Pokaż listęUkryj listę

Niepasujący element układanki - rodział II

Przed pierwszą wizytą czułam się bardzo zestresowana. Za nic nie chciałam tam iść sama i postanowiłam poprosić matkę żeby mi towarzyszyła. Rozmowa z nią za każdym razem wiele mnie kosztowała, bo od zawsze miałyśmy słaby kontakt, a po mojej przemianie... cóż, nie miałyśmy go praktycznie wcale. Lęk jednak sparaliżował mnie na tyle, że poprosiłam ją o pomoc.

- Mamo... - zaczęłam. - Bo wiesz, ja się trochę boję iść tam sama. Czy mogłabyś pójść ze mną?

- Pójść z tobą? - rzuciła mi spojrzenie pełne pogardy. -Sama zrobiłaś z siebie dziwadło, to i sama musisz wrócić do normy.

- Nie jestem żadnym dziwadłem! - wykrzyczałam.

- To czym w takim razie? Spójrz na siebie. Przynosisz wstyd całej rodzinie. - odrzekła obojętnie.

 

Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie pięścią w twarz. Nie kontynuowałam już rozmowy. Postanowiłam, że po prostu nie pójdę na wizytę. I tak nigdy nikt nie pilnował tego co robię, więc od tego pewnie też uda mi się wywinąć.

 

Nie udało. Tym razem ojciec zawiózł mnie prosto pod drzwi budynku. Nie było opcji żeby stąd uciec. Trudno. Stawię temu czoła. Jakoś to będzie, nie przyczepi się do mnie, w końcu jestem normalna.

 

Weszłam na korytarz. Moim oczom ukazały się drzwi do różnych gabinetów. W każdym z nich przyjmował inny specjalista. Rzuciłam okiem na kartkę z nazwiskiem, którą zostawił mój ojciec. Pani Stelmaszczyk... jej gabinet znajdował się pod trójką. Grzecznie zapukałam i pociągnęłam za klamkę. W tym samym momencie z gabinetu w pośpiechu wyskoczyła starsza, pulchna pani, która powiedziała, żebym poczekała chwilkę, bo jeszcze trwa wizyta jej poprzedniego pacjenta.

 

Usiadłam na krzesełku na korytarzu i podziwiałam obrazki namalowane prawdopodobnie przez małych pacjentów. Na większości z nich widać rodziny. Myślę, że rysowały to dzieciaki po terapii, bo ich prace przepełnione były kolorami a każdą postać cechował szeroki uśmiech na twarzy. Przypomniałam sobie, że ja też kiedyś sporządziłam podobny rysunek. Wręczyłam go tacie, a on rzucił tylko coś, że nie ma czasu. Jakiś czas później znalazłam swoje dzieło w śmietniku. W tamtej chwili cały mój zapał do rysowania minął... i w sumie zostało tak do teraz.

 

Pogrążona we wspomnieniach nie zauważyłam, że na przeciwko mnie stoi jakiś chłopak. Podniosłam wzrok i przyjrzałam mu się dokładniej. Miał na sobie czerwoną koszulkę, czarną kurtkę i przetarte jeansy. Na oko wyglądał na trochę starszego, może ze dwa, trzy lata. Trochę speszyłam się, kiedy poczułam jego wzrok na sobie, dlatego wyciągnęłam telefon i udawałam, że coś na nim robię.

 

-Klasyczna zagrywka. - zaśmiał się. - Też tak robię, kiedy mi głupio.

-Słucham? - udawałam, że nie rozumiem o co chodzi.

-Telefon to twój sposób ucieczki. Liczyłaś na to, że jeśli weźmiesz go do ręki, to uznam cię za zajętą i na pewno nie nawiążę konwersacji.

-Jak widać przyniosło odwrotny skutek. - uśmiechnęłam się niewinnie.

-Co tu robisz? - spytał.

-A co mogę robić u psychologa? Przyszłam, bo jak twierdzą moi rodzice, jestem dziwadłem.

-Jak dla mnie to wyglądasz na normalną dziewczynę. - wyszczerzył się.

-Przestań się ze mnie naśmiewać... Mam prawo wyglądać jak chce i to nie jest two...

-Ale ja wcale się nie śmieję. - przerwał mi. - Wyglądasz na sympatyczną.

-Sympatyczną? Spójrz, na te czarne ciuchy, na moje włosy, na całą mnie. Jestem odrażająca.

-Wcale nie jesteś. Ukrywasz się pod tymi ciuchami, a naprawdę jesteś kimś zupełnie innym.

-A skąd ty możesz to wiedzieć, co?

-Po prostu znam się na ludziach. Ktoś cię skrzywdził, a ty próbujesz uciec od wszystkich pozostałych, aby oni przypadkiem także cię nie zranili. To widać.

-Przestań snuć te swoje teorie, bo gówno wiesz o mnie i o moim życiu. Widzisz mnie po raz pierwszy i już namalowałeś mój cały życiorys. Skoro tak świetnie znasz się na ludziach, to co ty właściwie tu robisz, co?

- Pyskata jesteś.

-Bywa. - odburknęłam.

-Owszem, bywa. Ale nie w twoim wypadku. Ty jesteś inna, ja to czuję. I ja jeszcze odkryję, co masz pod tą maską, zobaczysz.

- Nie sądzę. - spojrzałam na niego krzywo i w tym samym momencie uchyliły się drzwi od gabinetu. Wyszedł z niego mały chłopiec ze smutną miną. Psycholog pożegnała go oschle i zaprosiła mnie do gabinetu. Rzuciłam chłopakowi z korytarza wredne spojrzenie, licząc, że się ode mnie odczepi, a on tylko obdarował mnie uśmiechem. Przewróciłam oczami i weszłam do gabinetu.

 

Zajęłam miejsce na niezbyt wygodnym krzesełku. Psycholog usiadła na przeciwko mnie w swoim rozłożystym fotelu. Zajrzała do jakiś kartek i zaczęła ze mną rozmawiać.

 

-Więc ty jesteś Kowalik. Kaśka Kowalik. Z tych Kowalików?

-Tak, z tych. - odpowiedziałam obojętnie.

- Ludziom to się czasem od pieniędzy w głowach przewraca. - burknęła pod nosem.

- Że co proszę? - oburzyłam się. - Na jakiej podstawie pani mnie ocenia?

- Ależ ty jesteś nerwowa! - powiedziała ironicznym głosem. - To pierwszy problem, nad którym będziemy musiały popracować.

- Nie jestem nerwowa. Po prostu nie lubię, jak oceniają mnie ludzie, którzy o niczym nie mają pojęcia.

- Dziecko, ja jestem psychologiem. Znam się na tym, co robię.

- Nie twierdzę, że nie. Twierdzę tylko, że pani ocenia po pozorach, co dobremu psychologowi nie przystoi.

- A skąd ty, dziecinko, możesz wiedzieć, co komu przystoi? - spojrzała na mnie wyraźnie zirytowana.

- Bo widzi pani, może wyglądam na głupią, ale jednak coś w głowie mam. - syciłam się jej rosnącą złością. - Nie to co niektórzy. - burknęłam pod nosem, naśladując jej poprzednie zachowanie.

- Posłuchaj, młoda damo. Nie zamierzam się z tobą wdawać w dyskusje ani dać ci się sprowokować. Nie wiem jakim cudem tacy rodzice wychowali takie dziecko, jak ty.

- Też mnie to zastanawia, jakim cudem udało im się wychować tak dobrą i wrażliwą osobę jak ja. Ich zupełne przeciwieństwo.

- Jak ty tak możesz mówić o ludziach, którzy dali ci wszystko, wychowali, kochali przez całe życie...

- I widzi pani, tu wychodzi na jaw pani proste spojrzenie na świat. Wydaje się pani, że skoro ktoś ma pieniądze, to jego życie jest usłane różami. Zaskoczę panią - otóż nie. Mimo, że mogłam kupić wszystko, za co da się zapłacić pieniędzmi, to nie byłam szczęśliwa, bo nie posiadałam niczego z tych rzeczy, które dostaję się za darmo. Nigdy w życiu nie zaznałam ani miłości, ani jakiejkolwiek czułości, ale pani nadal uważa mnie za rozpieszczoną gówniarę, bo tak wszystko wygląda "z wierzchu". Jako psycholog, powinna pani umieć spojrzeć od wewnątrz. Jednak pani tego nie umie.

- Z kimś tak bezczelnym jak ty się jeszcze nie spotkałam. - ujrzałam w jej oczach oburzenie nasycone także irytacją. - Musisz mieć poważne problemy psychiczne, skoro nawet na mnie tak naskakujesz.

- Nie, droga pani. Mam problemy, jak każdy, ale na pewno nie są to problemy natury psychicznej. I właśnie dlatego jestem w stanie dostrzec, że nie nadaje się pani do tego zawodu.

- Ja się nie nadaję? Dziecko, naprawdę wyprowadzisz mnie zaraz z równowagi.

- No właśnie, dobry psycholog by sobie na to nie pozwalał. To trochę o pani świadczy - uśmiechnęłam się złośliwie.

- Wiesz co, mam ciebie dosyć. Jesteś okropną dziewuchą bez żadnych manierów. Tobie się chyba nie da pomóc. Jak chcesz, to możesz wyjść. Ale nie myśl sobie, rodzice dostaną raport o twojej osobie.

- I właśnie o to mi chodziło, dziękuję bardzo. - wstałam z tego krzesła z okropnym bólem pleców. Kto wyprodukował taką tandetę?- Niech pani się lepiej zastanowi nad zmianą zawodu. Żegnam. - wyszłam z gabinetu uśmiechając się szyderczo.

 

Sama nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie zamierzałam się zachowywać w ten sposób, ale nie mogłam się powstrzymać. Ta kobieta patrzyła na mnie z góry, oceniła nie znając mojej historii... To mnie zabolało i chyba dlatego tak się zachowałam. Może to i dobrze? Przynajmniej mam to już z głowy a ona wie, że nie dam sobie w kaszę dmuchać. A rodzice? Rodzicom na pewno nic nie powie...

 

Wychodząc z budynku zerknęłam na telefon. Była jedna nowa wiadomość. Od ojca. Jak zwykle krótko i zdawkowo : " Nie dam rady przyjechać, wróć na pieszo." Super. To spory kawałek drogi i jakoś nieszczególnie miałam ochotę na spacer, ale cóż - trzeba to trzeba.

 

Szłam tak i szłam i poczułam, że ktoś za mną podąża. Odwróciłam się i ujrzałam za sobą chłopaka, z którym chwilę temu dyskutowałam w gabinecie.

 

- Do cholery, czemu ty się tak skradasz? I czego ty w ogóle ode mnie chcesz?

- Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. - uśmiechnął się. - Już mówiłem, chcę cię poznać.

- Jest problem. Ja nie chcę. Znajdź sobie jakąś inną dziewczynę i ją męcz.

- Ale ja chcę męczyć ciebie. - jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- Eh, daj mi spokój. Nie mam ochoty na twoje towarzystwo.

- Przestań zgrywać taką niedostępną.

- Nie zgrywam.

- Wcale. - złapał mnie za ramię. - No proszę, chodź ze mną na kawę. Co ci szkodzi?

- Ja cię w ogóle nie znam. Poza tym nie piję kawy.

- To soczek. - znowu się uśmiechnął. Nie powiem, jego uśmiech działał na mnie niesamowicie i strasznie mi się podobał, ale ukrywałam to.

- No dobra. Ale nie wyobrażaj sobie za dużo. Jeden soczek i dasz mi spokój, dobrze?

- Dobrze. - wydawał się szczęśliwy.

 

Udaliśmy się do pobliskiej kawiarni i odbyliśmy rozmowę, która była kolejnym krokiem do poważniejszych zmian w moim życiu...

 

Ciąg dalszy nastąpi :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Karthus 29.04.2016
    I tu też zajrzałem. Wszędzie same wiersze więc niemam zbytnio co czytać XD. Milo się brneło przez opowiadanie. I mam takie małe pytanko: opisujesz tu swoje przeżycia, czy to historia którą wymyśliłaś?
  • Morittel 29.04.2016
    Wszystko pochodzi z mojej wyobrazni:)
  • Karthus 29.04.2016
    No spoko. Tak spytałem.
    I zapraszam do mnie.
  • Morittel 29.04.2016
    Jasne, skończę rundę i zajrzę:D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania