Mamidło

Rok 1621. Niewielka osada na południu Polski.

 

Słońce dogasało za gęstym lasem, przesuwając pas czerwieni po strzechach dachów. Wieczorny koncert świerszczy od czasu do czasu przerywały urywane poszczekiwania psów. W oknach znikały kolejne nikłe światełka. Kobiety wcześniej gasiły świece w izbach. Będą musiały wstać przed wschodem słońca. Nadchodził następny upalny dzień. Gorąc była nie do zniesienia, nawet najstarsi we wsi nie pamiętali tak długo utrzymującej się posuchy.

W największej chacie, po środku osady światła nie gasną. Od dwóch godzin trwa narada. Jest to już czwarte zgromadzenie w ciągu miesiąca. Dziś zeszli się wszyscy mężczyźni. Sprawa jest poważna. W obliczu klęski głodu, muszą podjąć zdecydowane kroki. Od tygodni nie jedli mięsa. Polowania kończą się niepowodzeniem. Zwierzyna dawno opuściła te wymarłe okolice. Rzeka prawie wyschła. Jeśli deszcz nie spadnie, plony zniszczeją. Mijał właśnie pierwszy nów tego lata i by uchronić wspólnotę od klęski głodu, jeszcze tej nocy trzeba zawyrokować.

- Przeklęci jesteśmy! Na nic te obrady! – wykrzyknął jeden z siedzących z tyłu. – Ja już osiem lat temu mówił, żeby tego czarciego bękarta uśmiercić! To ona niedolę na nas ściąga!

- Tak! Ma rację! – zarwał się inny z chłopów. - Pamiętacie, jak to w noc jej narodzin chałupa kowala Czabora spłonęła, a starą Wszeborę, co to przy porodzie Miry pomagała, rano martwą znaleźli my nad rzeką?!

- I moja przy porodzie była! Gadała ino, co takiego dzieciaka narodzonego jeszcze nie widziała: skóra przeźroczysta, włosy jak mleko białe… i ślipia czerwone! Na ręce nie wzięła, tylko Wszębora je opatrzyła. Uciekła zaraz, jak tylko to na oczy własne obaczyła.

Pomieszczenie wypełniło się głośną wrzawą. Okrzyki były coraz bardziej donośne.

- Diabelski pomiot wyklęty!

- Mira tylko po ciemku ją z chaty wypuszcza!

- Światła się lęka! Wąpierz!

- Wąpierz!

- Ojca nie ma!

- Diabeł jej ojcem! Zabić tę Samboję!

- Samboję i jej matkę! Zabić obie!

Zadar – najważniejszy w osadzie, siedział w masywnym fotelu, zrobionym z rogów jelenich i skór. Był to nieprzeciętnie rosły mężczyzna. Przez cały czas przysłuchiwał w milczeniu obradom. Kiedy narastające wrzaski wzięły górę, podniósł się i wykrzyknął: „Dość!”. Kiedy zgiełk ucichł, mówił dalej: „W południe sprawdzimy, czy to wampirze potomstwo. Jutro Pan nasz ukaże w swym świetle jej prawdziwą postać. Jeśli zło w niej ma swoje domostwo, zgładzimy wedle woli bożej. Może wtedy Pan znowu spojrzy na nas łaskawie.” Ponownie usiadł w fotelu i zaczął gładzić się po długiej jasnej brodzie.Pogrążył się w zadumie, jakby nie do końca był pewien swojej decyzji. Gdy spostrzegł, że inni przyuważyli jego zawahanie dodał, tym razem nie wstając: „Tak zdecydowałem! Wracajcie do chałup.”

 

W porze południa Mira ze swą córką Samboją przebywały w chacie. Jest tu tylko jedna niewielka izba. Mira siedziała pochylona na drewnianym stołku. Zadarta wysoko lniana suknia odsłaniała silne jędrne uda obejmujące duży, prawie ukończony kosz z wikliny w kształcie baryły. Duchota i wysiłek sprawiły, że jej twarz zalała się soczystym rumieńcem. Jasne kosmyki włosów opadały na odsłonięte ramiona. Nie była młoda. Urodziła Samboję w wieku trzydziestu sześciu lat, już po śmierci swej matki, z którą mieszkała w tej samej chacie. I tak, jak jej matka sama wychowywała ją, tak ona sama wychowywała swoją córkę. Na chwilę przestała wyplatać i zaczęła przyglądać się dziewczynce siedzącej na słomianym chodniku. Samboja pomagała matce w wyplataniu koszy. Miała osiem lat, ale pomagała Mirze, jak tylko potrafiła. Jej małe ręce z jeszcze wyraźnym trudem, ale wytrwale przesuwały się między długimi patykami formując zupełnie solidny wzór. Mira była pod wrażeniem tak starannej pracy. Samboja spojrzała na matkę i uśmiechnęła się promiennie. Mimo, że nie wyglądała jak inne dzieci, dla Miry była jak doskonały anioł – piękny i delikatny. Odwzajemniła jej uśmiech i wróciła do pracy. Były same, Mira musiała radzić sobie ze wszystkimi obowiązkami, zarówno tymi należącymi do kobiet, jak i z męskimi robotami. Potrafiła wiele i pracowała ciężko od świtu do późnego wieczora.

Kiedy Zedar stanął w wąskich drzwiach, jego potężna sylwetka przesłoniła całe przejście. Przez chwilę rozglądał się po izbie. Mira patrzyła na niego bez słowa. W tej chwili nie mogła przypuszczać, że ta niespodziewana wizyta niesie śmierć jej jedynemu dziecku, ale kiedy jego spojrzenie powędrowało w stronę córki, nagle zerwała się. Chciała dobiec przed nim. W tym momencie jego muskularne ramię wysunęło się, zgarniając szeroką dłonią przestraszoną Samboję. Mira rzuciła się na niego z krzykiem. Odepchnął ją drugą ręką i upadła na stos rozłożonych gałęzi wikliny, ale natychmiast podniosła się i wybiegła za nimi na zewnątrz. Jarzące się słońce oślepiło ją na chwilę. Poczuła uderzenie gorącego, suchego powietrza. Teraz przerażała ją jedyna myśl - jeśli Samboja zostanie zbyt długo w tym skwarze może dostać silnych poparzeń. Jej jasna skóra była zbyt wrażliwa na słońce. Mira nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Sama nie raz zastanawiała się, za co Bóg pokarał ją tak straszną chorobą dziecka, ale chroniła ją, jak tylko umiała. Zdawała sobie sprawę, że wspólnota nigdy nie zaakceptowała jej córki. Nie pomogły prośby ani przekonania - uznano ją za przeklętą. Jednak do tej pory nikt nie próbował jej skrzywdzić, a Mira przepojona dumą i po części strachem przed prześladowaniem zaczęła wieść życie odosobnione.

Przed jej chatą stali wszyscy mieszkańcy osady. Otoczyli obejście półokręgiem. Ich wrogie spojrzenia nie wróżyły niczego dobrego. Zedar przyciskał ramieniem szarpiącą się Samboję. W jego potężnych objęciach wyglądała jak mała szamotająca się marionetka.

- Zostawcie ją! Czego chcecie?! Zostawcie! Ona nic wam nie zrobiła! Dlaczego to robicie?! – Mira krzyczała w biegu. Jej policzki poczerwieniały jeszcze bardziej, serce dudniło oszalałym tempem. Gniew przejął jej przerażony umysł. Była gotowa mocować się i wydrzeć dziecko z jego potężnych dłoni. Wtedy czyjeś ręce chwyciły ją za ramiona i powaliły na ziemię. Ból pleców przeszył ją nagłym rozległym promieniem. Przez chwilę pozostała w oszołomieniu. Niezliczone dłonie zaczęły targać nią we wszystkie strony. Sylwetki pochylających się nad nią ludzi migały i na moment przerywały ostre promienie słońca. Ciosy sięgały ją na oślep. Kłęby suchego piachu oblepiały jej twarz. Piasek sypał się do jej ust i do oczu. Czuła, jak zgrzyta jej między zębami. Poczuła silne uderzenie w twarz. Zaraz potem zdała sobie sprawę, że ktoś krępuje jej ręce. Szorstki sznur boleśnie zacisnął się na jej nadgarstkach. Gdzieś wśród szemrań i zjełczałych dyszących postękiwań słyszała płacz Samboi. Czuła jej strach i bezradność. Potem straciła przytomność.

Kiedy oprzytomniała, zorientowała się, że leży pod brzozą, stojącą przed wejściem do jej chaty. Ręce miała przewiązane z tyłu, wokół drzewa. Naprzeciwko niej, zaledwie kilka metrów dalej uwiązana do grubego drewnianego bala, wkopanego w piachu siedziała skulona Samboja. Cicho płakała. Tłum rozszedł się. Widok córki przywiązanej do pnia, pozostawionej w rażącym słońcu przejął Mirę potworną paniką. Usiłowała uwolnić się z więzów. Zaczęła wkopywać bose stopy w gorącą ziemię, próbując się podnieść. Stopniowo dźwigała się ku górze, rozrywając przy tym suknię o wystające kikuty gałęzi. Na jej plecach pojawiły się krwawiące szramy i otarcia. Tarła przewiązanymi przegubami o korę, ale to wszystko okazało się daremne. Stopy osunęły się po piasku, pociągając ją w dół. Gwałtowny palący ból, przepełniający w tym momencie jej ciało, wymusił z niej przejmujący przeciągły jęk. Samboja nagle uniosła głowę. Nienaturalnie białe włosy przesłaniały prawie całą jej twarz, teraz obrzękniętą i poczerwieniałą od słońca. Bezbarwne źrenice przybrały krwawą barwę. Jej ledwo słyszalny płacz przemienił się w głośne, pełne przerażenia zawodzenie, przerywane panicznym wołaniem matki. Mira była obolała i półprzytomna, ale próbowała uspokoić córkę. Wiedziała, że mała boi się o nią tak samo, jak ona o nią. Musiała być dzielna, w tej chwili nie mogła zrobić nic więcej. (Dlaczego oni im to zrobili?! Dlaczego zostawili ją na pastwę żaru słońca?! W tym upale jej dziecko niewyobrażalnie cierpi! Gdyby choć sięgnął ją cień tej brzeziny… Nie mogę jej nawet utulić! - Dlaczego nie pozwolili nam umierać razem?! Boże miłosierny!... Pomóż nam, jej pomóż!).

Minęła prawie godzina. Gorąco przybierało na sile. Samboja ocknęła się z chwilowego omdlenia. Szybko traciła siły. Mira patrzyła na nią, przepojona niewyobrażalną żałością i cierpieniem. Wiedziała już, że nikt nie wróci, by je uwolnić. Nikt nie przyjdzie, by uratować jej córkę, będzie tak tutaj siedzieć, po drzewem, w przyjemnym cieniu i patrzeć jak jej dziecko umiera w mękach. Łzy napływały z jej opuchniętych oczu. Wydawały się jeszcze bardziej gorące niż powietrze wokół. Była tak blisko. Tak bardzo pragnęła jej dotknąć, położyć jej rozpaloną główkę na kolanach, dotknąć jej miękkich włosów… Gorycz, bezsilność i nienawiść trawiły jej duszę. Samboja podniosła głowę i spojrzała na matkę. Na przebrzmiałej prawie szkarłatnej twarzy i ramion pojawiły się ogromne żółtawe pęcherze. Niektóre już pękły i zaczęła się z nich wydobywać mętna ciecz. Próbowała coś powiedzieć, ale miała zbyt spękane usta. Kiedy tylko je otworzyła zaczęła się z nich sączyć krew. Z tym, tak niedorzecznie karykaturalnym wyrazem twarzy, przypominała postać jakiejś diabolicznej krainy. Mimo niewyobrażalnego bólu, w jej oczach można było dostrzec zrozumienie, jakby była świadoma zaistnienia tego potwornego aktu i – co niebywałe - gotowa na śmierć.

- Wybaczysz mi? – Mira wyszeptała, tak naprawdę chyba w nadziei, że Samboja jej nie usłyszała, bo jest przecież jeszcze jakaś szansa, że to przeżyje, albo dożyje do zachodu słońca (jak byłoby cudownie, gdyby słońce już zaszło) i … I co dalej?... Kolejny dzień ją dobije?... Pot spływający jej z czoła mieszał się ze łzami, tworząc na oklejonej piachem twarzy ciemne zygzakowate zacieki.

- Nie bój się, mamo…

Jej z trudem wymamrotana odpowiedź, choć nie była tą, której Mira oczekiwała, przyniosła jakieś dziwne ukojenie. Wspomnienia spłynęły do jej udręczonego serca, przywodząc szczęśliwe chwile, kiedy to maleńka cicha dziewczynka o niebywale jasnej cerze i białych włoskach, wtulała się w jej ramiona. Potem wieczorami siadywały w izbie obok siebie na wąskiej drewnianej ławeczce i ogrzewały się przy ogniu.

(Dlaczego oni nam to robią?...)

Czas zdawał się stać w miejscu, choć słońce powoli się obniżało. Dziewczynka zwiesiła bezwładnie głowę, jej ciężki dyszący oddech stawał się coraz rzadszy. Mira nie była w stanie dłużej na nią patrzeć. Zamknęła oczy i zaczęła znów gorzko płakać. Płakała długo. Potem wycieńczona zamilkła. Gdzieś w oddali słyszała pogodny cichuteńki śmiech. To śmiech Samboi. Jest tak daleko… Tak bardzo daleko… Ale słyszę ją… Słyszę…

Słońce było już nisko. Mira na wpół zobojętniała, na wpół ciągle jeszcze ufna, śledziła wydłużający się w stronę Samboi kontur cienia, padającego zza chaty. Jeszcze niedawno modliła się, by jej męczarnie jak najszybciej się skończyły, ale z każdą chwilą, kiedy słońce opadało coraz bliżej ziemi, coraz bardziej wyraźna odradzała się w niej nadzieja. Cicho zawołała córkę. Czekała… Zawołała jeszcze raz… jeszcze raz… Jej wołanie zmieniło się w szept, w prośbę… w utyskiwanie… aż w końcu rozdzierający ból, budzący się z głębi jej piersi strawił doszczętnie jej ostatnie pragnienie. Samboja nie drgnęła. Zwisała pochylona bezwładnie, z podkulonymi do piersi kolanami, wykręconymi do tyłu rękami i wiszącą tuż przy ziemi głową. Ten okrutny widok żywcem wyrywał z niej serce. Resztki jej rozpaczy wyległy, powoli obnażając rozpościerającą się pod nią nicość, a cokolwiek istniało – zniknęło… odeszło.

Słońce już całkowicie skryło się za dachem, jednak dla Miry nie miało to już znaczenia. Siedziała oparta o pień drzewa. W ciągu kilku godzin postarzała się o wiele ciężkich lat. Siedziała bez ruchu i przyglądała się otępiale, jak najwyraźniej szydzący z niej cień, rozciąga swe ciemne pasmo po drobnej skulonej sylwetce dziewczynki. Wydało jej się to jakąś podłą grą, szelmowską zabawą.

Pociemniało. W oddali, zza wysokich wyschniętych krzewów zaczęły dobiegać jakieś głosy, ale Mira nie reagowała. Zbliżał się tłum ludzi. Powrócili. Ponownie stanęli w półokręgu, otaczając je łukiem. Zadar podszedł do niej i przez chwilę stał nad nią w milczeniu. Potem podszedł do Samboi. Uklęknął przy niej na jednym kolanie, złapał ją za włosy i uniósł jej głowę do góry. Dziewczynka wyglądała potwornie. Jej ognistoczerwoną skórę pokryły kolejne pęcherze, poprzednie popękały pozostawiając paskudne rany. Wśród zebranych zapanowało krótkie gwałtowne poruszenie. Zadar wykrzywił twarz i powoli opuścił jej głowę z powrotem. Wstał i jeszcze przez chwilę patrzył na jej maleńkie skulone ciało, po czym wyciągnął nóż. Na widok ostrza zmysły Miry powróciły do życia.

- Pozwólcie mi ją przytulić… - wymamrotała słabym ochrypłym głosem. – Pozwólcie…

Zadar popatrzył na nią. Jego wzrok był twardy i surowy, ale gdzieś w głębinach jego niebieskich oczu Mira dojrzała nikły ślad współczucia. Ponownie pochylił się nad dzieckiem i wyciągnął sztylet. Spękane usta Miry rozchyliły się w bolesnym grymasie i zastygły w niemym błaganiu. Jednym machnięciem przeciął sznur oplatający drobne dłonie dziewczynki. Ciężar ciała pociągnął ją na ziemię. Uderzyła z impetem w piach. Mira natychmiast poderwała się do przodu, omal nie wykręcając sobie ramion.

Samboja umarła...

...a dusza Miry zmieniła się w bezdenną studnię, więżącą pod cienką taflą wody stosy zrozpaczonych dusz topielców, których krzyki nigdy, przenigdy nie wydostaną się na zewnątrz. Mira zamknęła swoje serce.

cdn.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Andromeda 12.06.2015
    Fantastyczne . Nie mam słów. Czekam na następne części. 5
  • OLGA73 12.06.2015
    Dzięki, jednak pisze opowiadania od niedawna, właściwie to będzie drugie,. Cieszę się, że się podoba.
  • KarolaKorman 13.06.2015
    Czytałam, a łzy mi same ciekły. Przepięknie opisałaś tę jakże tragiczną scenkę. Zostawiam 5 i czekam na dalszy ciąg.
  • Kamelia 13.06.2015
    Mam nadzieje, że szybko dodasz następną część. ;)
  • OLGA73 13.06.2015
    Ja też nie mogę się doczekać
  • Anonim 16.06.2015
    Opowiadanie przypomina mi moje pierwsze opowiadania inspirowane mocno Wiedźminem ;) Ale tylko w niewielkiej części, zachowujesz autonomię ;)

    Jedyne, co mi w gruncie rzeczy mocno przeszkadza to zbyt krótkie, urywane zdania, co budzi nieprzyjemne odczucie, jakbym czytał zbyt długi telegram. Coś się zdarzyło. Stop. Coś się zdarzyło. Stop. Ona usiadła. Stop. On spojrzał. Stop. Nie bój się dłuższych, złożonych zdań, mogą ubarwić tekst, sprawić, by był płynniejszy, łatwiejszy w odbiorze. W tej chwili jak czytam, to mam wrażenie, jakbym jechał dwudziestometrową ulicą, gdzie co dwa metry jest znak STOP.

    Również niektóre emocje, reakcje potraktowałaś, wydaje mi się, po macoszemu. Może przez to, że nie możesz do końca się zdecydować jak chcesz je przekazać - raz kładziesz nacisk na behawioryzm i pokazanie emocji poprzez same akcje, potem nagle skupiasz się na emocjach. To nieco przeszkadza. Lepiej skupić się na jednej rzeczy, albo zgłębić obie odpowiednio mocno, by uzyskać lepszy efekt.

    Wystrzegałbym się, jeśli pozwolisz na radę, trzykropków. O ile dobrze użyte budują klimat i atmosferę, tak w nadmiarze raczej odpychają i zniechęcają. Staraj się budować klimat, grozę i tajemniczość przez wyobraźnie czytelnika, a nie używanie wielokropków. :)
    Zrobisz co zechcesz - ale będzie miło, jeśli będziesz miała to na uwadze.

    Z dobrych stron - nie ma błędów logicznych, o co łatwo przy pisaniu tak stylizowanego opowiadania ;) To mnie cieszy. Nie obraziłbym się, gdybyś czasem mocniej podkreśliła charakterystyczną polskość w opowiadaniu, bo póki co, jest ona nieco umowna - jest, ale tylko dlatego, że autorka tak napisała. Przydałoby się dać czytelnikowi kilka dowodów, zgrabnie wplecionych w narrację i opisy. Dialogi również stylizowane - i plus za Wąpierza. W stylu dobrze Ci leży pisanie dynamicznych scen, chociaż dalej występuje efekt telegramu.

    Zauważ, że nawiasy i to co w nich jest też jest częścią narracji. Jest to zazwyczaj niejako komentarz od autorski - używaj rozważnie, bo co można wpleść w narrację, wpleć. Jak masz komentarz, korzystaj z nawiasu śmiało.

    Poza tym klasyki - miejscami powtórzenia, niepotrzebne zaimki osobowe (jeśli jest cały akapit o jednej osobie, a potem następuje "jej głowa" - to raczej niczyja inna, prawda? :P Niepotrzebne to jest, nieco wybija z rytmu), zapis dialogów miejscami mógłby być lepszy, momentami niepotrzebna inwersja i nienaturalnie brzmiące zdania (Zwłaszcza to: "Mira wyszeptała, tak naprawdę chyba w nadziei, że Samboja jej nie usłyszała, bo jest przecież jeszcze jakaś szansa, że to przeżyje, albo dożyje do zachodu słońca"). Czytaj co piszesz na głos - przydaje się, naprawdę.

    W mojej ocenie nie zasługuje na piątkę, ale uważam, że trójka, zwłaszcza w kontekście opowi, byłaby za niska. Uważam, że czwórka będzie zasłużoną oceną. :)

    A co mnie przyciągnęło? Tytuł - Mamidło, od razu skojarzyło mi się ze słowiańskim bestiariuszem. :) I słowiańskość znalazłem, chociaż nieco macoszą.
  • OLGA73 17.06.2015
    Dzięki serdeczne za ten szczegółowy wykład. Z pewnością przyda mi się w przyszłości. Będę zwracać na to uwagę.
  • OLGA73 17.06.2015
    Pierwsze opowiadanie: "Sen o życiu" napisałam dwa lata temu i widzę jak bardzo różni się od tego co piszę teraz. Nie wiem czy wynika to z braku czasu, możliwości skupienia (mam półrocznego synka), czy zmieniło się moje podejście do życia.
  • Anonim 18.06.2015
    Jeśli dwa lata temu - to wierzę, że dzisiaj większość błędów nie ma już miejsca. Jeśli przeszkadza Ci moja analiza, to mogę jej zaprzestać - będę dawał znać, że przeczytałem kolejne części, ale już bez rozbierania na części pierwsze i oznaczania błędów - będę opisywał jedynie ogólne wrażenie. Rozumiem, że nie wszyscy tutaj celują w bycie profesjonalistą/ką, a ja nie chcę się z tym narzucać :)

    Pozdrawiam.
  • OLGA73 18.06.2015
    Nie przeszkadza mi, a nawet jest wskazana.
    ja sama nie umiem odnieść się do tego co piszę. Jestem żółtodziobem, jeśli chodzi o pisanie opowiadań, dlatego czekam na opinię. Pozdrawiam.
  • Anonim 18.06.2015
    Zatem do zobaczenia przy kolejnych tekstach :)
    Mamidło z pewnością do końca przeczytam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania