Poprzednie częściLife in Metropoly - Prolog

Life in Metropoly - Rozdział I

Na wstępie pragnę dodać, iż piszę to obierając sobie za głównego bohatera Carlosa. " Wodza" reszty bandy.

 

Akcja rozgrywa się dwa lata po wydarzeniach opisywanych w prologu. Po ucieczce rodzeństwa Davisonów i ich wspólnika Derka. Każdy może zacząć się głowić: czemu nikt ich nie szuka? Otóż naczelnik nie chciał psuć renomy zakładu, z którego od dwudziestu lat nikt nie uciekł. Carlos i reszta ruszyli do NY, zabrali jego brata i kuzyna (brat Rhobert, kuzyn Dave) do Brooklynu. Dzielnica, w której mieszkali (Saint Avenue) cieszyła się sławą. Niestety dość mroczną. Na każdym rogu spotkasz dillera, publiczne sklepy z arsenałem, począwszy od Glocków '69 po takie bronie jak M4A1 z celownikiem punktowym i tłumikiem lub nawet granaty. Idealne miejsce na reinkarnację. Mafia Davisonów po dziś dzień budzi respekt wśród mieszkańców Nowego Yorku. Niestety ich chwile przeminęły z wiatrem. Carlos uznał, by przywrócić jego nazwisku chwałę. I rzeczywiście mu się to udawało. Samotnie obrobił trzy sklepy w siedemnaście godzin. Niestety zła sława tej dzielnicy przysparzała też kłopotów. Każdy z nich jak ognia wystrzegał się mafii zwanej Scorpios, gdyż ich przywódca miał ksywę Skorpion. Także zorganizowane siatki podziemne dilerów nie były przyjazne dla ludzi kradnących ich forsę. Toteż pozostały tylko napady. Na szczęście Dave miał układy z jednym z tutejszym handlarzem broni. Stwierdzili, że zwykłe Cobry ( pistolet na amunicję śrutową) powinny wystarczyć

- Każda spluwa, która potrafi wyrwać porządny kawał dupy gliniarzowi jest spoko - stwierdził Derek oglądając uważnie pistolet.

Tak oto ich banda (nie można było nazwać ich jeszcze "gangiem" lub "mafią") zdobyła dość nikłą, ale wystarczającą popularność, by na dźwięk nazwiska Davison mieszkaniec Saint Avenue powiedział:

- Taaak znam ich. Wredni skurwiele.

Ich planami było, by przekabacić pare osób na ich stronę. I po jakimś czasie faktycznie im się to udało. I w tym miejscu rozpoczyna się akcja.

 

Siedzieli na swojej "chawirze" grając w pokera i pijąc piwo. Oczywiście nowi szwędali się po ulicach okradając przy okazji dzieci.

- Kurwa stary - odezwał się Carlos - wydaje mi się, że ci nowi to zwykłe cioty.

- Wydaje ci się? - odowiedział mu ze śmiechem Dave - gorszych lamusów w życiu nie widziałem. Jeden z tych typów, którzy chcieli się tu wkręcić miał zestrzelić butelkę po piwie ze sztachety płotu sąsiada.

- Po chuj? - spytał Derek

- A tak dla checy, nie lubię łachmaniarza, zawsze drze ryja jak słucham muzy.

Derek uderzył się dłonią w czoło i odpowiedział z poirytowaniem:

- Nie, idioto, po co dałeś nowemu strzelać? A jak by to był płatny zabójca? - Derek zawsze miał uprzedzenia do nieznajomych.

- Był zbyt przyjebany. Przestrzelił sobię nogę i zrezygnował.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

- Tak czy inaczej uważam, że powinniśmy zrobić selekcję wśród nowych - kontynuował Carlos.

- A tam sranie-w-banie - Rhobert zaniósł się śmiechem, ale umilkł, gdy spotkał spojrzenie Shani.

- Carlos ma rację - powiedziała - a ty właśnie przegrałeś kupę szmalu Roberto - dodała z szyderczym uśmiechem. Patrzyła jak Rhobert z niechęcią oddaje jej pięćset dolarów.

- Dobra postanowione. Za tydzień zrobimy selekcję. Pewnie z dwudziestu zostanie trzech - dodał posępnie.

 

Aktualnie na jakiś czas zrezygnuję z serii, gdyż nie mam pomysłu na kontynuację.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania