Poprzednie częściKukułcza dusza - Rozdział I

Kukułcza dusza - Rozdział VI

Huli zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie miała konkretnego planu, konkretnego celu. Nie tyle nawet zdała sobie sprawę, co wiedziała to od zawsze, lecz dopiero teraz uznała to za niepodważalną prawdę. Cała jej droga, wędrówka, wszystkie spotkania, rozmowy – tak naprawdę to nie było jej działanie. To droga, wędrówka, wszystkie spotkania, rozmowy działały za pomocą niej, stwarzały się korzystając z jej osoby. Od razu zastanowiła się, co właściwie znaczy „ja”. Kim jest „ja”? Bo ona, Huli, dziewczynka bez pamięci o przeszłości, bez pamięci o sobie samej, istnieje tylko od momentu kiedy się wybudziła z głębokiego snu. To wszystko, co było wcześniej, to wszystko, co widziała w snach, urywkach wspomnień to w zasadzie nie była ona. To był ktoś inny. Ktoś inny, kto przestał istnieć, gdy zapomniała, że istnieje. Od kiedy otworzyła oczy – to tylko złudzenie, inna osoba, której już nie odzyska, nawet jeśli sobie przypomni. Dlatego jest „Huli”, tylko „Huli” i nic poza tym, nic przed tym. To wszystko, co robiła do tej pory robiła dla kogoś, kogo już nie ma. Wszystkie jej działania dotyczyły głównej bohaterki, zapomnianej dziewczynki, utraconej przeszłości. Ona zaś, „Huli” nic jeszcze nie zrobiła dla siebie. Wyręczali ją w tym inni – Ferse, Jens, kapłanka. A to wszystko dlatego, że nie wiedzą. Nie powiedziała im, że tak naprawdę żyje od niedawna. Że stała się niedawno. Że zdefiniowała się ledwie parę chwil temu.

Ale czy to cokolwiek by zmieniło? To tylko jej perspektywa, jej dziwna, powykręcana perspektywa. Bo nie powinna o tym myśleć, zastanawiać się na tym. Ostatecznie jej los leży jeszcze dalej, jeszcze głębiej niż utracone wspomnienia. Pamięta słowa kapłanki. Wielka moc. Ferse też o tym wspominał, choć nie bezpośrednio. Póki co, jak jej się wydawało, dobrze będzie poddać się przeznaczeniu. Spotkać się z tym magiem, Wilhelmem, o którym wspomniał Jens. Zrozumieć kim jest „Huli”, nim zacznie poszukiwać tej innej osoby, tej, która zniknęła, a która, jak jej się wydawało, chce jeszcze coś jej przekazać.

Dlatego też skupiła się przede wszystkim na rzeczywistości. Jens doprowadził ją do skromnego domu, zdecydowanie zbyt skromnego dla kogoś, kogo nazywają kapitanem straży. Tak się przynajmniej wydawało Huli. Mając w pamięci widziane wcześniej świątynie i wielkie kamienice okrążające rynek, zbudowała sobie zupełny inny obraz domu niż ten, który właśnie widziała. Niemniej ta skromna chałupa, te ascetyczne, drewniane wnętrze pozbawione zbędnych ozdobników stało się właśnie jej domem. A tak się skupiła na tych rzeczach materialnych, że minęła chwila nim zorientowała się, że kapitan Jens właśnie przedstawia ją jakiejś kobiecie.

– Cóż to za dziecko przyprowadziłeś, mój drogi mężu?

– Długa historia, kochanie… – odpowiedział Jens nieco zakłopotany. – Później ci wszystko opowiem, obiecuję. I nie, to absolutnie nie jest tak jak myślisz. Chcę po prostu, by przez chwilę tu zamieszkała.

– Co ty żeś znowu wymyślił…

– Nie tyle wymyśliłem, co samo się to stało.

– Oczywiście, rozumiem… – powiedziała żona ironicznie. – A może jednak pokrótce mi wyjaśnisz, o co chodzi, bo te twoje „później”, „samo się stało” zupełnie nie usprawiedliwia faktu, że wróciłeś do domu z jakąś obcą dziewczynką i nagle mówisz, że po prostu u nas zamieszka.

W jej głosie nie było słychać niechęci, lecz Huli dobrze rozumiała, że to nie jest dla niej komfortowa, naturalna sytuacji. Od razu też spostrzegła, jak bezpośrednim, działającym bez namysłu człowiekiem był kapitan Jens. Dopiero co dotarła do miasta, wpakowała się w kłopoty, a on od razu wiedział, co robić, jak się zachować. A ponadto od razu wziął ten ciężar, tą odpowiedzialność na siebie. Jego żona zaś, co Huli za bardzo nie zdziwiło, od razu zachowała się jak dużo ostrożniejsza, logiczniejsza osoba.

Jens przystąpił więc do wyjaśnień. Żona słuchała uważnie, a z każdym kolejnym słowem wyglądała na bardziej zdziwioną i zaciekawioną, aż w końcu, jakby całkiem już akceptując całą sytuację, odetchnęła głęboko i spojrzała na Huli życzliwym wzrokiem.

– A więc to tak… Cóż, w takim razie chyba nie możemy zostawić jej samej, prawda mężu?

– Tak, przynajmniej dopóki wszystko się nie wyjaśni…

Po tych słowach Jens spojrzał w stronę Huli, jakby dopiero sobie przypomniał, że przez cały ten czas stała u jego boku.

– Huli, to moja żona, Roeslin. Może do niej mówić „ciociu”, jeśli będzie ci tak łatwiej.

– Ciociu? – Koncept tego słowa był dla Huli zupełnie obcy, choć była niemalże pewna, że już kiedyś je słyszała.

– No, nie kłopocz jej niepotrzebnie – powiedziała Roeslin, przyklękając przed Huli, by dokładniej jej się przyjrzeć. – Możesz się do mnie zwracać jak tylko chcesz, skarbeńku. Mnie to nie robi różnicy.

– Pani Roeslin… – powiedziała cicho Huli, przypominając sobie jak należy tytułować starszych.

– No i pięknie – odpowiedziała kobieta, głaszcząc dziewczynkę po głowie. – Nieźle się poobijałaś, co? Porządna kąpiel, trochę maści na te siniaki i zadrapania i będziesz zdrów jak ryba. Potrzebne ci też będą nowe ciuchy…

– Może jakaś stara sukienka Vily? – wtrącił Jens.

– Już porozdawałam. – Roeslin wyprostowała się, przeszła parę kroków. – Tak na oko to ubrania Leviego powinny pasować, choć nie godzi się, by dziewczynka chodziła w chłopięcych ciuchach…

Jens nie widział w tym nic zdrożnego, lecz wolał tego nie mówić.

– W takim razie może pójdę i coś kupię…

– Nie, lepiej nie. Znając ciebie to i tak złe rozmiary weźmiesz albo wydasz za dużo albo gorzej… No, poczekasz trochę Huli? Jutro pójdziemy razem i coś ci wybierzemy.

– Tyle że muszę ją zabrać do Wilhelma…

– Wilhelmowi z pewnością brakuje manier i obycia, lecz Huli na pewno nigdzie z tobą nie pójdzie, dopóki nie będzie wyglądać jak na młodą damę przystało. Bądź co bądź wizyta to wizyta, więc jakoś wyglądać trzeba. Rozumiemy się?

Huli, całkiem już zdezorientowana, myślała już tylko o kąpieli i absolutnie nie miała zamiaru stawać po którejś ze stron. Jens wyglądał na nieco zrezygnowanego, choć wydawało jej się, że jest to dla niego całkiem naturalny stan, szczególnie, gdy rozmawia z żoną.

– Dobrze, niech tak będzie. Może faktycznie chcę załatwiać to wszystko zbyt szybko… To przecież tylko dziecko.

– I się dogadaliśmy! – powiedziała dumnie Roeslin. – Chodź Huli, weźmiemy kąpiel – powiedziała, łapiąc dziewczynkę za rękę.

„Wziąć kąpiel” to było dla Huli nieco dziwne sformułowanie. Dotychczas kąpała się tylko w jeziorze, a Ferse, przynajmniej tak jej się wydawało, nigdy nie miał styczności z wodą. Prócz tego wodę znała tylko jako ciecz, która wypełnia rzeki, jeziora, spada z nieba i którą czerpie się ze studni, by coś ugotować lub się napić. Dlatego też bardzo ją zdziwiła ta „wanna”, o której mówiła pani Roeslin. Wielka, podłużna, stalowa miska. I na końcu wystawała jakaś wykręcona rurka z pokrętłami. Huli wpatrywała się w nią najintensywniej jak mogła, lecz żadne słowo nie przychodziło jej do głowy. Pani Roeslin, wyraźnie rozbawiona tym dziwnym zachowaniem, po prostu przekręciła zawór tego dziwnego urządzenia, a z rurki zaczęła płynąć woda. Huli, prawie jak przestraszony kot, a może lis, odskoczyła z wrażenia, będąc przekonaną, że ma do czynienia z magią.

– To jest kran – powiedziała w końcu pani Roeslin. – Pewnie nigdy nie widziałaś czegoś takiego, prawda? To dość nowy wynalazek. Jak się jest żoną kapitana straży to można sobie pozwolić na pewne luksusy.

– Skąd płynie ta woda?

– To już tajemnica techników – odpowiedziała tajemniczo.

– To magia?

Na te słowa pani Roeslin się roześmiała.

– Jeśli to magia, to muszę mieć jakiś ukryty talent, bo jestem pewien, że zwykła kobieta nie wyczarowałaby wody z metalowej rurki.

Gdy wanna była już zapełniona do połowy, pani Roeslin poprosiła Huli, by się rozebrała. Był to pierwszy raz, gdy robiła to w obecności kogoś innego i o ile wcześniej nagość całkiem jej nie przeszkadzała, tak teraz nieco się wstydziła.

– No, spokojnie, nie ma czego się wstydzić. Obie jesteśmy kobietami, prawda? – powiedziała pani Roeslin, chcąc ją uspokoić.

– Masz piękne, czarne włosy… – mówiła pani Roeslin. – A ta alabastrowa cera, piękna, okrągła twarzyczka – zupełnie jak księżniczka. Tylko mogłabyś trochę przytyć, ale da się temu łatwo zaradzić – powiedziała, niespodziewanie łapiąc Huli za boki.

Dziewczynka czuła się dziwnie, nieswojo. Jednocześnie chciała jakby zniknąć i być całkiem widoczną. Ten dotyk, ta współdzielona intymność. Budziło to w niej dziwne, jakby zupełnie obce uczucie. Pomyślała o słowach „matka”, „ojciec”. Czy to właśnie za nimi się kryło? Czy to była część ich definicji, ułamek emocji, które się na nie składają? Nie była do końca pewna, ale wiedziała, że ta sytuacja jest czymś, co powinna, co bardzo chciałaby przeżyć.

– No, wskakuj do wanny. Zaraz do ciebie dołączę – powiedziała pani Roeslin, powoli zdejmując z siebie suknię.

Kontakt z ciepłą wodą był dla Huli poniekąd szokiem. Powoli, powolutku zanurzała stopę, lecz szybko ją odsuwała. Potem próbowała znów, coraz głębiej i głębiej, przyzwyczajając się powoli do temperatury. Pani Roeslin obserwowała to ze spokojem i ufności. Przypomniało jej się jak kiedyś w dzieciństwie miała kota i jak podobnie zachowywał się, gdy chciała go wykąpać. W końcu jednak Huli się przemogła, ustała w wannie i powoli się schyliła, usadawiając się przy dłuższym końcu, naprzeciw kranu.

Po chwili do wody weszła pani Roeslin. Był to pierwszy raz, gdy Huli zobaczyła kobietę w pełnej krasie. W zasadzie, z czego nie zdała sobie dotąd sprawy, dopiero tu, w tym mieście, zobaczyła kogoś tej samej płci, co ona. Kogoś takiego jak ona. Przynajmniej nie licząc uszu.

– Przyjemnie, prawda? – powiedziała pani Roeslin rozkładając ręce wzdłuż brzegów wanny. – Można się wyciągnąć, zrelaksować, odpłynąć myślami…

Ciepło faktycznie było kojące. Woda otaczająca ciało, gęsia skórka, która wydała się być Huli dziwnie fascynująca, samo to poczucie pozbywania się brudu z ciała, wymywanie, wygotowywanie wręcz tego wszystkiego, co przyczepiło się do niej w trakcie dnia.

– Pierwszy raz widzę elfa, wiesz? Musiałaś przybyć z daleka. Jesteś przecież młodsza niż moja córka, a nawet jej nie puszczam dalej niż do lasu… To niesamowite i niepokojące jednocześnie, jakby się zastanowić…

A dla Huli nie było to przecież nic niezwykłego. Wszystko, co do tej pory robiła, wszystko, co przeżyła było dla niej całkiem naturalne. Nawet o tym nie pomyślała. Wcześniej nie przeszło jej przez myśl, że zwykłe dzieci nie przechodzą takich doświadczeń.

– To samo się stało – odpowiedziała Huli, przypominając sobie słowa kapitana Jensa.

Pani Roeslin nieznacznie się uśmiechnęła.

– To pewnie ten optymizm doprowadził cię tak daleko…

Przez chwilę milczały, pogrążając się we własnych myślach.

– Był ze mną lis… – powiedziała Huli jakby do siebie.

– Lis? Udomowiony?

Huli nie do końca rozumiała, co właściwie znaczy to słowo.

– Lis. Cały czas ze mną był.

– I go zgubiłaś?

Huli zastanowiła się, czy to w ogóle możliwe.

– Przyjdzie tu. Niedługo – dodała po chwili.

– Skoro tak sądzisz…

Lis, jakby na potwierdzenie tych słów, faktycznie się pojawił. Wszedł do łazienki przez uchylone drzwi.

– Niesamowite. – Pani Roeslin powiedziała spokojnie, choć Huli od razu zauważyła jak mocno złapała się brzegu wanny i jak bardzo jej oczy się rozszerzyły. – To jakaś sztuczka?

To pytanie Huli pozostawiła bez odpowiedzi.

Po kąpieli pani Roeslin owinęła ją w ręcznik i poleciła, by poczekała chwilę w łazience. Nie trwało to długo i po chwili kobieta wróciła, podając Huli czyste ubrania. Była to koszula – nieco zbyt duża na nią i luźne szorty.

– Należą do mojego syna Leviego – wyjaśniła pani Roeslin. – Gdybyś była większa to dałabym ci ubrania Vily, ale co poradzić.

– Naszyjnik? – zapytała Huli, nie dostrzegając go wśród podanych jej ubrań.

– Na bogów, prawie bym zapomniała – pani Roeslin szybko wyszła i po chwili wróciła. – Dobrze, że zauważyłaś. Jeszcze bym go zgubiła i nie mogłabyś mi wybaczyć.

Huli zastanowiła się, czy ten naszyjnik faktycznie był on aż tak ważny, by mogła kogoś znienawidzić za jego zgubienie. Z pewnością był dla niej cenny, ale czy aż tak? Ferse chyba wolałby, żeby tak bardzo się do niego nie przywiązywała.

Vila. Levi. Dzieci kapitana Jensa i pani Roeslin. Huli nawet nie zastanawiała się czemu jeszcze ich nie spotkała, choć jak zdała sobie z tego sprawę, to zaczęło ją to ciekawić. Do tej pory nie spotkała jeszcze nikogo w podobnym do niej wieku. Wiedziała już od jakiegoś czasu, że jest dzieckiem, lecz to pojęcie nadal było dla niej dosyć mgliste. W końcu ciężko jej było zakwalifikować siebie jako całkiem zwykłe, zgodne z definicją „dziecko”.

– Vila, Levi… – powtarzała pod nosem Huli, chcąc oswoić się z brzmieniem tych słów.

– Ach, faktycznie – Pani Roeslin złapała się za głowę. – Niedługo wrócą. Chodź ze mną do kuchni, przygotujemy kolację.

Huli nie znała żadnych przepisów, większość kuchennych przyrządów była dla niej obca (pod tym względem dom Ferse był naprawdę ubogi), ale bardzo dobrze radziła sobie z krojeniem, choć pani Roeslin ciągle miała ją na oku, spodziewając się, że lada moment skaleczy się. Razem praca nad kolacją szła im bardzo sprawnie i lada moment potrawka była już gotowa. Huli chciała również pomóc przy rozpaleniu ognia w piecyku, lecz pani Roeslin nalegała, by jednak nie używała magii w domu. Nie była to kwestia strachu lub przesądu, lecz zwykłej ostrożności.

– Ufam ci – powiedziała do Huli – lecz lepiej żebyś nie nadużywała swoich mocy. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć.

Ferse wspominał, że słowa mogą być niebezpieczne, lecz dla Huli było to tak naturalne, tak głęboko zakorzenione w jej pamięci, jestestwie, że nie potrafiła zupełnie tego pojąć. Teraz jednak, gdy pani Roeslin okazała prawdziwą troskę, prawdziwe przejęcie jej dobrem, zaczęła trochę rozumieć, że cała ta magia, którą w sobie ma może być obusiecznym mieczem.

Tymczasem jednak do domu powrócił kapitan Jens, a wraz z nim Vila i Levi.

– Spotkaliśmy się po drodze – powiedział na przywitanie.

Chwila minęła nim rodzeństwo zauważyło Huli, choć stała zaraz obok pani Roeslin.

– Kto to? – spytała Vila.

– Cóż, jakby wam to wyjaśnić… – zaczął Jens, lecz żona od razu zmierzyła go zabójczym wzrokiem.

– Ta dziewczynka ma na imię Huli – powiedziała pani Roeslin. – Jest elfką i przybyła z daleka. Zostanie u nas przez jakiś czas.

– To był mój pomysł – dodał Jens.

Levi i Vila wyglądali na dość zdziwionych. Odpowiedź matki w zasadzie niczego nie wyjaśniała, a fakt, że pierwszy raz w życiu widzieli elfkę tylko komplikował sytuację.

– Nic z tego nie rozumiem… – westchnął Levi, przechodząc parę kroków. – Skoro jednak tata to sobie wymyślił… Mam na imię Levi. Miło mi poznać – zwrócił się do Huli, a ta lekko się skłoniła.

– Mnie również. – Od razu dołączyła do niego Vila. – Jestem Vila. Masz na imię, Huli, tak? – powiedziała, ściskając jej dłoń.

– Tak – odpowiedziała, nieco się czerwieniąc.

Huli zupełnie tego nie rozumiała, ale czuła się całkiem onieśmielona. Pierwszy raz czuła coś takiego, w tak intensywnym stopniu. Pierwszy raz również wszystkie myśli ulotniły się z jej głowy. Usiadła przy stole, patrzyła to na Vilę i jej piękne, lśniące brązowe włosy, to na Leviego, którego znudzony wzrok patrzył wszędzie, tylko nie na nią.

Potrawka była pyszna, zjadła dużo więcej niż się spodziewała. Wszyscy przy stole wesoło rozmawiali. Jens opowiadał o pracy, Vila wspominała o jakichś lekcjach, czymkolwiek one były, nawet Levi od czasu do czasu coś wtrącał, chwaląc się ojcu, że jego szkolenie postępuje wzorcowo. Czasem nawet zwracali się do Huli, a ona kiwała głową, unikając dłuższych odpowiedzi. Bardzo szybko ją zaakceptowali i to ją niezmiernie zdziwiło. Nie zmieniły tego nawet bardziej szczegółowe wyjaśnienia kapitana Jensa i kolejne pytania, które zadawała jej Vila. Chyba pierwszy raz poczuła się jakby nie ciążyło na niej całe to przeznaczenie, cały ten dziwny, nieznany jej los.

W końcu nastała noc. Huli chciała spać z panią Roeslin, przy niej czuła się w końcu najpewniej, lecz postanowiono, że będzie współdzielić łóżko z Vilą. Było tam dość dużo miejsca, by obie się pomieściły, a i nikomu takie rozwiązanie nie przeszkadzało.

Huli chciała spać w ubraniach lub nago, tak jak się do tego przyzwyczaiła, lecz po naleganiach pani Roeslin zgodziła się na piżamy. Należały rzecz jasna do Leviego, co jednak odpowiadało Huli, gdyż w porównaniu z odzieniem Vili wydały jej się być dużo wygodniejsze.

W końcu zgaszono świece, w pokoju zapanował mrok, który przełamywało tylko światło księżyca wpadające przez okno.

– Dobranoc – powiedziała Vila.

Huli spała na plecach, rozciągając ręce wzdłuż ciała. Vila zaś ułożyła się na boku, plecami do niej, nieco skulona, jakby chciała zajmować jak najmniej miejsca. Huli przez chwilę słuchała jej miarowego oddechu, skupiała się na tym cieple, które współdzieliły, na cichym tykaniu jedynego zegara w domu. Przymknęła oczy, obawiając się nieco wspomnień, które mogą ją nawiedzić, jednocześnie jednak wyczekując słodyczy nadchodzącego snu, tego błogiego stanu pogrążenia się w ciemności…

– Łaa! – wzdrygnęła się Vila, zrzucając z siebie i z Huli kołdrę. Szybko odwróciła się, wstała, rozejrzała się wokół – Co to było? Coś… coś mnie dotknęło…

Huli zaś, całkiem zaskoczona, nie zdążyła nawet się podnieść nim poczuła puchate, zaskakując lekkie stworzenie układające się na jej brzuchu.

– Lis… – powiedziała, nie mogąc do końca złapać oddechu.

– Hej, zejdź z niej – powiedziała Vila, lekko go szturchając.

Lis otworzył jedynie jedno ze swych ślepi i spojrzał na nią, szczerząc kły, choć wyglądało to bardziej śmiesznie niż groźnie.

– Nie, zostaw – powiedziała Huli. – Lisie, zejdź.

Na te słowa posłusznie zeskoczył z łóżka i ułożył się na dywanie, zwijając się w kłębek.

– To ten, o którym mówiła mama? – spytała Vila, nadal nie mogąc oderwać od niego wzroku.

– Tak, to on.

– Ale mnie wystraszył… – westchnęła lekko. – Teraz to już na pewno nie zasnę.

Huli cicho się roześmiała.

– W takim razie dobranoc raz jeszcze – powiedziała Vila, układając się na boku.

Huli zaś, nim ponownie zamknęła oczy, spojrzała w stronę drzwi.

– Zamknięte – wyszeptała do siebie, powoli zapadając w sen.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • droga_we_mgle 3 miesiące temu
    Huli uczy się, jak wygląda "normalne", rodzinne życie. A ja jestem coraz większą fanką lisiego sidekicka, choć wiem, że to dosyć znany motyw :)

    Pozdrawiam
  • zsrrknight 3 miesiące temu
    w sumie nawet nie myślałem, że to "popularny motyw" xd. Tak czy owak lis to głównie dodatek, ale swoją rolę rzecz jasna ma

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania