Mlecze

Wilgotne powietrze było tak namacalne, że aż można było je poczuć na swojej skórze. Nie chciałam być sama. Gdybym mogła tylko komuś powiedzieć. Niestety mówiąc sama do siebie, ktoś mógłby to usłyszeć i pomyśleć, iż zwariowałam. Mlecze przedzierały się z chodnika. Nie ważne jak bardzo wiatr wiał, one pozostawały nietknięte. Postanowiłam, zbiorę je i zrobię wianek, jak będę na jakiejś polanie. Jednak czy zrywanie roślin ich nie rani? Nie, nie mogę ich zerwać. Gdybym musiała po śmierci odpokutować swoje grzechy i się odrodzić jako jeden z nich i być torturowanym. Księżyc pomimo dnia był wciąż widoczny. Gdybym miała wybór jakim kwiatem chce być, były by to mlecze. Niewiele im potrzeba do szczęścia. Moje szczęście gdzieś utknęło, czasem jak się odtyka mam wrażenie, że jest go za dużo. Śmieje się sama do siebie i krajobraz tragicznej sytuacji się rozmazuje. Dużo ludzi z mojego otoczenia uważa że jestem toksyczna. Nie chce bagatelizować ich problemów, ale są one śmieszne. Trudno mi się powstrzymać od niewyśmiania ich. Czasem po prostu wyobrażam sobie jak ludzie strzelają jak balon i ich już nie ma na tym świecie, a ja jestem niebem wciąż obecnym. Nie ważne jak bardzo egocentryczna bym nie była, każdy chce być czymś większym od innych. Wyobraża sobie jak do sklepu można by było wejść bez kolejki i płacenia. Idąc pustą ulicą echo samochodów się odbija. Gdybym nie zabiła człowieka, nadal bym myślała, że jestem dobrym człowiekiem. Jego wrzaski odbijają się po pustej ulicy w mojej głowie. Chociaż nadal mam namiastkę dobroci w sobie. Kiedy rzeka wieczorem pod wpływem mocy księżyca rozsiewała szaleństwo, człowiek cień biegł za mną.

Wzięłam kamień i rozbiłam mu głowę. Potem na wpółżywego wrzuciłam do rzeki. Zrobiłam to z obawy o swoje bezpieczeństwo.

Potem pomyślałam, ludzie przecież tam biegają. Zwłaszcza to była kobieta w kapturze. Nic nie usprawiedliwia mojego czynu, ale się cieszę. Nie zdeptałam żadnego mlecza po drodze.

Potem była Aurelia piękna dziewczyna o niebieskich włosach. Wylałam na jej twarz wrzątek by jej makijaż odsłonił jej prawdziwe ja.

Kiedy razem szłyśmy przez miasto nad rzekę, coś mi w niej nie pasowało. Odpowiadała mi to co ja bym chciała słyszeć. Zerwała bukiet mniszków i mi go dała. Musiałam wymierzyć sprawiedliwość.

Teraz patrząc w okno widzę ich. Idą po mnie. Nie zostało mi dużo czasu. Nie mogę wiecznie uciekać przed moim przeznaczeniem. Muszę się odrodzić w żółte skupisko płatków zebrane w pąk.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania