No więc, gdzie teraz? - rozdział 15
Rozdział piętnasty. Przed pościgiem, kilka słów o yggdrasil.
- Jest bardzo niedobrze. – Rzekł Kudłacz, który wyszedł z samochodu, ponieważ też chciał mieć udziały w sukcesie, ale gdy zobaczył odmienioną i niezadowoloną twarz postawnego Greka, rakiem wycofał się do samochodu. Zasiadł na fotelu i zamknięty w kabinie, czekał na rozwój wypadków.
- Gdzie. Jest. Moja. Yggdrasil. – Grek cedził słowa. A jego nos prawie dotykał nosa Roberta, którego wzrok zdradzał, że już nie czuje się tak pewnie, jak jeszcze kilka minut temu. Przeciwnie. Oblał go zimny pot i poczuł strach na myśl, że Grek pewnie jest szefem jakieś mafii i zaraz wyda rozkaz, aby go torturować i w konsekwencji zabić.
- Skonfiskowała policja bułgarska. – Rzekł Robert drżącym głosem. Zauważył, że dwaj towarzysze wielkiego Greka, także się boją i wycofali się o kilka kroków.
- Gdyby jakakolwiek policja na tym kontynencie skonfiskowała moją yggdrasil, dawno już o tym bym wiedział. Więc, powiedz, gdzie ona jest? – Greka spojrzenie zawierało biliony trujących iskierek i zabójczych fluidów.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia, była i nie ma. – Wybąkał Robert.
- Aha. – Rzekł Grek z udawanym zaskoczeniem i zrobił krok do tyłu. - Nie wiesz. Była i nie ma? – Powtórzył nie odrywając oczu od Roberta. – Słyszycie? – Grek spojrzał na swoich towarzyszy, którzy wysilili się na uśmiech. - Nasza yggdrasil, którą poszukujemy od 23 lat nagle wyparowała i jej nie ma.
- Od ilu lat? – Nieoczekiwanie zainteresował się Robert.
- I gdy już pojawiła się w zasięgu naszych rąk, jakiś zafajdany kierowca, z zafajdanego kraju, mówi, że nie ma i nie wie gdzie jest.
- Zaraz, zaraz. Ile pan tego szukasz? dwadzieścia trzy lata? Nie mam ochoty, aż tyle szukać swojego yggdrasil.
- Posłuchaj gnojku. – Twarz Greka znowu niebezpiecznie przybliżyła się do twarzy Roberta. – Jeżeli w ciągu sekundy od zakończenia mojej skromnej wypowiedzi nie przypomnisz sobie gdzie znajduje się mój skarb, to powieszę cię za twoje mikroskopijne jaja na strunie od pianina i to samo zrobię z twoją żoną i twoimi zafajdanymi polskimi synami. Rozumiesz? A jeśli nie rozumiesz. – W kącikach ust Greka pojawiał się piana, a dla podkreślenia swoich słów uniósł palec prawej ręki do góry. – To zaraz własnoręcznie wydłubie ci wątrobę z twoich bebechów i zjem ją na twoich oczach.
- Dobra, dobra. – Odkąd Robert usłyszał informację, jak długo Grek szuka swojego yggdrasil, pogróżki nie robiły na nim już większego wrażenia. – Dobrze wiesz ojcze chrzestny, że jesteś dla mnie jedynie fikcyjnym wyobrażeniem. W gruncie rzeczy nie ma cię, tak jak mnie nie ma dla ciebie.
- Co? – Zdumiony grubas odsuną twarz i uniósł brwi.
- To, że jesteś podobno moją projekcją. Tak powiedział ten Rumun w długich siwych włosach i wystarczy, że sobie coś pomyślę i znikniesz, więc baju baju, zmień kolego gadkę.
- Aha. – Zdołał jedynie powiedzieć Grek wielce zaskoczony słowami Roberta.
Dokładnie sześć minut później, Robert oraz jego przyjaciel Kudłacz, na środku sporej hali, wisieli głowami w dół, zawieszeni za jedną nogę. Znowu powróciło przerażenie i strach. Szczególnie widać to było po Kudłaczu, który ze łzami w oczach powtarzał, że chce żyć i wciąż robił wymówki Robertowi zarzucając mu kompletny brak umiejętności negocjacji. Ich sytuacja - i tak beznadziejna - pogorszyła się, gdy jeden z magazynierów w żółtym fartuchu, rozpostarł bezpośrednio pod wiszącymi mężczyznami dużą czarną folie budowlaną.
- Wiem, gdzie ona jest. – Wyskamlał Kudłacz, gdy gruby grecki mafioso kazał swoim ludziom z wisielców zedrzeć koszule, a sam wziął do ręki skórzany bicz i ustawił się w odpowiedniej odległości.
- Hm, trochę za późno. – Rzekł Grek przygotowując się do pierwszego uderzenia.
- Proszę zacząć tortury od mojego kolegi, a w międzyczasie wszystko panu opowiem. – Zaproponował nerwowo Kudłacz.
- Brzmi rozsądnie. Słucham. – Rzekł Grek, po czym machnął biczem po plecach Roberta. Halę momentalnie wypełnił huk strzału i krzyk maltretowanego.
- To bolało! Ty gruba świnio! – Wykrzyczał poirytowany Robert.
Po chwili hale wypełnił drugi strzał, a na plecach Roberta pojawiła się druga czerwona, paskudna pręga. Za trzecim razem spudłował, ale to wystarczyło aby wystraszony Kudłacz zaczął gadać.
- Schowałem, wiem gdzie to jest. Wczoraj w nocy, gdy on pił i się bawił, razem z moją ukochaną, wywlekliśmy skrzynie i zakopali w lesie. Wiem gdzie ona jest.
- Dlaczego to zrobiłeś? – Spytał zaskoczony Grek.
- Wiedziałem, że to dla pana i że jest pan cholernie bogaty. Zrobiłem to dla okupu.
- Okupu? – Grek jakby trochę rozbawiony spojrzał na swoich towarzyszy. – A ile chciałeś dostać? No i czy przypadkiem ty mnie nie bujasz?
- Nie, nie. W życiu. Proszę mnie rozwiązać. Pokaże panu gdzie ją zakopaliśmy i własnoręcznie odkopie.
Grek podrapał się po brodzie i w końcu rzekł. – No to jedźmy.
Obolały Robert zasiadł za kierownicą, a na podwójnym fotelu pasażera siedzieli Grek oraz Kudłacz zajmujący zaledwie skrawek siedzenia. Za samochodem dostawczym, w czarnym mercedesie klasy s jechała świta grubego mafiosy, czyli gruby magazynier, który był nie tylko operatorem wózka widłowego ale także kierowcą swojego pracodawcy, oraz dwóch chudych gości, którzy z rzadka odzywając się, cały czas towarzyszyli bogatemu Grekowi.
Robert z trudem prowadził samochód, ponieważ bicz Greka poważnie zranił jego plecy i pomimo założonych opatrunków, wciąż bardzo go te miejsca bolały. A po drugie, bolała go noga za którą został powieszony, może nawet bardziej niż rany na plecach. Prowadził samochód w milczeniu. Zastanawiał się, czy Kudłacz mówił prawdę. A jeśli tak, to po co zakopywał to drzewo? Przecież nie mógł wiedzieć, że czeka na nie bogaty Grek. Ale jeśli kłamie to są zgubieni.
Robert jechał w milczeniu, co nie można powiedzieć o jego pasażerach, którzy przegadali całą podróż. Na początku, jak się można było tego spodziewać Grek wypowiedział kilka gróźb i zapowiedział straszne kary i tortury, jeśli okazałoby się, że jadą nadaremnie. Kudłacz oczywiście zarzekał się, że za kilkanaście godzin wykopie z miękkiej ziemi roślinkę i odda ją właścicielowi. Potem, w trakcie podróży ton Greka zmienił się, aż w końcu nawet zaczęli sobie z Kudłaczem żartować i opowiadać różne historyjki z życia.
Jechali tak przez kilka godzin. Robert dowiedział się, że Kudłacz skończyłby studia, gdyby nie wylali go z akademika przez kolegów, którzy handlowali skunem, że w dzieciństwie miał parkę kanarków, które trzy razy złożyły jajko, ale ani razu nie wykluło się z nich pisklę, że miał żonę Renatę, zbyt jednak zrzędliwą, więc zostawił ją i ich trzy letniego syna i że mając siedemnaście lat topił się, w wyniku czego przeżył śmierć kliniczną. Grek natomiast najwięcej opowiadał o swojej córce, która była jego oczkiem w głowie i sensem wszystkiego. Niestety nie odpłaca się tatusiowi miłością, przeciwnie, od trzech miesięcy nie odzywa się do niego, czyli od dnia, kiedy z Paryża przywiózł jej niebieską sukienkę od Demny Gvasali, a miał od Karla Lagerfelda. Opowiadał też o żonach, trzech, którym musiał oddać 159 milionów euro, dwa luksusowe jachty, apartamenty w Londynie i Nowym Yorku, a ostatniej żonie, na co najbardziej jest wściekły, oddać musiał dwu letniego tygrysa, którego trzymał w swojej posiadłości koło Koryntu. Grek jak większość tego rodzaju ludzi, multimilionerów, urodził się w biednej rodzinie, w dzieciństwie nie miał nawet swoich butów. Pierwsze pieniądze zarobił kradnąc farmerom pomarańcze, które sprzedawał na targu. Kradł także kwiaty z grobów, a nawet nagrobki. Kradł samochody, obrabiał mieszkania. Jednak większe pieniądze zaczął zarabiać na legalnym handlu luksusowymi samochodami. Kupował Aston Martiny, Bentleye, Bugatti i sprzedawał je z zyskiem, na każdym zarabiając jakieś sto tysięcy euro. Potem otworzył jeszcze fabrykę czekolady, prezerwatyw i zaczął produkować styropian na bardzo dużą skalę. Wszystko legalnie i uczciwie.
- W tych dziwnych czasach nie da się wyżyć z bandyckiego procederu. Trzeba zarabiać uczciwie. – Rzekł, gdy samochód dostawczy Roberta, warty góra dwadzieścia tysięcy euro, zajechał na miejsce, gdzie spędzili ostatnią noc, nad rzeką, w pobliżu gospody.
- Tam. – Rzekł radośnie Kudłacz, wskazując jakiś punkt w lesie. Obydwaj z Grekiem, niczym dwóch kumpli, podbiegli we wskazane miejsce.
Pasażerowie mercedesa klasy s szli niosąc szpadle, a Robert zamykał pochód myśląc sobie, jak dobrze, że zaraz zakończy się cała ta przygoda. Jednak los przygotował im niespodziankę. Robert, jako ostatni podszedł do miejsca, gdzie, jak twierdził Kudłacz zakopał skrzynię. I jako ostatni zauważył, że w miejscu tym była jedynie duża pusta dziura.
Kilku mężczyzn przez kilkanaście sekund w milczeniu przyglądała się obszernej dziurze w ziemi, w której swobodnie zmieściłaby się skrzynia wielkości tej, którą poszukiwali.
- Powiesi nas pan za nogę? – Spytał płaczliwym tonem Kudłacz, przerywając tym samym ciszę.
Grek zapalił cygaro, a potem bacznie przyglądając się śladom, obszedł dół dookoła.
- Ślady wskazują na dwie osoby. – Rzekł w końcu bogaty Grek. – Kto jeszcze wiedział o skrzyni? – Pytanie skierowane było do Kudłacza.
- Ja wiedziałem.
- Oprócz ciebie, idioto.
- No Suszka, śliczna dziewczyna, zakochałem się, chcemy się pobrać w …
- Ona cię wykorzystała kretynie. – Rzekł Robert, który podobnie jak Grek, także był zły na Kudłacza. – Właściwie co jest w tej skrzyni?
- Mój drogi szoferze. – Grek był urażony niestosownym pytaniem Roberta. Był także bardzo zły na Kudłacza za to, że ukradł jego roślinę, oraz wielce zaniepokojony jej dalszymi losami. Wszystkie te emocje było teraz widać na twarzy milionera. - Ta roślina jest warta wszystkie pieniądze tej ziemi. Każdy miliarder, bilioner oddałby wszystko co ma, aby tylko mieć tę roślinę i poczuć jej działanie na sobie. Ona … - Grek na chwilę zawiesił głos, odsunął twarz od twarzy Roberta na mniej więcej dwadzieścia centymetrów i unosząc wysoko brwi rzekł majestatycznie. – Temu, kto będzie żuł jej liście da wieczność.
- Wieczność czego? – Spytał naiwnie Robert.
- Życie wieczne, cymbale. Rozumiesz?! Życie wieczne, nieśmiertelność. Temu, kto spożyje jej liście ta roślina zapewni życie wieczne. Nigdy nie umrzesz, właśnie dlatego jest ona taka cenna. Miliarderzy mają wszystko. Stać nas na to, co tylko sobie wyobrazisz. Ale co z tego, skoro nie mogę żyć wiecznie? Śmierć w życiu każdego milionera jest jedyną skazą w ich egzystencji. A ta roślina zapewnia życie wieczne.
- Łe tam. Chyba pan w to nie wierzysz. – Zaśmiał się Robert, ale groźne spojrzenie Greka wymazało rozbawienie z jego twarzy. – To znaczy … chciałem powiedzieć … to raczej mało prawdopodobne.
- To jest wielce prawdopodobne i zaraz powiem ci dlaczego. – Rzekł Grek ponownie zbliżając twarz do twarzy Roberta.
- Ależ to mit, bajka, mitologia. Nie ma takich roślin. – Robert czując oddech milionera lekko wygiął się do tyłu.
- Nazywam się Eudoksos z Knidos, urodziłem się w 108 roku przed nasza erą, w Kari. Pierwszy raz spróbowałem owocu tego drzewa mając czterdzieści dwa lata i dzięki temu cieszę się dobrym zdrowiem do dzisiaj. – Rzekł śmiertelnie poważnie.
- Ale jaja . – Bananowe uzębienie powróciło na twarz Kudłacza.
- Pan na poważnie? – Spytał Robert patrząc na Greka spojrzeniem, jakim patrzy się na obłąkanego.
- Śmiertelnie poważnie. – Odrzekł Grek. – Znam jeszcze trzy osoby, które podobnie jak ja spożyli tą roślinę i podobnie jak ja od dawna chodzą po tej ziemi ciesząc się znakomitym zdrowiem. Ale roślina ma jedną wadę. Od czasu do czasu trzeba spożyć ją ponownie, w przeciwnym wypadku, śmierć powraca, a ciało zamiast się regenerować, obumiera. Przynajmniej raz na jakiś czas trzeba spożyć jeden liść i nie więcej.
- Czy w tym tygodniu jadł pan już liść? – Spytał Kudłacz z wrodzonym sobie naiwnym i irytującym rozbawieniem.
- I w tym tygodniu zamierzam zjeść.
- Jeżeli to prawda, co pan mówisz o tej roślinie, to będziemy ją uprawiać i sprzedawać. – Rzekł poważnie Kudłacz. – W jakim klimacie rośnie najlepiej?
Grek zignorował pytanie Kudłacza. Spojrzał jeszcze raz na dziurę w ziemi, uważnie przyjrzał się śladom, a potem coś szepnął do swoich podwładnych, którzy dosłownie w podskokach pobiegli w kierunku samochodu.
- Plan mamy taki. – Rzekł gruby multimilioner otrzepując dłonie z ziemi. - Zaprowadzisz nas do swojej Suszki i tylko jeśli znajdziemy drzewo, zachowacie swoje życie.
- A co jeśli je zjemy? – Spytał Kudłacz. Pytaniem tym zirytował nawet Roberta, który przywykł już do stylu bycia Kudłacza.
Długowieczny spojrzał tylko na Roberta z politowaniem, jakby chciał mu przekazać współczucie z powodu szczęśliwie przygłupiego przyjaciela.
- Gdzie jest ta gospoda? – Spytał
- Tam. – Robert wskazał na ścieżkę w lesie.
W międzyczasie przybiegli dwaj pomocnicy grubasa. Każdy z nich niósł w prawym ręku czarną walizeczkę. Obydwie walizeczki były takie same, podobnie jak chód i wszystko co robili dwaj pomocnicy Greka. Wręczyli je swojemu panu, który wziął najpierw jedną walizeczkę, otworzył ją i z jej wnętrza wyciągnął dwa małe karabinki maszynowe. Sprawnym ruchem przyczepił magazynki, które gdy trafiły na swoje miejsce zatrzasnęły się wydając przyjemny dźwięk. Potem dokręcił do nich tłumiki i wręczył swoim wiernym pomocnikom, po jednym. Następnie to samo zrobił z zawartością drugiej teczki. Jeden karabinek zatrzymał dla siebie, drugi dał postawnemu i muskularnemu kierowcy, który oprócz tego, że jeździł wózkiem widłakowym w magazynie, pełnił też funkcje osobistego ochroniarza Greka. Zrobiło się dość gwarnie, każdy z pracowników wymieniał uwagi na temat broni, którą właśnie otrzymał. Dołączył się nawet Kudłacz, który wprawdzie broni nie otrzymał, ale miał wiele do powiedzenia, a nawet, niczym ekspert, tłumaczył coś magazynierowi, pokazując palcem na różne miejsca karabinka.
- Idziemy. – Rzekł w końcu Grek z przewieszoną przez ramię bronią. – Idziesz pierwszy. – Wskazał na Roberta, który od dłuższego czasu milczał nie wiedząc co, o tym wszystkim myśleć i jaką właściwie powinien przyjąć postawę. To było oczywiste, że nie odpowiadała mu rola zakładnika. Tym bardziej, że został dwa razy uderzony biczem. Na razie jednak nie miał dużego wyboru. Poszedł przodem czując na plecach wylot tłumika z karabinku Greka.
- Tam. – Robert w pewnym momencie zatrzymał się wskazując na gospodę, gdzie ostatniej nocy spędził całkiem miło czas.
Przez chwilę obserwowali stary dom, schowani za krzakami. Jedynie kudłacz zamiast patrzeć w stronę gospody, którą zamierzali wsiąść szturmem, a przynajmniej na to wskazywało uzbrojenie greckiej brygady, skubał z krzaków jeżyny i z apetytem je zjadał. Robert zerkał na Kudłacza z niepokojem, ponieważ ten zajadał się leśnymi owocami, wrzucając do ust nie tylko te czarne, ale także bordowe, czerwone, a nawet zielonkawe.
- Chodźmy. – Zadecydował Grek.
Z przygotowaną do strzału bronią podeszli pod gospodę. Grek z plecami przyklejonymi do ściany, podszedł po cichu do okna i lekko się wychylając zajrzał do środka.
- Przy barze jest mężczyzna i młoda kobieta. Sala jest pusta. Wchodzimy. – Rzekł Grek i gdy skończył mówić uwagę wszystkich zwrócił na siebie starszy mężczyzna, który stał przed nimi o kilkanaście kroków. Był to wieśniak w brudnych ubraniach, w kaloszach, z tępym spojrzeniem. Obgryzając jabłko patrzył na nich z ciekawością, jakby przyglądał się kręconym scenom do filmu. Grek bez namysłu wycelował broń w stronę wieśniaka i oddał dwa precyzyjne i ciche strzały. Robert drugi raz zauważył, że karabin wydaje bardzo przyjemny dla ucha dźwięk. Obydwie kule trafiły wieśniaka w okolice serca. Na ubraniu pojawiły się dwie małe plamki. Jednak zamiast upaść, wieśniak zdziwiony spojrzał na rany, a potem obojętnie odwrócił się i powoli odszedł w stronę lasu. Grek zaniepokojony spojrzał na swoją broń, zmarszczył brwi. Uspokoił się dopiero, gdy wieśniak uszedł kilkanaście kroków i upadł martwy.
- Wchodzimy. – Ponownie rzekł i w tej właśnie chwili drzwi gospody otworzyły się i w radosnych podskokach wybiegli z niego mężczyzna i młoda kobieta. Głośno się śmiali, trzymając się za ręce.
- Suszka? – Rzekł zdziwiony Kudłacz, widząc, że jego ukochana trzyma za rękę obcego mężczyznę.
- Pan jest tym kelnerem. – Rzekł Robert do mężczyzny.
- Stać. – Rzekł Grek.
- I ani kroku dalej.
Zaskoczeni wizytą niezapowiedzianych gości posłusznie zatrzymali się. Spojrzeli na uzbrojoną brygadę, a potem wybuchli śmiechem.
- Nie, no panowie … - Rzekł kelner. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwała mu cicha seria wydobywająca się z karabinku milionera. Małe czerwone plamki pojawiły się na brzuchu kelnera, a zaraz potem także na brzuchu dziewczyny.
- No i wszystko jasne. – Rzekł gruby milioner, jakby dopiero teraz zorientował się do kogo strzelał. – Co wy tu w ogóle robicie? Chyba zabroniłem ci opuszczać Grecję? No i co ty zrobiłaś z włosami? – Grek kierował słowa do dziewczyny. Najwyraźniej się znali. Robert jednak bardziej zaskoczony był tym, że nikogo nie zaniepokoiły rany zadane zakochanej parze, być może nawet śmiertelne. Obydwoje mieli właśnie po pięć kul w brzuchu.
- Ale to boli, tatku. Jak mogłeś? – Rzekła Suszka dotykając dłońmi ran, z których broczyła krew. Jednak dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby rany niewiele jej robiły. To znaczy lała się krew, było pełno krwi, ale zamiast upaść i konać plując krwią, obydwoje stali sobie, jak gdyby nigdy nic i ocierali rany, jakby to były zwykłe, delikatne skaleczenia.
- Skąd mogłem wiedzieć, że to ty? – Usprawiedliwił się Grek, zakładając karabin na ramię. – Umawialiśmy się, że nie będziesz opuszczać Grecji, tak? – Rzekł ojcowskim tonem. – No i powiedz mi dlaczego znowu przefarbowałaś włosy? Jesteś greczynką i powinnaś z dumą nosić kruczo czarne włosy, a nie blond, jak jakaś cyganka.
Milioner podszedł do córki i objął czule dziewczynę.
- Pokaż. – Grek spojrzał na rany córki, która ze łzami w oczach ochoczo je pokazywała.
Zdaniem Roberta, większość ludzi mając pięć kul w brzuchu, które pewnie porozrywały narządy wewnętrzne, raczej leżała by na ziemi i wyznawała grzechy, czując, że to ostatnie ich chwile. Natomiast dziewczyna, zresztą kelner podobnie, zachowywali się jakby lekko się zadrasnęli i do opatrzenia rany wystarczył mały plasterek z gazą.
- Zawiozę cię do szpitala. – Rzekł Grek oddając swój karabin jednemu ze swoich pomocników. – Opatrzą cię i dadzą coś od znieczulenia. Chodź szybciutko. – Grek czule objął córkę ramieniem, a potem, jakby nagle sobie przypomniał, wskazał na kelnera i rzekł. – A tego tam … - Jego wyciągnięte ramię jednoznacznie wskazywało o kim mówi. -… zamknąć i związać. Zaraz wrócę i przesłucham drania i podrywacza złamanego.
Milionera nie było z godzinę, może troszkę dłużej. Gdy wrócił był sam, za to w dobrym humorze. W bardzo dobrym humorze.
- Zostawcie kelnera i chodźcie kopać. – Rzekł do swoich podwładnych, ale słowa jego dotyczyły także Kudłacza i Roberta, którzy chodź nie związani, zaliczani byli raczej do więźniów Greka, a nie jego współtowarzyszy.
Wszyscy posłusznie poszli za milionerem, który z cygarem w ustach szedł pierwszy i zatrzymał się za gospodą. Za Grekiem szli dwaj pomocnicy. Potem Kudłacz, trochę zawiedziony tym, że jego Suszka, której nawet imienia nie był pewien, wybrała kelnera zamiast jego. Za Kudłaczem szedł Robert i pochód zamykał potężny magazynier, który niósł cztery szpadle.
- Za gospodą, dziesięć kroków na północ od czereśni powinien być świeży ślad , gdzie moja droga córka zakopała skrzynię. O tutaj. Jest. – Grek wskazał ślad za dużym drzewem.
Podeszli we wskazane miejsce. Ale zamiast świeżo zasypanego śladu, znaleźli, owszem świeży dół. Pusty. Jeżeli tam coś było, to niedawno zostało wykopane i przeniesione w inne miejsce. Bardzo dobry humor nagle opuścił Greka. Trzeci raz już w ciągu ostatnich dni, ze wściekłości zgniótł w pięści bardzo drogie cygaro. Wszyscy przez chwilę niemo patrzyli na dół. Jedynie Kudłacz ukląkł i próbował dostrzec jakieś ślady.
- Idziemy do kelnera. – Cała procesja posłusznie, gęsiego ruszyła w stronę głównego wejścia do gospody, gdzie w jednym z pomieszczeń związany był kelner. Tym razem, jako pierwszy za Grekiem szedł Robert, który odczuwał satysfakcję z tego, że to nie on będzie torturowany, a kto wie, może nawet Grek pozwoli mu torturować trochę nieszczęsnego kelnera.
- Kto go wiązał? – Spytał wściekły grubas, gdy cała grupa weszła do pomieszczenia gospodarczego i zastali tam zamiast solidnie związanego kelnera, jedynie puste krzesło i sznurki wokół niego.
Bez wahania wszyscy wskazali na Roberta, którego zalał zimny pot strachu. Jednak na jego szczęście milioner patrzył w stronę okna, przez które w oddali było widać sylwetkę uciekającego kelnera.
- Karabin. Szybko. – Rzekł Grek wystawiając dłoń.
Po kilku sekundach karabinek wydał ten wspaniały dźwięk, wyrzucania z siebie dziesiątek kul, tłumiony nowoczesnym tłumikiem.
- Trafiłem gnojarza. Pójdziemy teraz po śladach jego krwi. Szybko, nie może nam uciec. Wredna małpa.
Tym razem już nie gęsiego, ale jak zgraja dzieciaków, pobiegli przez łąkę za kelnerem. Najszybszy był Kudłacz, biegł z przodu. Za nim dwaj pomocnicy z karabinkami w ręku i groźnymi minami. Potem Robert i na końcu ciężko biegnący Grek i nieco lżej, ale obok swojego pana, potężny magazynier.
Faktycznie, tak, jak przewidział milioner, pełno było krwi. Nawet tak niedoświadczeni myśliwi, jak Kudłacz czy Robert bez problemu szli za śladem, który przypominał wymalowaną na czerwono drogę.
- Tam jest szefie! – Kudłacz, który był dobre pięćdziesiąt metrów przed wszystkimi, wskazał na postać, która właśnie otwierała samochód, szybko do niego wskoczyła i zanim ktokolwiek zdążył do niego dobiec, odpaliła silnik i samochód ruszył. – Zapisałem numery rejestracyjne. – Rzekł zadowolony z siebie Kudłacz.
- Szybko leć po mercedesa, musimy go złapać. – Bardzo ciężko dysząc milioner zwrócił się do potężnego magazyniera, który momentalnie zebrał się i pognał w imponującym tempie w stronę, gdzie zostawili samochody.
- Zapisałem numery rejestracyjne. – Powtórzył Kudłacz wskazując na znaki zapisane patykiem na ziemi, wyraźnie zadowolony z siebie.
- A na chuj nam jego numery rejestracyjne? – Rzekł obojętnie Grek, machając do podjeżdżającego mercedesa. Potężny magazynier uwinął się nad wyraz szybko.
Z przodu na miejscu pasażera, wskoczył oczywiście milioner. Z tyłu wsiedli dwaj pomocnicy i Robert. Niestety zabrakło już miejsca i czasu dla Kudłacza, ponieważ, gdy tylko wsiadł Grek, samochód ruszył i niestety Kudłacz, jako jedyny nie zdążył się zabrać. Samochód z piskiem ruszył w kierunku, który wskazał milioner. Jedynie Robert odwrócił się i spojrzał w stronę swojego przyjaciela widząc, jak ten z żalem na twarzy uniósł jedynie dłoń i przez chwile biegł za samochodem. Robert stracił z oczu Kudłacza, gdy mercedes skręcił chowając się za domami.
- Gdzieś tu musi być. Skręć w prawo. Jedź tam .- Wydawał polecenia Grek, aż w końcu krzyknął. – Jest tam! Gazu!
Po kilku minutach mercedes klasy s jechał, jak to się mówi, na zderzaku bordowej mazdy 6, którą, zapewne cały we krwi, jechał uciekający kelner.
- Uderz w niego. – Rozkazał Grek.
Potężny magazynier posłusznie wykonał polecenie. Przyśpieszył i ich samochód, nie tak lekko nawet, uderzył przednim zderzakiem w tylni zderzak bordowej mazdy. Na moment samochody straciły płynność jazdy, ale już po kilku chwilach, pościg wrócił do swojego rytmu.
- Jeszcze raz! Mocniej! Zepchnij go na pobocze! Niech uderzy w drzewo. Walnij go z całych sił.
Ty razem uderzenie, tak jak sobie tego życzył uparty Grek, było znacznie silniejsze. Bordowa mazda tylniki kołami pojechała w bok, a potem zrobiła dwa piruety wokół własnej osi i uderzyła z dość dużą prędkością w drzewo, właściwie drzewko, młodą lipę, całkowicie ją ścinając i samochód zatrzymał się dopiero na ścianie drewnianej chaty.
- Zapłacić ile trzeba. – Wydał rozkaz do swoich podwładnych Grek na widok stojących w drzwiach starych gospodarzy, którzy milcząc przyglądali się temu co dzieje się na ich podwórku.
Grek podbiegł do samochodu, otworzył drzwi kierowcy i siłą wywlókł ze środka kelnera. Dopiero widok zakrwawionego człowieka wywołał przerażenie na twarzach gospodarzy, którzy jednak dość chętnie, nie robiąc żadnych uwag przyjęli wręczone im pieniądze, które miały być ceną za milczenie.
- Gdzie skrzynia? – Spytał Grek, tym razem jego nos dotykał nosa kelnera. – Mów łajdaku, bo porąbie cię na kawałki i zakopię w pięćdziesięciu miejscach na ziemi.
- Nie mam jej. Przysięgam.
- Łżesz.
- Naprawdę. Zabrał ją Dymitr. To on ją wykopał i gdzieś ukrył.
- Jaki znowu Dymitr?
- Dymitr Grabowski. – Rzekł kelner – Wykolegował nas wszystkich. Musiał nas obserwować, gdy z Suszką zakopywaliśmy skrzynię za gospodą, a potem ją odkopał i ukrył. Nie wiem gdzie? Dowiedziałbym się, gdybyście nagle nie najechali i wszystko zepsuli.
Grek puścił zakrwawionego kelnera i wściekły syknął coś pod nosem.
- Dymitr, Dymitr, znowu ten Kazach przeklęty. – Grek powtarzał imię nerwowo chodząc tam i z powrotem. – Dymitr. Ile razy już przywłaszczał sobie coś, co należało do mnie. Ale nie tym razem! – Krzyknął gniotąc kolejne cygaro, tym razem nawet nie zdążył go zapalić. – Gdzie on jest, ta długowieczna szumowina? – Spytał groźnie podchodząc do kelnera, który zamiast się wykrwawić, spokojnie wyciskał sobie kule z wnętrza brzucha, a miejsce ran, bardzo szybko się zabliźniało.
- Wynajmował pokój na pierwszym piętrze. – Rzekł kelner. – Chcieliśmy z Suszką zasadzić się na niego, ale nam przeszkodziliście. Wątpię, żeby tam jeszcze był. Na pewno już zwiał.
Grek spojrzał uważnie na kelnera, jakby upewniał się, czy aby nie kłamie i rzekł. – Szybko do mercedesa. Wracamy do gospody. A tego ładować do bagażnika. – Dodał wskazując na kelnera.
Potężny magazynier podszedł do nieszczęśnika. Bez większego wysiłku uniósł go i wrzucił do bagażnika mercedesa. Zaraz potem z piskiem opon ruszyli w stronę gospody. Robert siedział na tylnym siedzeniu zastanawiając się, co właściwie robi z tymi ludźmi? Przecież w żaden sposób ta sprawa już go nie dotyczy i mógłby, a może nawet powinien dyskretnie się wycofać.
Mniej więcej w połowie drogi minęli biegnącego Kudłacza, który gdy zobaczył mercedesa, bez namysłu zawrócił i pobiegł z powrotem za samochodem.
Potężny magazynier nie dbając o poprawność parkowania, zatrzymał samochód na środku placu przed gospodą. Z samochodu wysypało się pięć osób, które wbiegło do gospody, potem na pierwsze piętro i zaczęli poszukiwania Dymitra, złodzieja skrzyni z rośliną o magicznych właściwościach. Pokoje były puste. Właściwie w całej gospodzie spotkali tylko jedną osobę. Była nią młoda sprzątaczka, która ze sporą energią i entuzjazmem sprzątała pokoje, wietrzyła je, składała pościel i likwidowała bałagan, który zostawili goście.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania