Mirany - Rozdział 1 - Inna
W małej, mieszczącej się na obżeżach Affectus chatce panowała ogromna radość. Wystrój niedużego mieszkania był bardzo podobny do ludzkich siedzib, jako że mieszkające tam stworzenia rówież bardzo ludzi przypominały. W dużym pokoju, którego dwa duże okna wychodziły na ogród, na janożółtej kanapie siedziała złotowłosa mirana. Na jej twarzy gościł uśmiech szczerej radości. Wpatrywała się w małe, urocze stworzonko które trzymała na rękach. W jej oczach było ono wręcz uosobieniem doskonałości. Wtedy z kuchni rozległ się męski głos. Mówił w języku miran, ale dla waszej wygody będę te dialogi tłumaczyć.
- Kochanie, spójrz przez okno czy ktoś nie nadjeżdża! - zawołał mąż złotowłosej istoty.
Eleonora wstała i podeszła do okna. To, co za nim zobaczyła przerastało jej oczekiwania. Przed bramą stało mnóstwo owocowych muszek, używanych często jako środek transportu przez mieszkańców Affectus. Z jednej właśnie zsiadała ciocia Dorota z mężem. Oboje byli już na emeryturze, chociaż kiedyś odpowiadali za odczucie miłości w umysłach dwojga zakochanych w sobie ludzi. Obok do drzwi frontowych zbliżała się kuzynka z mężem i dwójką uroczych dzieci. Dalej było jeszcze kilku krewnych, prawie każdy miał inne upodobania niż reszta.
Były tam mirany szczęścia, zadowolenia, marzeń, przyjaźni i wielu innych pozytywnych uczuć. Po powitalnych uprzejmościach i zajęciu miejsc przy stole rozpoczęło się huczne przyjęcie z okazji narodzin nowego członka rodziny : Liranny. Wtedy rozpoczął się niecodzienny dialog.
- Ależ ona ma śliczne czarne oczka! Widać, że będzie mądra, ma to po ciotce! - zawołała ciocia Dorota radosnym, rozmarzonym głosem.
- Ciociu, czy nie zapomniałaś włożyć okularów? - zdziwiła się kuzynka Hanna - przecież jej oczy są niebieskie!
- Haniu, co też wygadujesz! - wtrącił się wujek Konrad - Są zielone i świetnie się komponują z tymi pomarańczowymi kosmykami! Na pewno zostanie miranką radości jak mama!
- Pomarańczowe kosmyki? Przecież są zielone! To na pewno będze po tacie istotka nadziei! - Zawołał dziadek Robert
- Co to są za bzury, mo drodzy! - zabrała głos gospodyni - Żarty żartami, ale chyba jednak nieco was ponosi! Wszyscy przecież widzicie, że moja córka to wypisz wymaluj opiekunka miłości! Różowe włoski, i szare oczka, popatrzcie tylko! - zaśmiała się. Jednak reszta towarzystwa była śmiertelnie poważna, a nawet przestraszona.
Podłuższym dochodzeniu i przekonywaniu siebie nawzajem, że to nie są żarty, rodzina doszła do zgodnego wniosku : Liranna była INNA. Każdy, kto na nią spojrzał widział w niej to, co chciał zobaczyć.
Komentarze (13)
Pozdrawiam
dziękuję za komentarze i oceny :)
Pozdrawiam
Napisane ze swobodą.
I ok, po bardzo słaby wstępie, jest przełom. Nastąpiła CIEKAWOŚĆ z mojej strony. Znikła ta nudna forma kartki z encyklopedii ( co wcale nie znaczy, że w ramach poprawy warsztatu nie można, by tak zmienić prologu), muszki owocówki się pojawiły, dla mnie krótko, dialog ok, ale urywa się tak, hm... no nie wiem. Urywa się i już. Jakby nie było kolejnej części to nadeszłaby irytacja i pytanie: ale co dalej? No to idę dalej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania