Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Na ulicach

Ciemna, szara, wymazana markerami klatka schodowa. Tu, na półpiętrze między trzecim, a czwartym na zimnych schodach siedział mężczyzna. Spod kaptura kangurki widoczne były jego krótko ogolone ciemne blond włosy, zielone oczy oraz lekki zarost na podbródku.

Usłyszał otwierające się drzwi na klatkę. To musiał być on. Wreszcie. Powstał ze schodów. Obejrzał się jeszcze za siebie, czy z góry aby na pewno nikt nie schodzi. Wszystko obczajone, nikogo nie ma. Po chwili słuchania tupotu butów, na półpiętro wszedł średniego wzrostu chłopak, szeroki w barkach, z brązowymi włosami postawionymi delikatnie na żel. Wyglądał zwyczajnie. Ubrany w białą koszulkę, dżinsy z dziurami na nogawkach nie przykuwał do siebie żadnych podejrzeń.

— Cześć. — szepnął, wyciągając dłoń w kierunku starszego mężczyzny.

— Siema. — odparł niemal niesłyszalnie zakapturzony blondyn.

Włożył rękę do kieszeni szarej bluzy, po chwili wyciągnął z niej coś, co podał młodemu chłopakowi.

— Wygląda na niezły. — pochwalił, oglądając uważnie mały woreczek strunowy do połowy wypełniony białym proszkiem.

— Taki też jest.

— Trzymaj. — Wyjął z kieszeni spodni dwa banknoty, pięćdziesięcio oraz dziesięcio złotowy.

— Póki co muszę spadać, bo jestem umówiony z jeszcze jedną osobą. Chodź.

Obaj równym krokiem zaczęli schodzić po schodach w dół, aż na parter.

— Ja wyjdę tyłem. Jak będziesz coś chciał to pisz. Siema. — Pożegnał się diler, skręcając w prawo, przeciwnie do bruneta. Ponownie wsadził dłoń do bluzy. Z pomiędzy pieniędzy a papierosów wydobył splecione kilka kluczy. Mimo braku światła udało mu się wybrać właściwe, które wsadził do drzwi. Pchnął drzwi, a gdy wyszedł przed wysoki na siedem pięter blok wiatr uderzył w niego z taką siłą, że omal nie spadł mu z głowy kaptur. Było już ciemno, bezprzypałowo. Mógł niemal niewidocznie załatwiać swoje interesy, z których żył na codzień. Przeszedł w lewo na róg bloku. Była teraz przed nim brama, w której stał inny mężczyzna.

— Ej... — zawołał cicho.

Stojący w bramie człowiek obrócił się, a gdy go dojrzał, podszedł.

— Siema, Łukasz. — Przybił głośną pionę. Był niskim, ciemnowłosym dwudziestoczterolatkiem. Mieszkał dzielnicę dalej od Łukasza, jednak co jakiś czas pojawiał się tu po zarobek. Miał rozszerzone źrenice, nie trudno było się domyśleć że jest po kresce. Ubrany był w spodnie od dresu oraz białą bluzę bez kaptura. W ręce trzymał reklamówkę z Żabki.

— Siema. Co tam, Kamil?

— Się Ziemia kręci, to przyjechałem zarobić. Potem jeszcze muszę podjechać w kolejne miejsce i dać gościowi kolejną przesyłkę.

— Masz to?

Naćpany mężczyzna otworzył reklamówkę. Na czteropaku Żubra leżały dwa duże sreberka. Na jednym napisana markerem liczba dziesięć, na drugim piętnaście.

— Mordo... Ile ty tego chciałeś?

— Dychę.

Sięgnął po pierwsze ze sreber. Wyciągnął i podał je swojemu klientowi. Łukasz rozwinął je ostrożnie, by nie wysypać jego zawartości. Przez panującą ciemność widział jedynie zarysy topów marihuany, nic dokładniejszego, ale jak zawsze widać było że ilościowo jest tego dużo. Zwinął srebro ponownie, po czym schował je do swoich bokserek.

— I jak? — Uśmiechnął się Kamil.

— Chuja tu widzę, ale wydaję się że ilościowo jest okej. Później się dowiem jak z jakością.

— Nie, mordo, teraz się dowiesz. Pomyślałem o tobie. — Sięgnął do kieszeni dresów. Po chwili podał mu porządnie nabitą zielonym materiałem lufkę. — Sprawdź to. Dzidę masz gratis.

Łukasz ucieszony z prezentu wyjął swoją zapalniczkę. Wsadził lufkę do ust, po czym równo rozpalił znajdujące się w niej zioło. Zaciągnął się solidnie dymem, z którego wypuścił dużą chmurę. Wziął kolejnego macha, potem kolejnego. W końcu w cybuchu został sam popiół, który wydmuchał. Schował zapalniczkę oraz fifkę do kieszeni spodni.

— Dobrze wysuszone, fajny smak. I kopie w płuca, omal się nie skaszlałem. Dobra robota. — zaśmiał się cicho Łukasz, któremu zaczęło się leciutko kręcić w głowie.

— To teraz zapłać.

Wyciągnął z bluzy portfel. Do niego wsadził przed chwilą zarobione sześć dych, a wyjął sto siedemdziesiąt złotych.

— Trzymaj. — wręczył mu je, po czym schował portfel.

— Dzięki. Ja zawijam, jak coś to mi dzwoń. Cześć. — Podał dłoń Kamil, następnie szybkim krokiem ruszył w kierunku bramy.

Łukasz zawrócił, wszedł do bloku, zapominając zamknąć drzwi na klucz. Powolnie wchodził z piętra na piętro, aż dotarł na ostatnie. Zapukał do drzwi jednego ze znajdujących się na nim mieszkań. Szybko otworzyła mu je niska kobieta. Zadbana, z kręconymi czarnymi włosami.

— Miałeś być wcześniej... — Przewróciła oczami.

— Mam dwadzieścia lat, mamo. Wróciłem, bo nie miałem co robić. — odparł zażenowany mężczyzna. Zrzuciwszy z nóg czarno białe air maxy, powędrował wąskim korytarzem prosto, a potem w lewo do drewnianych drzwi wylepionych wlapami Legii Warszawa oraz Zagłębia Sosnowiec. Nacisnął klamkę, wszedł do środka. Był to jego mały pokój. Naprzeciwko duże okno, na którego parapecie stała porcelanowa popielniczka z kiepami. Po prawej stronie w rogu duża szafa, również cała wyklejona, tym razem naklejkami Ciemnej Strefy oraz Diil Gangu. Obok niej złożone w kanapę ciemnoszare łóżko. Przed nim stolik z pilotem oraz padem do PlayStation4. A po lewej stronie, naprzeciw stolika duża komoda, na której znajdował się telewizor, konsola oraz duży odtwarzacz płyt CD.

Zaświecił światło i ziewnął głośno. Był już zmęczony. Podszedł do kanapy, którą rozłożył, wcześniej przesuwając trochę stolik. Rzucił na łóżko wyciągnięte dwie poduszki w jego kolorze, a także granatowy koc. Wyjął z bokserek zawiniątko, które schował do szafy. Wyrzucił na stolik rzeczy z bluzy, którą przykrył sreberko. Zamknął drzwi od szafy, a, następnie rzucił się na łóżko. Przymknął oczy, które wyraźnie domagały się odpoczynku.

 

Przebudził się. Po chwili leżenia podniósł się na łokciach i rozejrzał po pokoju. Dopiero teraz zorientował się, że nie zasłonił rolet na noc. Wstał i sięgnął po smartfona. Ucieszył się, że już dziewiąta. Oznaczało to, że matka jest w pracy, a brat w szkole, więc jest sam w mieszkaniu. Poczłapał jeszcze zaspany do szafy, z której wziął czyste ubrania. Wyszedł z pokoju, mijając kuchnię poszedł do łazienki. Nie było w niej nic specjalnego. Kabina z prysznicem, kibel, pralka, suszarka na ścianie oraz umywalka. Pierw umył zęby, potem rozbudził się zimnym prysznicem. Na koniec ubrał się w bieliznę, białą koszulkę bez nadruku oraz granatowe dżinsy. Wrócił do siebie, gdzie wczorajsze ciuchy wrzucił po prostu do szafy. Uchylił sobie okno, zabrał z parapetu popielniczkę, po czym złożył łóżko, by wygodnie rozsiąść się na kanapie. Leżącym na stoliku pilotem włączył telewizję. Postawił nogi na mebel, następnie wyjmując z paczki czerwonych Chesterfieldów jedną fajkę. Odpalił papierosa, biorąc solidnego bucha.

Po pół godziny oglądania bezsensownej, jak uważał telewizji zadzwonił jego telefon. Numer nie był zapisany, ale Łukasz po jego początku oraz końcówce wiedział, że dzwoni jego znajomy z osiedla, Rafał. Przeciągnął z prawo zieloną słuchawkę, po czym przystawił telefon do ucha.

— Co jest? — zapytał, ziewając.

— Sprawa jest... Ee... Brakuje mi do obiadu trzech paczek brokułów, dałbyś radę mi je podać? — zaszyfrował swoją wiadomość głos z komórki. Chodziło o to, aby Łukasz sprzedał mu trzy gramy marihuany, jednak by możliwie podsłuchująca policja nie nabrała podejrzeń.

— Nie ma sprawy. W domu jesteś?

— No.

— To bądź za dziesięć minut w mojej klatce. Podejdź na moje piętro. Siema. — Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się.

Odłożył Samsunga obok siebie, a następnie wstał i podszedł do szafy. Wyciągnął swoją szarą bluzę z wytwórni muzycznej Tylko i Wyłącznie, a spod niej zakupione wczoraj sreberko. Z dolnej półki zza kilku oar spodni wyjął też paczkę woreczków stronowych, z której wyciągnął trzy. Wziął też swoją elektroniczną wagę jubilerską. Położył to wszystko na stoliku, usiadł na kanapie i zaczął ważenie. Odwinął srebro. Dopiero teraz przyjrzał się uważniej marihuanie. Rzeczywiście, ilościowo było jej dużo, czyli nie został oszukany. Jakość już znał, zielsko było bardzo dobre, rzadko kiedy po jednej lufce coś czuł, przez wysoką tolerancję spowodowaną codziennym paleniem. Włączył wagę. Położył na nią oderwany kawałek nieskruszonego pąka. Półtorej grama. Urwał jeszcze trochę. Strzał w dziesiątkę. Równe dwa. Dodał jeszcze, dopóki waga nie wskazała trzech gramów. Teraz odjął trochę, aż wyświetlacz nie ukazywał dwóch przecinek cztery grama. Zero sześć, które przed chwilą z niej zdjął położył obok luzem na stole, było dla niego. Nie sprzedawał wagowych worków. Mało kto w jego mieście tak robił, dlatego on również. Dawał po zero osiem jako gram, pozostałe zero dwa palił. Nikt nigdy nie narzekał, a ludzie jak kupowali dalej kupują. Spakował zważony susz do woreczków, mniej więcej po równo. Schował je do kieszeni, a wagę i zwinięte sreberko odstawił na miejsce do szafy. Ubrał na siebie bluzę, nie brał ze stolika niczego, bo i tak za chwilę wróci. Wyszedł do przedpokoju, ubrał swoje buty firmy Nike, po czym wyszedł z mieszkania. Na schodach prowadzących do zamkniętego na kłódkę wejścia na dach siedział już średniego wzrostu, szczupły mężczyzna ze średniej długością jasnymi włosami. Wyróżniał się widoczną z daleka blizną na czole. Inni znajomi śmiali się, że jest podobny właśnie do Łukasza, który również nosił około dwucentymetrową bliznę na twarzy, konkretnie jednak obok lewego oka. Dwudziestolatek podszedł do Rafała, któremu podał na powitanie dłoń.

— Dobry masz temat? — Było to pierwsze, o co spytał klient.

— Zajebisty. Na wadze dobrze wygląda, poza tym wreszcie dostałem coś dobrze wysuszonego. Porobisz się, mówię ci. — Obiecał handlarz, dyskretnie podając mu trzy samarki.

— Oby tak było.

Rafał zapłacił mu kilkoma banknotami o łącznej wartości dziewięćdziesięciu złotych.

— Dzięki. Jak będziesz czegoś potrzebował to wiesz co robić. Ja lecę, bo też chcę zajarać. — Podał mu dłoń, po czym odwrócił się na pięcie i wrócił do mieszkania. Po ściągnięciu butów szybko pobiegł do swojego pokoju, gdzie zamknął okno, aby dym nie uciekał. Usiadł na kanapie, schował kasę do portfela, po czym sięgnął dłonią na stolik po bletki RAW. Wziął z paczki jednego papierosa, którego złamał w pół. Część z filtrem zapalił, a drugą część położył. Wziął leżącą na stoliku marihuanę, którą zaczął kruszyć palcami. Gdy skończył, wyciągnął z opakowania jedną bletkę. Ułożył papierowy filterek, który postawił na początku bibułki. Wsypał do niej skruszone zioło, do którego dodał odrobinę tytoniu ze złamanej fajki. Resztę wyrzucił do popielniczki, a nieliczne resztki suszu strzepał na ziemię. Rozluźnił dłonie, po czym zaczął cały proceder. Skręcił bletkę, której bok poślinił i skleił. Całość trzymała się świetnie, lata kręcenia nauczyły go tego do perfekcji. Wziął zapalniczkę i odpalił swojego jointa. Mocno zaciągnał się nim, co jakiś czas zmuszony do lekkiego kaszlu. Po około dwóch minutach joint się skończył, więc zwyczajnie zgasił go w popielniczcę. Matka wiedziała że pali, nie była z tego zadowolona, ale nie musiał przynajmniej się ukrywać. Gdyby jednak dowiedziała się skąd ma na to pieniądze...

Poczuł suchość w gardle. Sięgnął za kanapę, gdzie miał pół litrową butelkę Coca Coli. Napił się i odstawił. Miał spowolnione ruchy oraz myślenie, czuł jak THC wchodzi na jego umysł.

— Zajebałem się... — powiadomił sam siebie, uśmiechając się szeroko. Kochał to uczucie, nie wyobrażał sobie życia bez palenia. Na haju czuł się jak człowiek, na trzeźwo zaś uważał się za kogoś, kogo nikt nie lubi, z kim kolegują się tylko po to, aby dostać zniżkę na jego zioło albo fetę. Nie było tak, czasem sobie o tym przypominał. Mimo wszystko wolał świat po marihuanie, wydawał się bardziej, kolorowy, nie taki szary...

— Jebać chorągiewy... — Ponownie odezwał się do siebie, przymykając przekrwione oczy.

 

CDN...

Następne częściNa ulicach (2)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Pasja 28.05.2018
    Witam
    Tekst bardzo przedłożony sreberkiem i trochę za dużo takich samych opisów. Brak statkiem akcji. Jednak ciekawy i aktualny.
    Sporo błędów. W dialogach niepotrzebne kropki przed spacją tam gdzie odnoszą się do mówienia (np. powiedział, odparł, krzyknął, wtrącił, szepnął, stwierdził) pisze się po myślniku i z małej litery (w takim przypadku przed myślnikiem nie stawia się kropki). Interpunkcja!

    trzecim, a czwartym... bez przecinka
    góry aby... góry, aby
    codzień... co dzień
    Z pomiędzy... Spomiędzy
    pięćdziesięcio... pięćdziesięciu
    dziesięcio... dziesięciu
    domyśleć... domyślić
    było że... było, że
    a, następnie... a następnie
    kilku oar spodni... par
    stronowych... strunowych
    Półtorej... Półtora
    ubrał swoje buty... włożył
    zaciągnał... zaciągnął
    popielniczcę... popielniczce
    wiedziała że... wiedziała, że

    Pozdrawiam i miłego wieczoru. Nie oceniam
  • Pasja 28.05.2018
    przesłodzony*
    wartkiej akcji*
  • Mokry 29.05.2018
    Dzięki za przeczytanie i co najważniejsze komentarz. Wyłapałaś mi błędy za co też dziękuję i w wolnej chwili je poprawię. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania