. Słońce paliło, a Item czuł jak ogromne krople potu spływają mu o czole.

- No cóż kowal dalej już chyba dalej już nie pojedzie… - w dłoni oficera zabłysnęła wyciągnięta z pochwy szabla. Itam poznał. Karabela ojca.

Nagły huk wystrzałów, krzyk i szczęk szabli. Item osunął się z konia i upadł na piaszczysty dukt. Próbował wstać, ale coś uderzyło go w tył głowy. Zawirował wsparty na rękach by opaść bezwładnie.

----

-Itam, Itam… Proszę, obudź się

Znał ten głos. Nie marzył nawet, że go teraz usłyszy.

-Itam, proszę otwórz oczy. To ja Anna

Przed chwilą widział błysk szabli, swój koniec, teraz głos ukochanej. Co znowu los mu zgotował za tragedię? Nie chciał otwierać oczu. Bał się. Jednak głos nawoływał, a oczy otworzyły się same.

- Jesteś! Mój kochany! Ależ się bałam – Anna nie bacząc na nic rzuciła się na leżącego, tuląc i całując po twarzy – żyjesz! Bogu dzięki

- Córko! Opanujże się - w tyle doszedł kowala znajomy głos sołtysa – dajże mu złapać oddech.

Anna pozostała jednak otulona w narzeczonego

- …cóż się stało? Gdzie ja jestem? – wyszeptał do ucha dziewczyny – Co się stało…

- U nas jesteś – łzy płynęły jej po policzkach – Cały i zdrowy.

- Wielkie dziś szczęście miałeś synu – głos Wojciecha przybliżył się i zobaczył jego okrągłą twarz nad sobą – Dopadłeś zbrodniarzy i nieomal by cię moskale nie zaszlachtowali

- pamiętam szablę.. – wyszeptał kowal.

- W ostatnim momencie Pan ci zesłał wybawienie – sołtys przysiadł przy łóżku Olendra – w samą porę moskali doszedł pułk konfederatów. Rotmistrz Gogolewski od tygodnia tropił dragonów pod Wschową. Jeden Bóg wie jakim cudem zdążyli najechać ich, nim zrobili co jeszcze straszniejszego.

- Dobry Bóg zlitował się nad tobą Itam – Anna ciągle płakała, już ze szczęścia.

- Moskale… tak… - przypomniał sobie te kolory mundurów, choć ich nie widział wcześniej, stary rybak wiele o nich opowiadał. – Dzięki Bogu.

---

Dźwięk stali na kowadle dało się słyszeć na drugim końcu olenderskiej wioski. Gdy na chwilę cichł, wielu zatrzymywało się i spoglądało na skraj lasu z niepokojem, wyczekując, aż kowal zaraz zagra ponownie. Niezwykła ta olenderska społeczność.

Nowy deszczułkowy dach pachniał świeżym drewnem, cała kuźnia pachniała nowością. Z pogorzeliska pozostały tylko słupy po starej chałupie. W kilka tygodni razem wszyscy odbudowali swoją perełkę, razem wsparli nowożeńców. Przecież kowal to najważniejszy z fachów w ich wiosce.

Ze starej kuźni pozostał tyko komin i murowana, kamienna ściana. Item spoglądał na nią nieraz. Spoglądał na wiszącą tam ojcowską szablę. Szukał odpowiedzi. Ile to zła może się przetoczyć przez tak mały skrawek jego nowej ojczyzny. Ile narodów może toczyć wojny o tą samą wiarę , wolność, ojczyznę.

Następne częściKowal najważniejszy fach cz2

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Jarema 18.08.2020
    Dawno nic nie wrzucałeś. Fajny tekst, taką tematykę lubię. Nie wiedziałem, że Olendrzy byli także w Wielkopolsce.
  • MaciejBarton 18.08.2020
    Powróciłem. a o Olendrach na Wielkopolsce to mogę długo i kolorowo. Ta społeczność miała tu swoje jedne z większych gmin
  • Tjeri 18.08.2020
    Mam ostatnio szczęście do dobrych utworów!
    Rasowo skonstruowany tekst. Fabuła wystarczająco dobrze zawiązana (choć materiał i na powieść), świetnie przemycona wiedza, mówiąca o dobrym resaerchu.
    Bardzo dobrze mi się czytało.
  • MaciejBarton 18.08.2020
    Dziękuję. Postawiłem sobie cel ilości znaków, ale już widzę dalsze losy i niekoniecznie kowala.
  • Bajkopisarz 18.08.2020
    Zasady pisania dialogów do gruntownej weryfikacji. Piszesz już długo, w treści ogarniasz więcej niż dobrze, więc wypadałoby sobie przyswoić kiedy po wypowiedzi jest kropka a kiedy nie ma, kiedy wielka litera kiedy mała.

    Opowiadanie bardzo dobre, na krótkim dystansie dużo zmieściłeś. Są i dramaty i zdrady i interesiki lokalnego watażki i nieszczęście rzemieślnika i cudowne wyratowanie. Ciekawie przedstawiona społeczność i ten kontrast między napędzanym emocjami młodym kowalem a flegmatycznym sołtysem
  • MaciejBarton 18.08.2020
    Tak, już więcej nie będę dawał takich dialogów :). Cieszę się, że treść się spodobał i dało się odczytać to co chciałem podać
  • Ozar 08.09.2020
    O dziwo jakoś przegapiłem ten tekst, choć zawsze staram się czytać wszystkie oparte o historię. Co do Olendrów to wiem, że tacy byli jako osadnicy w RP ale co do szczegółów musiałem zerknąć do neta. U ciebie widzę dość ciekawy opis ich życia za czasów już chyba końca świetność RON. Piszesz oddział konfederatów walczący z Moskalami więc chyba chodzi o konfederację Barską a to już apogeum Rzeczypospolitej. Co do kowala to jak słusznie piszesz był to jeden z najważniejszych zawodów nie tylko na wsiach. Można spokojnie powiedzieć że kuźnia była zazwyczaj takim centrum świata w każdej nie tylko polskiej wsi. Mało tego dobry kowal a mówiąc dokładniej płatnerz czy miecznik był jednym z najważniejszych rzemieślników w każdym mieście. Wielu z nich produkujących broń było znanych i cenionych zarówno przez rycerzy jak i nawet możnowładców. Wykonanie dobrego miecza czy później szabli było bardzo trudne i czasochłonne. Przykładowo dobry miecz był czasem wart nawet dwie wsie, tak samo szabla, nie wspominając już o tych z najwyższej półki którzy tworzyli całe zbroje zarówno dla rycerzy jak ich koni. Tu ceny były nieraz wręcz kosmiczne. Taka zbroja płytowa dla rycerza to czasem wartość dwóch a nawet trzech wsi, albo sporego stada koni. Można spokojnie powiedzieć, że to była elita ówczesnych rzemieślników. Na wsiach kowale głownie zajmowali się podkuwaniem koni, wytwarzaniem narzędzi do roli a także ich naprawą ale tu także cieszyli się dużym poważaniem. Tekst ciekawy i bardzo chętnie poczytam kolejne odcinki. jedyna uwaga to imię bohatera Itam takie cóż dziwne, bo może jakieś olenderskie albo polskie? Bo to takie mówiąc szczerze bezpłciowe. Za tekst 5 na zachętę.
    Nie pisze o błędach bo od tego są tu mądrzejsi, ale ogólne wrażenie jest całkiem dobre.
  • Ozar 08.09.2020
    I jeszcze jedna uwaga. Warto by dać parę słów w jakich czasach dzieje się owa przygoda. Mi to wygląda na lata 1770-1780 ale mogę się mylić.
  • MaciejBarton 08.09.2020
    Tak, słusznie, prolog by się przydał :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania